Fantastyka

  • Znamy oficjalną DATĘ premiery ostatniego sezonu „Gry o Tron”!

    Długo przyszło nam czekać na ten dzień, a jeszcze trochę czasu do premiery przecież zostało. Niemniej teraz przynajmniej wiemy, jak długie oczekiwanie przed nami. Już 14 kwietnia swoją światową premierę będzie miał ostatni sezon „Gry o Tron”. Dokładnie dzień później będziemy mogli cieszyć się pierwszym odcinkiem w Polsce. Przypominamy, że HBO obiecało, iż kolejne odcinki będą pełnometrażowe, więc mimo małej ich liczby (mowa była o sześciu), każdy będzie trwał tyle, co cały film, czyli około 80-90 minut. Dostaliśmy także oficjalny teaser, który możecie obejrzeć poniżej.

    got 8 sezon data

  • Twoja Nagroda Zajdla - zgłoś nominację za rok 2018!

    Statuetka nagrody im. Janusza ZajdlaNagroda Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla stała się już tradycją w gronie miłośników fantastyki. Także w tym roku, w trakcie Polconu 2019, otrzyma ją wybrane przez Was dzieło. 

    Tym razem jednak została zmieniona formuła zgłaszania propozycji. Komisja zadecydowała, że nominacje za rok 2018 przyjmowane będą od 1 lutego do 31 marca 2019 wyłącznie drogą elektroniczną za pośrednictwem specjalnego formularza, który pojawi się na oficjalnej stronie Nagrody Fandomu Polskiego wraz z rozpoczęciem okresu przeznaczonego na głosowanie. Pamiętać trzeba, iż głosy przesłane mailem z pominięciem formularza nie będą rozpatrywane. Nominować można do 5 powieści i do 5 opowiadań, a głos ważny jest dopiero po otrzymaniu wiadomości zwrotnej. 

    Oficjalną listę nominowanych utworów poznamy podczas specjalnej gali, która odbędzie się w trakcie tegorocznego Pyrkonu. Zapraszamy do głosowania!


  • Gostkon pod patronatem!

    Piąta edycja Gostyńskiego Festiwalu Fantastyki odbędzie się 9 lutego,w Gostyńskim Domu Kultury „Hutnik” i Szkole Podstawowej nr 3. Jak co roku, uczestnicy będą mogli wziąć udział w konkursie cosplay, skorzystać z bogatej biblioteki komiksowej, games room'u, czy zobaczyć nietypowe przedstawienie wystawione w teatrze kamishibai. Organizatorzy udostępnią również strefę zabaw dla dzieci.

    Tegoroczny Gostkon potrwa jeden dzień, a wstęp na wydarzenie będzie darmowy.

    Banner konwentu Gostkon

  • Nowy rok – nowe czytelnicze wyzwania

    cienZabawa sylwestrowa zaliczona, szampan wypity, noworoczne postanowienia spisane. Czas wrócić do szarej rzeczywistości. A może by tak wejść w nowy rok z interesującą lekturą pod pachą? Nasza propozycja to trzeci tom cyklu Materia Prima Adama Przechrzty. Skusicie się? Recenzję powieści znajdziecie tutaj.

  • Premiera „nanoFantazji” już dzisiaj!

    Całkiem niedawno pisaliśmy o patronacie nad antologią „nanoFantazje”, która dzisiaj ma swoją premierę. Książka jest dostępna całkowicie za darmo na stronie Fantazmatów. Wystarczy tylko kliknąć tutaj.

    nanofantazje

  • Antologia „Dragoneza” pod patronatem!

    Ciężko wyobrazić sobie fantastykę bez smoków. Te majestatyczne, ziejące ogniem, inteligentne stworzenia, znane z wyjątkowego zamiłowania do złota są kwintesencją gatunku fantasy. Trudno zliczyć wszystkie prace, które skupiają się na tych skrzydlatych gadach, ale jako że smoków nigdy za wiele, to dlaczego nie dodać kolejnej pozycji?

    „Dragoneza” to antologia przygotowana przez Fantazmaty, jak sama nazwa wskazuje, poruszająca temat smoków. Książka to zbiór opowiadań, wybranych wśród dzieł współpracujących autorów i wyłonionych z konkursu „Dragoneza” zwycięzców. Ta swoista encyklopedia przeniesie czytelnika w najodleglejsze, najbardziej skryte zakątki smoczego leża i udowodni, że wcale nie taki smok straszny, jak go malują… a może jednak? Co tak właściwie skrywają wulkaniczne jaskinie, góry, oceany i inne wymiary? Dowiecie się już na początku 2019 roku.

    Tymczasem prezentujemy listę opowiadań:

    • Kobieta, która słyszała smoki – Agnieszka Fulińska
    • Wspiąć się na górę Niitaka – Michał Mądrawski
    • Miluś – Artur Olchowy
    • Norddragen – Aleksandra Cebo
    • Żywożmija – Barbara Mikulska
    • Katechon – Marcin Tomasiewicz
    • Siej kwiaty, zbieraj ogień – Krzysztof Matkowski
    • Zimna Perła – Barbara Januszewska
    • Na psa urok – Michał Rybiński
    • Żmije – Przemysław Morawski
    • Co dwie głowy, to nie jedna – Krzysztof Rewiuk
    • Dzieci Posejdona – Magdalena Kucenty
    • Wycinki z utraconego świata – Maciej Bachorski
    • Coś do naprawy – Anna Maria Vanitachi
    • Stary bajarz – Krzysztof Banach
    • Egzegeza Szalonego Gnostyka – Sylwester Gdela
    • Jedna jedyna – Aleksandra Buczek-Stachowska
    • Popiół – Krzysztof Dezyderiusz Sauter
    • Miniaturka – Magda Brumirska
    • Donnerwetter – Krzysztof Adamski 

    Dragoneza

  • Recenzja książki: Adam Przechrzta „Cień"

    cien

    Adam Przechrzta – „Cień”

    fabryka slowWydawnictwo: Fabryka Słów
    Liczba stron: 528
    Cena okładkowa: 39,90 zł

    Co się stanie, gdy autor postanowi w jednej książce zmieszać prawdę historyczną z fikcją, dodać do tego trochę sensacji, magii oraz istot nie z naszego świata, a wszystko to doprawić ciekawymi bohaterami? Jak pokazał Adam Przechrzta w dwóch tomach cyklu Materia Prima, może wyjść z tego interesująca powieść, która zapewni czytelnikom niezłą rozrywkę. Książki „Adept” i „Namiestnik” z pewnością wielu osobom przypadły do gustu i udowodniły, że czasem tak niezwykłe połączenie może dać interesujący efekt. Spod pióra pisarza wyszła ostatnio kolejna opowieść – genialny aptekarz Olaf Arnoldowicz Rudnicki i jego przyjaciele powracają w trzeciej części cyklu Materia Prima.

    Baron Rudnicki nie ma ani chwili spokoju. Stał się ogólnie znaną i szanowaną personą, co sprawia, że zgłaszają się do niego kolejne osoby z prośbą o pomoc lub załatwienie takiej czy innej sprawy. Wciągają go tym samym w polityczne i obyczajowe afery. A ponieważ władza i bogactwo nie wypaczyły jego dobrodusznego charakteru, aptekarz jest bez przerwy zajęty rozwiązywaniem cudzych problemów. Nie udaje mu się też uciec od wielkiej polityki – walka na wojennych frontach wciąż trwa, wielkie mocarstwa bez skrępowania sięgają po moc adeptów, a Rzeczpospolita Warszawska upomina się o jego umiejętności.

    Nie najlepiej ma się też sytuacja w przypadku theokataratos: przez ciągle poszerzające się korytarze docierają z innego wymiaru nowe potwory i inteligentne istoty o wielkiej mocy. Giną też młode podopieczne luksusowego domu publicznego i wygląda na to, że w ich zniknięcia zamieszani są właśnie Przeklęci.

    Tymczasem Aleksander Borysowicz Samarin zrezygnował ze służby wojskowej i mimo że bardzo pragnie spokoju, nie może się nim cieszyć, bo mordercy z Amici Mortis wciąż dybią na jego życie. Ponadto przyjmuje posadę wychowawcy młodego carewicza, czym sprowadza na siebie i Annę gniew arystokracji.

    Ostatni tom cyklu Materia Prima zdecydowanie różni się od pozostałych części przede wszystkim sposobem prowadzenia fabuły. Mniej tu akcji i nagłych zwrotów fabularnych, za to więcej motywów obyczajowych, społecznych i historycznych. Ponadto kolejne wątki mnożą się jak króliki na wiosnę. Niektóre z nich są w moim odczuciu niepotrzebne lub nieuzasadnione, inne zupełnie niewykorzystane albo potraktowane po macoszemu, jak np. walka z potężnym Przeklętym. Może się też rzucać w oczy łatwość, z jaką bohaterowie radzą sobie z piętrzącymi się problemami, a także tempo, w którym autor zmierza do zakończenia. Końcówka powieści zaś wiele osób może zaskoczyć – prawie nic jej nie zapowiada, natomiast sposób, w jaki rozchodzą się ścieżki głównych bohaterów, odrobinę rozczarowuje. Przyznam szczerze, że spodziewałam się innego zakończenia cyklu, mimo że ostatecznie prawie wszystkie wątki znalazły swój finał.

    Na kilka słów komentarza zasługują też bohaterowie „Cienia”, przede wszystkim Olaf Rudnicki. To ciekawy i barwny charakter, którego nie sposób nie polubić. W trakcie lektury pierwszej części cyklu można było odnieść wrażenie, że ten niepozorny aptekarz, porządny obywatel i patriota, który co chwilę pakuje się w kłopoty, skrywa jakąś tajemnicę. Teraz to doznanie znika, jakby ciągnące się za Rudnickim mroczne widmo zupełnie rozpłynęło się w natłoku spraw. Tymczasem Aleksander Borysowicz Samarin złagodniał i stracił „pazur”, a Anastazja oraz Luna (która ją w pewnym momencie zastąpiła), zeszły na dalszy plan i pojawiają się na kartach powieści tylko wtedy, gdy trzeba wyjaśnić istotne kwestie związane z magią i Enklawami. Szkoda, bo to właśnie trio Rudnicki–Samarin–Anastazja stanowiło podstawę, na której mogła rozwijać się cała fabularna otoczka powieści.

    Nie oznacza to jednak, że trzeci tom cyklu Materia Prima jest książką złą. Nie ma może efektu wow, ale powieść utrzymana jest na wysokim poziomie, zbliżonym do poprzednich części. Tło historyczne i obyczajowe zostało odtworzone z niezwykłą precyzją, akcja toczy się szybko i potrafi wciągnąć, bohaterowie są autentyczni (no, może oprócz tego, że zbyt łatwo radzą sobie z każdym problemem), a połączenie elementów powieści sensacyjnej, historycznej i fantastycznej daje wyjątkowy rezultat. Ponadto niezwykle przyjemny styl autora sprawia, że od książki trudno się oderwać.

    Jeśli komuś podobały się książki „Adept” i „Namiestnik”, powinien sięgnąć też po „Cień”, aby poznać dalsze losy Olafa Rudnickiego, a przede wszystkim zakończenie opowieści o tym niezwykłym aptekarzu, zwłaszcza że gdzieś w oddali tli się iskierka nadziei, że o Rudnickim, Samarinie i ich towarzyszach jeszcze przeczytamy.

  • Recenzja komiksu: „Głębia. Tom 1: Ułuda nadziei”

    glebia1

    „Głębia. Tom  1: Ułuda nadziei”

    nonstopcomics

    Autorzy: Rick Remender, Greg Tocchini
    Wydawnictwo: Non Stop Comics
    Liczba stron: 176
    Cena okładkowa: 45,00 zł

    Czym jest optymizm? Dla jednych to chwilowy stan, w którym postrzegają nadchodzące wydarzenia w jasnych barwach, dla innych będzie po prostu stylem życia, oczekiwaniem, że wszystko się prędzej czy później ułoży i potoczy jak powinno. Taka postawa kłóci się z ogólnie przyjętymi założeniami konwencji science fiction, a zwłaszcza tej postapokaliptycznej bądź zawierającej elementy dystopijne. Świat się skończył albo właśnie ma się ku końcowi, życie nie może już być cięższe, z czego się tu cieszyć, na co czekać, kiedy wokół sami wrogowie, a tylko od naszej zdolności przetrwania zależy to, czy jutro jeszcze będziemy istnieć? Na przekór tej tendencji postanowił wyjść scenarzysta serii komiksów „Głębia”, Rick Remender, tworząc bohaterkę wręcz tryskającą optymizmem w warunkach bardziej niż niesprzyjających.

    Ci, którzy przetrwali kataklizm i zdołali schronić się przez niszczycielskim promieniowaniem umierającego słońca w wodnych głębinach, są obecnie skazani na powolną śmierć. Zamieszkujący kopułę Salus, od wielu lat oddychający zatęchłym powietrzem oczyszczanym przez psujące się filtry ludzie wiedzą, że ich czas dobiega końca. Rodzina Caine’ów, pielęgnująca dawne tradycje i jako jedna z niewielu nadal zachowująca nadzieję na ratunek, planuje wyprawę poza kopułę i przedstawienie nastoletnim córkom, Delli i Tajo, piękna podwodnego świata i założeń tradycji łowców. Statek Caine’ów wpada jednak w pułapkę, w czasie której córki Stel i Johla zostają porwane wraz ze skafandrem, stanowiącym starą broń łowców należącą do rodziny. Stel przeżywa cudem, by pogrążyć się w rozpaczy, obserwując upadek moralny ostatniego ze swoich dzieci, syna Marika. I właśnie po dziesięciu latach takiej stagnacji pojawia się sygnał – odpowiedź na wołanie o pomoc, znak, że sonda, wysłana w poszukiwaniu innych zdatnych do zamieszkania światów, jednak coś znalazła.

    Komiks opatrzono tytułem „Ułuda nadziei”, co w pewnym sensie dobrze obrazuje wojująca osobowość głównej bohaterki i to, jak wiele znaczy dla niej każda, nawet najmniejsza wskazówka, że jest szansa na ratunek. Remender we wstępie nakreśla przyczyny, które skłoniły go do wykreowania postaci tak nietypowej jak Stel, a jednocześnie to, dlaczego idealnie pasuje ona do czasów, w jakich przyszło jej żyć. Trudno się z tym nie zgodzić, i chociaż ani komiks, ani inne media nie rozpieszczają nas wizjami pełnych nadziei protagonistów wierzących w lepsze jutro, to Stel w pewnym sensie wynagradza ten brak. Jest optymistką niepoprawną, zdeterminowaną, zdesperowaną wręcz, przez co nie zawsze znajduje zrozumienie nawet wśród bliskich. W ocenie jej charakteru pomagają wstawki narracyjne z punktu widzenia Johla, wskazujące zarówno na dobre strony jej postępowania, jak i płynące z tego zagrożenia.

    Pozostając jeszcze przy Stel, jako że wydała mi się ona postacią wyjątkowo intrygującą: jej charakter nie jest przerysowany. Nadmiar wiary we własną siłę sprawczą, to, że przyszłość zależy nie od ślepego losu, a od tego, jak wiele wysiłku włożymy w jej kształtowanie, bywa irytujący dla mojego wewnętrznego realisty, głównie ze względu na fakt, że bohaterka stawiana jest przed wyzwaniami daleko przerastającymi możliwości jednego człowieka. Tymczasem ona dąży do zachowania przy życiu aż czterech… i populacji kopuły Salus, jeśli się da. Jako jedyna nie pogrąża się w poszukiwaniu tanich uciech bądź w depresji, widząc jeszcze jakąkolwiek nadzieję. Ryzykuje wiele, momentami można nawet powiedzieć, że zbyt wiele, by dotrzeć do celu. Trudno nie pomyśleć, że nie powinno się jej udawać, że jakikolwiek przejaw fabularnego wsparcia będzie tu nie do zniesienia… A jednak Remender nie głaszcze po głowie swojej bohaterki, wystawia ją na próby, które łamią ducha i w niej. Z tą różnicą, że Stel znajduje w sobie siłę, by się podnieść ten jeszcze jeden raz. I pociągnąć za sobą innych.

    „Głębia” to jednak nie tylko Stel, ale też bogactwo mikro- i makroświata – rodziny Caine’ów i podwodnej cywilizacji, z której obecnie pozostały jedynie marne resztki. Rozpad rodziny jest elementem inicjującym fabułę, ale przecież walka o jej przetrwanie sprzęga się z koniecznością poszukiwania ratunku dla ludzkości jako takiej, która to ludzkość ogółem dawno odpuściła sobie i zsuwa się na równi pochyłej ku marnemu kresowi. Problematyka psychologiczna, to, jak zachowują się ludzie postawieni w obliczu nieuniknionego końca, jest tu mocno zarysowana i ujęta z różnych stron – od przeciętnego człowieka aż po szczyty władzy. Mając za głównych bohaterów Stel, sprawiającą wrażenie wręcz arystokratki swoją dystynkcją, i Marika, pracującego jako szeregowy stróż prawa, raczej odpuszczającego sobie swoją robotę dla uciech cielesnych, za które nie potrafi nawet zapłacić, mamy już w tak niewielkim wymiarze zarysowane dwie różne osobowości, których mechanizmy obronne działają zupełnie inaczej – ale które muszą w pewnym zakresie ze sobą współistnieć, a nawet współpracować.

    Komiks rysowany jest dość nierówną kreską, całość sprawia wrażenie mało szczegółowej i nieco rozmytej. Bogactwo kolorystyczne nadrabia jednak braki wszędzie tam, gdzie się one pojawią, ukazując pełnię podwodnych krajobrazów, surowe życie w Salus oraz w pewnym zakresie budując nastrój poszczególnych scen. I chociaż brak szczegółowości może nie przypaść do gustu wielbicielom komiksów o bardziej dopracowanej warstwie graficznej (do których zresztą i ja należę), to całość nadal pozostaje znośna, nie sprawiając problemów w zrozumieniu treści, jaką ma przekazać, a także doskonale oddając emocje postaci i nastrój scen.

    Pierwszy tom „Głębi” zaintrygował mnie przedstawioną w nim historią i zachwycił głębią psychologiczną postaci. Z całą pewnością sięgnę po dalsze części, i chociaż wiem, że przed Stel jeszcze wiele ciężkich chwil, to przecież… kto, jeśli nie ona, może sobie z tym poradzić? Komiks polecam zaś wielbicielom opowieści z niekoniecznie oczywistym przesłaniem.

  • Recenzja książki: Miroslav Zamboch „Mroczny Zbawiciel”

    mroczny zbawiciel

    Miroslav Żamboch - „Mroczny Zbawiciel”

    fabryka slowWydawnictwo: Fabryka Słów
    Liczba stron: 608
    Cena okładkowa: 44,90 zł

    Jeśli miałbym wskazać jedną najbardziej charakterystyczną cechę twórczości Miroslava Żambocha, z pewnością byłaby to dowolność (i swawolność), z jaką pisarz z Ostrawy buduje światy w swoich powieściach. Nie zważając na to, co wiemy o światotworzeniu w literaturze, bez jakichkolwiek zahamowań miesza ze sobą motywy z, zdawałoby się, odległych nurtów fantastyki, za każdym razem tworząc coś... wyjątkowego. Zdecydowanie jego ulubionym zabiegiem jest wprawianie czytelnika w osłupienie, bawiąc się jego oczekiwaniami – kiedy myślisz, że wiesz już, jak działa nowe uniwersum, które wykreował, nagle pojawia się coś, czego wcześniej tam nie było. Czasami te twory zadziwiają, kiedy z pozoru niepasujące do siebie elementy zaskakują i okazują się idealnie ze sobą współgrać – takie zjawisko zaobserwowaliśmy, na przykład, w cyklu o wrażliwym zabijace Koniaszu, którego nie byli w stanie popsuć nawet wyskakujący znikąd wojownicy ninja czy Indianie. Jednak bawiąc się w taką literacką alchemię łatwo przesadzić, serwując czytelnikowi miksturę, po której będzie się czuł niepewnie. Czy nowe dzieło Żambocha, „Mroczny Zbawiciel”, przyprawia o lot, czy raczej o twardy kontakt z glebą?

    Świat się popsuł. „No nie, znowu?”, zakrzykną teraz stali czytelnicy. Owszem – jakimś sposobem sfery niematerialne przemieszały się z naszym światem... Dlatego w ponurej przyszłości naprzeciw cyborgów i sztucznych inteligencji stają zapomniani bogowie, demony, duchy, upiory, magowie i cała reszta tego tałatajstwa. Łowcy nagród nanoszą na swoje naboje magiczne symbole, żeby bardziej bolało, egzorcystom żyje się tak, jak nigdy dotąd – i tylko zwykli ludzie jacyś mniej zadowoleni. W końcu każdego dnia można zostać opętanym, złożonym w ofierze, albo, cóż, napadniętym, zamordowanym, wypatroszonym i ograbionym. Gdyż, jak się okazuje, człowiek to też trochę potwór.

    Bohaterem jest R.C. Co to znaczy? Jeśli go zapytacie, pewnie odpowie, że nie ma pojęcia. Zapewne nie będziecie chcieli zapytać, bo facet niekoniecznie jest czarującym rozmówcą – facjata pozszywana z kilku innych, w połowie zajmowana przez kapryśne cyber-oko, lewe ramię, które składa się z pęków demonicznych kleszczy tylko nadludzkim wysiłkiem woli uformowanych w kończynę o względnie ludzkim kształcie... Poza tym jest raczej duży – na tyle duży, że spokojnie dzierży w jednym łapsku ręczny granatnik, w drugim półautomatyczną śrutówkę i strzela z obu naraz jakby to była folia bąbelkowa. R.C. ma paskudny sekret – paskudniejszy niż jego facjata: w głowie siedzi mu demon, który zmusza go do robienia całej masy rzeczy, które dawnemu R.C. nigdy nie przyszłyby do głowy. Dawnemu? No właśnie – nasz gieroj ma amnezję. Wie, że kiedyś był kimś ważnym, ale za nic nie może sobie przypomnieć, kim dokładnie i czym się wtedy wsławił. Pogoń za strzępkami wspomnień stanowi dla niego główną motywację, dla której pakuje się w całą masę nieprzyjemnych historii, siekąc, rąbiąc i tłukąc na lewo i prawo – ludzi, demony, a nawet niektórych bogów.

    Tekst z okładki jest mylący – zajawka poleca bowiem lekturę nowego dzieła Żambocha fanom takich tekstów kultury, jak „Fallout” czy „Neuroshima”. Sam na chwilę dałem się omotać, a za sprawą podobieństwa bohatera do jednego z protagonistów „Zakutego w stal” myślałem nawet, że „Mroczny Zbawiciel” stanowi kontynuację tegoż. Przez pierwsze parę stron autor rzeczywiście kreśli przed czytelnikiem wizję postatomowego pustkowia i samotnego miasteczka pośrodku niczego. Pierwsze wrażenie, jak to u Żambocha, pryska szybko, ustępując miejsca coraz to większemu zmieszaniu, kiedy domniemany „Mad Max inaczej” przepoczwarza się na naszych oczach w „Constantine'a na sterydach”. Przejście to sprawia wrażenie mało płynnego, stąd w śledzeniu fabuły przeszkadza przede wszystkim walka z własnymi oczekiwaniami wobec utworu.

    Od technicznej strony mamy tu do czynienia z ciągiem luźno powiązanych związkiem przyczynowo-skutkowym opowiadań, w których R.C. zwiedza coraz to nowe obszary na swojej drodze przez Karpaty aż do Ostrawy, ścierając się zarówno z lokalnym elementem przestępczym, jak i tym nadprzyrodzonym. Narracja jest pierwszoosobowa, prowadzona w dość typowy dla tego autora sposób – z perspektywy twardego maczo silącego się czasem na humor. O ile jednak w innych książkach Żambocha wychodzi to nieco bardziej naturalnie, o tyle R.C. jako narrator – i bohater – nie przekonał mnie do siebie wcale, sprawiając wrażenie pozszywanego z kawałków innych ludzi nie tylko dosłownie, ale w głębszym, metaforycznym sensie – stanowiąc hybrydę wszystkich dotychczasowych herosów Żambocha.

    Na tym podobieństwa się nie kończą. Jeśli ktoś z Was pamięta opowiadania o Koniaszu – albo Baklym – na pewno wie, jak ekscytującym było pierwsze pięć razy, kiedy protagonista po otrzymaniu z pozoru śmiertelnych ran podnosił się, by walczyć dalej i spuścić swoim oprawcom tęgie lanie. Bohater „Mrocznego Zbawiciela” celuje w tym również, nie zważając na to, że jego korpus został oddzielony od reszty ciała, porąbanego, na przykład, na trzycyfrową liczbę części, że ktoś umieścił w jego brzuchu cały magazynek naboi z karabinu szturmowego nafaszerowanych zaklęciami do zabijania srogich buców. Są również sceny erotyczne, bo każdy kipiący testosteronem chodzący czołg musi się czasem trochę wyszumieć – tutaj subtelne jak negocjacje za pomocą granatnika i zwykle kończące się w podobnie malowniczy sposób. Fani oderwanych kończyn albo penetracji za pomocą ostrych narzędzi będą wniebowzięci.

    Trzeba jednak przyznać, że przy dostatecznym zawieszeniu niewiary i przymknięciu oka na pewne detale, mogą się tu podobać widowiskowe, niemal filmowe sekwencje starć. Żamboch nie szczędzi fajerwerków – efekty zaklęć czy użycia ciężkiej broni opisane są z ogromnym pietyzmem, podobnie jak sceny walki wręcz. To kolejny znak rozpoznawczy autora – niczym taki czeski Rodriguez, tylko zamiast reżyserować, pisze.

    Komu polecić „Mrocznego Zbawiciela”? Cóż, na pewno nie fanom „Fallouta” czy Zony Fabrycznej, którzy oczekiwaliby po nowej propozycji Fabryki Słów podobnego zestawu wrażeń. Bez wątpienia przypadnie do gustu komuś, kto szuka czegoś lekkiego i dynamicznego do poczytania bez chęci zbytniego angażowania się w fabularne zawiłości, nie ma niczego przeciwko wiadrom przemocy – oraz nie czytał w przeszłości zbyt wielu powieści Żambocha. Po spełnieniu tych wszystkich warunków można się przyzwoicie bawić w towarzystwie R.C., najtwardszego zabijaki tego sezonu. To znaczy... zadowalająco – takich rodzajów zabawy raczej nie znajdziemy w słowniku pod hasłem „przyzwoitość”.

  • Recenzja mangi: Mamoru Hosoda, Renji Asai - „Dziecię Bestii”

    dziecie bestii.jpg

    Dziecię Bestii

    waneko

    Autor: Mamoru Hosoda, Renji Asai
    Wydawnictwo: Waneko
    Ilość tomów: 4
    Cena okładkowa: 21,99 zł

    Manga ta powstała na podstawie filmu animowanego o identycznym tytule. Jego reżyserem jest Mamoru Hosoda, znany m.in. z „Wilczych dzieci”. Film „Dziecię Bestii” uzyskał całkiem wysokie noty od krytyków. Zdobył również nagrodę Japan Academy Prize, przyznawaną dla najlepszej animacji roku. Słysząc tyle pochlebnych opinii na jego temat, koniecznie musiałam sięgnąć po mangę i przekonać się, czy będzie równie ciekawa.

    Fabuła komiksu rozgrywa się w dwóch światach: ludzkim oraz w krainie bestii. Postacie zamieszkujące ten drugi wyglądają jak hybrydy człowieka i zwierzęcia. Mają własne miasta, sklepy, klasztory, a nawet bóstwa. Żyją w całkowitej separacji od świata ludzkiego. Przyczyną izolacji jest wiara w to, że ludzie, z powodu swojej słabości, mogą zostać pochłonięci przez ciemność, którą noszą w sercach i przerodzić się w potwory. Jednak pewnego dnia Kumatetsu, jeden z kandydatów na nowego przywódcę świata bestii, sprowadza do miasta swojego nowego ucznia – człowieka. Czy ten zaledwie siedmioletni chłopiec sprosta treningowi pod okiem prawdziwej bestii i pokona ciemność drzemiącą w swoim sercu?

    Fabuła pierwszego tomu mangi jest trochę przewidywalna i dość oczywista. Autor skupia się w nim głownie na ukazaniu charakterów głównych bohaterów: Kumatetsu oraz jego ucznia Rena. Jako że jeden i drugi mają dość wybuchowe charaktery i są niemożliwie uparci, dochodzi między nimi do ciągłych kłótni. Natomiast drugi tom komiksu jest już dużo bardziej interesujący, bowiem jego akcja przeskakuje między dwoma światami, dzięki czemu historia zyskuje na atrakcyjności. Ren staje się nastolatkiem i zaczyna odczuwać pragnienie przebywania wśród ludzi i prowadzenia takiego życia, jak jego ludzcy rówieśnicy. Czytelnik chce sięgnąć po kolejne tomy, aby dowiedzieć się, czy chłopakowi uda się połączyć bycie wojownikiem w świecie bestii i normalnym nastolatkiem wśród ludzi.

    Atrakcyjność mangi zwiększa również przedstawienie świata bestii oraz atmosfera, która w nim panuje. Nie ma w nim telefonów, samochodów, ogromnych wieżowców. Wojownicy noszą przy sobie miecze, a wszyscy mieszkańcy darzą ogromnym szacunkiem swojego arcymistrza. Pod tymi względami kraina ta przypomina trochę wioskę ninja z mangi „Naruto”.

    Według mnie w mandze jest troszeczkę za mało wątków humorystycznych, które stanowiłyby miły dodatek do całej fabuły. W komiksie pojawia się co prawda postać uroczego, puszystego stworka, który staje się nieodłącznym towarzyszem Rena, i to chyba właśnie owe stworzonko miało za zadanie wprowadzić scenki humorystyczne, jednak potencjał tej postaci nie został w pełni wykorzystany. Przez większość czasu po prostu siedzi na ramieniu bohatera i biernie śledzi fabułę. Mam nadzieję, że w kolejnych komiksach odegra większą rolę.

    W kwestiach technicznych nie mam nic do zarzucenia. Trzeba przyznać, że wydawnictwo Waneko zadbało zarówno o oprawę wizualną komiksu, jak i jakość przekładu. Na końcu każdego z tomików znajdują się podziękowania dla czytelników od rysowniczki i krótki opis wrażeń, jakich dostarcza jej możliwość tworzenia tego komiksu.

    Manga idealnie nadaje się na przyjemną lekturę w ciągu dnia zarówno dla młodszych, jak i nieco starszych czytelników. Mam nadzieję, że komiks wykorzysta swój potencjał i kolejne tomy będą coraz ciekawsze i bardziej wciągające.

  • KoKon 2019 objęty patronatem Konwentów Południowych!

    Do marca pozostało jeszcze dużo czasu, ale już dzisiaj mamy pewność, że to właśnie wtedy odbędzie się KoKon 2019! Będzie to już czwarta edycja konwentu odbywającego się w Koninie, którą mamy ogromną przyjemność objąć naszym patronatem. Nie wiadomo jeszcze zbyt wiele o nadchodzącej edycji, ale liczymy na to, że już niedługo organizatorzy podzielą się z nami informacjami dotyczącymi tego wydarzenia.

    KoKon logo

     

  • A na mikołajki – bilety na Pyrkon!

    Świąteczna atmosfera już na dobre zagościła... właściwie wszędzie. Niejeden konwent oferuje specjalne ceny akredytacji właśnie z okazji świąt. Z tego samego powodu Pyrkon ogłosił przedsprzedaż biletów na festiwal w promocyjnej cenie już od 14 grudnia. Pełna trzydniowa akredytacja będzie kosztować 99 zł i ta cena utrzyma się aż do 31 marca. Później, od 1 kwietnia, wzrośnie do 119 zł i taka już pozostanie aż do dnia festiwalu. Pełny wykaz cen znajdziecie oczywiście na naszej stronie wydarzenia na liście konwentów.

    Festiwal Fantastyki Pyrkon 2019

  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #97

    Pierwszy poniedziałek grudnia przynosi nam wieści o trzech wydarzeniach. O świąteczny klimat dbają supermarkety i galerie, radia czy choćby konwenty, jak choćby krakowski Xmasscon 2018. We Władysławowie z kolei będziecie mogli spędzić aż cztery dni na przesiąkniętym fantastyką XXXII Nordconie. To jednak nie wszystko, gdyż w Lublinie czeka na nas trzecia edycja Historykonu – konwentu gier planszowych.

  • Inkwizytor Löwefell powrócił

    plomienikrzyz2Jacek Piekara powraca z kolejną odsłoną popularnego Cyklu Inkwizytorskiego! Autor kazał swoim fanom długo czekać na kontynuację powieści „Płomień i Krzyż”, ale na szczęście wszyscy, którzy niecierpliwie jej wypatrywali, mogą odetchnąć z ulgą. Niedawno pod patronatem Konwentów Południowych ukazała się książka „Płomień i Krzyż II”, której recenzję dzisiaj Wam prezentujemy.

  • Znamy premierę finałowego sezonu „Gry o Tron”!

    Nie ma chyba osoby, która nie kojarzyłaby „Gry o Tron”. Serial wyprodukowany przez HBO i bazujący na sadze „Pieśni Lodu i Ognia” Georga R.R. Martina pokochały miliony, a dla wielu osób to właśnie on był początkiem fascynacji uniwersum i motywacją do sięgnięcia po literacki pierwowzór.

    Nic jednak nie trwa wiecznie i po siedmiu sezonach nadszedł czas na finał. Na kanale HBOPOLSKA pojawił się film promujący ósmy, ostatni już sezon serialu. Jak rozstrzygną się losy Siedmiu Królestw? Kto zdobędzie Żelazny Tron? Kto zginie, a komu będzie dane przeżyć? Dowiemy się już w kwietniu 2019 roku.

    Gra o Tron 9 sezon w kwietniu

    Źródło grafiki: mobirank.pl

  • Materia Prima po raz drugi

    namiestnikPierwszy tom cyklu Materia Prima Adama Przechrzty, czyli „Adept”, zachwycił zapewne wiele osób niezwykłym mariażem powieści sensacyjnej i fantastycznej, a do tego wciągającą historią i interesującymi bohaterami. A jak będzie z drugą częścią przygód Olafa Rudnickiego i jego przyjaciół? Czy „Namiestnik” to udana kontynuacja? Sprawdźcie!

  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #94

    Jako że dzisiaj ogłoszono nam dzień wolny, to warto z niego skorzystać i przeczytać cotygodniową opowieść o konwentach i wydarzeniach, które będą się dziać w najbliższy weekend – czyli naszego Flasha.

  • Betonowy program

    Oto jest, znany na mur beton program BETONu, czyli szczecińskich spotkań z popkulturą. Na drugiej edycji tego wydarzenia będziecie mieli okazję posłuchać między innymi o twardym prawie w fandomie mangi i anime i wziąć udział w dyskusji o nim, a także z pierwszej ręki poznać zasady pozowania do gorrrących zdjęć – to jest takich z ogniem, czy w warsztatach komiksowych. 

    Jeśli zastanawiacie się, co jeszcze przygotowali dla Was twórcy tego wydarzenia, koniecznie zajrzyjcie tutaj

    Logo szczecińskich spotkań z popkluturą Beton

  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #93

    W ostatni poniedziałek nie było Flasha, bo na weekend nie zaplanowano nic. Jednak teraz rzeczywistość wydaje się być chętna, by zadośćuczynić nam za tamten stan rzeczy i na najbliższe dni przewiduje dla nas do wyboru cztery różne wydarzenia. 

  • Recenzja książki – Adam Przechrzta „Namiestnik"

    namiestnik

    Adam Przechrzta – „Namiestnik”

    fabryka slowWydawnictwo: Fabryka Słów
    Liczba stron: 460
    Cena okładkowa: 39,90 zł

    Pierwszy tom cyklu Materia Prima Adama Przechrzty, czyli „Adept”, zachwycił zapewne wiele osób niezwykłym mariażem powieści sensacyjnej i kilku podgatunków fantastyki, a do tego wciągającą historią i interesującymi bohaterami. Po miłym spotkaniu z tą powieścią przyszedł czas na kontynuację przygód Olafa Rudnickiego i jego przyjaciół.

    Do Warszawy powracamy wiosną 1916 roku. Trwa wojna, a miasto znajduje się pod niemiecką okupacją. Rosjanie wycofali się na wschód i przygotowują się do kontrnatarcia. Polskie podziemie niepodległościowe planuje wykorzystać wojenną zawieruchę do własnych celów i spróbować walczyć o wolną Polskę. Pogarsza się także sytuacja w Enklawach. Przez magiczne korytarze przybywają do naszego świata coraz silniejsi theokatarathos, stwarzający realne i poważne zagrożenie. Tymczasem Olaf Arnoldowicz Rudnicki staje się ważną i wpływową personą, a na głowie ma prywatne problemy związane przede wszystkim z prowadzeniem hotelu „Azyl”. W dodatku wiele osób stara się wciągnąć go – tradycyjnie już – w różne intrygi sięgające najwyższych szczebli władzy. Dostaje też propozycję nie do odrzucenia: musi ponownie udać się do Petersburga i pomóc synowi cara. Przyjaciel Olafa, Aleksander Borysewicz Samarin, wrócił do ojczyzny, gdzie nieustannie mierzy się ze swoimi wrogami, zwłaszcza z członkami tajnego stowarzyszenia Amici Mortis. Anastazja osiedliła się w Warszawie i pomaga aptekarzowi w kwestiach związanych z Enklawami, które do odwołania zostały zamknięte na głucho – nikt nie ma do nich prawa wstępu, chociaż zapasy pierwotnej materii kurczą się w zastraszającym tempie.

    Czy dużo zmieniło się w „Namiestniku” w stosunku do pierwszej części cyklu Materia Prima? Książka zdecydowanie trzyma poziom poprzedniczki, a czytelnika podtrzymuje w przyjemnym napięciu i momentalnie wciąga w opisane intrygi. Lekki styl i przyjemny język autora sprawiają, że trudno jest przerwać lekturę. Przy okazji mamy więcej wszystkiego: wątków, akcji, bitew, magii, silnych potworów z Enklaw, pojawia się też kilku nowych sprzymierzeńców oraz wrogów. Mimo to akcja toczy się ustalonym rytmem, wszystko ma tu swój czas i miejsce, a my nie gubimy się w gąszczu fabularnych zawiłości i powiązań między licznymi bohaterami.

    Istotną zmianą w stosunku do „Adepta” jest wprowadzenie rozróżnienia na rozdziały, w których towarzyszymy Olafowi albo generałowi Samarinowi. Dzięki temu możemy obserwować wydarzenia, które mają miejsce zarówno w Warszawie, jak i w Petersburgu czy jego okolicach. Duet Rudnicki–Samarin wciąż sprawdza się doskonale. Pomimo różnic narodowościowych, odmiennych poglądów i sposobu patrzenia na świat, panowie idealnie się uzupełniają, a ich słowne przepychanki mają moc wprawiania w dobry humor, chociaż czasem przypominają rozmowy dokuczających sobie nastolatków, a nie statecznych gentlemanów żyjących na początku XX wieku.

    Adam Przechrzta umiejętnie łączy ze sobą prawdę historyczną i elementy fantastyczne – wszystko składa się w spójną i logiczną całość. W dodatku pokazuje nam wizję świata, w którym władający magią adepci stają się śmiertelną bronią w światowym konflikcie – na równi z nowoczesnym sprzętem wojskowym.

    Na uwagę ponownie zasługuje oprawa powieści, przede wszystkim idealnie pasująca do jej klimatu okładka i ilustracje przypominające karty komiksu. Dostajemy też słowniczek obcojęzycznych zwrotów oraz wykaz postaci historycznych, które wystąpiły w książce.

    „Namiestnik” to udana kontynuacja pierwszego tomu cyklu Materia Prima. Jeśli komuś podobał się „Adept”, to powinien sięgnąć po kolejną część – na pewno nie będzie rozczarowany, bo autor ponownie serwuje nam wszystko to, co było „smaczne” w poprzedniej książce, tylko w zdecydowanie większej ilości.