„Oblivion Song. Tom drugi”
Autorzy: Robert Kirkman, Lorenzo De Felici
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Liczba stron: 136
Cena okładkowa: 44 zł
W recenzji pierwszej części komiksu „Oblivion Song” zadałam pytanie: a co, jeśli świat się nagle skończy? Podejmując temat części drugiej, należałoby je zadać nieco inaczej. Co, jeśli świat skończy się z naszej winy, mojej, twojej, winy konkretnej osoby czy konkretnej grupy osób? Czy naprawdę będziemy winni, jeśli ten koniec nastąpi jako wypadek w trakcie działań, które miały przynieść ludzkości tylko większe dobro? Czy ktoś nas kiedyś z tej winy rozgrzeszy, czy my sami będziemy potrafili przejść nad tym do porządku dziennego? To nie jest dylemat, z którym mogłaby poradzić sobie jedna osoba. A jednak twórcy komiksu „Oblivion Song” postanowili postawić przed tym wyzwaniem właśnie jednego bohatera.
Druga odsłona wprowadza czytelnika w genezę wydarzeń mających miejsce w Filadelfii. Historię swoją i grupki młodych naukowców, a także ich przykrego końca, przyjdzie jednak Nathanowi opowiedzieć już z więziennej celi. Załamany, przepełniony poczuciem winy i zdecydowany odpokutować za efekty swojej pracy dowiaduje się jednak od odwiedzającej go Heather, że jego wynalazek znalazł się w rękach władz, które już planują, jak przerobić go na broń. Dziewczyna umożliwia też Nathanowi wydostanie się z celi… W międzyczasie Ed próbuje odnaleźć się z powrotem w mieście, odwiedza znane dawniej miejsca i nawiązuje kontakt ze znajomymi – to znaczy tymi, którzy nadal żyją. Coraz bardziej dotkliwie przekonuje się, że w Filadelfii jest już tylko wyrzutkiem, człowiekiem z marginesu. Postanawia za wszelką cenę wrócić do Oblivion.
Tym razem, już wraz z dwójką bohaterów, czytelnik będzie przeskakiwał między dwoma równoległymi światami zdecydowanie częściej. Bliżej też uda się poznać i Nathana, i Eda – zwłaszcza tego drugiego, którego skomplikowania sytuacja życiowa i pragnienie znalezienia własnego miejsca determinują w większości przypadków kierunek akcji. To bardzo odświeżające, bo o ile w pierwszej części Ed sprawiał wrażenie podejrzanego typa, który narobi kłopotów, o tyle teraz już wiemy, co nim powoduje i do czego dąży.
Zdecydowanie zmienia się rozkład sympatii czytelnika pomiędzy oboma panami. Wyznanie Nathana, chociaż robi wrażenie, nie powoduje jednak, że ocenia się go bardziej surowo – a przynajmniej wyglądało to tak z mojego punktu widzenia. Dobrze tę sprawę podsumowuje partnerka Nathana, Heather – jest winny, ale też i jako jedyny poświęcił życie, żeby następstwa swoich działań opanować. Problemem natomiast staje się jego postawa wobec Oblivion i tego, co się tam dzieje – a także to, że uparcie nie chce zrozumieć innego niż swój własny punkt widzenia. Tu jeszcze jednak da się zrozumieć motywy jego postępowania. Gorzej jest później – z jakiegoś powodu twórcy postanowili dodać scenę, w której Nathan odmawia zabicia potwora z Oblivion, argumentując to tym, że „ta istota nie jest niczemu winna” – no, może poza tym, że chciała zjeść jego i jego brata. To moment tak niepasujący do dotychczas pokazanej osobowości Nathana, że to aż zgrzyta – wcześniej bohater nie miał takich rozterek.
Akcja przyspiesza i komplikuje się, zostają też ukazane poboczne wątki dotyczące innych osób, których powrót z Oblivion do normalnego życia powiódł się nie tak dobrze, jak można było przypuszczać. Dobrze pokazano tu trudności z przystosowaniem się do życia w cywilizacji, nieudane próby ponownego nawiązania relacji z bliskimi, pożegnania zamiast powitań, trudne terapie zamiast szczęśliwego życia. Wizualnie komiks utrzymuje poziom, kreska jest brudna, ale szczegółowa, kolory wyraziste, postacie nieładne, ale posiadające własne charaktery. Wyjątkowo podoba mi się końcowa scenka, która zapowiada naprawdę interesujący rozwój wydarzeń.
Nie obyło się bez zdziwień, ale „Oblivion Song” nadal polecam, jako ładny kawałek postapokalipsy bliskiego zasięgu. Historia jest przemyślana i ładnie przedstawiona, dzięki czemu komiks naprawdę angażuje. Warto czytać i czekać na kolejne części.