Odbywający się w dniach 16-23 lipca PGL Major Kraków niewątpliwie okazał się turniejem pełnym niespodzianek. I nie chodzi tu jedynie o zaskoczenie związane ze zwycięzcą - czy faworytami, którzy przedwcześnie zakończyli swoją przygodę. W stolicy Małopolski wydarzyło się bowiem kilka rzeczy, dzięki którym organizowany przez rumuńską organizację turniej w Counter-Strike: Global Offensive zyskał miano wyjątkowego. Jak to dokładnie wyglądało? Zapraszam do lektury.

Na dobry początek

Dla mniej obeznanych w temacie na samym początku postaram się wyjaśnić, czym w ogóle był PGL Major i dlaczego wzbudził tak wielkie emocje. „Majory” to najbardziej prestiżowa seria turniejów sponsorowanych przez Valve, w których pula nagród wynosi minimum 250.000$. Zwykle w roku odbywają się dwie lub trzy imprezy tej rangi, a udział w nich bierze szesnaście drużyn. Osiem z nich to „Legendy”, czyli najlepsze drużyny poprzedniej edycji. Pozostałe osiem ekip to zwycięzcy „Minorów”, czyli wcześniejszych kwalifikacji regionalnych. Przystępują one do walki ze statusem „Challengera”. Do tej pory rozegranych zostało 11 turniejów rangi Major, a pierwszym z nich był DreamHack Winter 2013, który wygrało szwedzkie Fnatic.

Zawody w Krakowie zaczęły się już 16. lipca kwalifikacjami offline, które rozgrywane były w systemie szwajcarskim (swiss). System ten zakłada walkę w konfiguracji „best of 1” - do trzech porażek lub trzech wygranych. Drużyna, która wygra trzy mecze, przechodzi do fazy pucharowej. Trzy porażki oznaczają natomiast konieczność pożegnania się z turniejem. Faza pucharowa (tzw. play-offy) rozegrana została w czasie eventu głównego na Tauron Arenie w dniach 21-23 lipca, tym razem w konfiguracji „best of 3”. Innymi słowy - dalej przechodzi drużyna, która w meczu wygra dwie z trzech map. Tyle teorii - a jak było w praktyce?

Witamy na arenie

Nie była to moja pierwsza wizyta na Tauron Arenie, jednak i tym razem wywarła ona na mnie niemałe wrażenie. I nie mówię tu tylko o jej wielkości! Pierwsza rzecz, na którą warto zwrócić uwagę, to lokalizacja. Arena położona jest między ul. Mogilską i al. Pokoju - jednymi z głównych ulic łączących centrum miasta z jego wschodnimi dzielnicami. Przebiegające tam linie tramwajowe stanowią idealny dodatek do autobusów i wspólnie zapewniają bardzo dobry dojazd do - oraz z - obiektu. Podróżujący własnym środkiem transportu też nie mogli narzekać, bowiem do ich dyspozycji oddano dwupoziomowy parking (płatny), jak również miejsce przy okolicznych centrach handlowych.

Sam na miejscu pojawiłem się już w piątek, krótko przed godziną 12. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to kolejka po zakup biletów. Była długa, ale przesuwała się szybko, a dzięki kilku dostępnym wejściom późniejszy wstęp do środka też nie sprawiał większych kłopotów. Dla gości i mediów przeznaczona została osobna kasa, w której cały proces akredytacji przebiegał sprawnie i bez żadnych opóźnień. Miłym gestem było również wręczanie drobnego upominku do każdego zakupionego biletu. Był to mały pin z logiem CSa, stron walki lub konkretnych map. Niby małe rzeczy, ale niewątpliwie ucieszyły one wielu uczestników. Zarówno w środku, jak i wokół areny w oczy rzucali się noszący zielone uniformy ochroniarze, którzy poza czuwaniem nad bezpieczeństwem starali się ponadto pomagać i udzielać niezbędnych informacji. Dobrze oznaczone i widoczne były zespoły oraz punkty medyczne.

Wszyscy głodni i spragnieni mogli udać się do jednego z kilku punktów gastronomicznych, jak również rozłożonych przed areną ogródków. Bardziej wytrwali wybierali wyprawę do jednego z wspomnianych wcześniej centrów handlowych - Plazy lub M1. W przerwie między meczami wszyscy żądni pożywienia musieli jednak uzbroić się w odrobinę cierpliwości i odstać swoje w oczekiwaniu na posiłek.

Główna scena była niczego sobie. Czworokąt z dwiema dźwiękoszczelnymi budkami dla drużyn, pomiędzy nimi puchar, a nad tym wszystkim potężne ekrany. Z przodu z kolei znajdowały się trzy stanowiska komentatorskie - z komentarzem angielskim, polskim oraz...chińskim. Tak, Chińczycy również oglądali krakowskiego Majora. W połączeniu z klimatycznym oświetleniem całość naprawdę wyglądała świetnie i podkreślała rangę turnieju. Wejście i wyjście z trybun nie sprawiało najmniejszego problemu. Nigdy nie miałem też kłopotu ze znalezieniem wolnego miejsca. Wszystko solidnie przygotowane, dobrze oznakowane i zadbane. Na tym jednak wycieczka po arenie się nie kończy. Czymże byłaby przecież tego typu impreza bez stoisk wystawców i sponsorów?

Tauron Arena

Myszki, słuchawki i inne zabawki

Od razu trzeba zaznaczyć, że to nie była impreza w klimatach IEMa. Tutaj najważniejsze były rozgrywki, toteż w okalającym trybuny i główną scenę korytarzu rozłożyło się jedynie kilka stoisk.  Pierwszym, na jakie trafiłem, było stoisko HyperX, które znajdowało się tuż obok wejścia głównego. Dostępny asortyment był typowy dla takiego wydarzenia - myszki, słuchawki, podkładki, klawiatury - wszystko, czego może potrzebować prawdziwy gamingowy wyjadacz. W temacie klawiatur należy ponadto zwrócić uwagę na pewną ciekawostkę: otóż możliwy do kupienia na stoisku model nie jest jeszcze dostępny w normalnej sprzedaży i pojawi się na rynku dopiero we wrześniu! Z pewnością była to więc nie lada gratka dla wszystkich odwiedzających. Nie zapominajmy też o specjalnych promocjach i zniżkach, przygotowanych specjalnie na Majora. Poza zakupami na stoisku można było oczywiście pograć, wziąć udział w organizowanych turniejach lub pobawić się chwilę na sprzęcie VR.

Po drugiej stronie korytarza rozłożył się Fnatic, który, poza bogatą ofertą narzędzi niezbędnych do gry, oferował także gadżety w postaci czapek, piłek plażowych, naklejek, toreb, opasek i innych. Szczęśliwcy mogli nawet załapać się na zdjęcie i podpis jednej ze streamerek, które dzielnie wspierały sprzedających. Nieco dalej chętni mogli odpocząć na poduchach lub pograć na X-boksie na stoisku Monstera. Nie zabrakło także sklepów oferujących gadżety z logami biorących udział w turnieju drużyn. Nie będzie chyba zaskoczeniem fakt, że największym zainteresowaniem cieszyła się budka z przedmiotami Virtus.pro i Złotej Piątki. Wszystko to, by móc jeszcze lepiej kibicować swoim idolom.

GadżetyPromocjami mogło również pochwalić się stoisko Zowie, jednego z oficjalnych sponsorów turnieju. Poza peryferyjkami, każdy chętny mógł osobiście wypróbować monitory, przed którymi na głównej scenie grały rywalizujące drużyny. Pojawiły się też specjalne edycje limitowane i, według informacji jednego z obsługujących stoisko sprzedawców, już w sobotę wieczorem wyprzedane zostało 90% produktów. Nie był to zresztą odosobniony przypadek. Wszyscy wystawcy zanotowali naprawdę kosmicznie wysoką sprzedaż i do niedzieli niemal nic nie zostało z przygotowanych na imprezę zapasów towaru. Za przykład może tu posłużyć stoisko VP, na którym wyprzedane zostały wszystkie dostępne koszulki z misiem.

Wspomnieć trzeba jeszcze o ściance i przestrzeni do rozdawania autografów, gdzie o określonych porach do fanów wychodziły ich ulubione drużyny. Czyniąc długą historię krótką, zanim w ogóle zasiadły one do stołu, wzdłuż korytarza ustawiał się długi rząd czekających na autograf i zdjęcie osób.

Zagrajmy

Przejdźmy teraz do części najważniejszej, czyli samych rozgrywek. Na początek kilka słów o fazie grupowej, która od początku wzbudzała niemałe emocje. Udało mi się obejrzeć kilka meczów i muszę przyznać, że jeżeli o stronę wizualną chodzi, oficjalny stream PGL stanął na wysokości zadania. Na uwagę zasłużył ładny i przejrzysty interfejs oraz dobra jakość zarówno obrazu, jak i dźwięku w czasie transmisji. Wszystkie statystyki były dobrze widoczne i podane w czytelny sposób. Smaczku dodawały również dodatkowe animacje oraz nieszablonowa praca kamery tuż przed startem każdej rundy. Ujęcia z góry, przeloty nad respawnami lub „siadanie” na różnych przedmiotach na mapie pozwalały lepiej zanurzyć się w grę i poczuć klimat danej lokacji.  

A co działo się w samej hali? Ekrany nad główną sceną dawały radę i wszystkie szczegóły bez problemu były Klatkiwidoczne z każdego miejsca na trybunach. Było głośno i wyraźnie. Można było się pośmiać, zwłaszcza w czasie meczu pokazowego przed niedzielnym wielkim finałem, rozgrywanego pomiędzy drużynami wytypowanymi w internetowym głosowaniu. W ich skład weszli znani komentatorzy, analitycy i przedstawiciele świata CSa. Wśród nich znalazł się m.in. nasz Piotr „izak” Skowyrski, który w piątek dostąpił też zaszczytu wniesienia pucharu na scenę. W trakcie meczu zdarzyło się kilka „nieoczekiwanych” przerw, w trakcie których grający goście rozdawali publice prezenty - w postaci peryferyjek. Był nawet desktop, ale on, niestety, zaliczył bolesne spotkanie z podłogą. Na szczęście była to jedynie obudowa, co jednak i tak wywołało falę radości i stanowiło oryginalne dopełnienie naprawdę zabawnego spotkania, po którym publiczność jeszcze bardziej nakręcona była na finał. A skoro już przy publiczności jesteśmy…

Kibice - prawdziwy szósty zawodnik

To było piękne. Tak najkrócej można opisać atmosferę, jaka panowała na trybunach w czasie całego turnieju. Według oficjalnych szacunków organizatorów, w piątek arenę odwiedziło ok. 13 tysięcy fanów e-sportu. W sobotę i niedzielę liczba ta urosła do 14-15 tysięcy, co znalazło odzwierciedlenie w wypełnionej po brzegi hali - pełnej kibiców z całego świata, bowiem mimo oczywistej dominacji polskich uczestników, na trybunach zasiedli też Duńczycy, Szwedzi, Amerykanie, czy choćby Brazylijczycy.

W trakcie meczów zawodnicy mogli liczyć na gorący doping, który nie ustawał nawet na chwilę. Klaskanie, tupanie i wspólny śpiew to tylko niektóre z kreatywnych sposobów na wsparcie graczy stosowanych przez widzów. Doping ten wznosił się jednak na zupełnie inny poziom w czasie gry naszych rodzimych „Virtusów”. Ich pierwsze wyjście na scenę wywołało falę euforii, która zagłuszyła wszystko i wszystkich. Każdy frag, każda runda zdobyta przez Snaxa i kolegów kwitowana była krzykiem tysięcy przyodzianych w czerń i pomarańcz gardeł. Największe wrażenie zrobiło na mnie jednak odśpiewanie polskiego hymnu przed meczem półfinałowym Virtus.pro z Immortals. Nie było to planowane, cała hala spontanicznie wstała i zjednoczyła się przy „Mazurku Dąbrowskiego”, który miał porwać naszych do walki. Przyznaję, że w tamtym momencie poczułem lekki ścisk w gardle - i choć VP ostatecznie uległo ekipie z Brazylii, kibice i tak pięknie podziękowali im za walkę, a drużyna odwdzięczyła się symbolicznym ukłonem.

KibiceOstatecznie z wynikiem 2:1 (4:16 na Cobblestone, 16:11 na Train i 16:10 na Inferno) puchar podniosła formacja Gambit Esports, co stanowiło nie lada zaskoczenie, bowiem nikt chyba nie przypuszczał, że uda im się zajść tak daleko. Mimo wszystko jednak zarówno oni, jak i Immortals, mogli liczyć na przepiękny doping “podzielonej” widowni. Dużym wsparciem mógł pochwalić się choćby Mikhail „Dosia" Stolyarov, dla którego z tłumu padły nawet propozycje zawarcia związku małżeńskiego. To wszystko złożyło się na powszechny pogląd, że tak naprawdę prawdziwym zdobywcą Tauron Areny byli właśnie kibice. Wielu komentatorów podziela zdanie, że pod tym względem był to jeden z najlepszych dotychczasowych Majorów.

Przerwa techniczna

Jak to bywa w przypadku tego typu imprez, nie mogło obyć się bez kilku problemów. Pierwsze z nich pojawiły się już drugiego dnia fazy grupowej, kiedy to ze względu na przerwy techniczne rozgrywki opóźniły się o 3 godziny. Problemy z łączem i ze sprzętem jeszcze kilkakrotnie dawały się we znaki graczom, co miało wpływ nie tylko na nich, ale także na głodnych wrażeń widzów, którzy na zaistniałe problemy dość żywo reagowali w internecie. PGL jednak nie pozostawił tych głosów bez odpowiedzi i wydał oficjalne oświadczenie, w którym przeprosił i zapewnił, że event główny nie dozna podobnych usterek.

Trochę się niestety przeliczyli, nie tylko ze względu na problemy techniczne (np. z dźwiękiem), choć były one już zdecydowanie mniej uciążliwe. Spory szok, a następnie burzę w sieci, wywołała sytuacja z piątkowego wieczoru, kiedy to tuż przed północą z areny wyproszeni zostali wszyscy widzowie, mimo iż w związku z opóźnieniami nadal trwał ostatni mecz. Ostatecznie okazało się, że było to związane ze złym zgłoszeniem przez PGL imprezy masowej i przekroczeniem dostępnego czasu. Na szczęście w sobotę i niedzielę nie było już żadnych większych przestojów - i kolejne mecze oraz punkty programu odbyły się zgodnie z planem, chociaż ćwierćfinał z udziałem VP dla pewności przesunięty został z godziny 13 na 12:30.

Muszę napisać także kilka słów o ochronie, w której, niestety, znalazły się osoby niezbyt przychylne uczestnikom. Zdarzały się opryskliwe odezwy, nadgorliwe zachowania lub zwyczajne ignorowanie zapytań gości. Ci ostatni też nie zawsze prezentowali odpowiedni poziom kultury, jaki powinno zachować się na tego typu imprezach i nie przestrzegali ustalonych zasad. Były to jednak naprawdę niewielkie, wręcz niezauważalne incydenty i nie miały one wpływu na przebieg wydarzenia.

Na zakończenie

Jak oceniam krakowski Major? Owszem, były problemy techniczne. Owszem, pojawił się problem z wypraszaniem widzów, jak również inne potknięcia. Patrząc jednak na całokształt muszę powiedzieć, że była to naprawdę udana impreza. Tauron Arena po raz kolejny pokazała, że jest doskonałym miejscem dla e-sportu, nie tylko ze względu na świetnie przygotowane zaplecze, ale także dzięki dużej popularności rozgrywek elektronicznych w naszym kraju. Pogląd ten podziela również Silviu Stroie - dyrektor generalny PGL, który chciałby wracać do Krakowa co roku. Wielu komentatorów zgodnie stwierdziło, że był to Major wyjątkowy, właśnie ze względu na naszych kibiców, którzy dali z siebie wszystko by pokazać wsparcie dla zawodników oraz swoją pasję do e-sportu. Dzięki temu wcześniejsze negatywne komentarze ginęły gdzieś w tłumie. Owacje i hymn dla Virtus.pro, pieśni i tupanie, to wszystko sprawiło, że bogaty w niespodzianki PGL Major na długo zapadnie w mojej pamięci. Osobiście bardzo dobrze bawiłem się na Tauron Arenie i nie ukrywam, że wielokrotnie dałem się ponieść owej wyjątkowej atmosferze, która nie opuszczała hali przez całe trzy dni. Oby faktycznie w Polsce organizowanych było więcej tego typu imprez, nie tylko najwyższej rangi. Z chęcią się na nie wybiorę.

Światła

Ahnestrasz