Giacomo 2

„Giacomo Supernova #02: Raptus Puellae”

Gindie

Autorzy: Jerzy Łanuszewski (scenariusz), Robert Jach (ilustracje)
Wydawnictwo: Gindie
Liczba stron: 30
Cena okładkowa: 5 zł

„Giacomo Supernova” na polskim rynku komiksowym nie jest już nowością. Wręcz przeciwnie: seria o kosmicznym libertynie - obejmująca na razie cztery zeszyty z nadzieją na piąty - doczekała się już drugiego wydania. Pierwszy zeszyt już za mną, a ponieważ wrażenia, jakie wywołał, można określić z (bardzo) grubsza jako mieszane, oczekiwania wobec drugiego miałam niezbyt wygórowane. Specyficzna forma żartu, którą serwują nam panowie Łanuszewski i Jach ma zazwyczaj to do siebie, że dość szybko się wyczerpuje (chociaż nie brak i osób, które uśmiechną się nawet na setne przekręcenie znaczenia słowa "pyta"). Muszę przyznać, że stanowczo obaj panowie (a dlaczego obaj, jeszcze powiem) zaskoczyli mnie w bardzo pozytywny sposób.

Praca zaskakuje Giacomo w środku słodkiego sam na sam… ze sporą ilością macek. Jeden z jego przyjaciół ma poważny problem – zakochał się po uszy, a że ojciec panny nie był mu przychylny, postanowił ukryć ją przed niechcianą atencją ze strony kawalera w zakonie sióstr Ultrafioletowych. Nasz bohater nie zastanawia się długo – w końcu jak tu odmówić pomocy wiernemu druhowi? – i wyrusza do pełnego pułapek klasztoru.

Nietrudno zauważyć zmianę niemal już od samego początku. No dobrze, olbrzymkę zastąpiły macki, a nagie członki nadal świecą tu i ówdzie (18+, ok?), w ujęciu fabularnym zeszyt drugi przedstawia się jednak zaskakująco lepiej od poprzednika. Przede wszystkim odbiega od samego głównego bohatera, zamiast skupiać się wyłącznie na jego osobie wrzuca go w wir przygód, daje mu się wykazać i pokazuje więcej szczegółów z otoczenia. Wprowadza też kilka dodatkowych postaci, które być może będą pojawiać się w kolejnych częściach. Całość nadal jest jak kawałek klasyki romansu widziany w bardzo krzywym zwierciadle, ale jego pęknięcia zaczynają układać się pewien wzór – i jest to coś, co z całą pewnością daje się lubić.

Krótką scenę wykorzystano tu na nawiązanie do czegoś, co określiłam roboczo jako „Giacomo a sprawa galaktyczna”. Nasz bohater jest żywo zainteresowany polityką, a relacja ta jest w pełni wzajemna, do uznania epokowych peruk za nielegalne włącznie. Jest też rewolucjonistą, mistrzem planowania („Może tym razem to nie będzie pułapka!”) i zawsze znajdzie sposób, by wybrnąć z tarapatów. W bonusie dostajemy markiza Dance-Ada i jego Striptizerów Śmierci, klasztor pełen bojowych zakonnic strzelających z dział nekro-laserowych (a może nawet nekro-laserowych alfa) i równie wojowniczo nastawionych robotów. Innymi słowy – będzie się działo.

Pod względem kreski część druga prezentuje się podobnie do pierwszej, poprawę zaliczając w przypadku dynamiki. Nie jest to nadal wizualne szaleństwo, ale pan Jach postanowił uraczyć czytelnika paroma szczegółami, które dają spory plus do absurdalnego dowcipu całości. Trollface’owa mimika bohaterów jest tu bardzo adekwatna, a Kankan Ostatecznej Dominacji (wraz z krótkimi „najazdami kamery” na takie scenki jak dłoń uderzająca w pośladek czy zrywane zapięcie koszuli) po prostu rozbawił do łez. Dobrze rozplanowano ułożenie poszczególnych kadrów komiksu – co najmniej dwie sytuacje śmieszą niesamowicie przez zaskoczenie spowodowane odkryciem tego, jak potoczyła się dalsza akcja dopiero na kolejnej stronie – efekt nie do uzyskania przy zestawieniu obu tuż obok siebie.

„Raptus Puellae” pokazał, że Giacomo nie pokazał jeszcze wszystkich swoich atutów, a panom autorom pomysły wcale nie skończą się tak szybko. Polecam serię uwadze tych, którzy cenią sobie prosty, dosadnie wyrażony humor.

Tagged Under