„Wieczny turniej”
Autor: Agnieszka Kwaśnik
Wydawnictwo: Yumegari
Liczba stron: 206
Cena okładkowa: 22,90 zł
Niewiele wydawnictw mangowych działających w Polsce pozwala zaprezentować swoją twórczość rodzimym autorom. Yumegari prowadzi trochę inną politykę, a oddając do rąk czytelników pracę Agnieszki Kwaśnik pt. „Wieczny turniej” pokazuje, że nie jest ona błędna.
Komiks „Wieczny turniej” opowiada o przygodach Jeffa, jednego z potencjalnych uczestników tytułowych zmagań w sztukach walki. Zanim jednak Jeff będzie mógł wziąć w nich udział, wraz ze swoim oddziałem musi zdobyć kilka przedmiotów, które zwiększą jego szanse na zwycięstwo. Niestety, droga do niego okazała się bardziej kręta niż się spodziewano.
Tytuł „Wieczny turniej” jest – być może celowo – mylący, gdyż czytelnik szybko odkrywa, że fabuła nie jest klonem mang shōnen, a wyzwania, z jakimi mierzą się Jeff, jego przyjaciele Günter i Floy oraz Heike – szefowa oddziału, stają się coraz trudniejsze nie tylko dzięki wzrastającej w postępie geometrycznym sile ich przeciwników. Ostatecznie nie chodzi jedynie o zdobycie cennych gadżetów. Na próbę zostaną wystawione nie tylko umiejętności bohaterów, ale też ich wzajemne zaufanie. Tak się bowiem składa, że wszyscy, nie tylko Jeff, marzą o wzięciu udziału w turnieju. Taka mieszanka buzujących hormonów, przyjacielskiej rywalizacji i nieziemskich mocy naszych śmiałków gwarantuje liczne zwroty akcji, których część pozytywnie mnie zaskoczyła.
Choć komiks adresowany jest do młodzieży, to nie wszystko podlega tutaj łatwej ocenie: zwycięstwo w walce nie zawsze spaja drużynę, a intencje jej członków nie są kryształowo czyste. Niestety, sytuacja jest komplikowana trochę niepotrzebnie, gdyż świat, w którym żyją nasi bohaterowie, został przedstawiony bardzo pobieżnie i nie mam wcale na myśli tego, że nie otrzymałem jego szczegółowo rozrysowanej mapy. Tak się składa, że Jeff i jego drużyna nie walczą jedynie dla siebie – należą do organizacji zwanej Harmonią, o której wiadomo tylko tyle, że jej celem jest zaprowadzenie jakiejś formy utopii. Niestety, nie wiemy nic o tym, jak miałby ów idealny świat wyglądać (utopiści zwykle są pod tym względem bardzo dokładni) ani jaki stosunek mają do tych planów sami bohaterowie, a także czy istnieje jakaś opozycja, która sprzeciwia się wizji przełożonych Jeffa. Te sprawy dobrze byłoby wyjaśnić, gdyż zaskakiwanie czytelnika ma swoje zalety, ale pozostawienie przy tym u niego wątpliwości budzi moje... wątpliwości. W gruncie rzeczy problem ten nie jest aż tak poważny, gdyż akcja rozwija się szybko, a komiks wciągnął mnie tak bardzo, że poczułem żal, kiedy dotarłem do ostatniej strony. Ciężko mi było pogodzić się z tym, że to już koniec tej opowieści.
Wróćmy jeszcze do postaci. Na początku brakowało mi trochę ekspozycji, ale dzięki wyrazistym charakterom bohaterowie szybko stali się rozpoznawalni. Jeff wciąż poszukuje swojego miejsca w życiu, będąc zarazem rozerwanym pomiędzy prostoduszną naturą a skomplikowaną rzeczywistością. Jego najbliższy przyjaciel, Floy, ma lekkiego bzika na punkcie zostania najpotężniejszym człowiekiem na świecie. Dzięki urządzeniu, które nosi na ręce, a którego wygląd wzorowany jest na akcesorium do konsoli NES zwanym Power Glove, przypomina trochę elektronicznego geeka. Günter to z kolei na ogół radosny, skromny i morderczy mistrz voodoo. Z równą sprawnością likwiduje przeciwników i pomaga pozbyć się ich ciał. No i na koniec szefowa oddziału, Heike – to nie tylko obdarzona męską urodą kobieta, ale też najbardziej kontrowersyjna postać. Choć z pozoru jest silna i niezależna, dzięki niejednoznacznemu zachowaniu zyskuje dodatkową głębię. Wydaje mi się jednak, że potrzebowałaby dla siebie trochę więcej miejsca, by możliwe było dokładniejsze przedstawienie jej wcześniejszej służby na rzecz Harmonii. Pomogłoby to też lepiej zrozumieć świat, w którym rozgrywa się akcja. Relacje między bohaterami często są napięte, ale dzięki temu czytelnik będzie świadkiem wielu zabawnych sytuacji, które sprawiają, że chwiejna równowaga między powagą a humorem zostaje zachowana, a komiks nie staje się mimowolną parodią.
Ciągle kusi mnie, by nazywać „Wieczny turniej” polską mangą, chociaż można co najwyżej mówić, że ten tytuł jest w jakiejś mierze inspirowany stylem wykorzystywanym w japońskim komiksie – o ile dzisiaj to jeszcze cokolwiek znaczy. Podobny do mangowego jest nieregularny układ kadrów, opieranie się na różnych odcieniach czerni i bieli oraz format, w jakim wydano tomik. Autorka często nie wypełnia kadrów tłem, ograniczając się tylko do rysowania postaci, co zresztą czyni nader zręcznie. Czasami tylko twarz Heike wygląda dziwnie, lecz znacznie częściej otrzymujemy przykłady świadczące o talencie autorki, np. bogatą mimikę bohaterów – krzywe spojrzenia czy uśmiechy, bez uciekania się do karykaturalnych uproszczeń (tzw. super deformed). Dodatkowo „Wieczny turniej” przemyca w postaci dialogów lub graficznych odniesień przynajmniej kilka nawiązań do znanych w naszym kraju seriali czy mang. Są one na tyle dowcipne, że za każdym razem wywoływały u mnie wybuch śmiechu.
Podsumowując, „Wieczny turniej”, do którego podchodziłem z ostrożnością, naprawdę mnie wciągnął. Nie przeszkodził w tym nawet nie najlepiej zarysowany świat, który aż prosi się, by go rozbudować, czy bardzo pobieżnie przedstawiona przeszłość bohaterów, której poznanie pozwoliłoby zrozumieć ich motywacje. Bardzo chciałbym przeczytać drugą część lub przynajmniej dostać w moje ręce edycję rozszerzoną, ale póki co polecam „Wieczny turniej” fanom przygód i burzliwej młodości.