Komiks

  • Komiksowy weekend w Krakowie – Małopolski Festiwal Komiksu 2024 pod naszym patronatem!

    Komiksowych imprez nigdy za wiele, zapraszamy więc na Małopolski Festiwal Komiksu 2024! Organizatorzy zapraszają do Krakowa czytelników małych i dużych – znajdziecie tu atrakcje dla każdej grupy wiekowej, a impreza ma mieć rodzinny klimat. Obejmujemy Małopolski Festiwal Komiksu naszym patronatem, sprawdźcie więc, co już wiemy o tym komiksowym wydarzeniu!

  • Nowa lokalizacja, (nie)szczęśliwy numer? Trzynasta edycja Krakowskiego Festiwalu Komiksu pod patronatem!

    Trzynastka to liczba, która utarła się jako przynosząca nieszczęście. Tej groźnej liczby nie boi się jednak Krakowski Festiwal Komiksu, który w marcu powraca ze swoją trzynastą edycją wydarzenia! Organizatorzy planują odpędzić pecha całkiem nową lokalizacją festiwalu i przewidują też rekordową liczbę uczestników. Co więc wiemy już o tegorocznej edycji Krakowskiego Festiwalu Komiksu?

  • Recenzja komiksu: Assassin's Creed Valhalla. Pieśń chwały

    piesn-chwaly-assassin-s-creed-valhalla.jpg

    „Assassin's Creed Valhalla. Pieśń chwały”

    egmont

    Scenarzysta: Cavan Scott
    Ilustrator: Martín Túnica
    Tłumacz:Jacek Drewnowski
    Wydawnictwo: Egmont
    Cena okładkowa: 34,99 zł

    „Assassin’s Creed Valhalla” to z pewnością nie najlepsza, ale jedna z moich ulubionych gier z serii. Urzeka mnie przede wszystkim krajobrazem i klimatem nordyckiego życia. Sięgając po „Pieśń chwały”, oczekiwałam choć odrobiny tego, czego doświadczyłam, grając w grę Ubisoftu.

    Już od pierwszej strony „Pieśń chwały” wygląda dość mizernie pod względem wizualnym. Kolorystycznie dominują wręcz trupie odcienie szarości, zieleni i błękitu, momentami przeplatane intensywną żółcią i pomarańczem. Tła są bardzo skąpe, pozbawione szczegółów i zupełnie obdarte z północnego uroku.

    Historia rozpoczyna się na Rygjafylke, gdzie jesteśmy świadkami napadu na wioskę Stavanger. Tam poznajemy Eivor – wojowniczkę i córkę króla Styrbjorna, która odpiera atak wrogich najeźdźców. Eivor powraca obronną ręką, przyprowadzając swemu ojcu w darze niewolnicę, która okazuje się być obłąkaną wieszczką.

    W międzyczasie poznajemy historię Sigurda, brata Eivor, który wyruszył na drugi koniec Europy, żeby ukuć swoją własną legendę. Spotykamy go w słonecznej Bułgarii, gdzie poszukuje miecza z tyglowej stali.

    Sama historia jest dość banalna. Oś fabuły kręci się wokół konfliktu dwóch władców, Kjotve i Styrbjorna, ale to Eivor i tajemnicza wieszczka grają pierwsze skrzypce. Wątek Sigurda z kolei jest bardzo szczątkowy, a jego postać pozbawiona jakiejkolwiek głębi. To zresztą również bolączka Eivor, która jest boleśnie jednowymiarowa, kierowana żądzą wzbogacenia się i sławy za wszelką cenę, bez względu na konsekwencje, o których nie myśli.

    Postacie poboczne nie reprezentują sobą nic i służą jedynie prowadzeniu historii do przodu.

    O większości fabuły, relacji między bohaterami i ich powiązań dowiadujemy się z dialogów, przeplatanych ciągłymi scenami walki.

    „Pieśń chwały” należy mimo wszystko pochwalić za bardzo zręczne przechodzenie między scenami. Mimo miałkości fabuły komiks się nie dłuży, a sceny akcji są bardzo dynamiczne i momentami utrzymują w napięciu. Zdecydowanie brakuje tam jednak czasu i przestrzeni, żeby móc odetchnąć, zatrzymać się na chwilę, pooddychać norweskim powietrzem, poznać bohaterów i ich motywacje.

    Ciężko jest mi stwierdzić, kto jest grupą docelową „Pieśni chwały”. Osoby, które Valhallę już znają, z pewnością będą się nudzić w trakcie lektury, natomiast ci, którzy nie mieli wcześniej do czynienia z serią, nie poczują się zachęceni do dalszego eksplorowania lore.

  • Relacja z 12. Krakowskiego Festiwalu Komiksu - Komiksy, mangi, webtoony i nie tylko

    Od piątku do niedzieli 24-26 marca w Krakowie odbyła się dwunasta edycja Festiwalu Komiksu. Jak zwykle można było zakupić wiele ciekawych egzemplarzy komiksów, mang, webtoonów oraz niepowtarzalnych gadżetów od ich autorów. Oprócz tego na odwiedzających czekały prelekcje, spotkania autorskie i warsztaty. W międzyczasie uczestnicy mogli podziwiać specjalnie przygotowane na czas festiwalu wystawy oraz kostiumy przyjezdnych cosplayerów.

  • Smutny dzień dla fanów komiksu – Rumia Comic Con już się nie odbędzie!

    Oficjalna strona Rumia Comic Conu na Facebooku właśnie podała smutną informację, że wydarzenie się nie odbędzie! Organizowany w Stacji Kultura – czyli bibliotece w Rumii – event zaplanowany był na 16 września 2023 roku. Jeden z organizatorów, Łukasz Kowalczuk, wspomniał dwa tygodnie temu na swoim Patronite, że to będzie prawdopodobnie ostatnia edycja imprezy. Teraz krótko skomentował sytuację i wyjaśnił powody decyzji o odwołaniu ostatniego Rumia Comic Conu. 

  • Food Trucki na FanConie!

    Pod koniec marca w Targach Lublin odbędzie się FanCon 2023! Impreza ogłasza się jako „polski ComicCon”, a organizatorzy obiecują atrakcje i spotkania z gośćmi, choć zdradzono jeszcze niewiele konkretów. Jednak nie samą popkulturą żyje człowiek! Trzeba również przekąsić coś dobrego – dlatego przed Halą znajdziecie zlot Food Trucków!

    Dla uczestników dostępne mają być pojazdy z różnymi pysznościami. Burgery, kurczaki w panierce i frytki belgijskie uraczą fanów klasycznych smaków. Znaleźć będziecie mogli również kiełbaski w bułce, a dla miłośników słodkości pojawią się donuty, żelki i słodycze oraz Bubble Tea. Ze światowych smaków dostępne będą pierożki dim sum i kuchnia meksykańska.

    Na zewnątrz mają się znaleźć stoły, przy których można będzie usiąść i spokojnie zjeść zakupione jedzonko. Organizatorzy przekazują też, że bilety będą wielokrotnego wstępu – co oznacza możliwość, by spokojnie wyskoczyć po „coś na ząb” i wrócić potem na teren FanConu.

    FanCon2023

  • Bob Layton – czyli komiksowy gość Pyrkonowy!

    Fani Uniwersum Marvela nie mogą narzekać na nudę, jeśli chodzi o produkcje z tego świata. Dlaczego jednak mielibyśmy odmawiać sobie kolejnych miłych rzeczy związanych z tą tematyką? I w tym momencie wkracza Pyrkon 2023! Jak wiemy, do wydarzenia pozostało już niecałe pół roku i już poznajemy wspaniałych gości, którzy do nas dotrą. Jednym z przybyszów na tegoroczne wydarzenie będzie osoba, która dała Iron Manowi nowe życie — Bob Layton, amerykański artysta, projektant, redaktor i scenarzysta komiksowy oraz współzałożyciel Valiant Comics.

  • Kolejna edycja Krakowskiego Festiwalu Komiksu pod patronatem!

    W weekend 24-26 marca 2023 roku odbędzie się Krakowski Festiwal Komiksu! Wydarzenie organizuje Krakowskie Stowarzyszenie Komiksowe, a będzie to już XII edycja!

    Festiwal odbędzie się w siedzibie Fundacji Muzeum Komiksu przy ulicy Sarego 7 i w Pałacu Potockich przy Rynku Głównym 20 w Krakowie. Wstęp na wydarzenie jest darmowy!

  • Wystawa PHOTOmodeBook na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi

    W ten weekend w Łodzi miało miejsce wspaniałe wydarzenie na pograniczu światów sztuki wizualnej, rozrywki i technologii. Możemy z przyjemnością poinformować, że zawitało tam niesamowite dzieło genialnego grafika, fotografa, architekta i gracza w jednej osobie, czyli Rafała SzrajberaPHOTOmodeBookjest wystawą fotograficzną o nietypowej specyfice — w swoim dziele autor wykorzystał krajobrazy, które spotkać możemy na ekranie naszych komputerów.

  • Poznański Festiwal Sztuki Komiksowej objęty patronatem!

    Mimo trudnej sytuacji eventowej konwenty i inne wydarzenia wciąż się odbywają, choć w mniejszej liczbie i zwykle w formie cyfrowej. Dlatego nie możemy przejść obojętnie obok Poznańskiego Festiwalu Sztuki Komiksowej, którego tegoroczna edycja odbędzie się w dniach 22-25 kwietnia w... no właśnie, jeszcze nie wiadomo. Organizatorzy liczą, że uda się zorganizować wydarzenie w formie tradycyjnej zamiast online, jednak decyzja jeszcze nie zapadła. Przewidziane są prelekcje, wystawy,  spotkania z gośćmi oraz darmowe komiksy. Właśnie teraz trwają nabory autorów do zina w tematyce „wolność” z naciskiem na autorów płci żeńskiej oraz do Darmozina, który będzie rozdawany podczas festiwalu.

    O dalszych postępach w pracy nad imprezą będziemy Was informować na bieżąco, więc obserwujcie nasze media!

    Poznański Festiwal Sztuki Komiksowej 2021

  • Recenzja komiksu: Tokyo Ghost

    Tokyo Ghost

    „Tokyo Ghost”

    Nazwa Wydawnictwa

    Autorzy:  Rick Remender (scenariusz); Sean Murphy (rysunek); Matt Hollingsworth (kolory)
    Wydawnictwo: Non Stop Comics
    Liczba stron: 288
    Cena okładkowa: 109,00 zł

    Rzeczywistość roku 2089 jest, cóż, paskudna. Zasoby naturalne środowiska zostały praktycznie w całości wykorzystane, co skazało ludzkość na życie w brudnych, paskudnych, przerośniętych miastach, wśród zanieczyszczonych oceanów i w opadach kwaśnych deszczy. Jeśli jednak myślicie, że to jest smutne, powinniście zobaczyć, co się stało ze społeczeństwem: WSZYSCY są uzależnieni od sieci. Dziesięciolecia taniej, łatwo dostępnej i odmóżdżającej rozrywki sprawiły, że sterowanie naiwnymi ludźmi jest łatwiejsze niż kiedykolwiek. Tłum dostaje swoje upragnione igrzyska i namiastkę chleba – a korporacyjne elity robią, na co tylko mają ochotę, czyli pławią się w całkowitej dekadencji. Tak z grubsza przedstawia się zarys świata w serii komiksów „Tokyo Ghost” autorstwa scenarzysty Ricka Remendera, rysownika Seana Murphy’ego oraz kolorysty Matta Hollingswortha. Seria istnieje od roku 2015, została zakończona w 2016 na tomie dziesiątym, a jej wydanie zbiorcze w Polsce zostało przygotowane przez wydawnictwo Non Stop Comics pod koniec 2020 – i właśnie jemu będziemy się dzisiaj z niepodzielną uwagą przyglądać.

    Na tle tego uroczego obrazka poznajemy parę protagonistów. Debbie Decay i Led Dent pracują dla pana Flaka – głowy Flak Corporation, jednego z największych graczy na wyspach Los Angeles – jako stróże ładu i porządku na ulicach miasta. Ona – luddystka, od dzieciństwa spędzonego z wiecznie podłączoną do Sieci matką serdecznie nienawidząca techniki i postępu. On – również niechciany dzieciak, który, upokorzony na oczach ukochanej przez bandę oprychów, dał się przerobić na napakowanego cybernetyką superżołnierza. Dent, jak większość społeczeństwa, jest kompletnie uzależniony od programów – jego hełm wyświetla mu je wszystkie naraz nawet wtedy, kiedy obwieszony bronią prowadzi swój służbowy motocykl. Deb opiekuje się nim jak tylko może w nadziei, że spod powłoki otępiałego mięśniaka uda się jej jeszcze kiedyś wydobyć mężczyznę, którego kiedyś kochała. Tych dwoje staje przed niezwykłą okazją: pan Flak wysyła ich bowiem jako swoich szpiegów do zrujnowanego Tokio, ostatniego miejsca na Ziemi niezajętego przez korporacje. Prezes Flak Corporation szczerze pragnie zasobów, których zazdrośnie strzegą tambylcy. Dla Debbie to okazja, o której od zawsze marzyła – zobaczyć świat nietknięty przez wszechobecną konsumpcję… I jeszcze raz spróbować zawalczyć o duszę Leda.

    Powinienem to powiedzieć już teraz: „Tokyo Ghost” jest komiksem dla dojrzałego odbiorcy. Widowiskowa przemoc i bluzgi to jedno, mało tego, ukazane w nim społeczeństwo jest po prostu opętane seksem i pornografią. Wszędzie roi się od mało subtelnych nawiązań, a główny antagonista dosłownie paraduje z genitaliami na wierzchu i co i rusz robi z nich ostentacyjny użytek. Nie jest to, dodajmy, epatowanie dla samego epatowania, bo zdecydowanie przysłużyło się to wykreowaniu tej widzianej w krzywym zwierciadle wizji społeczeństwa przyszłości, niemniej jednak – zostaliście ostrzeżeni.

    Historia opowiedziana w „Tokyo Ghost” jest wciągająca, chociaż niekoniecznie bardzo ambitna. Wyprawa Debbie i Leda do państwa-ogrodu przebiega z grubsza tak, jak można by się spodziewać po przeczytaniu lub obejrzeniu dziesiątek tytułów bazujących na podobnym motywie. Dość standardowo prezentuje też typowy morał o tym, że ludzkość niszczy planetę, na której żyje, w pogoni za szczęściem, którego nie może dostać. I chociaż to wszystko już gdzieś widzieliśmy, podlane solidną dawką akcji i zaprezentowane w oszałamiający sposób broni się znakomicie.

    Myślę jednocześnie, że prawdziwą treścią tej opowieści jest relacja Debbie i Leda. Tło psychologiczne obu postaci jest mocno rozbudowane – cały kontekst znajomości obojga poznajemy dzięki pojawiającym się czasem retrospekcjom ukazującym wspomnienia bohaterki. Krótko mówiąc: jest to związek z ogromnymi problemami, z których fakt, że jedna jego połowa jest pogrążonym w niemal całkowitej katatonii cyber-ćpunem wcale nie jest największym. Mimo że główny motor tej historii to coś specyficznego dla świata – uzależnienie od zaawansowanej techniki – zadziwiająco łatwo znaleźć w niej odniesienia do naszych czasów, do zjawiska pogłębiającej się izolacji człowieka od człowieka, nawet pomiędzy dwojgiem ludzi żyjących ze sobą.

    Strona wizualna komiksu jest znakomita. Los Angeles przyszłości krzyczy tysiącem neonowych świateł oraz ekranów transmisyjnych, świetnie kontrastuje z soczystą, uspokajającą zielenią ostatniego wolnego zakątka na Ziemi. Kreska jest ostra, wyrazista, zaś wizerunki postaci charakterystyczne i stylowe. Przyznaję, na początku trochę śmieszyły mnie obcisłe gatki, w jakie wciśnięto napakowanego Denta oraz jego bojowy motocykl, którym dałoby się jeździć chyba tylko po idealnie płaskiej nawierzchni – ale po pewnym czasie nawet to wskoczyło na miejsce jako pasujący element całości.

    Największe wrażenie zrobiły na mnie sceny akcji. W „Tokyo Ghost” rozwałki nie brakuje – moją całkowicie ulubioną jest samurajski pojedynek Leda z jednym z oprychów z jego odległej przeszłości, zrealizowany w postaci gry cieni na tle nocnego nieba, wyłamujący się z wszechobecnej orgii kolorów w tak nagły, że aż niewiarygodny sposób. Sean Murphy, autor rysunków, jest przy okazji absolutnym mistrzem opowiadania historii w niebezpośredni sposób – upakowuje każdą swoją ilustrację ogromną wręcz ilością szczegółów do zauważenia przez spostrzegawczego czytelnika. To ostatnie sprawia, że do „Tokyo Ghosta” na pewno wrócę jeszcze kilka razy, by znaleźć te wszystkie rzeczy, które przeoczyłem, a które dają lepsze pojęcie o tej niewiarygodnej wizji zdegenerowanego świata.

    Pora na małe podsumowanie. „Tokyo Ghost” jest dla mnie komiksem po prostu wybitnym. Chociaż nie opowiada ambitniej, zawiłej ani oryginalnej historii, to robi to w sposób niezwykle angażujący, okraszony świetną kreską i kolorystyką. Jeżeli, podobnie jak ja, do tej pory nie mieliście okazji go poznać, wydanie zbiorowe jest najlepszą z możliwych okazją, aby te braki nadrobić. Polecam zarówno koneserom cyberpunku, dystopii jak i komiksu w ogóle.

  • Recenzja komiksu: „Mercy. Tom 1: Dama, mróz i diabeł"

    Mercy

    „Mercy. Tom 1: Dama, mróz i diabeł”

    Non Stop Comics

    Autorzy: Mirka Andolfo
    Wydawnictwo: Non Stop Comics
    Liczba stron: 64
    Cena okładkowa: 44,90 zł

    Mirka Andolfo to włoska ilustratorka i rysowniczka, która na polskim rynku komiksowym zasłynęła tytułami takimi jak „Sacro/Profano” czy „Wbrew naturze”. Trzecim z jej autorskich projektów jest seria „Mercy” – jej pierwszy tom ukazał się ostatnio w kraju za sprawą wydawnictwa Non Stop Comics. Nie miałam przyjemności zapoznać się z poprzednimi dziełami tej autorki, choć kojarzę jej styl i kreskę – jak chyba większość osób, które, podobnie jak ja, zwracają uwagę szczególnie na pięknie rysowane komiksy. „Mercy” przyciągnęła mnie jednak nie tylko ze względu na walory wizualne – połączenie tychże z klimatem weird westernu i intrygującą postacią kobiecą to aż nadto, by mnie zainteresować.

    Zanim jednak przyjdzie nam poznać główną bohaterkę, zaprezentowane zostaje parę informacji na temat miejsca akcji i jego przeszłości. Tragiczne wydarzenia sprzed lat odcisnęły piętno na mieszkańcach miasteczka Woodsburgh, w którym obecne nastroje zdają się bardzo napięte – zbyt dużo niewypowiedzianych uraz wisi w powietrzu. W tym wszystkim mamy też kobietę głoszącą przepowiednie o powrocie „Diabła z Woodsburgh”, a także małą sierotę, półindiankę, która wierzy, że jej dawno zaginiona matka, wyidealizowana świetlista istota ze skórą upstrzoną gwiazdami, kiedyś po nią wróci, by uratować córkę od niedoli. Gdy w mieście zjawia się piękna i błyskotliwa lady Hellaine, wszyscy są nią zachwyceni – choć każdy z innego powodu. No, prawie wszyscy…

    Czytelnik od początku niemal będzie świadomy prawdziwej natury Hellaine, ale już nie jej przeszłości i pochodzenia. Z tego punktu obserwowanie, w jaki sposób reagują na jej grę, skądinąd nie tak doskonałą, mieszkańcy Woodsburgh, jest bardzo ciekawe. Jak ma się do tego niesławny Diabeł i tragiczne wydarzenia z pobliskiej kopalni? Powiązanie wydaje się być silne, a jednak rola nowo przybyłej piękności – nie tak oczywista. Do tego dochodzi jej tajemniczy opiekun i morderstwa, które przydarzają się w miasteczku. Zagadka, która właściwie nie jest zagadką. I w tym rzecz – że spora część ciężaru fabularnego w „Mercy” nie koncentruje się jedynie na bohaterce – ale jest on w ogromie powiązań i tajemnic łączących ją z mieszkańcami Woodsburgh.

    Te zaś są wyśmienicie rozegranie w warstwie obyczajowej i psychologicznej. Nie ma tu postaci płaskich i jednowymiarowych – każdy przeżywa jakąś traumę, w jakiś sposób zmaga się z przeszłością. Woodsburgh nie jest spokojnym, sennym miasteczkiem i dzięki wszystkim bogom za to – bo do doprowadzenia tego tygla do wrzenia wcale nie trzeba było kilku nowych morderstw. Wręcz przeciwnie – sprawiają one, że nastrój w opowieści robi się nagle wręcz mroźny. A to bardzo odpowiednio, patrząc choćby na tytuł pierwszej części.

    Wizualnie „Mercy” jest przepiękna – ale niczego innego nie można się spodziewać po Mirce Andolfo. Autorka, która odpowiedzialna jest nie tylko za rysunki, ale też kolory i scenariusz, wspaniale oddała twarze postaci i głębię ich uczuć, od radości, aż po rozpacz i szaleństwo. Widać, że jest to przemyślany i staranny projekt.

    Widziałam już porównanie „Mercy” do takich tytułów serialowych, jak „Penny Dreadful” i „Alienista”. Zdecydowanie mają pewne wspólne smaczki, zwłaszcza jeśli chodzi o wiktoriański horror „Penny Dreadful” i jego nawiedzoną bohaterkę. Dla wielbicieli tych klimatów „Mercy” powinna być pozycją obowiązkową – ale nie tylko dlatego warto ją przeczytać.

  • Z ekranu na papier, czyli serial „Stranger Things” w zupełnie innej odsłonie

    stranger things1Halo, halo! Czy są tu fani serialu „Stranger Things”? Jeśli tak, to mamy dla Was coś interesującego: recenzję komiksu „Stranger Things. Tom 1. Po drugiej stronie”! Seria komiksowa, którą otwiera wspomniany tytuł, ma zupełnie inne zadanie niż powtórzyć czytelnikom to, co znają już z produkcji Netflixa. Jakie? O tym przeczytacie w naszej recenzji, którą znajdziecie właśnie tutaj.

  • Kadry z filmu zamiast rysunków, czyli „Dragon Ball” w nowej odsłonie

    dragon ball z zmartwychwstanie fAnime Comics to nowa i dość nietypowa rzecz na naszym rynku, choć podobne pozycje są już znane zarówno w Japonii, jak i na Zachodzie. To komiks, na który – zamiast rysunków – składają się kadry wycięte z filmu. Tym razem na tapet wzięto film kinowy „Dragon Ball Z: Zmartwychwstanie F”. Czy taki eksperyment ma prawo się udać? Przekonajmy się.

    Recenzję komiksu „Dragon Ball Z: Zmartwychwstanie F” znajdziecie na naszej stronie.

  • Recenzja komiksu: „Stranger Things. Tom 2. Szóstka"

    Szóstka

    „Stranger Things. Tom 2. Szóstka”

    Nazwa Wydawnictwa

    Autorzy: Jody Houser, Edgar Salazar, Keith Champagne, Marissa Louise, Nate Piekos
    Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
    Liczba stron: 96
    Cena okładkowa: 49,90 zł

    Stranger Things to serial, który właściwie ma już kilka lat, a przecież nadal utrzymuje się w pierwszej dziesiątce najpopularniejszych tytułów produkcji platformy Netflix. Trzy sezony, z których trzeci ukazał się w całości w zeszłym roku i zebrał już nieco chłodniejsze recenzje od poprzednich dwóch, pozostawiły po sobie w większości tylko wielką niecierpliwość co do tego, czy prędko przyjdzie widzom dowiedzieć się, co było dalej. Wydawnictwo Dolnośląskie dało polskim fanom możliwość zapoznania się z serią komiksową towarzyszącą produkcji. Oryginalnie wydawane przez Dark Horse tytuły przedstawiają wydarzenia serialowe z innej perspektywy – bądź uzupełniają je o brakujące detale. „Szóstka” to drugi z nich.

    W „Szóstce” poznamy inne dzieci z laboratorium zarządzanego przez doktora Brennera. Tytułowa bohaterka to Francine, nastolatka posiadająca zdolność do przewidywania niedalekiej przyszłości. Jej umiejętności stają się przyczyną narastającego konfliktu w domu rodzinnym – dziewczyna za sprawą przyjaciela z sąsiedztwa kończy więc jako obiekt badań projektu MK Ultra. Przebłyski jej mocy podpowiadają jej jednak, że cały projekt nie ma szans na pomyślne zakończenie, a obserwacja innych podopiecznych ośrodka szybko ujawnia, że niekoniecznie chodzi w tym wszystkim o pomoc dzieciom takim jak ona.

    Historia Francine jest dość sztampowa, ale w odniesieniu do realiów serialowych wystarczająco wiarygodna. Część z niuansów jej postępowania, decyzje i obserwacje będą łączyć się z bieżącymi wydarzeniami mającymi miejsce w drugim sezonie serialu – przez chwilę zobaczymy tam małą Nastkę, Kali (Ósemkę), a także inne dzieci. Wizje przyszłości, które w dość fragmentaryczny sposób ukazują przyszłość ośrodka i jego wychowanków uważny fan tytułu z łatwością rozpozna. Co więcej, zasiewają one nieco wątpliwości co do tego, na ile świadom nadchodzących wydarzeń był sam Brenner i na ile wszystko działo się zgodnie z jego oczekiwaniami…

    Tego typu smaczki czynią komiksową serię „Stranger Things” wyjątkowo ciekawą. Historia Szóstki nie łączy się już tak ściśle z wydarzeniami w Hawkins – w końcu ma ona miejsce kilka lat wcześniej – jednak nadal ładnie je uzupełnia i tworzy tło dla kolejnych elementów, które dopiero nadejdą, zarówno w serialu, jak i w kolejnych tomach komiksu. Wizualnie komiks trzyma wysoki poziom, choć zmieniły się osoby odpowiedzialne za tę część, postacie są wyraziste, ich mimika wyraźna, kolorystyka dobrze oddaje nastrój scen. Bardzo miłym dodatkiem są plansze z pełnowymiarowymi grafikami, które przedstawiają młodych bohaterów i ich diabolicznego opiekuna nieco bardziej „realistyczną” kreską – alternatywne okładki do wydania Dark Horse. Zeszyt kończą zaś dwie grafiki autorów występujących tu gościnnie, przedstawiające Nastkę z czasów pobytu w laboratorium.

    Drugi tom komiksowej serii „Stranger Things” w nieco bardziej odległy sposób nawiązuje do serialowego pierwowzoru, ale nadal w ciekawy sposób go uzupełnia. Polecam niezmiennie fanom serii – i tu może nawet nie tylko, jako że „Szóstka” bardzo dobrze może funkcjonować nawet jako samodzielny tytuł.

  • Recenzja komiksu: „Stranger Things. Tom 1. Po drugiej stronie"

    Stranger Things

    „Stranger Things. Tom 1. Po drugiej stronie”

    Nazwa Wydawnictwa

    Autorzy: Jody Houser, Stefano Martino, Keith Champagne, Lauren Affe, Nate Piekos
    Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
    Liczba stron: 96
    Cena okładkowa: 49,40 zł

    Gdy zaczyna się przygodę z tytułami towarzyszącymi aktualnym produkcjom medialnym, czy to grom, czy serialom, można mieć jedną zasadniczą obawę: że będą jedynie próbą kolejnego zarobienia na tym samym. Mieliśmy już wiele takich przypadków, więc i trudno się dziwić, że do kolejnego podchodzi się z dystansem. Zwłaszcza że „Stranger Things” to serial, który zebrał, całkiem słusznie zresztą, spore grono fanów. Seria komiksowa, która wychodzi równolegle do serialu, ma jednak zupełnie inne zadanie niż powtórzyć czytelnikom jeszcze raz to samo. Wręcz przeciwnie – stanowi ona uzupełnienie wydarzeń już znanych i dodanie do tej opowieści paru brakujących elementów.

    „Po drugiej stronie” pokazuje czytelnikowi wydarzenia związane z pierwszym sezonem serialu, ale… No właśnie, po drugiej stronie. Będziemy bowiem towarzyszyć Willowi w jego wędrówce po „odwróconym” Hawkings, świecie, do którego trafił po ucieczce przed potworem czającym się w ciemnościach wokół jego domu. Co Will tam robił, jak udało mu się przeżyć, jak komunikował się z matką, co widział? Jak się czuł, gdy zorientował się, że pozornie znajome otoczenie to nie dom rodzinny, tylko jakaś jego wynaturzona wersja zamieszkana przez śmiertelnie niebezpieczne stworzenie?

    Bardzo szybko nabrałam entuzjazmu do tego tytułu. Will jest postacią, której przedstawienie w „Stranger Things” było dość skąpe, ze zrozumiałych powodów. Tu jednak chłopak nie jest już ofiarą czekającą biernie na ratunek – choć oczywiście bardzo na niego liczy. Jest aktywnym bohaterem, starającym się poznać otoczenie i jakoś w nim przetrwać, a przy tym ostrzec bliskich przed grążącym im niebezpieczeństwem. W komiksie napotkamy znajome sceny – wspomnienia o grze w D&D, „rozmowa” przez światełka choinkowe czy spotkanie z Nastką (Eleven, Ell), ale też pojawi się wiele nowych. Komiksowy Will jest jednak dzieckiem – przerażonym, przemarzniętym, ale zdolnym do aktów wielkiej odwagi.

    Komiks wyraźnie jest stworzony „pod serial” – wydarzenia są zgodne z linią czasową „Stranger Things”, a postacie dość wiernie oddają wygląd aktorów serialowych. Wydaje się jednak dość krótki, sceny następują dość szybko po sobie, co stwarza wrażenie, jakby wszystko działo się w bardzo krótkim czasie. Wizualnie jest bardzo dobrze – poza podobieństwem do postaci klimat mocno podbijany jest przez charakterystyczną dla tytułu brudno-mroczną kolorystykę, świat „upside down” jest odpowiednio skontrastowany z tym „właściwym”. „Po drugiej stronie” to przyjemność też dla oczu.

    Bardzo cieszę się, że seria komiksowa oryginalnie wydawana przez Dark Horse pojawiła się też w języku polskim. Nie tylko daje możliwość przypomnienia sobie wydarzeń z serialu, ale też uzupełnia go o wiele szczegółów potrzebnych do „domknięcia” historii i zaspokojenia ciekawości. Nie mogę się doczekać, żeby zapoznać się z kolejnymi częściami.

  • Recenzja komiksu: „Oblivion Song. Pieśń otchłani. Tom 3"

    Tytuł mangi

    „Oblivion Song. Tom 3”

    Nazwa Wydawnictwa

    Autorzy: Robert Kirkman, Lorenzo De Felici, Annalisa Leoni
    Wydawnictwo: Non Stop Comics
    Liczba stron: 128
    Cena okładkowa: 44,00 zł

    Nie ma chyba lepszego (albo według niektórych – gorszego) sposobu na skuszenie czytelnika do sięgnięcia po kolejną cześć serii, niż porządny cliffhanger. Ale taki, który po nieco rozwleczonej i raczej nastawionej na problemy obyczajowe akcji robi takie zamieszanie, że czytający zbiera metaforyczną szczękę z podłogi. Tak mniej więcej czułam się skończywszy drugi tom komiksowej serii Oblivion Song. No, teraz to dopiero się będzie działo! Problem w tym, że takie nastawienie nie sprzyja czytaniu – tworzą się jednak oczekiwania, które łatwo zawieść. Tu na szczęście się tak nie stało.

    Akcja rozpoczyna się trzy lata po zakończeniu wydarzeń z tomu drugiego. Nie jesteśmy sami w Oblivion – to informacja, którą bardzo szybko będą musieli sobie przyswoić zarówno mieszkańcy tytułowej Otchłani, jak i przestrzeni poza nią. Ci pierwsi spotkanie przeżywają o wiele bardziej intensywnie – inteligentne istoty, w których istnienie dotąd nikt nie wierzył, atakują członków grupy wypadowej z bazy Eda Cole’a i porywają jej członków. Tymczasem w Filadelfii Nathan Cole odbywa dalszą odsiadkę za błędy przeszłości. Nie będzie mu jednak dane zaznać spokoju za kratami, bo członkowie zespołu badawczego związanego z Oblivion będą potrzebowali jego wiedzy – i pomocy.

    Nowe zagrożenie bardzo zmienia dynamikę komiksu, dodaje też tajemnicę do wyjaśnienia i pretekst dla bohaterów do ponownego podjęcia współpracy. Po trzech latach część z nich zmieniła się, prowadzi inne życie – przyjdzie nam poświęcić chwilę na nadrabianie zaległości. Podobnie będzie z zaufaniem – trochę pozmienia się w motywach postępowania niektórych, wiele się też wyjaśni. Bardzo podoba mi się wprowadzenie do fabuły jeszcze jednej strony konfliktu – to wymusza przegrupowanie w już skonfliktowanym układzie Nathan-wojsko-mieszkańcy Oblivion. Tę część zakończono w idealnym momencie, kiedy jeszcze nie zdążyła się znudzić, nie wyczerpała do końca formy – wspaniały zabieg dla utrzymania uwagi czytelnika.

    O samych „obcych” nie dowiemy się dużo, poza może jednym bardzo znaczącym faktem, który będzie już informacją stanowiącą kolejny cliffhanger. I nadal tak samo skuteczny, obawiam się – już sam sposób przedstawienia Bezimiennych (bo tak nazwano ich w Oblivion) jasno mówi, że będą wrogiem, przeciwko któremu jeden Nathan Cole na pewno sobie nie poradzi. I być może, ale tylko może, dotąd zwaśnione raczej społeczności obu realiów będą musiały nauczyć się na nowo współpracować.

    Warstwa wizualna komiksu trzyma poziom. Mimika bohaterów, mowa ciał, wszystko to odpowiednio oddaje dramatyzm sytuacyjny, ostro zarysowane twarze nawet momentami przerażają swoją wyrazistością. Annalisa Leoni, odpowiedzialna za warstwę kolorystyczną tytułu, zrobiła ponownie świetną robotę i tchnęła więcej emocji w świat przedstawiony, świetnie zestawiając kontrast pomiędzy Filadelfią a Oblivion.

    Trzeci „Oblivion Song” rozwija skrzydła i pokazuje, że ma jeszcze wiele do opowiedzenia. Wydanie angielskie oferuje w tej chwili 24 tomy serii – tom 3 polskiego obejmuje zbiorczo zeszyty 13-18, wydaje się więc, że czeka nas jeszcze jedna część przygód w tym postapokaliptycznym świecie. No i niezmiennie tytuł polecam – przede wszystkim fanom takich klimatów.

  • Recenzja komiksu: „Oblivion Song. Pieśń otchłani. Tom 2"

    Tytuł mangi

    „Oblivion Song. Tom drugi”

    Nazwa Wydawnictwa

    Autorzy: Robert Kirkman, Lorenzo De Felici
    Wydawnictwo: Non Stop Comics
    Liczba stron: 136
    Cena okładkowa: 44 zł

    W recenzji pierwszej części komiksu „Oblivion Song” zadałam pytanie: a co, jeśli świat się nagle skończy? Podejmując temat części drugiej, należałoby je zadać nieco inaczej. Co, jeśli świat skończy się z naszej winy, mojej, twojej, winy konkretnej osoby czy konkretnej grupy osób? Czy naprawdę będziemy winni, jeśli ten koniec nastąpi jako wypadek w trakcie działań, które miały przynieść ludzkości tylko większe dobro? Czy ktoś nas kiedyś z tej winy rozgrzeszy, czy my sami będziemy potrafili przejść nad tym do porządku dziennego? To nie jest dylemat, z którym mogłaby poradzić sobie jedna osoba. A jednak twórcy komiksu „Oblivion Song” postanowili postawić przed tym wyzwaniem właśnie jednego bohatera.

    Druga odsłona wprowadza czytelnika w genezę wydarzeń mających miejsce w Filadelfii. Historię swoją i grupki młodych naukowców, a także ich przykrego końca, przyjdzie jednak Nathanowi opowiedzieć już z więziennej celi. Załamany, przepełniony poczuciem winy i zdecydowany odpokutować za efekty swojej pracy dowiaduje się jednak od odwiedzającej go Heather, że jego wynalazek znalazł się w rękach władz, które już planują, jak przerobić go na broń. Dziewczyna umożliwia też Nathanowi wydostanie się z celi… W międzyczasie Ed próbuje odnaleźć się z powrotem w mieście, odwiedza znane dawniej miejsca i nawiązuje kontakt ze znajomymi – to znaczy tymi, którzy nadal żyją. Coraz bardziej dotkliwie przekonuje się, że w Filadelfii jest już tylko wyrzutkiem, człowiekiem z marginesu. Postanawia za wszelką cenę wrócić do Oblivion.

    Tym razem, już wraz z dwójką bohaterów, czytelnik będzie przeskakiwał między dwoma równoległymi światami zdecydowanie częściej. Bliżej też uda się poznać i Nathana, i Eda – zwłaszcza tego drugiego, którego skomplikowania sytuacja życiowa i pragnienie znalezienia własnego miejsca determinują w większości przypadków kierunek akcji. To bardzo odświeżające, bo o ile w pierwszej części Ed sprawiał wrażenie podejrzanego typa, który narobi kłopotów, o tyle teraz już wiemy, co nim powoduje i do czego dąży.

    Zdecydowanie zmienia się rozkład sympatii czytelnika pomiędzy oboma panami. Wyznanie Nathana, chociaż robi wrażenie, nie powoduje jednak, że ocenia się go bardziej surowo – a przynajmniej wyglądało to tak z mojego punktu widzenia. Dobrze tę sprawę podsumowuje partnerka Nathana, Heather – jest winny, ale też i jako jedyny poświęcił życie, żeby następstwa swoich działań opanować. Problemem natomiast staje się jego postawa wobec Oblivion i tego, co się tam dzieje – a także to, że uparcie nie chce zrozumieć innego niż swój własny punkt widzenia. Tu jeszcze jednak da się zrozumieć motywy jego postępowania. Gorzej jest później – z jakiegoś powodu twórcy postanowili dodać scenę, w której Nathan odmawia zabicia potwora z Oblivion, argumentując to tym, że „ta istota nie jest niczemu winna” – no, może poza tym, że chciała zjeść jego i jego brata. To moment tak niepasujący do dotychczas pokazanej osobowości Nathana, że to aż zgrzyta – wcześniej bohater nie miał takich rozterek.

    Akcja przyspiesza i komplikuje się, zostają też ukazane poboczne wątki dotyczące innych osób, których powrót z Oblivion do normalnego życia powiódł się nie tak dobrze, jak można było przypuszczać. Dobrze pokazano tu trudności z przystosowaniem się do życia w cywilizacji, nieudane próby ponownego nawiązania relacji z bliskimi, pożegnania zamiast powitań, trudne terapie zamiast szczęśliwego życia. Wizualnie komiks utrzymuje poziom, kreska jest brudna, ale szczegółowa, kolory wyraziste, postacie nieładne, ale posiadające własne charaktery. Wyjątkowo podoba mi się końcowa scenka, która zapowiada naprawdę interesujący rozwój wydarzeń.

    Nie obyło się bez zdziwień, ale „Oblivion Song” nadal polecam, jako ładny kawałek postapokalipsy bliskiego zasięgu. Historia jest przemyślana i ładnie przedstawiona, dzięki czemu komiks naprawdę angażuje. Warto czytać i czekać na kolejne części.

  • Zmarł Albert Uderzo - twórca komiksów o Asteriksie i Obeliksie

    24 marca 2020 roku zmarł Albert Uderzo. Był rysownikiem komiksów, najbardziej znanym z serii „Asteriks i Obeliks".

  • Marvelowy człowiek-nietoperz w natarciu - trailer „Morbiusa” w sieci!

    Marvelowi nigdy dosyć nowych historii i bohaterów. Poza tymi wielkimi i znanymi z „Avengersów” i filmów o poszczególnych bohaterach drużyny mamy także nieco mniej znane postacie. Jedną z nich jest Morbius – człowiek-nietoperz, ale jeżeli widzicie tutaj nawiązanie do Batmana, to spieszymy z wyjaśnieniem, że nietoperze to chyba jedyne, co łączy te postacie. Pierwszy trailer nowego dzieła twórców nowego „Spider-Mana” jest już dostępny w sieci i możecie go zobaczyć poniżej. Podoba Wam się nieco mroczniejsza wersja przygód niezwykłych nadludzi?

    morbius marvel trailer