Alchelor: Zula, jesteś fandomowym dinozaurem, prawda? Kiedy zaczęła się Twoja konwentowa historia i jak trafiłaś na tego typu imprezę?
Zula: Prawdę mówiąc, zupełnie nie jestem. Jak na standardy polskiego fandomu, dziesięć lat to zgoła niewiele, a ja na swój pierwszy konwent, OldTown, pojechałam właśnie dziesięć lat temu. Był rok 2009. Miałam dziewiętnaście lat, a swoją pasję do fantastyki realizowałam w domu i przez kabel sieciowy. Na wyjazd namówili mnie przyjaciele z koła teatralnego. Pamiętam dokładnie, jak zarzekałam się, że nie pojadę, bo nie lubię larpów, biwaków ani kostiumów. Cóż… Sporo się zmieniło.
A: OldTown był Twoim pierwszym konwentem? Trzeba przyznać, że to bardzo ambitny start kariery. Czy miałaś wtedy przygotowany jakiś strój lub charakteryzację? I czy byłaś nastawiona zdecydowanie larpowo, czy jednak tworzenie postaci także Cię satysfakcjonowało?
Z: Jechałam w ciemno. Dołączyliśmy co prawda do jednej z frakcji, ale trudno tu mówić o budowaniu postaci – wybierało się raczej funkcję pełnioną w grupie. Strój był efektem przeszukania świnoujskiego lumpeksu. O kostiumach wiedziałam wtedy mało, a moi koledzy potrafili podsunąć mi jako wzorcowe ilustracje tylko retro grafiki postapo, gdzie odzież była niepraktyczna i raczej skąpa. Dziś nie sięgnęłabym już po takie ciuchy, ale wtedy cały konwent na bunkrach przeszłam w czternastocentymetrowych szpilkach. Cud, że nie zwichnęłam kostki.
A: Czyli bardziej Mad Max niż, dajmy na to, Fallout. Faktycznie szpilki w postapo ciężko uznać za coś praktycznego. Ale mimo to wciągnęło Cię. To był ten punkt zapalny, po którym weszłaś w świat larpów?
Z: Tak. Potem zaczęłam nadrabiać inne wydarzenia. Na swój pierwszy konwent, który nie był postapo, pojechałam w 2010 roku. To był CoolKon we Wrocławiu. Potem przyszedł czas na Pyrkon.
A: Kiedy sama zaczęłaś robić larpy, a nie tylko w nich uczestniczyć? Pamiętasz swoją pierwszą grę? Jak ona wyszła?
Z: W 2013 pomogłam Kawalerii Berg poprowadzić „Ostatni Rejs” na Pyrkonie. Byłam odpowiedzialna za część warsztatową, pisałam część kart postaci, przerabiałam wiele materiałów. W pewnym momencie z gry o szpiegach larp stał się grą o zmęczonej załodze pod presją. Uczyłam się robić larpy poprzez pomaganie przy nich. Dostaliśmy wtedy Złotą Maskę, czyli ówcześnie najważniejszą nagrodę larpową.
A: Czyli można powiedzieć, że karierę larpową rozpoczęłaś z przytupem i od początku jesteś w tym dobra. Czy to kwestia Twoich wcześniejszych zainteresowań? Robiłaś coś w kierunku tworzenia historii zanim zaczęłaś się interesować larpami? Czy to raczej naturalne predyspozycje?
Z: Zanim zaczęłam się interesować larpami, chodziłam na koło teatralne. Wiedziałam mało. Na pewno w pisaniu scenariuszy oraz ich prowadzeniu pomogło mi podglądanie pracy lepszych od siebie, wolontariat przy eventach oraz granie, granie i jeszcze raz granie. Dużo też czytałam, by dowiedzieć się, jak projektować lepiej. Słowem: ogrom pracy i wielka pasja.
A: A jak w tym wszystkim znalazł się cosplay? Co sprawiło, że zaczęłaś tworzyć stroje?
Z: Stroje zaczęłam tworzyć w związku z larpami. Lubię gry symulacyjne, czyli takie, w których istotny jest realizm czynności, jakie wykonuje bohater. To na potrzeby larpów nauczyłam się charakteryzacji w oparciu o książkę wydaną przez firmę Kryolan. Staroświecko, z podręcznika, metodą prób i błędów. Z czasem zaczęto mnie kojarzyć z dużych, dziwacznych kostiumów. Do tego stopnia, że raz byłam nawet sędzią na Maskaradzie! A cosplay? W 2012 roku koleżanka opowiedziała mi, że ludzie robią cosplaye w Polsce i jest taki konkurs, na który można pojechać, by zostać reprezentantem kraju. I że w sumie reprezentantów jest dwóch, więc mogłybyśmy się wybrać razem… Jak widzisz, byłyśmy bardzo butne i próżne, bo owym konkursem były eliminacje do EuroCosplayu. Mało rzeczy działo się wtedy na Facebooku. Istniało natomiast forum cosplayowe, z którego można było się dowiedzieć o ogromnej liczbie technik i materiałów, a przy okazji wymienić opinie. Każdy strój miał swój temat i wrzucało się „progressy”. Oczywiście, ja swoje też wrzucałam. Bardzo pomogła mi wówczas Shappi – cierpliwa, mądrze wyjaśniająca i łagodna. Tłumaczyła mi wytrwale, że nie wolno robić stroju inaczej niż na ilustracji referencyjnej, a ja bardzo się upierałam, że może jednak nic by się nie stało, jakbym dodała tam coś ciekawego… Dziś, jak o tym myślę, chce mi się śmiać. W życiu nie znalazłabym tyle cierpliwości, co miała dla mnie Shappi.
A: Czyli, jeżeli dobrze rozumiem, swoja karierę w cosplayu scenicznym zaczęłaś od razu od eliminacji do EuroCosplayu? Czy wtedy finalnie wystartowałaś? Jak Ci poszło?
Z: Wystartowałam. Wybrałam mało kojarzony kostium z artbooka do gry Bioshock, po czym rozłożyłam go starannie na części. Nauczyłam się wtedy używać maszyny; wcześniej szyłam tylko ręcznie. Spędziłam mnóstwo czasu na wysypiskach złomu, wybierając odpowiednie blachy (na przykład dach autobusu) i w warsztacie szkoły medycznej, obrabiając je odpowiednimi narzędziami. Nie znałam się na cosplayu, ale miałam mnóstwo uporu i wiedzę o kostiumach z innych dziedzin. Pojechałam na eliminacje, wygrałam je, a potem pojechałam do Londynu i w tym samym stroju zajęłam drugie miejsce na podium podczas finałów. Gdy teraz o tym myślę, najtrudniejsze było odnalezienie się wśród innych cosplayerów, zdobycie ich akceptacji i życzliwości.
A: Ile razy jeszcze później startowałaś? Od jakiegoś czasu się tym już nie zajmujesz, a przynajmniej nie jako uczestnik, prawda?
Z: Startowałam później jeszcze kilka razy w różnych konkursach. O wiele bardziej bawi mnie jednak organizacja wydarzeń i larpy niż robienie strojów. Po EuroCosplayu obiecałam sobie: „nigdy więcej dużych konkursów cosplayowych!”. Atmosfera przed finałami EC była nie do zniesienia. Nie na samym konkursie, ale tu, w Polsce. Wtedy EuroCosplay był jedynym wydarzeniem, na jakie wysyłało się reprezentanta. European Cosplay Gathering pojawiło się chwilę później. Wszyscy patrzyli mi na ręce, ale nikt nie pomagał. Czułam się źle przyjęta w środowisku, a liczba nieprzyjemnych komentarzy, z jakimi się spotkałam ze strony cosplayerów, była spora. Dziś potrafię spojrzeć na to z dystansu: byłam obca, przyszłam i wygrałam pierwszym strojem, podczas gdy ludzie znali się od lat i karmili się marzeniami o wyjeździe. To zrozumiałe, że wywołałam u niektórych gorycz. Wtedy jednak tego nie rozumiałam i fala hejtu, z którą się spotkałam, sprawiła, że wcale nie miałam ochoty jechać do Londynu. Był moment tuż przed finałami, gdy pudło ze strojem stało na środku mojego pokoju, zastawiając drzwi, żebym musiała się nim wreszcie zająć. Przez dwa tygodnie przechodziłam nad nim, wchodząc i wychodząc z pomieszczenia. Dwa tygodnie. TAK BARDZO byłam zniechęcona. I w sumie ta frustracja, to zniechęcenie, sprawiło, że postanowiłam wejść głębiej w ogarnianie konkursów cosplayowych. Bo czułam potrzebę zmiany nie tylko eventów, ale też środowiska. Bo nie może być tak, że odbierasz na scenie nagrodę, a za plecami słyszysz zjadliwy syk: „No chyba, kurwa, nie…”.
A: Wiele się słyszy o niesnaskach wśród cosplayerów. To dobry moment na dwa pytania, ale żeby nie było zamętu, zadam je po kolei. Czy masz jakieś rady dla początkujących i tych, którzy już chwilę tworzą, jak sobie radzić w podobnych sytuacjach? Jak wybrnąć z tej niechęci środowiska do nowych i ambitnych osób?
Z: Środowisko jest już inne. To niby sześć lat różnicy, ale zmieniły nas i media społecznościowe, i charakter eventów, w jakich bierzemy udział. Czy są niesnaski? Jasne. Ale cosplayerzy są też dojrzalsi niż byli. Jako środowisko zrobiliśmy kawał świetnej roboty! A jeśli pojawia się jednak kłopot… Pierwsza sprawa to nauczenie siebie samego, że strój jest naszą pracą, oddzielnym tworem. Łatwo o tym zapomnieć, bo spędzamy mnóstwo godzin i wysiłku artystyczno-technicznego, by uczynić go dobrym. Co więcej, prezentujemy go na własnym ciele. Tymczasem najbardziej podstawową linią własnej higieny psychicznej przy cosplayu jest pielęgnowanie świadomości, że jesteśmy twórcą, a kostium i prezentowane w nim ciało to twórczość. Twórczość może być i powinna być oceniana. Póki dzieje się to w sposób rzeczowy i kulturalny, powinniśmy przyjąć to z klasą. Druga kwestia to nauczenie się, że wystawienie własnej, bieżącej pracy na krytykę, przyniesie nam korzyść w przyszłości. Przychodzenie po feedback do sędziów, rozmowa o swojej pracy – to niekomfortowe, ale jednak ogromnie przydatne narzędzia w warsztacie cosplayera. Trzecia sprawa to internet. Wizerunek ma się jeden i należy pamiętać, że łatwo go zszargać. Trzeba ustalić, jakie się ma w sieci granice i przestrzegać ich przed samym sobą. Klient, zwłaszcza duży, będzie prowadził research przed zatrudnieniem cosplayera. Podjęcie współpracy zależy często od charakteru komentarzy poza Waszym profilem głównym.
A: To cenne rady i mogą pomóc niejednej osobie. I właśnie, wspomniałaś o feedbacku sędziów i organizacji konkursów. Jak weszłaś w to „biznesowo”? Od czego zaczęła się Twoja zawodowa kariera organizatora konkursów cosplay?
Z: Mój pierwszy konkurs „od kuchni” to było Fantasy Expo we Wrocławiu. Impreza nowa, nowi ludzie (teraz już rozpoznawalni w branży) i potrzeba konkursu cosplay. Wkręcili mnie to znajomi ze stowarzyszenia Wielosfer, w którym się wówczas udzielałam. A że znałam jako uczestnik i sędzia konkursy Miohi, Maskaradę oraz EuroCosplay, uznałam, że zrobię event tak, jak sama chciałabym, by wyglądał konkurs, w którym biorę udział. Zadziałało.
A: Czy już wtedy myślałaś o tym, że będziesz robić karierę jako organizator konkursów cosplay, czy jednak traktowałaś to jako jednorazową przygodę? Ile w tej chwili konkursów rocznie „ogarniasz”?
Z: Dużo udzielałam się w wolontariacie, więc był to jeden z wielu dziwnych projektów w tamtym czasie. Dopiero kiedy o organizację podobnego wydarzenia poprosił mnie Polcon, pomyślałam, że to ma większy sens. Teraz organizuję do kilkunastu konkursów rocznie. Staram się, by były od siebie różne i szukam nowych rozwiązań.
A: Właśnie, testujesz wciąż nowe formy, nie zamykasz się tylko w suchych konkursach, które znamy z konwentów, czyli krótki występ na scenie i ocena sędziów. Na ConFiction wypróbowałaś na przykład żetony przyznawane przez uczestników konwentu. Skąd bierzesz pomysły? Masz w planach coś ciekawego, co możesz nam zdradzić?
Z: Żetony były na ConFiction, ale wcześniej też na Cytadeli, Warsaw Comic Conie i innych konwentach. Szukam nowych form za granicą, inspiruję się opowieściami cosplayerów, ale przede wszystkim regularnie pytam, co ludzie chcieliby zobaczyć i w czym wziąć udział. Nieocenionym źródłem są zawsze ankiety ewaluacyjne po Pyrkonie oraz otwarte dyskusje na Cosplayowej Grupie Wsparcia na Facebooku. Istotne jest dla mnie, by nie zamykać się w jednej wersji regulaminu, ale też wracam do form, które się sprawdzają. A nowości? Na pewno obok konkursów ze scenkami czeka nas nieco więcej catwalków, do tego obiecałam pewnym zaangażowanym crafterom konkurs na propsy. Marzy mi się też forma cosplayu grupowego znana z Rosji, ale na to chyba dopiero musi przyjść czas…
A: Ostatnie pytanie. Jesteś jednym z niewielu ludzi, którzy potrafili zrobić biznes ze swojej pasji. Masz firmę, która zajmuje się organizacją konkursów cosplay. Ale czy tylko? Larpowa działalność też wchodzi w grę? I czy to Twoje główne źródło dochodów, czy jednak robisz do tego coś jeszcze?
Z: Utrzymuję się z tego, co zarobię w ramach firmy. Zajmuję się tworzeniem eventów związanych z kostiumami i grami fabularnymi. Pisze larpy, robię grywalizacje, gry miejskie. Konkursy cosplay to tylko wycinek mojej działalności. Co roku staram się jednak wygospodarować czas dla biura turystyki Orion. Jeżdżę do nich, by uczyć młodzież pisania gier fabularnych i cosplayu. To ładuje moje akumulatory!
A: Czyli da się utrzymywać z działalności fanowskiej i robić coś, co się lubi i co było (i oczywiście nadal jest) swoim hobby! To był bardzo pouczający wywiad, bardzo za niego dziękuję i nie mogę doczekać się kolejnych projektów i działań z Twojej strony!
O: Dzięki i do zobaczenia na kolejnych eventach :-).