Nieco ponad półtora tygodnia temu miałem okazję odwiedzić kolejną krakowską imprezę organizowaną w budynku Arteteki/Małopolskiego Ogrodu Sztuki. Był to 8. Krakowski Festiwal Komiksu. Cykliczne wydarzenie z roku na rok pęcznieje i staje się ważnym punktem na mapie każdego fana rysowanych superbohaterów i innych, niekoniecznie dotyczących bohaterów, przygód obrazkowych. Czym mogła pochwalić się ósma edycja KFK? Spróbujmy odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Na wydarzenie mogliśmy wejść na co najmniej dwa sposoby. Drzwiami bocznymi, prowadzącymi wprost do wystawców, których stoiska ulokowano na najniższym piętrze budynku (-1), lub drzwiami głównymi, znajdującymi się na parterze. Za tymi drugimi odbywała się akredytacja i to nimi najszybciej można było dojść w każde miejsce konwentu. Opowiem Wam jednak o pierwszej opcji, ponieważ tam właśnie zacząłem swoją przygodę.
Trochę o wystawcach i twórcach
Już na starcie, w korytarzu, przywitała mnie fotobudka z zestawem śmiesznych strojów i kapeluszy, z których skorzystać mógł bezpłatnie każdy uczestnik. Dzięki temu już na początku otrzymywał serię zabawnych zdjęć. Nieco dalej, po pokonaniu kolejnych drzwi, docieraliśmy do holu z szatnią i wystawcami. To tutaj ulokowało się większość wydawnictw komiksowych oraz stoisko z plakatami nawiązującymi do wielu dzieł popkultury (oczywiście w większości do tych komiksowych). Widziałem także figurki i garść gadżetów. Poza wydawcami KFK odwiedzili także twórcy niezależni, m.in. Dem, znany bardzo szerokiej grupie ludzi o wszelakich zainteresowaniach. Niestety, nie zauważyłem tutaj gigantów rynku wydających choćby komiksy z uniwersum DC czy Marvela.
Prelekcje, goście i inne atrakcje
Po przejrzeniu wszystkiego, co znajdowało się na ławkach, pozostało mi ruszyć schodami do góry. Tam też dotarłem do wspomnianej akredytacji, jednak identyfikatory były przeznaczone tylko dla gości, wystawców i innych osób funkcyjnych. Miało to uzasadnienie – wstęp na wydarzenie był bezpłatny. Poza tym mogliśmy tutaj zobaczyć artystę – malarza – przy pracy. Kolejne schody w górę prowadziły nas do właściwej części wydarzenia. To tutaj, na pierwszym piętrze, zorganizowano większość ważnych atrakcji. Przede wszystkim spotkania z gośćmi streamowane przez obsługę. Zaproszono m.in. twórcę z Belgii – Bernarda „Bédu” Dumonta, autor „Hugo” i „Cliftona”, czy samego Miguele’a Díaza Vizoso – twórcę kultowych już „Smerfów”! Wśród gości z Polski znaleźli się Rafał Szłapa, znany z komiksu „Bler”, czy wspomniany już Jakub „Dem” Dębski. Po drugiej stronie piętra swój kącik urządzili cosplayerzy, przebrani głównie za Disneyowskie postacie.
Atrakcje odbywały się także nieco wyżej, na drugim piętrze . Zaczynając od paneli i wykładów prowadzonych w sali prelekcyjnej (popularnie nazywanej „akwarium” z racji pełnego przeszklenia dwóch z czterech ścian), a kończąc na rysowaniu i innych rozrywkach przeznaczonych dla najmłodszych uczestników. Poza tym można było wypożyczyć książkę, komiks, mangę lub grę planszową. To jednak jest stałą atrakcją samej biblioteki, która znajduje się w budynku, więc nie jestem pewien, czy może zostać zaliczone na poczet imprezy.
Dodatkowo wrażenia wizualne podbijała mała wystawa konstrukcji z klocków lego, wśród której znalazły się imponujący statek oraz plansza z… właściwie ze wszystkim. Wystawa ta ulokowana była na ostatnim, trzecim piętrze.
W ramach innych atrakcji mogliśmy dorysować kadr 30-metrowego komiksu, wziąć udział w małym pokazie cosplay (do wspomnianych postaci dołączyły osoby w strojach z serii „Star Wars”), obejrzeć wystawę Smurfów czy wziąć udział w jednym z seansów filmowych przygotowanych w specjalnej sali.
Trochę spostrzeżeń
Z tego, co udało mi się zaobserwować, gros odwiedzających stanowiły rodziny z dziećmi. Nie brakowało chętnych przy atrakcjach skierowanych właśnie do najmłodszych. Poza tym sporo osób było z Krakowa. Można więc uznać KFK za imprezę mocno lokalną i family friendly, co uważam za duży plus.
Sam program atrakcji był dosyć oszczędny. Jedna sala prelekcyjna z godzinnymi przerwami między kolejnymi wystąpieniami i kilka spotkań oraz wykładów na pierwszym piętrze to odrobinę za mało. Jednak jest to odczucie moje – człowieka przyzwyczajonego do imprez wypchanych programem po brzegi. Zawsze można było wziąć planszówkę i zagrać ze znajomymi.
Ciężko mi powiedzieć cokolwiek na temat organizacji, gdyż tutaj nie miało co nawalić. Wszystko działało sprawnie i dostaliśmy dokładnie to, co obiecano w programie atrakcji. Impreza na plus, choć osobiście nie miałem za wiele do roboty, poza swoimi stałymi obowiązkami redakcyjnymi.