Poszukiwania, jakie Narses/inkwizytor Arnold Lowefell prowadził w Koblencji, gdzie niemal ryzykował śmiercią („niemal”, bo na szczęście ocaliła go piękna oraz błyskotliwa czarodziejka Katrina), zakończyły się częściowym sukcesem. Chociaż nie udało się ustalić bezpośrednio, gdzie w danej chwili może się znajdować życiowa esencja Roksany, byłej uczennicy perskiego czarnoksiężnika przemienionego w wiernego sługę Pana, skromne poszlaki uzyskane dzięki temu jakże szalonemu i niebezpiecznemu przedsięwzięciu (patrz: moja poprzednia recenzja) wystarczyły, by agenci Officjum ustalili z wysoką precyzją, gdzie należy szukać duchowych szczątków jedynej osoby, która być może zna sekrety Czarnej Księgi. Są one w posiadaniu Herenniusza Furiusa – przeklętego ożywieńca, jednego z nielicznych ocalałych świadków zstąpienia Mesjasza z krzyża i rzezi, jaką uczynił w Jerozolimie. Lowefellowi przyjdzie oto wyruszyć na wschodnie rubieże Europy w pogoni za ponad tysiącletnim wampirem. Nie samemu jednak – towarzyszyć mu bowiem będą zdolny i bywały czarodziej Barnaba Biber, piękna mauretańska księżniczka Hildegarda „Nontle” Reizend, a nawet… młody inkwizytor Mordimer Madderdin. Tak pokrótce przedstawia się zawiązanie fabuły kolejnej już książki z Cyklu Inkwizytorskiego, najsłynniejszej serii autorstwa Jacka Piekary – oto „Płomień i Krzyż. Tom III”.
Pierwszym wnioskiem, jaki nasuwa się po lekturze trzeciego tomu (według chronologii serii, nie zaś kolejności wydania!) jest to, że przejście do bardziej zwartej, powieściowej formy zdecydowanie wyszło serii na dobre – całość czyta się dużo lepiej niż mało konkretny pod tym względem tom drugi, uwięziony gdzieś na pograniczu opowiadań i powieści. I chociaż wciąż da się tu rozpoznać pewne znamiona poprzednika, miałem wrażenie, że związek pomiędzy kolejnymi „rozdziałami” (ciężko powiedzieć, czy mają to być osobne teksty połączone logicznym ciągiem, czy może po prostu oddalone w czasie i przestrzeni epizody) jest tu trochę większy, przez co opowieść sprawia wrażenie bardziej spójnej, a śledzenie rozwoju wypadków wymaga od czytelnika nieco mniej skupienia niż miało to miejsce poprzednio.
Fabularnie także jest tu nieco lepiej. Dopiero po lekturze tomu trzeciego daje się zrozumieć, dlaczego tom drugi był taki, jaki był – koniecznym było nakreślenie konturów wszystkich ważnych dla fabuły wydarzeń, motywów i postaci, aby stworzyć podwaliny pod całą akcję. Spora szkoda, że z całego tego dorobku liczą się tak naprawdę dwie protagonistki (Roksana i Katrina), podczas gdy pozostałe pojawiają się albo epizodycznie (Matylda), albo wzmiankowo (Katarzyna), albo… wcale (Enya). Autor zaś jedną z głównych bohaterek uczynił kolejną, ledwo co wprowadzoną do historii postać kobiecą, o której wiemy tyle, co nic, a jej pochodzenie i motywacja są niejasne, w czym w ogóle nie pomaga płytka prezentacja (wspomniana we wstępie Nontle). Fani Mordimera mogliby ucieszyć się z informacji, że także i on pojawia się w powieści. Zapał ten natychmiastowo studzimy – jego rola w całym przedsięwzięciu jest niewielka, służy tu bardziej jako furtka do rozwiązania niektórych problemów, jakie napotyka drużyna, niż pełnoprawny bohater, którego obecność przejawia się w jakiś widoczny sposób.
Niewielką pociechą jest to, że uświadczymy tu stosunkowo niedużo Katriny, dzięki czemu sam Lowefell ma okazję pokazać, co potrafi i trochę lepiej niż poprzednio zaprezentować się jako samodzielna postać, obdarzona nieco większą dawką charakteru niż do tej pory. Pod koniec dostaniemy nawet coś na kształt wyjaśnienia, jak to się stało, że strzaskany umysł wszechpotężnego perskiego czarnoksiężnika spoczywa teraz w ciele inkwizytora oraz co miało to na celu, co, chociaż nie jest może idealnym rozwinięciem tego wątku, daje pewną satysfakcję.
Największym zarzutem, jaki wysunąłem pod adresem poprzedniego tomu serii był brak jakiegokolwiek poczucia, że bohaterom coś zagraża, przez co spotykające ich wydarzenia nie były w stanie zaciekawić ani trzymać w napięciu. W tomie trzecim jest nieco lepiej (głównie przez nieobecność ratującej wszystkim tyłki wszechpotężnej Katriny) – i chociaż wiemy, że Mordimer musi przeżyć (w końcu ma do przebycia cały Cykl Inkwizytorski!), to, że reszta bohaterów dotrwa końca przygody w dobrym stanie co najmniej dwukrotnie wydaje się mocno wątpliwe. Wciąż sporą bolączką jest to, że protagoniści nie muszą się szczególnie starać, by pokonać stawiane przed nimi problemy – rozwiązanie każdego z nich jest cudownie pod ręką, choćby za sprawą inkwizytorskiej magii albo znakomitego przygotowania członków wyprawy. Cóż powiedzieć – poczyniono kroki w dobrą stronę, ale niewielkie i raczej niespieszne. Może w kolejnym tomie będzie już się czym przejmować?
Również prezentacja świata przedstawionego ma się tu nieco lepiej – dostajemy trochę mniej metafizycznych bełkotek, a trochę więcej faktycznego opisu świata, w jakim przyszło żyć bohaterom. Interesujący jest choćby opis samej Rusi, na którą muszą wyruszyć bohaterowie w poszukiwaniu prastarego wampira – z jednej strony kraju żarliwej wiary, z drugiej – cierpiącego od pogańskich naleciałości, furtki złych sił do serc prostych ludzi.
„Płomień i Krzyż. Tom III” jest książką dużo bardziej zajmującą niż poprzednia z serii, choć do ideału wciąż dużo jej brakuje. Nie wątpię, że dla fanów stworzonej przez Jacka Piekarę alternatywnej wizji chrześcijańskiego świata wciąż będzie to nie lada kąsek – ci jednak, którzy jego sztandarowego cyklu nie znają albo znają go pobieżnie wciąż jednak mogą czuć się nieco rozczarowani.