Dawno mnie tu nie było, ale czekałam na konkretną imprezę, by móc ją opisać. Tak, czekałam do ukochanego Animefestu, który i w tym roku mile mnie zaskoczył. Ale to powoli. mam nadzieję, że po tej relacji zjedzie się nas więcej do kraju morawskiego.
O zbiórce i naszej zgrai
Do Czech pojechaliśmy w 12 osób. Wszystkich zebrałam znacznie wcześniej, praktycznie w czas ogłoszenia cen biletów na Pyrkon, który odbywał się w tym samym terminie co Animefest. Wychodziło po prostu taniej i ciekawiej ze względu na położenie konwentu, atrakcyjność miejsca i jakość rzeczy, które oferował czeski konwent. Wszyscy byli gotowi do wymarszu już w czwartek, wtedy też odebraliśmy ostatnich uczestników z Torunia. Nasz hostel, choć o niższym standardzie, to przynajmniej za odpowiednią cenę, znajdował się kwadrans od starówki, a stamtąd spokojnie dojechaliśmy na Targi Brneńskie. Oczywiście najpierw zwiedzanie!
Sam konwent zaczynał się o 18, zaś akredytacja ruszała już o około 15-16. Dla nas jako mediów kolejka była krótka, dostaliśmy vipowskie badziki, breloki oraz identy i przydzielające do odpowiedniej grupy opaski. Były w kolorze czerwonym dla fanów animacji japońskiej, niebieskie dla fanatyków portali społecznościowych, zielone dla cosplayerów i fioletowe dla gamerów. Ja wybrałam oczywiście czerwoną.
Kolejka dla zwyklaków była… długa. Powoli zaczepiała o park, który był niedaleko Vystaviste Brno. I wiecie co? Nikt nie stał w niej dłużej jak godzinę, mimo że osób akredytujących się było aż 6 tysięcy. Polski fandomie, rób notatki!
Po wejściu na targi tak naprawdę w sam piątek nie było za wiele do roboty, ot zwiedzanie i jedzenie oraz zdjęcia. A mimo to było nam bardzo dobrze. Natomiast sobota… ach, same cuda! Ale to jeszcze chwila i moment, bo warto wspomnieć o tym, z czego co prawda mało korzystaliśmy, a jednak nasze konwenty mogą się tego uczyć. A mianowicie program. Prócz mapki okolicy i samych targów była też tabela programowa. Bardzo czytelna, logicznie ułożona, kolorowa, a ważniejsze punkty obramowane. Niby nic, ale jak cieszy oko!
Następnego dnia wyruszyliśmy przed południem, chociażby po to, aby zdążyć na Cosplay Debiut. Po dotarciu okazało się, że nie było już ani jednego człowieka w kolejce.
O Vystaviste słów kilka
Targi Brneńskie są nieco na uboczu miasta, co nie szkodzi w dotarciu do nich, bo tramwaje i autobusy spokojnie prowadziły pod same hale, ba! Pod samą akredytację! Do dyspozycji uczestników były trzy hale, z czego najwięcej działo się w Rotundzie, miejscu z wystawcami, jedzeniem, szatniami oraz cosplayem. Oprócz budynków było sporo wolnej przestrzeni – nie tylko tej twardej, ale i zielonej, co bardzo pasowało fotografom oraz cosplayerom, a także tym, którzy chcieli sobie przycupnąć i odpocząć.
Nie wiem, jak to jest, ale Czesi mają więcej zaufania do siebie i jakiś taki zmysł samozachowawczy, bo nikt nie bronił wejść do fontanny, żeby robić sobie zdjęcia. Co ciekawe, woda w niej po całym dniu nadal była czysta.
Dalej mamy… pianino. Tak, takie zwykłe, szkolne, nieco starsze pianino, które miało wolny dostęp i kto chciał, ten mógł grać. Ono też nie ucierpiało. Czy Vystaviste Brno ma większą powierzchnię od Targów w Poznaniu? Na pewno więcej przestrzeni pod chmurką, a i tak nie wszystkie hale były wykupione, jednak ja oraz moi znajomi nie odczuliśmy ścisku.
Jedzenie, rzecz ważna! Om nom nom!
Podobnie jak u nas pojawiły się stoiska z jedzeniem. No bo kto by tyle bez obiadku wytrzymał? Były dwa konkurencyjne rameny, które smakowały tak samo, nasze polskie Takoyaki i… pewne urozmaicenia. Może ktoś podłapie pomysł?
Jedliście kiedyś waffle bubble? Tak, to było, a kolejka do nich nieziemska. Biedny Sabat chciał iść nawet na pospolite tosty! Zaraz za waflami kusiły wymyślne koktajle oraz kimchi, które pachniało jak nasza słodka kapusta, a jednak potrafiła dać popalić, dosłownie. Otóż kimchi to koreańska kapusta na ostro – ci, którzy szukają doznań, spokojnie mogą ustawić się w kolejce.
No i ona. Sławna na cały świat, najpyszniejsza, pełna wariacji smakowych, dostępna w różnych konsystencjach… bubble tea. Na nasze wyszło jakieś 14 zł za kubek. Wybór żelek czy syropów do mleka lub herbaty był ogromny. Banan, karmel, kokos, truskawka, owoce leśne, borówka, liczi, mango… no wiecie, taki mały raj dla fanów tegoż trunku. Targi również dysponowały własnym bufetem, zarówno słodkim, jak i tym na ciepło. Nikt nie zbankrutował, nie było zakazu handlu dla innych wystawców, wszyscy żyli w zgodzie i harmonii… dopóki nie zaatakowali konwentowicze. Wtedy zaczęła się walka o ostanie przysmaki. Czesi dużo mogą.
Warto zwrócić uwagę na fakt, że strefa gastro sama w sobie była dobrze wyposażona. Automaty z kawą i napojami innej maści były dostępne dla uczestników i regularnie napełniane. Do dyspozycji oddano także 25 stolików.
Wystawcy? Shut up and take my money!
Pomijając dziwaczność waluty, to naprawdę było na co wydać zaoszczędzone pieniądze. Od peruk, soczewek, worbli, opalarek, przez kubki, pinki, poduszki, aż po pełne cosplaye, figurki, gry, biżuterię, a nawet… butelki. Tak, ozdobne butelki! Widać każdy orze jak może i Czechom nawet dobrze to idzie.
Dla handlarzy była cała hala, szerokie przejścia, przewiew i odseparowanie od ultrastara czy gier konsolowych. Sporo wystawców pytało się, czemu w tym roku tak mało polskich kolegów po fachu. W zeszłym roku czeski konwent nie nakładał się w kalendarzu z Pyrkonem, więc mieli prawo być zdziwieni.
Cosplayowy szok i niedowierzanie
Co tu można powiedzieć o panelach i prelekcjach, na których się nie było? Ano chociażby to, że część programu prowadzona była po angielsku ze względu na zagranicznych gości. Łącznie prowadzących punkty było 280 osób, jak podaje rzecznik prasowy konwentu. Nieco mniej, bo 250 zajmowało się obsługą. Może dlatego kolejki na konwent, tłumacze, kolejki na cosplay, ochrona, medycy, bhp i inne istotne aspekty były na bardzo wysokim poziomie? A może to jakość szkoleń? Tego nie wiem, jednak chciałabym, aby tak było u nas. To naprawdę zmieniłoby wiele.
Większość czasu spędziłam w Rotundzie. Tam od rana trwał pokaz mody loliciej. Projektanci wcześniej się zgłaszali, typowali modelki, które potem przedstawiały sukienki na sali głównej.
A owa sala główna, moje kochane pysiaczki, była nie tylko klimatyzowana, czysta, zadbana i z masą wygodnych krzeseł ułożonych jak w amfiteatrze, ale posiadała też niesamowitą scenę – wielką i obrotową. Wiecie, ile to daje punktów do KAŻDEGO występu? Oj, sporo…
Po lolitkach nadszedł czas na konkurs cosplay w zakresie Debiutu. W tym roku pojawiło się 13 uczestników. Pechowo? No chyba nie, bo to był najpiękniejszy debiut jaki widziałam. Pojawiły się postaci z Wiedźmina, League of Legends, Naruto, uniwersum World of Warcraft oraz… idolka. ALE. Ale ta idolka miała piękny strój! Wykorzystała w nim masę technik, a sam występ Nozomi był pełen zabawy i skoczności, to było to, co chce się oglądać: prawdziwą frajdę z tańca, wczucie się w postać i… i wiecie, to było takie coś, co sprawiło, że seria, której nie trawicie, nagle stała się interesująca! Oczywiście poza samymi startującymi było zacne jury: nasza Kicking Machine, Leobane oraz Santatroty, więc osoby nie tylko popularne, ale i niezwykle uzdolnione. Z nimi oraz resztą gości można było potem spokojnie zrobić sobie zdjęcie lub zakupić printa.
W tym konkursie mieliśmy takich oto zwycięzców:
- Minami jako Senua z Hellblade
- Niesikovny Jakub jako Rost z Horizon Zero Dawn
- Elda jako Nozomi Toujou z Love Live!
Senua miała fantastyczną grę aktorską, Jakub znowu zabił wszystkich humorem, zaś o Eldzie już pisałam.
Niestety na Standard już nie wysiedziałam. Tam jury składało się z Reiki, która była głównym powodem przyjazdu wielu osób, Nikity, osoby, której fanpage musicie odwiedzić, PapaCosplay oraz Eye of Sauron Designs. Ten pojawił się jako… Lucky Luke!
Zwycięzcami okazali się kolejno… a w sumie! Łapcie link do pełnej i jawnej punktacji:http://souteze.animefest.cz/contests/cosplay-soutez-2018/details
Oczywiście sala miała swoje limity. Jeśli nie zdążyłeś wejść, a kolejki były długie, mogłeś obejrzeć występ na telebimie, gdzie miejsc siedzących było ok. 200. Jak widać zastosowano wiele rozwiązań. Animefest zadbał o komfort konwentowiczów. Co do samego cosplayu… cóż. Obyśmy my dotarli do takiego poziomu w debiucie.
Uczestnicy maści różnej - od zwyklaka po cosplayera
Wspominałam już, że samych uczestników było aż 6 tysięcy. Te osoby bawiły się widać świetnie. Ogromny procent stanowili luźni cosplayerzy, którzy nie przejmowali się za bardzo jakością stroju, bo mieli go zrobionego z pomysłem, na przykład chłopak ubrany jak na co dzień z kartką „background character”.
Jeśli porównać trzy największe w Polsce konwenty mangowe, to żaden z nich nie był blisko tej liczby. Jedynie Niucon ma szanse z wynikiem 4,5 tysiąca uczestników w szczycie. Ale gdyby tak zawiązano współpracę, to kto wie?
Jeśli chodzi o fotografów, to niemal każdy miał blendę, grzecznie pytali się o zdjęcia, nie byli natarczywi. Animefest dysponował nawet fotostudiem. Po krótkiej rozmowie z obecnymi tam fotoklikami okazało się, że nie dotarli jeszcze do poziomu płatnego studia, jednak są bardzo zainteresowani współpracą z Polakami. Co z tego wyjdzie? Nie wiemy, ale może tu Czesi czegoś nauczą się od nas. Bo my od nich kultury konwentowej powinniśmy na pewno.
Czy to już czas na podsumowanie? Czy opisałam wszystko? Nie wiem, naprawdę nie wiem, bo było tego tak dużo, że nie jestem w stanie spamiętać tylu szczegółów, lecz jednego mogę być pewna.
Polaku! Zainwestuj w wyjazd na Animefest! 90 zł za takie wydarzenie to niewiele, a obejrzysz Brno, spotkasz mega ludzi, zjesz vietnamską bagietę (tak, tak się nazywa najpopularniejszy przysmak w Brnie) i zobaczysz event zupełnie innego pokroju!
Na koniec dziękuję nie tylko Konwentom Południowym za wysłanie mnie na Animefest, ale i moim kochanym towarzyszom. Byliście integralną częścią tego konwentu. Spotkajmy się tam za rok!