W zeszły weekend, w dniach 14-16 października 2022, odbyła się pierwsza edycja Gliwickich Dni Fantastyki. Konwent zorganizowano w Arenie Gliwice i pojawiło się na nim niemal 2 tysiące uczestników, nie licząc obsługi, wystawców i innych osób, które nie kupiły biletów. Czy warto było przyjechać i wziąć udział w imprezie? Co poszło nie tak, a w jakich aspektach inne organizacje mogłyby się uczyć od GDF-ów? Spróbujmy odpowiedzieć na te pytania i opowiedzieć trochę o tym, co działo się przed oraz w trakcie trwania konwentu.
„Pożyczona” grafika i zmiany organizacyjne
Początkowo organizacją stojącą za konwentem było gliwickie AEGEE, czyli Europejskie Forum Studentów, wspierane przez kilku mniej lub bardziej wprawionych organizatorów niewielkich imprez fantastycznych. Niestety szybko wyszedł na wierzch brak doświadczenia organizatorskiego – choćby ze względu na bezprawne użycie grafiki, należącej do artystki znanej na Instagramie jako naomi_lord. Na szczęście sprawę wyjaśniono, a Gliwik – maskotka imprezy – dostał nowy wygląd. Na tym jednak problemy się nie zakończyły, gdyż pierwotny organizator przestał nim być, a impreza przeszła na grupę organizatorów, o której wspomnieliśmy wcześniej.
Ciężki żywot wystawcy konwentowego
Nie obyło się także bez opóźnień – podobnie jak w przypadku tegorocznego Ryuconu także i tutaj wystawców potraktowano po macoszemu, wysyłając im materiały, potwierdzenia czy umowę dosłownie na ostatnią chwilę w tygodniu przed imprezą. Jest to niestety skrajnie nieprofesjonalne i wcale nie dziwi nas wzburzenie tej grupy odbiorców. Ponadto sami wystawcy musieli długo czekać na odpowiedzi mailowe. Część z nich dostała informację o odrzuceniu stoiska dopiero tydzień przed konwentem, a dodatkowe zamieszanie wprowadziło też przypadkowe wysłanie tej wiadomości do wszystkich – nawet tych, którzy już dawno zapłacili.
Pierwsze wrażenia
Po dotarciu na miejsce chwilę zajęło nam znalezienie właściwego wejścia na teren wydarzenia. Arena Gliwice to potężny, owalny budynek z wejściami wokół. Na szczęście dało się zauważyć kierujące w odpowiednią stronę drogowskazy, które doprowadziły nas tam, gdzie trzeba.
Przed wejściem czekały na nas dwa samochody: kultowy DeLorean, znany z filmów „Powrót do przyszłości” oraz elektryczny król czterech kółek – Tesla. Ponadto umiejscowiono tam namiot z kowalem prezentującym swój fach oraz strefy, gdzie przeprowadzano różne warsztaty.
Akredytacje były trzy i na pierwszy rzut oka nie sposób było zrozumieć, dokąd należy się udać. Inaczej wyglądała sytuacja dla gości lub uczestników „specjalnych” (jak na przykład media), ponieważ wejście dla nich było zawsze otwarte i dobrze widoczne. Aby zakupić bilet na miejscu, należało udać się do wnęki po prawej stronie wejścia, żeby dostać się do ciasnego pomieszczenia z kasami. Drzwi dla osób z preakredytacjami znajdowały się natomiast po lewej za ścianą, która nieco je ukrywała. Sam start akredytacji również nie uniknął problemów. Nie dosyć, że najpierw otwarto kasy, a dopiero później wejście dla osób, które przezornie zakupiły bilet wcześniej, to jeszcze całość opóźniła się o godzinę…
Rozkład budynku
Zaraz po wejściu trafiliśmy na halę wystawców, na której zmieszczono 65 stoisk sprzedażowych. Mówię: „zmieszczono” nie bez powodu, ponieważ ze względu na ciasne przejścia między nimi, wystarczył nawet niewielki tłok, żeby ciężko było się przez nie przedostać. Dodatkowo okazało się później, że źle zmierzono halę, a same stoiska przechodziły spore roszady i zmiany swoich lokalizacji w stosunku do opublikowanej mapki, co przełożyło się na początkowy chaos przy rozstawianiu konkretnych wystawców. Także i nasze stoisko nie zostało wcześniej zaplanowane. Rozstawić się mogliśmy dopiero około 17:00 i to samodzielnie wybierając sobie miejsce na piętrze…
Po prawej stronie od wejścia znajdowała się konsolówka z przeróżnymi grami, konsolami i aktywnościami elektronicznymi, a także miniaturowa strefa dla dzieci oraz sala konferencyjna, gdzie odbywały się spotkania z gośćmi. Był tam też bar, ale nie miałem okazji z niego skorzystać, więc nie powiem o nim wiele więcej.
Po drugiej stronie umiejscowiono kosmicznie drogi lokal gastronomiczny z najprostszymi fast foodami (kupić można było na przykład popcorn w cenie kinowej, czy 150g M&M’s za 16 zł…), rower z równie drogą i niestety średnią w smaku kawą oraz konwentowy sklepik. W sobotę pojawiło się też stoisko Tsuru z napojami energetycznymi oraz Lisie Sprawy ze swoimi liskami, zaś w piątek stały tam stoiska promocyjne aplikacji towarzyszącej MyTaple i AEGEE.
Po zejściu do piwnic – oprócz sal funkcyjnych dla obsługi – natknąć się można było na sesje RPG i salę Mafii, natomiast na pierwszym piętrze w korytarzu rozlokowały się stoiska inicjatyw fanowskich, takich jak: Konwenty Południowe, Śląski Klub Fantastyki, Orkon czy Klub Fantastyki Kregulec. W salkach odbywały się prelekcje i konkursy.
Atrakcje mniejsze i większe
Atrakcji na Gliwickich Dniach Fantastyki nie brakowało. Ja sam raczej omijam już prelekcje organizowane przez uczestników, chyba że pojawi się jakiś temat, który wybitnie mnie zainteresuje. Zajrzałem natomiast na spotkanie dwóch pisarzy – Arkadego Saulskiego oraz Marcina Przybyłka, na którym marudzili opowiadali o tym, co rozprasza podczas procesu twórczego. Spotkanie to odbyło się w formie podcastu z publicznością, dzięki któremu dowiedzieliśmy się wielu pikantnych szczegółów z prywatnego życia obu autorów. Gorąco zachęcam do obejrzenia zapisu ze streamu z tej atrakcji.
W piątek wieczorem o 22:00 miał się jeszcze odbyć koncert zespołu Cronica, jednak organizacja nie wzięła pod uwagę czasu na próbę przed koncertem, więc zaczął się on z godzinnym opóźnieniem. Dodatkowo przez błędną komunikację uczestników zostało bardzo niewielu i Cronica spędziła na scenie raptem 50 minut.
Konkurs cosplay
Oczywiście nie mogłem też ominąć konkursu cosplay. I tutaj przyznaję, że poza sporym, około 30-minutowym opóźnieniem, było naprawdę nieźle pod względem jakości przez duże „J”. Przede wszystkim świetny efekt robiła bardzo profesjonalna scena z dużym ekranem. Oświetlenie i dźwięk też stały na wysokim poziomie, a występy i stroje zaskoczyły mnie jakością wykonania i niecodziennym podejściem. Było sporo tańczenia i trafiła się nawet realistyczna walka, gdzie występujący nie szczędzili ciosów i rzucania sobą nawzajem po scenie. Prowadzący również dał radę, ale tutaj oddać trzeba publiczności, że była najlepszą, z jaką miałem do czynienia od lat. Ciężko to opisać słowami, ale to, jak żywo i emocjonalnie reagowali na wszystko, co działo się na scenie, było po prostu magiczne. A wspólne śpiewanie „Barki” o 21:37 powinno na stałe zagościć jako obowiązkowa atrakcja tego eventu.
Po konkursie zabawiali nas przedstawiciele grup rekonstrukcyjnych i LARP-ów i choć dało się odczuć, że improwizowali, to pomysł, żeby jakoś zapchać oczekiwanie na wyniki jury konkursu, był całkiem ciekawy. Myślę, że większa liczba konwentów powinna wziąć pod uwagę podobne praktyki.
Fire Show, Gandalf z mieczem świetlnym i koncert śląskiego metalu
Po konkursie cosplay mieliśmy jeszcze trochę czasu, który zajęły spontaniczne pokazy rekonstruktorów i innych grup. Po krótkim fire show zaczęły się improwizowane walki – w tym Gandalfa, który dorwał się do miecza świetlnego. Przyznaję, dosyć niecodzienny widok.
Wieczorem około 23:00 zagrała dla nas grupa metalowa Oberschlesien. Chłopaki (i jedna dziewczyna) zagrali dla nas kawał dobrej muzyki po śląsku. Obserwując widownię, mogę spokojnie stwierdzić, że ludzie bawili się świetnie, a ja sam, jako osoba na metalu wychowana, muszę oddać, że słuchało się tego kapitalnie. Dobre i mocne brzmienie, świetne teksty i rytm wpadający w ucho. A ich postapokaliptyczna stylówa po prostu totalnie mnie kupiła.
Junior Cosplay Show
Jakby mało było jednego konkursu cosplay, na niedzielę zaplanowano drugi, ale w nieco innej formie, bo dla osób, które nie ukończyły 18 lat i nie występowały wcześniej na scenie. I ponownie zaskoczyła mnie zarówno zaangażowana publiczność, jak i poziom występów, które w większości prezentowały sobą więcej niż niejeden konkurs na mniejszych konwentach!
Fuckupy i lepienie konwentu w locie taśmą klejącą
Skoro mamy już za sobą podstawy, możemy przejść do tego, co na konwencie nie zagrało, bo było tego całkiem sporo. Przede wszystkim wszystko, co powinno być gotowe na długo przed rozpoczęciem wydarzenia, załatwiano praktycznie na ostatnią chwilę, nawet w pierwszy dzień imprezy.
- Mapki i plany atrakcji pojawiły się w piątek nad ranem.
- Podobnie wyglądała kwestia gry konwentowej, której dedykowana podstrona nie działała przez cały konwent.
- Aplikacja towarzysząca MyTaple przez jakiś czas również kierowała do nieistniejącej strony. Dodatkowo dostępna była tylko na telefonach z systemem Android.
- Darmowy parking dla wystawców został rzekomo załatwiony, a w sobotę okazało się, że jednak był płatny – co prawda tylko 5 zł za dzień. Ten bezpłatny owszem, istniał, ale tylko dla dziesięciu pojazdów. Takie przynajmniej dostaliśmy informacje od ochrony, co, jak się okazało, również nie było prawdą, gdyż udostępniono darmowy parking techniczny na około 50 miejsc, ale mało kto o nim wiedział.
- Miały być obecne Food Trucki zabezpieczające temat zróżnicowanego jedzenia (szczególnie że w okolicy nie było żadnego sklepu), ale w ostatniej chwili okazało się, że jednak ich nie będzie.
- Sleeproomy dla obsługi i wystawców oraz dla osób wykupujących Smocze Pieczęcie (akredytacje z noclegiem) owszem były, ale oddalone o 2-3 kilometry od Areny Gliwice i nieoznaczone w żaden sposób odnośnie tego, kto gdzie powinien się skierować.
- Numery telefonów widniejące na identyfikatorze w większości nie działały, ponieważ za późno okazało się, że ich aktywacja trwa około 24 godzin, a organizacja, nie chcąc podawać prywatnych numerów, załatwiała to na ostatnią chwilę.
- Niespójność w komunikacji odnośnie godziny opuszczenia sleeproomów w niedzielę. Najpierw informacja, że muszą być zdane do 12:00, następnie okazało się, że jednak do 9:00.
Wpadek tego typu było znacznie więcej, dlatego specjalnie nie pisałem osobnego akapitu na każdy z powyższych tematów, ponieważ relacja byłaby kilkukrotnie dłuższa (a właśnie jestem w połowie trzeciej strony…). Opowiemy tutaj o najważniejszych kwestiach, które naszym zdaniem zasługują na szersze omówienie.
Gra konwentowa i zbieranie smoczego włosia
Podczas konwentu uczestnicy mogli za różne aktywności zbierać punkty – Smocze Włosy – które następnie w sklepiku dało się wymienić na różne nagrody. Przyznam, że ceny były całkiem przyzwoite, a same punkty zdobywało się stosunkowo łatwo, skanując kody QR w Androidowej aplikacji. Pośród aktywności punktowanych były konkursy, dołączenie do naszego serwera na Discordzie, odwiedzenie pierwszego piętra, wykonanie zadania zleconego przez Śląski Klub Fantastyki, czy wzięcie udziału w różnych płatnych atrakcjach, gdzie jako bonus dostawaliśmy punkty.
Jak jednak wspomniałem, pojawił się jeden mankament – aplikacja dostępna była tylko na systemie Android, więc każdy posiadający iPhone’a lub inne urządzenie niespełniające kryteriów, nie mógł wziąć udziału w zabawie… W późniejszym czasie rozwiązano ten problem częściowo, przyjmując zdjęcia kodów QR, ale nie eliminowało to widocznej niedogodności. Czy naprawdę nie było możliwości wydawania waluty w formie stałej?
Kłopot z jedzeniem
Na terenie obiektu znajdowała się – z braku lepszego słowa – restauracja, oferująca podstawowe posiłki takie jak: zapiekanki, bieda burgery z mikrofalówki czy hot dogi. Niestety ceny okazały się zaporowe, a jakość co najwyżej w porządku. W pobliżu ciężko było o sklep (poza Lidlem około 600 metrów dalej), ale i tak ochrona nie wpuszczała osób z własnym jedzeniem i piciem, o czym również nikogo wcześniej nie ostrzeżono. Część uczestników musiała nawet okazywać zawartość bagażu przed wejściem. Obiecane Food Trucki nie pojawiły się, ale ustaliliśmy, że była to odgórna decyzja administracji obiektu, a nie organizacji.
You shall not call – problem telekomunikacyjny
Świetnym ruchem ze strony organizacji była lista najważniejszych numerów telefonów na odwrocie identyfikatora… A przynajmniej byłby to świetny ruch, gdyby nie fakt, że część z nich zwyczajnie nie działała. Specjalnie na czas trwania imprezy przygotowano numery krótkoterminowe, zostały jednak aktywowane zbyt późno.
Nie taki konwent zły…
Jeżeli dotrwaliście do tego momentu relacji, to… Bardzo dobrze! Tutaj muszę oddać sprawiedliwość organizatorom po tym, co napisałem. Przede wszystkim należy brać pod uwagę, że była to pierwsza edycja wydarzenia i brakowało prawidłowej struktury organizacyjnej, a sam podmiot organizatorski zmienił się w czasie. Próżno było szukać głównego organizatora, a wielu z tych, którzy ogarniali jakoś tę imprezę, dwoiło się i troiło, żeby wszystko nie rozpadło się w szwach. Może i wiele aspektów klejono na ostatnią chwilę i to za pomocą taśmy klejącej i trytytek, ale ktoś rzeczywiście to robił, a nie pokpił sprawy, chowając się przed tłumem. Organizatorzy nie tylko byli widoczni, ale też biegali w tę i nazad, gasząc wszelkie pożary, przepraszając chyba każdego napotkanego uczestnika, czy osobę funkcyjną oraz ogarniając kilkoma telefonami i ludźmi wszelkie potrzeby, jakie pojawiały się w międzyczasie. Warto mieć też na uwadze, że część problemów wynikała z utrudnień spowodowanych przez samą Arenę Gliwice.
Była to jedna z najgorzej zorganizowanych imprez, na jakich byłem od dawna, a jednocześnie najlepiej łatana na miejscu. Mało która organizacja tak dobrze radzi sobie z naprawianiem konwentu w czasie jego trwania.
Czy warto było szaleć tak?
Czy żałuję, że byłem uczestnikiem Gliwickich Dni Fantastyki 2022? Nie, widziałem znacznie gorsze imprezy, które nie były tak sprawnie naprawiane i których organizatorzy puszyli się, jaką to świetną robotę wykonali i nie muszą niczego zmieniać. Nie był to dobry konwent, ale nie był też tragiczny. Z wielu rozmów wiem, że uczestnicy w większości bawili się dobrze, co pokazuje choćby kwestia widowni na konkursie cosplay. Poza tym, że wszystko było łatane na bieżąco, z tego, co wiem, wystawcy zarobili na swoich stoiskach, a to jeden z najważniejszych punktów w tej branży. Osoby funkcyjne już pytają o to, kiedy odbędzie się druga edycja. Podsumowując – finalnie wyszło nie tak źle, a przecież następne GDF-y będą znacznie, ale to znacznie lepsze, prawda? I dorzucam tu apel do organizatorów od siebie: konwent ma być niemal gotowy co najmniej dwa tygodnie przed jego rozpoczęciem. Nie w piątek, w trakcie jego trwania ;-).