Remaki obarczone są dużo większą odpowiedzialnością niż nowe twory. Na przykład w przypadku gier czy filmów automatycznie porównujemy dzieło do pierwowzoru. W jeszcze gorszej sytuacji są twórcy, którzy próbują wskrzesić coś, co wcześniej było dobre. I dokładnie w takim położeniu znalazła się organizacja Asuconu, przywracając do życia konwent po trzech latach nieobecności (ostatni, piętnasty Asucon odbył się w 2014 roku w Katowicach). Nie można też zapominać, że w fandomie naprawdę wiele się zmieniło przez ten czas i większość imprez ewoluowała, dostosowując się do nowych warunków. Jak więc połączyć stare z nowym i sprawić, żeby był to wciąż dobry konwent, na który warto się wybrać? Czy Śląskiemu Klubowi Fantastyki powiodła się ta misja?
Dojazd i akredytacja
Niestety, nie udało się umiejscowić Asuconu w Katowicach. Prawdopodobnie nie pozwolił na to budżet i impreza musiała przenieść się do Chorzowa. Nie jest to duża różnica, choć – jak się za chwilę przekonacie – wystarczająca, by przysporzyć problemów z dojazdem. Kto przemieszcza się po górnośląskiej aglomeracji, ten dobrze wie, jak to wygląda. Z dworca autobusowego w Katowicach należało przejechać na chorzowski rynek i stamtąd dotrzeć na miejsce docelowe. Niestety, przystanki w tamtym miejscu nie są zbyt intuicyjne. Choćby z tego względu, że część pojazdów jeździ normalnie spod ratusza, a te, które jadą w drugą stronę, już mają przystanek na górze estakady… Nic to. Nam na szczęście udało się jakoś dotrzeć. Można też było jechać pociągiem bezpośrednio do Chorzowa i z dworca już był tak naprawdę rzut beretem do celu, ale z Krakowa się to niestety nie opłacało.
Budynek robił z zewnątrz naprawdę pozytywne wrażenie. Duży, ładny i na pierwszy rzut oka – przestronny. Nic bardziej mylnego, ale o tym będzie niżej. Teraz skupimy się na akredytacji. Przy wejściu ochrona zapytała nas, czy bilety już mamy, czy dopiero chcemy kupić. Po otrzymaniu informacji, że jesteśmy z mediów, skierowano nas do konkretnego stolika (było to stanowisko czwarte - wszystkie były numerowane, co bardzo ułatwiało odnalezienie właściwego). Akredytacja też przebiegała bardzo sprawnie, a obsługa była odpowiednio przeszkolona. Mimo drobnego utrudnienia w postaci nieokazania dowodu osobistego (bo mogłem), pomyślnie przeszliśmy przez akredytację.
Następny przystanek – sleeproom
Tutaj naruszę nieco ciągłość czasową, bo o pewnych sprawach napiszę dopiero w podsumowaniu. Nie są one ważne dla uczestnika, więc nie musi o nich czytać na tym etapie. W celu zlokalizowania miejsca do spania przejrzeliśmy mapkę. Sleeproomy były trzy, a właściwie dwa, bo jeden został oddany grupie Nanokarrin. Nie byłoby może w tym nic złego, gdyby nie to, że już trzy pomieszczenia na te około 700 osób + obsługa, media itd., to stanowczo za mało, a organizacja jeszcze zredukowała ilość sleepów o jeden. Dopiero po 800 zaakredytowanych uczestnikach zaprzestano sprzedaży biletów dwudniowych (informacja od anonimowego informatora), ale było to stanowczo za późno. Jak niby 800 osób miało się zmieścić w dwóch sleeproomach? Oczywiście miejsca dla redakcji nie znalazłem (a była nas trójka). Niepocieszony zacząłem szukać miejsca na korytarzach, ale z oczywistych przyczyn także i tutaj nie było na to szans. Zresztą nie zostawimy byle gdzie na korytarzu sprzętu wartego kilkanaście tysięcy. Daję mocny minus za rozplanowanie pomieszczeń. A będzie tylko gorzej. Przeczytajcie sami…
Jak zmniejszyć dostępną powierzchnię w kilku krokach
Sam budynek był naprawdę przestronny. Korytarze, dwie klatki schodowe i cztery piętra (licząc z parterem i piwnicą). Niestety, organizacja obstawiła wszystko po brzegi wystawcami. Tak, dobrze czytacie. Cały parter i pierwsze piętro były totalnie zapchane stoiskami. Korytarz idący przez cały budynek został oblężony, co odczuwalne było szczególnie na parterze, gdzie przejście tych kilkudziesięciu metrów mogło zająć nawet 5 minut. Wyżej było nieco luźniej, ale wciąż liczba stoisk była nieproporcjonalna do uczestników. Ja rozumiem, że trzeba jakoś podreperować budżet, ale przypominam, że nie było nawet miejsca do spania, a wypełnienie większości dostępnej powierzchni stoiskami sprzedażowymi wcale nie pomagało. Z tego, co wiem, sprzedaż też nie była najlepsza i spora część raczej poniosła straty.
Jeżeli chodzi o układ pomieszczeń, to większość tych ważnych ulokowano na parterze. To tutaj mogliśmy zajrzeć do bardzo dobrze wyposażonego FotoRoomu prowadzonego przez Coacha (Everything Photos) oraz Ijidofoty. Tutaj też mogliśmy zajrzeć do herbaciarni i sushi oraz dwóch sal panelowych, załatwić coś w org roomie, czy zostać ojojanym przez medyków w drodze do największego (choć wciąż malutkiego) sleeproomu.
Pierwsze piętro było stricte rozrywkowe i zawierało wszelkie rozrywki elektroniczne jak DDR, UltraStar czy Osu!, a drugie stanowił miks tego, co zostało, czyli jeden sleeproom (nie liczę tego oddanego Nanokarrin), Artroom, oraz, co najważniejsze na średnio udanych konwentach, całkiem przyzwoicie wyposażony Gamesroom, który był wypełniony po brzegi ludźmi. O piwnicy praktycznie nie ma co pisać, gdyż był tam tylko sklepik szkolny i sala konwencyjna połączona z Dorigami (jak sama nazwa wskazuje, składało się tam papier w wymyślne zwierzątka i inne obiekty ;-)).
Konwencja? To jakaś jest?
Właśnie, skoro jesteśmy przy sali konwencyjnej, to zatrzymajmy się na chwilkę. Owszem, przed wydarzeniem wyprodukowano całkiem ciekawy filmik promocyjny, prezentujący konwencję w stylu postapokaliptycznym (średnio to przystaje do konwentu mangi i anime, ale nich już będzie) i pisano stylizowane posty z informacjami, utrudniając nam trochę pracę. Jednak co z tego, skoro na samym konwencie temat zniszczonej wojną czy innym kataklizmem planety zwyczajnie nie istniał? Żadnych dekoracji, żadnych eventów (były jakieś przebrane pseudonazgule, ale nikt nie wiedział, o co chodzi i że to element konwencji) i w ogóle przypomniałem sobie o tym, że w ogóle jest jakaś konwencja w momencie, gdy rozmawiałem z resztą redakcji na luźne tematy przy planszówkach. Do poziomu FunCube w tej kwestii ŚKF-owi daleko.
Obsługa i sanitaria
Obsługa zrobiła na mnie dobre wrażenie już przy wejściu, a po bliższym zapoznaniu się z łazienkami, pozostało mi pochwalić ich jeszcze bardziej. Papieru nie brakowało, syfu nie było, a obsługa stale dbała o porządek. Kosze (worki przyklejone do ścian) znajdowały się wszędzie tam, gdzie powinny. Z pryszniców niestety nie skorzystałem, ponieważ wróciłem jeszcze w sobotę po konkursie cosplay, ze względu na brak miejsca do spania, ale widziałem, że były i to w całkiem zadowalającej ilości.
Konkurs cosplay
Nie miałem tu specjalnych oczekiwań. Ot, średniej wielkości konwent mangowy, więc i stroje pewnie będą byle jakie. Pozytywnie zaskoczyli mnie uczestnicy konkursu, którzy pokazali naprawdę porządny poziom zarówno występów, jak i samych strojów. Scena też była bardzo ładnie zorganizowana (choć widziałem braki techniczne, ale to jest do przeżycia), a widzowie mieli do dyspozycji krzesła i ławki, więc nie trzeba było odgniatać sobie tyłków podłogą. Opóźnienia też nie było, prowadzący dawał radę, a sędziowie nie kazali zbyt długo czekać na wyniki. Po prostu bardzo dobrze poprowadzona atrakcja. Planowano ją na dwie godziny, ale ze względu na małą ilość występów, trwało to około godziny.
Podsumowanie, trochę narzekania i moje osobiste wnioski
W końcu nadszedł czas, żeby podzielić się z Wami nieco innym poglądem na ten konwent. Oczywiście, jako że Was to nie dotyczy, możecie zignorować ten akapit i przejść jeszcze troszkę niżej. Chodzi tutaj o potraktowanie mediów. Kiedyś, te trzy lata temu, faktycznie media były… małym i niewiele znaczącym dodatkiem. Bo kto miał na konwent dotrzeć, ten jakoś znalazł i dotarł. Fandom był nieco bardziej zżyty i poczta pantoflowa działała nieźle. Ale też konwenty rzadko wychodziły jakieś duże, a już na pewno nie te, które obchodziły pierwszą edycję lub wracały po czasie. Świetnym przykładem była tu choćby Animachina, ale to już w ogóle ciekawy przypadek, o którym by można napisać osobny artykuł. No i właśnie. Problem w tym, że organizacja gdzieś przegapiła te trzy lata i potraktowała media po macoszemu. Nie dotrzymano większości warunków ustalonych z patronami (bo podejrzewam, że większość dostała takie, jak i my), nie było miejsca do spania/składowania rzeczy/ładowania sprzętu (choć to nie jest jeszcze standard, więc można wybaczyć) oraz zrównano solistów bez zasięgów i często bez umiejętności (nie będę wymieniał) z dużymi portalami pracującymi w całej Polsce. Od tego jest podział na patronat i współpracę, żeby nie wyglądało to nieporadnie. To trochę tak, jakby na dużym wydarzeniu patronował TVN i jakiś „Youtuber” z 5000 subskrypcji. Nie wygląda to za dobrze, prawda? Z tymi warunkami patronatu też wyszło nieodpowiednio, bo nie po to uruchamiamy machinę i pracujemy nad promocją wydarzenia, żeby w zamian nie dostać praktycznie nic. Drogi ŚKF-ie. Tak się już nie pracuje, bo jeśli składacie obietnice i piszecie ładnego maila, w którym coś oferujecie, a później tego nie dotrzymujecie, to się nie zdziwcie, gdy ktoś Wam odmówi jakiejkolwiek współpracy.
Konwent miał być wielkim i głośnym powrotem. Wiele osób się dało na to złapać i przyjechało – spotkał ich zawód. Widziałem naprawdę sporo twarzy, które pojawiały się przy poprzednich edycjach. Chyba wszyscy liczyliśmy na powrót starego, dobrego Asuconu, ale w nieco odświeżonym wydaniu. Dostaliśmy nijaki konwent, na którym nawet nie było gdzie spać, jeżeli nie przyjechało się wcześnie rano. Wypchane sale panelowe (choć oczywiście nie wszystkie), pełen graczy Gamesroom, znaczna ilość osób nienocująca na terenie wydarzenia czy niemała liczba śpiących o godzinie 16:00 (i później) w sobotę – wszystko to jasno wskazuje na to, że zwyczajnie nie było co ze sobą zrobić. Czytając komentarze i posty na wydarzeniu, można zauważyć, że większość chwali konwent za spędzenie miło czasu ze znajomymi. Jeżeli Wam się konwent podobał, to świetnie. Mnie jednak nie przypadł on do gustu i długo będę się zastanawiał, czy odwiedzić go za rok, o ile oczywiście się on odbędzie.
Nie zapomnijcie zostawić swojej oceny w >>>wydarzeniu konwentu<<<, bo to tak naprawdę Wasza opinia jest najważniejsza :-).