Wiedząc, że co dwa tygodnie mam wyjazd na konwent świąteczny, nabrałam ochoty na christmasowe motywy, choć sama Bożego Narodzenia nie obchodzę. Ot, świąteczne szaleństwo fandomowca. Niestety, sporo lampek na tej choince po prostu nie działało.

Kiedy robisz szopkę… ale nie tę bożonarodzeniową

Na konwent dotarliśmy z ekipą jeszcze przed dziesiątą, więc wiedzieliśmy, że akredytacja ruszyła. Widząc ciąg uczestników, po prostu ruszyliśmy na front po odbiór „medialek”, sunąc między już podzielonym sznurem ludzi. Na samym miejscu w jakże „przemiły” sposób zostaliśmy poinformowani, że media, wystawcy, VIP-y i cosplayerzy, którzy z rana mieli próbę, mają osobną kolejkę od strony placu zabaw. W równie „uprzejmy'” sposób krzyknięto za nami, że nie ma tam dużo ludzi, w związku z czym możemy postać. Jako że dostaliśmy zlecenie od FC, aby robić zdjęcia i relacje, znów ruszyliśmy na przód kolejki, żeby się zaakredytować i zacząć to, co do nas należy.

Kiedy weszliśmy do budynku, ponownie „uprzejmie” zostaliśmy powiadomieni, że nikogo to nie obchodzi, że jesteśmy mediami - mamy stać w kolejce i już, co potem okazało się kluczowe. Na akredytacji było pięć osób. Obsługiwała jedna. Pamiętacie Flasha z Zootopii? Albo staliście kiedyś w kolejce w ZUS-ie? To już wiecie, z jaką prędkością dziewczyna obsługiwała kolejkę. Zanim znalazła w ogóle listę z mediami, my już wzięliśmy sobie identy na smyczach i opaski (te akurat jak zwykle były śliczne). Pozwolę sobie zacytować ową niewiastę: „Nooo czyyy tyyy myyyśliiiisz, żee ooo teeeej godziinieee too ja bęęędęęę szyyyybkoooo pracooować?”.
Nie, nie przesadziłam z przedłużeniami. Pozostałe osoby w helperskich koszulkach oczywiście tylko patrzyły na zajście, a przecież mogły w tym czasie akredytować resztę uczestników. Były tam też VIP-y, które zapłaciły sporo pieniędzy za to, żeby wejść szybciej, byli wystawcy, którzy musieli się jeszcze rozstawić, byli także cosplayerzy, którzy już powinni być przebrani i gotowi na próbie. Niektórzy z nich stali tak około godziny wzwyż.

Wreszcie ruszyliśmy do sleepa medialnego. Helper uprzejmie zaprosił nas do jednej z sal, która zazwyczaj była fotostudiem, ale skoro wystawcy mieli nawet inny układ niż zawsze, a akredytacja leżała, to i tego można było się spodziewać. Gdy już się nieco rozpakowaliśmy, poinformowano nas, że tu jednak będzie owe fotostudio, a sleepa medialngo… nie ma. Ale jest sleep wystawców. Jeden. Zatem poszliśmy tam i rozłożyliśmy się w kącie. Z mediów była też ekipa od Shrimpsów i Gintamy. Sleep logistycznie był beznadziejnie ułożony. Ot, jedna mała sala na piętrze z zamkniętą toaletą. Na dodatek w klasie zostały krzesła, które można było schować gdziekolwiek indziej i byłoby miejsce na 2-3 podwójne materace. No ale po co?
Oczywiście rozumiem, że wystawcy niekoniecznie byli z tego faktu zadowoleni. My też nie, jednak trzeba było koegzystować. Szczególnie, że to nie koniec szopki. I żeby nie było, że media są roszczeniowe – przecież na korytarzu nie zostawi się aparatu czy kamery, naszych kosztownych narzędzi pracy.

Pozostałe lampki, które trzeba przed odpaleniem sprawdzić, czyli ochrona, medycy, helperzy i orgowie

Zacznijmy może od przyjemnych rzeczy. Helperzy byli wszędzie, papieru nigdy nie brakło, zawsze mieli ze sobą informator (którego nie dostaliśmy) i nawet umieli się w nim odnaleźć! Nie liczę oczywiście tych z akredytacji, bo kolejka to do 13:20 nie zniknęła.
Medycy to bohaterzy, którzy peleryny nie noszą, a robią naprawdę wiele. Było ich sporo, więc nie dało się nie czuć tej dziwnej ulgi. Ba! Była nawet karetka przy placu zabaw!

No i tutaj mamy ten element zwany ochroną. Ekipę spotykałam często na wielu konwentach i było całkiem dobrze. Uśmiechnięci zagadali, zaczepili, pośmiali się, ale wciąż pozostawali czujni. Tym razem zachowywali się tak, jakby byli tu na przymus, a każdy uczestnik miał karabin w plecaku lub też był wrogiem publicznym, na którego trzeba mieć oko. I nie wspominam tutaj tylko o sytuacji przy akredytacjach, ale nawet pani, która pilnowała wejścia do palarni, raczej przesadzała z nadzorem. Uważam, że warto tu wspomnieć o sytuacji z fotostudiem. Deadcat najpierw chcieli klucze do sali, aby móc rozpakować się, ogólnie ogarnąć, a potem zaakredytować, bo tak było po prostu wygodniej niż latać ze sprzętem po całej szkole. W mało uprzejmy sposób byli wypraszani do akredytacji po opaski, bo dopiero wtedy wejdą. To tak raczej nie powinno wyglądać, prawda?

Była też magiczna sytuacja z przeszukiwaniem sleepów o 1-2 w nocy. Do naszego sleepa weszli panowie w poszukiwaniu alkoholu, osób bez opasek dwudniowych, czyli wieczorna rutyna. Ale nie w momencie, kiedy rekwirują pustą ozdobną puszkę po wyborowej bez wiedzy właściciela, który był poza sleepem. Właścicielem był jeden z redaktorów Gintamy, który w puszce po prostu przywiózł delikatne rzeczy na cosplay.

Nie, to nie koniec.
Rano, kiedy przekazaliśmy mu wieść o zgarnięciu jego własności, udał się zgłosić ten fakt i poprosić o zwrot rzeczy. Cóż, nie spodziewał się informacji, że jego własność została po prostu wyrzucona, ot, potraktowana jak śmieć. Ogólnie to nocne przeszukiwanie było takie dość… no nie wiem, agresywne? Chodzenie między materacami, zaglądanie do otwartych toreb czy właśnie takie rekwirowanie. Nawet nikt nikogo nie poinformował o tym, gdzie potem można rzecz odebrać. Dodam jeszcze, że pewien organizator miał swój moment przy akredytacji z fotografem, jednak tę sytuację zostawię do opisania odpowiedniej osobie, bo nie chcę opowiadać o zdarzeniach, przy których mnie nie było.

To, co kochają konwentowicze, czyli jedzenie i zakupy

Jak już pisałam wcześniej, wystawcy zazwyczaj na konwentach FC mieli już swoje miejsca, ale tym razem byli nieco poprzestawiani, przez co niektórzy mieli problem z poruszaniem się po parterze, gdzie wszystko było rozstawione. Niektórzy mieli swoje miejscówki i to był punkt zaczepny, ale było też paru nowych osobników. Wśród nich widziałam tez Instytut Bliskiego i Dalekiego Wschodu, gdzie była możliwość ubrania się w tradycyjne stroje dalekowschodnie. A że obok mieściło się fotostudio… Całkiem udana lokalizacja.
Zakupoholicy mieli spory wybór: od tradycyjnego merchu poprzez handmade aż d peruk od IguWiguShop! Z drugiej strony gastro również nie zawodziło. Chłopaki z Yoppo jak zwykle mieli ręce pełne roboty, do Hidamari stały długie kolejki, a makaron… ah, ten makaron z cebulką…
Nowością, przynajmniej dla mnie, było onigiri. Kanapki ryżowe w wersji mięsnej oraz wege miały naprawdę spore zainteresowanie. Szkoda, że ryż nie miał zaprawy octowej, przez co całość dziwnie mi smakowała. Kolejną nowością było Airy Fairy, które oprócz jedzenia dostarczyły konwentowi sporą sumę na konkurs cosplay.

Pięknie migoczące lampki, czyli atrakcje

Tutaj za wiele nie napiszę, bo plan mnie nie powalił, jednak o kilku na pewno warto wspomnieć.

Zacznę od Dorigami. Ich sala zwracała uwagę ze względu na nieszablonowe figury z papieru jak chociażby smoki o różnych kształtach. Cieszyło też samo patrzenie na to, jak ludzie dłubią w kolorowym kwadracie, aby wyszedł z niego żuraw o ruchomych skrzydłach czy skacząca żaba.

III Najemny Oddział Piechoty Japońskiej dał spory wachlarz atrakcji dotyczący ich pasji – Japonii dawniej i dziś. Pokaz mody tradycyjnych strojów, opowieści o zbroi czy sama walka zbrojna w wykonaniu rekonstruktorów była warta obejrzenia. Chociażby ze względu na śmieszne wstawki chłopaków.

Gintama.pl jako medialni dali pasmo atrakcji o serii przygód Gintokiego. Od północy do szóstej rano dzielnie prowadzili maraton paneli, nawet zorganizowali własne nagrody w postaci… majonezu kieleckiego. Ale żart załapią tylko osoby znające Gintamę. Super akcja, tak trzymać!

Nie brakło też Kimochimigo, fioletowych truskaweczek i ich najpiękniejszej Diwy. Niektóre grupy głównie kojarzą się z atrakcjami mającymi za zadanie zbliżyć uczestników pod względem socjalu, np. Konwentowa Grupa Wsparcia prowadzona przez Beakela. No bo nie oszukujmy się, konwenty nocami są już martwe, a nie każdy grzecznie się położy na karimacie i zaśnie, niektórych nosi po bubble tea.

Było też fotostudio oblegane jak Lidl na wyprzedaży karpia. Deadcat miał ręce pełne roboty, ale… to chyba dobrze, prawda? Aż do samego cosplayu nie było chwili wytchnienia, potem trochę się rozluźniło, więc i ja miałam okazję skorzystać z usługi darmowej fotki. To, co mi się szczególnie podobało w organizacji tegorocznego fotostudio, to fakt, że zdjęcia były od razu wrzucane w sieć. Nie trzeba będzie czekać na nie parę miesięcy. Może warto takie rozwiązanie wprowadzić na stałe?

CosplAyyy!

Konkurs cosplay mnie w tym roku nie zainteresował. Nie przyciągają mnie do siebie cosplaye, które mają ponad trzydzieści zgłoszeń i które trwają ponad trzy godziny. Niestety, ale to już drugi konwent z taką raną. No bo… wiedząc, że ma się około dwóch godzin, łatwo można policzyć, na ile występów można sobie pozwolić, tu matematyka nie wykracza poza podstawówkę. I wiecie, nie chodzi o to, by odrzucić połowę, ale sęk w tym, że strój czy scenka mogą być wręcz wyborne, ale jak to jest już czterdziesty występ, to ani człowiekowi nie chce się siedzieć, ani myśleć, ani tym bardziej skupiać na scence. Sądząc po relacjach uczestników i widzów, stwierdzam, część scenek była po prostu niezrozumiała dla ludzi nieoglądających danych serii. Pojawiły się takie określenia jak „denne”, „kiczowate” i „zbędne”.
No cóż, może organizatorzy na przyszłość jednak przemyślą to, co robią i co przyjmują, może zmienią kryteria?

Pojawiła się też niemiła sytuacja z jedną z uczestniczek konkursu. Otóż z powodu wyłamania się paru strojów kolejność została zmieniona. Informacji nie przekazano dalej. Z relacji uczestniczki wynika, że na scenę została wepchnięta, puszczony został podkład, potem przerwany, ściągnięto ją ze sceny, a potem powtórka. Jej występ opierał się na śpiewie, więc zestresowana musiała już improwizować, bo nie dała rady podążać za planem. Rozmowa z organizatorem zakończyła się zapytaniem „no to co mam teraz powiedzieć?” i ostatecznie podyktowaniem przeprosin dla uczestniczki. Na szczęście problemy ze scenką nie wpłynęły na wyniki, wyrozumiałe jury odsunęło błędy niewynikające z winy cosplayerki i udało się jej zdobyć jedną z kilku nagród.

Gratulacje również dla Quella za strój. Szkoda, że nie widzieliście miny widzów, kiedy wywołany Quell wszedł na scenę… po cywilu. W dresie. Ah, wspooomnienia.

Oczywiście zgodnie z tradycją po wszystkim rozlano barszczyku z uszkami. Właśnie dla takich tradycji warto przyjść, bo bez nich konwent się nie wyróżnia, jest po prostu kolejną zwykłą imprezą na x osób.

Podsumowując: jestem mocno zawiedziona konwentem. Choć święta było widać w wystroju szkoły, to jednak nie każdy potrafił zachować się jak trzeba i przez to niekoniecznie miałam ochotę bawić się na imprezie, a nawet i w pewnym momencie żałowałam pojawienia się na Xmasie. Tym razem daję 4/10 i już teraz zastanawiam się, czy warto jechać na przyszłoroczną edycję. To, że przyszło znacznie więcej uczestników, nie znaczyło, że ochrona musiała się tak nieprzyjemnie zachowywać i że musiał nastąpić błąd typu „akredytacja.exe stopped working”.

Przed nami jeszcze Kurisumasu w Łodzi na którym też się pojawię. Będzie to doskonała okazja do porównania trzech konwentów świątecznych. Do spisania już za tydzień!