Mariusz Kaszyński - „Przekłuwacze”
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Liczba stron: 713
Cena okładkowa: 39,90 zł
Literatura młodzieżowa z założenia powinna cechować się pewną lekkością języka bądź tematu, niespotykanej wcale bądź rzadko w powieściach dla starszych czytelników. To rozróżnienie cel ma prosty: uczynić książkę bardziej przystępną nawet dla niewyrobionego jeszcze czytelnika i zachęcić go do dalszego zagłębiania się w świat w niej opisywany. Głównym bohaterem takiej pozycji jest najczęściej nastolatek (bądź nastolatka), przeżywający przy okazji swoją pierwszą miłość i coś z ogromnego wachlarza tragicznych przeżyć wewnętrznych, a dodatek istot fantastycznych bądź magii ma te życiowe sytuacje trochę osłodzić. Nic w tym złego, wiele z powieści przeznaczonych dla młodzieży czyta się bardzo dobrze nawet w późniejszym wieku, wspominając z pewnym sentymentem swoją fascynację nimi. Nie ukrywam, że bardzo rzadko trafia mi się możliwość złapania z ręce przedstawiciela tego typu literatury, dlatego zazwyczaj mam do nich spory dystans, łatwy co prawda do przełamania już jakimś miłym, klimatycznym smaczkiem. W przypadku „Przekłuwaczy” Mariusza Kaszyńskiego sytuacja była jednak odrobinę inna, czego powodem mogła być piękna oprawa graficzna i obiecująca objętość książki, miałam więc co do niej dość spore nadzieje. Co z tego wynikło?
Marki ma siedemnaście lat i jest synem hrabiego. Zakochany w córce władyki z sąsiedniego Gniazda, Angel, uwielbia zabierać ją na wyprawy w las, wymykając się niezbyt zadowolonym z takiego obrotu sprawy rodzicom. Podczas jednej z takich wycieczek zaskakuję ich burza – jedno z tych charakterystycznych dla świata Strefy zjawisk, odmiennych zupełnie od naszych nawałnic – zmuszając ich do ukrycia się w jaskini. Młodzi nie zdają sobie jeszcze sprawy, że to, jakże częste w tym regionie zjawisko, to początek wielu tragicznych wydarzeń. Wskutek wyładowań ginie pies Markiego, przygodnie spotkany wędrowiec okazuje się mieć określone zamiary wobec chłopaka a rodzina, wraz ze wszystkimi mieszkańcami Gniazda Brzóz po prostu znika… i wszystko wskazuje na to, że już na zawsze. Szymon Wiarołomca, który jakoś nie chce opuścić Markiego, twierdzi, że ludzi z rodzinnej osady chłopaka wytrzebili Przekłuwacze – istoty znane mu jedynie z legend i bajek, i że zrobiły to z określonego powodu…
Uniwersum opisane w książce Kaszyńskiego jest dość specyficzne: ziemia, podzielona na strefy oddzielone od siebie skalistymi barierami i polami magmy. Tą surową krainę przemierzają burze entropiczne, których istotą i jedynym objawem są wyładowania cieplne, uderzające w losowe cele i spalające je. Gdy coś takiego trafi na człowieka, po prostu gotuje do od środka. To dość dramatyczne, i takie są też opisy poszczególnych przypadków (z psem Markiego na czele, niewiele spotkałam w literaturze tak okrutnych opisów śmierci zwierzęcia…), jednak stanowiło jeden z najciekawszych elementów książki i znakomicie sprawdziło się, tworząc podstawy kulturalne społeczeństwa Strefy, którego życie i praca obracały się właśnie wokół nawracających burz. Szczegóły dotyczące sposobów obrony przez tym niemal niewykrywalnym zjawiskiem są w „Przekłuwaczach” bardzo istotnym elementem, dając całości posmaku ciągłego zagrożenia. Trochę gorzej wypadają sami bohaterowie tytułowi, jeśli można ich nazwać bohaterami – enigmatyczne istoty, których nikt nie widział a wiedza o nich opiera się tylko na mglistych podaniach, z których większość już niemal zapomniano, a chociaż się przecież pojawiają, pozostają niedostrzeżone przez nikogo, kto przeżyłby to spotkanie. Osobiście odebrałam ten szczegół jako irytujący, ponieważ, jako że na nich opiera się fabuła powieści, przedstawiani są w sposób oszczędny i niekonsekwentny, sprawiając wrażenie umykającego gdzieś sensu w całej opowieści.
Marki jako nastoletni bohater skonstruowany został zaskakująco dobrze: nie jest ani zbyt dziecinny, ani też nie wykazuje przejawów zbytniej jak na swój wiek dojrzałości. Kogoś takiego widziałoby się w polskim ogólniaku, gdzie kompletnie nie wyróżniałby się z tłumu: dość bystry, elokwentny, bardzo emocjonalnie podchodzący do otaczających do spraw, ale też chwiejny, kapryśny i pamiętliwy. Z drugiej strony, większość z „dorosłych” nie miała szczęścia być podobnie dopieszczonymi przez autora – wypadają albo podobnie do młodego, z lekkim dodatkiem pewnej pompatyczności i szyderczego humoru, albo po prostu płasko. Szymon Wiarołomca jest jeszcze względnie dobrze napisaną postacią, chociaż jest człowiekiem jednego nastroju, ale marszałek Drewal, będący kolejnym z przygodnych towarzyszy wędrowców, to błędny rycerz w najpłytszej tego zjawiska postaci, bardziej zniechęcający swoją postawą niż budzący sympatię. A co z kobietami? Tych w książce nie jest wiele i stanowią raczej postacie epizodyczne, przysłowiowo: w każdym porcie inna dziewczyna. Miałam trochę nadziei w związku z Moni, buntowniczką, która, chociaż nie wydawała się początkowo zbyt inteligentna, z czasem zyskiwała na charakterze. Niestety została w tyle, pozostawiając po sobie jedynie mgliste wspomnienie, tak jak i wspomniana wcześniej wielka miłość Markiego, Angel. Zjawisko może typowe dla wieku dojrzewania, ale literacko kiepsko się spisuje.
Fabuła „Przekłuwaczy” jest wyraźnie podzielona na części, które stanowią wręcz osobne opowieści. Grupa przelatuje pomiędzy różnymi Strefami (jeśli można je tak określić, w niektórych z nich używa się innych określeń), w każdej przeżywając przygody i odkrywając kolejną porcję wiedzy o tajemnicach, które zostały zapomniane bądź stanową zagrożenie dla każdego z tych obszarów. Dwie części jako formalny podział treści wydają się być co prawda ustalone dobrze, ale niewystarczająco: wydarzenia w każdym z regionów są tak ściśle od siebie oddzielone, że niewiele łączy je z poprzednimi nawet w obrębie jednego rozdziału. W takim przypadku lepiej sprawdziłby się podział na osobne tomy, zamiast jednego zbiorczego. Przechodząc do kolejnych części, czytelnik oczekuje kontynuacji wątków z poprzedniej, nic takiego nie ma jednak miejsca, a wydarzenia przeszłe traktowane są niemal jak nieważne i nieaktualne, chociaż pod względem czasowym zachowano ciągłość, bez większych przerw w fabule. To zjawisko sprawia, że czytelnikowi nie tylko łatwo się zgubić, ale też odczuwa niedosyt i zniecierpliwienie czytaną historią, która okazuje się być pofragmentowana i prowadzona niekonsekwentnie, szybko męcząc.
Ostatecznie trudno mi uznać „Przekłuwaczy” za książkę dobrą. Z założenia jest ona przygotowana i dostosowana do grupy docelowej, nie zniechęciłaby też czytelnika starszego, gdyby nie wspomniane już kwestie „techniczne”. Najlepiej się ją czyta dawkowaną małymi fragmentami, wtedy wrażenie braków w fabule i ogólna naiwność nie są aż tak widoczne; nie należy też specjalnie zagłębiać się w naukowe wątki, gdyż ich tłumaczenie również nie jest kompletne, opierając się na zestawieniu kilku konkretnych informacji z bajkowym klimatem całości. Polecę „Przekłuwaczy” raczej osobom w wieku nastoletnim, bądź takim, którzy nie zwracają uwagi na szczegóły, ceniąc sobie wyłącznie emocjonalną stronę opowiadanej historii, bo pod tym względem powieść ma się w miarę dobrze. Dla osoby o wyrobionym już guście czytelniczym może okazać się jednak mocno problematyczna.