Fantastyka

  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #81 – 7 wydarzeń w jeden weekend

    Trzy wydarzenia w jeden weekend już stanowią wyzwanie dla zwykłego śmiertelnika, bo czasem nie wiadomo, co mamy wybrać. A co w wypadku, kiedy jest ich... siedem? Tak, dobrze czytacie. Siedem konwentów w jednym czasie! I są to:

    1. Kielecki Sabat Fiction-Fest
    2. Zakonki w Skarbimierzu
    3. Imagikon 2018 – Konwent Bestii w Legnicy
    4. Częstochowski Medalikon 2018 - (nie) Boski konwent
    5. Przemyski konwent fantastyki GiFCon
    6. Tetcon w Tczewie
    7. Konwent mangi i anime Ryucon 2018 w Krakowie.
  • Znamy pełen program Sabat Fiction-Fest 2018!

    Zbliżający się weekend przepełniony jest konwentami w całym kraju. W Kielcach odbywać się będzie trzydniowy Sabat Fiction-Fest. Jest to piąta edycja tego eventu, w tym roku połączonego z Jagaconem, przez co będzie to największe oraz jedyne tego typu wydarzenie w tym regionie. A w związku ze zbliżającą się datą konwentu mamy dobrą informację zarówno dla zdecydowanych, jak i tych, którzy nie podjęli jeszcze decyzji o obecności na Sabat Fiction-Fest – jest już dostępny harmonogram atrakcji!

    Motywem tegorocznej edycji jest podróż w czasie. Prelekcji będzie wiele, zarówno tych związanych z tematem, jak i zupełnie innych. Będą atrakcje związane z fantastyką, superbohaterami, mangą i anime oraz wiele innych. Do tego wiedzówki, konkursy i zabawy, takie jak kalambury czy karaoke. Poza tym prezentacje gier planszowych, turnieje takich pozycji jak Jungle Speed, Dobble czy Doom Trooper, warsztaty tańca i pokazy tańca capoirea, a dla fanów kultury azjatyckiej – nocne anime. Oprócz tego na miejscu obecny będzie Naruto Camp, wypożyczalnia planszówek, strefa futrzaków oraz wiele innych całodobowych atrakcji. W sobotę odbędą się również trzy koncerty – Zwierzę Natchnione, Kostur oraz Ankh. Wygląda na to, że będzie to konwent przepełniony ciekawymi atrakcjami.

    Logo Sabat Fiction-Fest 2018

  • Recenzja książki: Rafał Dębski - „Kiedy Bóg zasypia”

    kiedybogzasypia

    Rafał Dębski - „Kiedy Bóg zasypia”

    fabryka slowWydawnictwo: Fabryka Słów
    Liczba stron: 399
    Cena okładkowa: 38,99 zł

    W historii Polski niewiele jest tak interesujących dla pisarzy i czytelników okresów, jak rządy dynastii Piastów, a zwłaszcza sam ich początek. Chrzest Polski i początek silnej ekspansji nowej wiary na ziemiach kraju, w którym wcześniej rządzili słowiańscy bogowie stał się inspiracją do poszukiwania w tym fakcie przejścia wykraczającego poza politykę i stosunki pomiędzy państwami ościennymi. Motyw walki pomiędzy starą wiarą a nową, demonami a jedynym bogiem chrześcijan, ludzi, którzy są jedynie igraszką w rękach ścierających się potęg nie jest znowu tak rzadki, trudno było mi więc spodziewać się jakiejś świeżości po „Kiedy Bóg zasypia” Rafała Dębskiego. Mimo to, opis był zachęcający – postanowiłam więc dać jej szansę.

    Mieszko Drugi nie był najlepszym władcą, jednak jego przyboczni nie spodziewaliby się, że odwiedzający pragnącego samotności byłego króla Przemko Łabędź, będący przecież zaufanym na dworze, okaże się posłańcem śmierci. Młody giermek Cieszko i tysięcznik Rigbert odkrywają jednak przy zwłokach krzemienny nóż – jasny znak, że morderstwo wykonano na zlecenie i za sprawą żerców. W pozbawionym władcy kraju szybko szerzy się chaos, co chętnie wykorzystują Czesi, planując najazd już nie tylko na granice polskie, ale też książę Bolko, oddalony z dworu jako ten, który nie będzie nigdy w stanie podołać zadaniu przejęcia władzy po ojcu. To ten drugi poprowadzi do boju armię, o której zwykłi ludzie śnili może czasem w najgorszych koszmarach – strzyg, upiorów, wampirów, wilkołaków… Przy tym sam stopniowo zatracając własne człowieczeństwo. Gdzieś wśród tego chaosu zaś, wykopawszy skazanego na śmierć ukochanego z grobu i tchnąwszy w jego ciało życie na nowo, wędruje ze swym brzemieniem słowiańska boginka. Czy ożywieniec, przypominający bardziej trupa już niż człowieka, będzie w stanie nadal darzyć ją uczuciem?

    Książka Dębskiego to kawał dobrej, mrocznej opowieści, zawierającej wszystkie te elementy, które w legendach słowiańskich mogły być choć trochę przerażające, zwłaszcza gdy opowiadano je po zmroku. Jest to historia bardzo brutalna, od pierwszych stron wrzucając czytelnika w scenę krwawej ofiary, ożywienia umarłego i profanacji świętych symboli. Jest też skonstruowana w taki sposób, by podtrzymać zainteresowanie i rozwinąć je w fascynację opowiadaną historią, zwłaszcza w jej bardziej ponurych momentach – stronice książki roją się bowiem od odszczepieńców, zdrajców, morderców i wyklętych, po obu stronach barykady. Czy jednak można mówić o tylko dwóch? Kraj pozbawiony władcy, z dziedzicem, którzy sam stał się przeklęty i to wcale nie bez powodu, prowadzącym na stolicę armię nieumarłych, to tylko tło dla wielu pomniejszych wydarzeń i dramatów. Miałam początkowo problem z odnalezieniem się w akcji i zrozumieniem, kto jest kim i dlaczego (nawet pomimo obecności w niej postaci historycznych), autor nie bawi się bowiem w ekspozycję, stawiając za to na dynamizm opowieści – nie ma jednak co się zniechęcać, wszystkie szczegóły szybko wskakują na swoje miejsce.

    Najbardziej zaciekawiła mnie historia czarnowłosej boginki, która przywróciła do życia swego ukochanego – zresztą ukaranego śmiercią za związek z nią – i wyruszająca z nim w drogę w celu znalezienia odpowiedzi na trapiące ją pytania. Ożywieniec żywi się krwią, nabiera sił – ale nie wypowiada ani jednego słowa. Ona zaś stopniowo traci moc… Wątpliwości przybywa, wszyscy napotkani zdają się znać rozwiązanie, ale ich słowa nie są dla kobiety jasne. Losy tej pary pozornie nie wiążą się w żaden sposób z bitewną zawieruchą ogarniającą ziemie polskie, stanowią za to dla niej intrygujący przerywnik, przy okazji nakreślający pewne prawidłowości, którymi rządzi się świat opowieści. Nie mam jednak żadnych zastrzeżeń odnośnie żadnej z postaci w „Kiedy Bóg zasypia” – są one skonstruowane z odpowiednią dbałością o szczegóły, rozmaitością charakterów, motywacji, zachowań, a nawet stylów wypowiedzi poszczególnych bohaterów. Jest to tym bardziej warte wspomnienia, że tych jest w książce dość dużo – choć częścią z nich nie przyjdzie nam się nacieszyć długo.

    „Kiedy Bóg zasypia” to powieść o naprawdę gęstym, mrocznym klimacie, który z postępem akcji tylko jeszcze bardziej przybiera na sile. Wielbiciele motywów słowiańskich i pogańskich odnajdą się tu bez problemu, ci poszukujący ciekawostek z gatunku historii alternatywnej – również. Dzieło Rafała Dębskiego to kawał dobrej rodzimej fantastyki – w pełnym znaczeniu tego sformułowania. Czy książka ma wady? Ależ oczywiście. Problemem mogą dla niektórych stać się dłużące się sceny poruszające problemy polityczne, wrażliwszemu czytelnikowi mogą nie przypaść do gustu bardziej krwawe sceny. Dla mnie jednak nie stanowiło to przeszkody, książkę polecam z czystym sumieniem.

  • Konwent RyuCon objęty patronatem!

    Już 17-19 sierpnia w Krakowie, a konkretniej w Zespole Szkół Ogólnokształcących Integracyjnych nr 7 będziemy mogli przenieść się do miejsca rodem z uniwersum Marvela. A to dzięki RyuConowi, który odbędzie się w konwencji bohaterskiej.

  • Ostatnia niedziela - Program NiuConu opublikowany!

    Zanim zaczniemy ronić łzy nad ostatnią wakacyjną edycją NiuConu, konwent ten musi się odbyć. A w jaki lepszy sposób zapoznać się z konwentem niż zaglądając w plan atrakcji? Świeży jak dzisiejszy chleb, program NiuConu dostępny jest pod adresem: http://niucon.pl/program/

    A co w tabelce? Wiedzówki, mitologia, spotkania z autorami, planszówki, planszówki, w których więcej mówisz niż ruszasz pionkiem, cosplay, DDR, VR i inne anagramy!
    Do zobaczenia więc we Wrocławiu i pamiętajcie, aby pić wodę, bo na NiuConie będzie ciepło.

    logo niucon

  • Ostatnia niedziela - Program NiuConu opublikowany!

    Zanim zaczniemy ronić łzy nad ostatnią wakacyjną edycją NiuConu, konwent ten musi się odbyć. A w jaki lepszy sposób zapoznać się z konwentem niż zaglądając w plan atrakcji? Świeży jak dzisiejszy chleb, program NiuConu dostępny jest pod adresem: http://niucon.pl/program/

    A co w tabelce? Wiedzówki, mitologia, spotkania z autorami, planszówki, planszówki, w których więcej mówisz niż ruszasz pionkiem, cosplay, DDR, VR i inne anagramy!
    Do zobaczenia więc we Wrocławiu i pamiętajcie, aby pić wodę, bo na NiuConie będzie ciepło.

    logo niucon

     

     

  • Nadchodzi VIII edycja konkursu literackiego „Nadszaniec Fantastyki”!

    Zamojskie Stowarzyszenie Kulturalne „Czerwony Smok” po raz kolejny organizuje konkurs literacki „Nadszaniec Fantastyki”. Tematyka konkursu powiązana jest z ogólnofantastycznymi Zamojskimi Spotkaniami z Fantastyką.

  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #80 - Nabieramy rozpędu

    Jak w zeszły weekend niewiele się działo, tak kolejne dwa to istny wysyp konwentów i festiwali. Już za kilka dni zaczynamy weekend z pięcioma (!) wydarzeniami jednocześnie. A będą to:

    1. Toporiada XII w Miedznej Murowanej
    2. ostatni duży NiuCon we Wrocławiu
    3. PixelMania we Wleniu
    4. NERD w Raciborzu
    5. LARP „Zameczek Roth” 2. edycja w Czernicy
  • Regulamin konkursu - „Rozdajemy prezenty na 5 urodziny: początek”

    REGULAMIN KONKURSU

    § 1
    POSTANOWIENIA OGÓLNE


    1. Konkurs jest organizowany pod nazwą „Rozdajemy prezenty na 5 urodziny: początek” i jest zwany dalej: „Konkursem”.

    2. Organizatorem Konkursu jest redakcja Konwenty Południowe z numerem ISSN 2353-8996.

    3. Konkurs zostanie przeprowadzony wyłącznie w Internecie, na profilu Facebookowym redakcji Konwenty Południowe w dniach 3 do 9 sierpnia 2018 roku (do godziny 18:00:00).

    § 2
    WARUNKI I ZASADY UCZESTNICTWA W KONKURSIE


    1. Uczestnikiem Konkursu („Uczestnik”) może być każda osoba fizyczna, która:
    a) jest Fanem profilu redakcji Konwenty Południowe na Facebooku. Przez Fana rozumie się osobę, która kliknęła „Lubię to” na profilu redakcji Konwenty Południowe i tym samym zyskała status Fana;
    b) napisała odpowiedź na pytanie do posta konkursowego na profilu redakcji Konwenty Południowe na Facebooku o treści „Co było pierwsze, krowa czy smok?
    c) nie jest pracownikiem redakcji Konwenty Południowe;

    2. Warunkiem uczestnictwa w Konkursie jest łączne spełnienie następujących warunków:
    a) osoba biorąca udział w Konkursie musi posiadać status Uczestnika zgodnie z § 2 pkt 1.


    § 3
    NAGRODY


    1.Nagrodą w Konkursie są
    - Trzy wybrane tytuły z poniższej listy za I miejsce
    - Dwa wybrane tytuły z poniższej listy za II miejsce
    - Jeden wybrany tytuł z poniższej listy za II miejsce

    „Lisa Maxwell "Ostatni Mag”
    Monika Glibowska „Andumenia Przebudzenie”
    Aleksandra Janusz „Cień Gildii”
    Aleksandra Ruda „Sztylet Ślubny”
    Andrzej Pilipiuk „Wampir z KC”
    Jacek Piekara „Bestie i Ludzie”
    Jacek Piekarz „Przenajświętsza Rzeczpospolita”
    Dominika Olbrych „Biała”
    Rafał Dębski „Kiedy Bóg Zasypia”
    Jacek Komuda „Jaksa”
    Katarzyna Wójcik „Zanim zawieje wiatr”
    Dowolny tom The manga Guide”

    2. Zdobywcą nagrody w Konkursie są Uczestnicy, którzy zostaną wybrani, przez redakcję Konwenty Południowe.

    3. Zdobywcy nagrody zostaną powiadomieni o wygranej odpowiedzią na komentarz konkursowy na Facebooku oraz będą publicznie ogłoszeni w poście podsumowującym Konkurs.

    4. Celem potwierdzenia chęci przyjęcia nagrody, powiadomiony Zdobywca powinien odpowiedzieć w terminie do 3 (trzech) dni od ogłoszenia zwycięzcy.

    5. W celu odbioru nagrody, zwycięzca konkursu zobowiązany jest opłacić koszty przesyłki za dowolną, wybraną przez siebie formę nadania.

    6. Za przekazanie nagrody zwycięzcy odpowiedzialna będzie redakcja Konwenty Południowe.


    § 5
    POSTANOWIENIA KOŃCOWE


    Organizator ma prawo do zmiany postanowień niniejszego Regulaminu, o ile nie wpłynie to na pogorszenie warunków uczestnictwa w Konkursie. Dotyczy to w szczególności zmian terminów poszczególnych czynności konkursowych. Zmieniony Regulamin obowiązuje od czasu opublikowania go na stronie www.Kowenty-Poludniowe.pl 

    Konkurs nie jest w żaden sposób powiązany z serwisem Facebook. Serwis Facebook nie jest sponsorem, nie administruje, nie zarządza ani nie jest w żaden sposób odpowiedzialny za konkurs.

     

  • Recenzja książki: C. L. Werner - „Tropiciel czarownic”

    tropicielczarownic

    C. L. Werner - „Tropiciel czarownic”

    copernicus corporationWydawnictwo: Copernicus Corporation
    Liczba stron: 253
    Cena okładkowa: 44,00 zł

    Dawno, dawno temu był sobie Łowca czarownic, któremu udało się pokonać groźnego wampira, ale utracił przy tym księgę mrocznych zaklęć. Musiał więc wyruszyć w dalszą drogę i walczyć z siłami zła o spokój zwykłych ludzi...

    Cóż, bajka pisana na podstawie książek C. L. Wernera zdecydowanie nie nadawałaby się dla dzieci, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że straszliwy nieumarły nie jest wcale najgorszym, co mogłoby się tam przytrafić. Starsi jednak nie powinni bać się sięgnąć po twórczość z kanonu Warhammera Fantasy, wiedząc już, jak wiele mroku kryje się za pełnymi heroizmu opowieściami rodem z tego uniwersum. Zwłaszcza w książkach o Łowcy czarownic, wydawanych ostatnio w Polsce nakładem Copernicus Corporation.

    Mathias Thulmann, któremu nadal nie daje spokoju pozornie tylko zakończona sprawa rodu Klausnerów, udaje się do Wurtbadu, gdzie miał pojawić się i działać niejaki Herr Doktor Weichs. Człowiek ten był zamieszany w zbrodnie Chanta Favny, wiedźmy ujętej wcześniej przez Thulmanna. W mieście szaleje zaraza – wjazd do niego oznacza brak możliwości wydostania się aż do zakończenia epidemii, ale również niemożność otrzymania jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz. Ten brak Łowca odczuje bardzo prędko, gdy okaże się, że krążący po ulicach osady lekarze w ptasich maskach nie są do końca ludźmi, zmutowani za pomocą mrocznej magii przez niewiadomego czarnoksiężnika. Ślady prowadzą w podziemia, gdzie władzę dzierży szczurzy ród Skavenów, a jakiekolwiek próby dochodzenia prawdy i zapobiegnięcia szerzeniu się spaczenia udaremniane są przez miejscowego władykę, barona von Gotza, również zarażonego gorączką Stiru… Ale za to leczonego przez miejscowego maga przy pomocy tajemniczej księgi.

    W porównaniu z tomem pierwszym, „Tropiciel czarownic” nie wprowadza czytelnika we wszystkie niuanse opisywanej intrygi od razu, dzięki czemu fabuła zdecydowanie traci na przewidywalności, a zyskuje na klimacie. W pewnym sensie kontynuuje pozornie zamknięte wątki z „Łowcy czarownic” – Das Buch Die Unholden nadal pozostaje nieuchwytna, choć istnieją przypuszczania co do tego, w czyich rękach może się znajdować, a Nekrarcha Sibbechai, tylko tymczasowo unieszkodliwiony, wyrusza znów, by odnaleźć księgę. Pewna scena z posiadłości Klausnerów i wyrzuty, które trapią Thulmana każą jednak podejrzewać, że w tej historii nie pojawi się tylko jeden wampir…

    Napięcie w książce genialnie potęguje panująca w mieście zaraza. Przypominająca w swych objawach dżumę choroba staje się siłą kończącą wiele sporów, jednocześnie jednak prowokującą inne, znacznie większe. Wyzwala w ludziach niezgłębione pokłady okrucieństwa, staje się metodą wywierania zemsty i przyczynkiem do wyzysku. Doktorzy plagi, ubrani w stroje znane z historii, rozsiewający wokół siebie zapach bzu, stają się tu jednak nie narzędziem litości i ratunku, a dalszego pognębienia, kryjąc pod maskami tajemnicę mroczniejszą niż oczekiwać mógłby nawet Łowca czarownic. Gwoździem do trumny, a może kulminacją mroku, jest postać barona von Gotza, leczonego z zarazy za pomocą sił, które tylko pozornie poprawiają stan jego zdrowia, w rzeczywistości zmieniając go nie do poznania i pogłębiając trawiące jego umysł szaleństwo. „Tropiciel czarownic” nie jest już tylko książką mroczną – zawiera w sobie spory ładunek okrucieństwa i scen, które nie nadają się dla wrażliwszego czytelnika, których w pierwszym tomie się nie uświadczyło.

    Prócz Mathiasa Thulmanna i nieodłącznego zabijaki Stenga pojawia się w historii oczywiście nasz stary (nie)dobry Nekrarcha, a także postać, która właściwie pojawić się nie powinna… Choć jej motywy i postępowanie mogą początkowo stanowić dla czytelnika zagadkę. W samym mieście poznamy panią Silję Markoff, córkę Najwyższego Lorda Sprawiedliwości (cóż za napuszony tytuł, swoją drogą…), która jako postać jest jednak cokolwiek sztampowa, choć stanowi pewne urozmaicenie w męskim, zaciętym i mierzącym się ponurymi spojrzeniami towarzystwie panów – a także kapitana Meissera, zarządzającego miejscowym oddziałem templariuszy. Tego drugiego już lubić nie sposób, jednak w przeciwieństwie do Silji obdarzony został charakterem opisanym w sposób konsekwentny i przekonujący, będąc dwulicową, choć zdecydowanie niegłupią szują. Pan Werner powinien jednak poświęcić więcej uwagi postaci kobiecej, która ma grać w książce rolę wykraczającą poza bycie i powiedzenie swojej kwestii – o wiele lepiej wychodzą mu bohaterowie skonfliktowani wewnętrznie i zwyczajnie paskudni z charakteru, niż ci dobrzy i o prostszych motywach.

    „Tropiciel czarownic” podobał mi się jednak bardziej niż „Łowca…”, głównie przez znacząco większy poziom skomplikowania fabuły (dwa-trzy wątki rozgrywające się równolegle i Thulmann, który wie trochę… ale nie na tyle, by je od siebie odróżnić i złożyć w osobne całości. A kiedy już się wszystko połączy, ho ho!), mroczniejszy klimat i znacząco większą nieprzewidywalność akcji. Czekam niecierpliwie na kolejną, ostatnią już część przygód Łowcy czarownic, a cykl, tak zresztą jak przy okazji recenzji tomu pierwszego, polecam nie tylko fanom uniwersum Warhammera Fantasy.

  • (nie)Boski konwent coraz bliżej – prezentujemy gości i atrakcje Medalikonu

    17-19 sierpnia w Częstochowie odbędzie się V edycja Medalikonu – konwentu dedykowanego miłośnikom fantastyki, mangi i anime. Impreza będzie odbywała się na terenie Zespołu Szkół Technicznych w Częstochowie.

  • Recenzja książki: Katarzyna Wójcik – „Zanim zawieje wiatr”

    Zanim zawieje wiatr

    Katarzyna Wójcik- „Zanim zawieje wiatr”

    zysk logo noweWydawnictwo: Zysk i S-ka
    Liczba stron:656
    Cena okładkowa: 39,90 zł

    Dawno, dawno temu kłótnia dwóch braci doprowadziła do straszliwej wojny, która spopieliła ziemie wszystkich królestw. Było to jednak tak dawno, że wydarzenia te są postrzegane w Czterech Krainach tylko jako nic nieznacząca legenda, bajka, którą straszy się niegrzeczne dzieci. Opowiada ona o chciwości, potężnych wojownikach żyjących w cieniu, mrocznych bestiach i niezwykłej mocy kamieni – mitycznych Lyshanach – porozrzucanych po świecie.

    Wydarzenia te tworzą tło historii, w której grupa głównych bohaterów zmuszona jest współpracować, by zdobyć jeden z magicznych kamieni. Protagonistów jest kilkoro: Yun – prosty chłopak z wioski, który chce zostać wojownikiem, chociaż dopiero co chwycił za miecz, Mina – ciekawska alchemiczka, która często pakuje się w kłopoty, oraz Garett – pewny siebie skrytobójca. W drodze do Marmirth – stolicy Trzeciej Krainy – zdobywają kompanów i wrogów, przeżywają liczne przygody, by w mieście połączyć swoje siły i ruszyć w niebezpieczną drogę po Lyshan Ziemi. Każdy z nich pragnie kamienia wyłącznie dla siebie. Tylko kwestią czasu jest zdrada. Pytanie brzmi: kto zdradzi pierwszy?

    Niezwykły projekt okładki, opis fabuły i objętość powieści obiecują niezwykłą podróż. Autorka stworzyła obszerny świat, który bohaterowie przemierzają kierowani swoimi pobudkami. Mamy szansę zwiedzić różnorodne miasta i wioski oraz poznać ich mieszkańców, jak i samych protagonistów i ich reakcje na poszczególne wydarzenia. Styl Katarzyny Wójcik przypadł mi do gustu. Autorka często opowiadała nam o świecie i postaciach oraz ich odczuciach. Dzięki czemu mieliśmy okazję lepiej ich poznać. Na pochwałę zasługuje poprowadzenie narracji w taki sposób, by każdy z głównych bohaterów mógł przedstawić swój punkt widzenia, zachowana została przy tym pewna neutralność. Autorka nie faworyzuje postaci. To od nas zależy, komu będziemy kibicować w walce o Lyshan. Różnorodność protagonistów i ich towarzyszy sprawia, że każdy może znaleźć kogoś dla siebie. Katarzyna Wójcik prezentuje nam poza Yunem, Miną i Garettem wiele innych osobistości, m.in. tajemniczego wojownika, gadatliwego przestępcę, czarującego łowcę głów, dziewczynę posiadającą niezwykły dar czy też ekscentrycznego medyka. Wykorzystują oni różne metody działania i style walki, każdy z nich ma coś na sumieniu, posiada wady. Można to uznać za plus, gdyż autorka nie zapomniała o tym, by jej postaci nie były niczym Superman – niezwyciężone i nieskazitelne. Do samego końca nie jesteśmy pewni, komu bardziej należy się magiczny kamień, kto go dostanie, a kto odejdzie z niczym.

    Książka ma kilka niedociągnięć. Nie przeszkadzają one w czytaniu, sprawiają jednak, że czytelnik może czuć lekki niedosyt, czasami dyskomfort. Akcja powieści często się rwie. Protagonista ma kogoś zaatakować, szykuje się do walki albo ucieka i nagle STOP! Kilka rozdziałów dalej w rozmowie albo retrospekcji bohatera zostanie nam przedstawiony opis zdarzeń. Jest to irytujące, kiedy akcja zagęszcza się, by nagle przejść do następnego rozdziału, w którym bohater trzy dni później spokojnie je śniadanie rozmyślając o tym, jak wybrnął z ciężkiej sytuacji. Takie działanie pojawiało się bardzo często. Autorka stosowała jeszcze jeden zabieg, pewien schemat: podróż, nowe miasto, pobyt w karczmie, niebezpieczeństwo, ucieczka. Na początku nie zwracałam na niego większej uwagi, pod koniec książki wprowadzał on jednak trochę monotonii. Ostatnim moim zarzutem w stronę autorki jest powolne zagęszczanie akcji. Ma to swoje plusy, ponieważ możemy poznać bohaterów. Właściwa historia zaczyna się jednak dopiero po czterystu stronach! Przez ponad pół książki nie słyszymy nic o Lyshanach. Wszystko powoli zmierza we właściwym kierunku, sieć zdarzeń coraz bardziej się ze sobą splata, dzieje się to jednak w ślimaczym tempie. Tę historię spokojnie można by było zamknąć w połowie tej objętości. Poza tym spostrzegłam kilka literówek i drobny błąd logiczny, który nie wpływał na fabułę. Parę razy napotkałam też błędy językowe i pleonazmy (pot. masło maślane).

    Książka miała potencjał. Jest jednak niedopracowana. Jeżeli damy jej szansę i wykażemy odrobinę cierpliwości, możemy się przy niej dobrze bawić. Możliwe, że książka nas wciągnie. Jeżeli jednak nie jesteśmy zdeterminowani i brakuje nam chęci, rozwlekła fabuła prawdopodobnie zniechęci nas do poznawania dalszych losów bohaterów. Powieść była warta przeczytania, nie jestem jednak przekonana, czy zapamiętam ją na długo.
  • Recenzja książki: Graham McNeill „Tysiąc Synów”

    tysiac synow

    Graham McNeill - „Tysiąc Synów”

    copernicus corporationWydawnictwo: Copernicus Corporation
    Liczba stron: 608
    Cena okładkowa: 44,00 zł

    Tysiąc Synów, legion Magnusa Czerwonego, to wyjątkowy zakon Kosmicznych Marines – być może jako jedni z nielicznych otwarcie praktykują moce Immaterium i zgłębiają okultystyczną wiedzę, ujarzmiając niewiarygodną potęgę umysłu i kierując ją przeciwko stale licznym wrogom Imperium. Ta sama moc, która zapewnia im ową wspaniałą przewagę, jest też źródłem otwartej nienawiści pozostałych zakonów, obaw i uprzedzeń, a także zwiastunem ostatecznego upadku chwiejnego porządku, jakiego zaznało trzydzieste pierwsze millenium. Magnus jako pierwszy przewidzi zdradę Horusa – czy jednak będzie w stanie powstrzymać nieubłagane przeznaczenie i ocalić Imperium? O tym i wielu innych rzeczach dowiecie się z kolejnej odsłony cyklu „Herezja Horusa” – oto „Tysiąc Synów” Grahama McNeilla, jedna z najobszerniejszych pozycji tej serii.

    To, co najbardziej zwróciło moją uwagę i sprawiło, że z ciekawością brnąłem przez kolejne rozdziały to sposób, w jaki zaprezentowano tytułowy zakon. Po jałowych Mrocznych Aniołach i dramatycznie płytkich Białych Szramach, przyjemnie jest poczytać o ugrupowaniu, które czymś różni się od reszty. I to jeszcze jak! Tysiąc Synów to potomkowie największego (po Imperatorze) psionika w galaktyce, Magnusa Czerwonego. I chociaż Magnus nie jest aż tak ciekawą osobistością, jego podwładni zdecydowanie mają się czym pochwalić – ich system wierzeń związanych z mocami jest zaskakująco rozwinięty (obecność duchów opiekuńczych, których rola nie jest do końca wyjaśniona, stopni wtajemniczeń zwanych Enumeracjami, różnych szkół i ugrupowań parających się odrębnymi dziedzinami psioniki), zaś kultura, wystrój i sposób bycia jako żywo przywodzą na myśl Azteków i starożytnych Egipcjan. O ile jednak w przypadku pozostałych zakonów to nawiązanie do jednej z cywilizacji dawnej Terry stanowi wyłącznie powierzchowną dekorację, dla Tysięcznych Synów rzeczywiście jest sposobem bycia, sięgającym aż do korzeni. Odrobina uwagi poświęconej budowaniu tła wystarczyła, by zdziałać na tym polu istne cuda.

    „Tysiąc Synów” jest jednocześnie jedną z nielicznych powieści o Space Marines, w której wierni rycerze Imperatora są przedstawieni w znośny sposób – jako osoby, a nie płaskie awatary jego woli, pozbawione cech, zainteresowań i dążeń innych niż zabijanie wszystkiego, co akurat nie zgadza się z aktualnym prawem. Nie. Azhek Ahriman okazuje się być jednym z najbardziej ludzkich bohaterów całej serii – i chociaż mocy mu nie brakuje, zaprezentowany jest na tyle bogato i interesująco, że nie sprawia wrażenia etykietki przypiętej zszywaczem do roli, którą ma spełnić w opowieści.

    Jedyny prawdziwy problem, jaki miałem podczas lektury, to sposób, w jaki przedstawiono tutaj Prymarchów. Krótko mówiąc, wielcy synowie samego Imperatora zachowują się jak, nie przymierzając, dokładnie to – rozwydrzone dzieci bogatego starego. Świetnym przykładem tutaj mogłyby być niesnaski, jakie zdarzają im się podczas wspólnego szturmu na Ark Reach. Wszechpotężni Prymarchowie, dowodzący kampaniami wojennymi na skalę znanego Wszechświata, nagle zatracają zdolność logicznego rozumowania, rzucając się sobie do gardeł z powodów tak bzdurnych, że aż niedorzecznych. Aż chciałoby się zadać pytanie: jeśli mała biblioteka gdzieś na zapyziałym tyłku Wszechświata wystarczy, żeby poróżnić między sobą wielkich Prymarchów, jakim cudem Imperium Człowieka jeszcze się nie posypało? Znowu, podobnie jak w wielu poprzednich powieściach z cyklu, to bardziej ludzcy bohaterowie – w tym przypadku Bibliotekarz Azhek Ahriman oraz Upamiętniacz Lemuel Gaumon – są powodem, dla którego warto śledzić historię, nie zaś Prymarchowie, których równie dobrze mogłoby tu nie być... I fabuła jeszcze by na tym zyskała.

    To, na szczęście, jedna z nielicznych fabularnych nieścisłości, do których mogłem się z czystym sumieniem przyczepić. Powieść Grahama McNeilla, mimo swoich mankamentów, okazuje się solidnym kawałkiem rzemiosła, ukazującym znane uniwersum z nowej, ciekawej perspektywy – legionu mimowolnych zdrajców i ich Prymarchy, który chciał dla Imperium jak najlepiej, i zapłacił za to najwyższą cenę. Przypuszczalnie najlepsza do tej pory ksiązka z serii „Herezja Horusa”, jaką do tej pory miałem okazję przeczytać – i jedna z tych, które chętnie poleciłbym wiernemu fanowi uniwersum.

  • Konwent Becon pod patronatem!

    W weekend 29-30 września w Bielsku-Białej odbędzie się Becon – konwent stworzony dla fanów fantastyki, ale nie tylko. Podczas trwania wydarzenia będziemy mogli wziąć udział w LARP-ach, sesjach RPG, turniejach gier planszowych, a nawet w warsztatach teatru improwizowanego i tańca korowodowego.

    Nie zabraknie również spotkań z gośćmi. Wśród zaproszonych osób znajdą się pisarze tacy jak Andrzej Pilipiuk i Paweł Majka –autor „Dzielnicy Obiecanej”, pierwszej polskiej powieści osadzonej w uniwersum Metro 2033.

    Czymże byłby jednak konwent bez paneli? Podczas trwania Beconu dowiemy się m.in., jak zacząć swoją przygodę z LARP-em, jak wyglądają LARP-y bitewne, porozmawiamy o uniwersum Metro 2033 i kosmologii świata The Elder Scrolls.

    Wstęp na wydarzenie jest bezpłatny.

     

    Banner wydarzenia Becon

  • Fantastyczna podróż w czasie – co zobaczymy na tegorocznym Sabat Fiction-Fest?

    W dniach 17-19 sierpnia tego roku Kielce staną się dla wszystkich przybyłych na teren Targów Kielce wielką stolicą fantastyki. Piąta edycja festiwalu Sabat Fiction-Festz motywem podróży w czasie przyciąga do świętokrzyskiego nie tylko bogatym programem, targową przestrzenią i pokazami, ale także koncertami, spotkaniami autorskimi i konkursami.

  • Recenzja książki: Guillermo del Toro, Chuck Hogan - „Wieczna noc”

    Wieczna noc

    Guillermo del Toro, Chuck Hogan - „Wieczna noc”

    Zysk i S-KaWydawnictwo: Zysk i S-ka
    Liczba stron: 564
    Cena okładkowa: 42,90 zł

    O wampirach powiedziano już wiele. Samo słowo „wampir” przywodzi na myśl konkretne skojarzenia z postacią o bladej skórze, rękach zakończonych szponami, która pod osłoną nocy spija krew z tętnicy szyjnej swojej ofiary. To klasyczne wyobrażenie przeszło tysiące modyfikacji – krwiopijcy zmieniali się w nietoperze, pomieszkiwali w gotyckich zamkach, toczyli wojny z wilkołakami, a także uciekali od kołków, wody święconej czy srebra.
    Czy powieść autorstwa Chucka Hogana i zdobywcy Oscara, Guillermo del Toro (którego nazwisko na okładce zapewne zachęci niejednego czytelnika), może jeszcze wnieść do tematu wampirów nieco świeżości?

    „Wieczna noc” jest zakończeniem trylogii „Wirus” i zarazem historii powolnego upadku ludzkości, która zaczęła się od felernego lądowania w Nowym Jorku samolotu z pierwszymi zarażonymi. 
    Dwa lata po wydarzeniach z „Upadku” wampirza zaraza zdołała rozprzestrzenić się już na cały świat. Po serii wybuchów nuklearnych planetę na stałe otoczyła ciemna powłoka, odcinając niemal całkowicie dopływ zbawiennych dla ludzi, a niebezpiecznych dla strzyg promieni słonecznych – powstały idealne warunki dla krwiopijców, którzy teraz przejęli władzę. W nowym porządku to ludzie zajmują najniższe miejsce w hierarchii. W najlepszym przypadku pracują pod rozkazami nowych panów, często ze strachu donosząc na siebie nawzajem, w najgorszym – trafiają do obozów, gdzie spełniają rolę bydła utrzymywanego dla drogocennej krwi.

    Autorzy dołożyli wszelkich starań, by atmosfera ciągłego lęku i inwigilacji była odczuwalna przy każdym posunięciu bohaterów i z powodzeniem utrzymują ją przez cały tok wydarzeń, zwłaszcza dzięki towarzyszącemu przy czytaniu przeczuciu, że władca wampirów zwany Mistrzem, mimo opanowania świata, nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

    Podobnie jak w poprzedniej części autorzy przeplatają wydarzenia teraźniejsze z historiami z zamierzchłych czasów. Tym razem sięgają jednak dalej w przeszłość, upatrując genezy wampirów w dziejach sprzed naszej ery, a nawet w Biblii. Dzięki temu czytelnik nie tylko śledzi losy bohaterów, ale też stara się na równi z nimi rozwiązać zagadkę pochodzenia Króla Wampirów mogącą doprowadzić do jego ostatecznego pokonania. Jest to jedna z książek, którym udaje się wywołać zaciekawienie i nakłonić do uważnego śledzenia pojawiających się strzępów informacji, z których powoli krystalizuje się plan. Do wyprowadzenia ostatecznego ciosu przeciwko wampirom prowadzi jednak długa droga, wymagająca wiele trudu i poświęceń od bohaterów, którzy sami w sobie są kolejną mocną stroną powieści.

    Różnorodność i wielowymiarowość postaci jest jedną z wielu zalet „Wiecznej nocy”. Każdą z nich kieruje co innego: odwieczna chęć zemsty, walka o oczyszczenie drogiego sobie terenu czy troska o najbliższe osoby. Bohaterowie pozostają ludźmi targanymi własnymi wątpliwościami i słabościami, wchodzącymi między sobą w konflikty, w ekstremalnych sytuacjach zmuszanymi do porzucenia swoich zasad i moralności dla większego dobra. 
    Czytelnik obserwujący historię z wielu punktów widzenia, które sprawnie zmieniają się w trakcie rozwijania fabuły, nawet mimowolnie przywiązuje się do postaci i jest w stanie zrozumieć ich motywacje, wewnętrzne rozterki i cele, do których dążą.

    Wartym uwagi zabiegiem jest, prócz nawiązań do religii w celu przedstawienia powstania Przedwiecznych – protoplastów wszystkich strzyg, uważne umieszczenie wampirów w różnych punktach w przeszłości i obserwowanie ich wpływu na miejsce i czas, w którym przebywali. Obecność na Ziemi tak potężnych i budzących grozę stworzeń nie pozostaje niezauważona, pozostawia ślad choćby w wierzeniach różnych ludów i wpływa na bieg historii. Dzięki temu powieść, miejscami do granic naturalistyczna i przerażająca, wydaje się jeszcze bardziej realna.

    Długo wyczekiwane zakończenie może spotkać się z różnym odbiorem, zostało jednak odpowiednio umiejscowione, a autorzy dość rozsądnie, choć miejscami oszołamiająco szybko doprowadzili główny wątek do końca. Powieść nie urywa się w momencie rozstrzygnięcia walki między ludźmi a wampirami, a wyrażone pod koniec powieści wątpliwości dotyczące zachowania ludzi i nadziei na powrót dawnego świata jedynie dodają historii autentyczności.

    Akcja „Wiecznej nocy” toczy się tak szybko, że trudno jest zwrócić uwagę na niekiedy zbytnio rozciągnięte poboczne wątki. Ich liczba może też początkowo wywoływać dezorientację, ale losy bohaterów toczą się tak, że wkrótce pozwalają im skupić się na nadrzędnym celu, jakim jest walka z Mistrzem. I choć del Toro i Hoganowi można zarzucić, że niejednokrotnie sięgali do już znanych i niekiedy niezbyt zaskakujących rozwiązań, „Wieczna noc” jest po prostu dobrą, trzymającą w napięciu książką i jako taką polecam ją każdemu fanowi gatunku czy amatorowi wciągających powieści z wartką akcją.

  • Relacja z Dni Fantastyki 2018

    W terminie 29 czerwca – 1 lipca odbyła się czternasta edycja Wrocławskich Dni Fantastyki. Po raz kolejny event odbył się w leśnickim zamku na przedmieściach. Po wejściu przez bramę, tuż obok głównego wejścia, pod czarnym namiotem, mieściła się akredytacja. Tuż obok, w drewnianych chatkach, można było zakupić kartę noclegową, których ilość była ograniczona.

  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #79

    Synchronizujemy czas i... tak, jest poniedziałek, czego najlepiej dowodzi publikacja Poniedziałkowego Flasha Konwentowego. Dziś napiszemy o SkierConie, Lądowanie – Reaktywacja 2018: Test Pilotów X-a, Woderful Summer Festival oraz Nowotarskim Konwencie Fantastyki Oscypkon. Ponadto będzie też nieco o Antykonwencie Rafineria, który rozpoczął się już dziś. Zapraszamy!

  • Recenzja książki: Marie Brennan - „Zwrotnik węży”

    zwrotnikwezy

    Marie Brennan - „Zwrotnik węży”

    zysk logo noweWydawnictwo: Zysk i S-ka
    Liczba stron: 330
    Cena okładkowa: 35,99

    Jednym z tytułów, które swego czasu (choć jeszcze nie tak dawno, bo zaledwie w zeszłym roku) wzbudziły najwięcej entuzjazmu wśród oczekujących na nie czytelników, była „Historia naturalna smoków” autorstwa Marie Brennan. I choć sama historia lady Izabeli Trent, przyrodniczki-smokolożki, nie była szczególnie wybitna, to książka zdecydowanie zasługiwała na uwagę już ze względu na świeże podejście do smoczej tematyki, lekkość pióra autorki i przepiękne ilustracje ją zdobiące, wykonane przez Todda Lockwooda (którego dzieła zdobią między innymi karty w grze Magic: the Gathering i książki z uniwersum Forgotten Realms). Na kolejny tom powieści przyszło nam trochę poczekać, jednak zakończenie pierwszego skutecznie utrzymało moją (i, wierzę w to, wielu innych czytelników) uwagę na tyle, by ucieszyć się w chwili wzięcia go w spragnione przygody dłonie.

    Po śmierci męża i urodzeniu syna, wbrew oczekiwaniom rodziny i lokalnej społeczności, Izabela wcale nie stała się stateczną panią domu. Nadal żywo pragnąca zgłębiać tajemnice smoków planuje kolejną wyprawę – co skutecznie odciąga ją od plączącego się po domu kilkulatka. Żyjące w Eridze bagienne żmije (których przedstawiciela, choć w wersji karłowatej i przetrzymywanego w niewoli, mieliśmy przyjemność poznać w pierwszym tomie) to pokusa nie do odparcia… Nie tylko dla Izabeli. Wraz z nią postanawia bowiem wyruszyć znany już czytelnikowi pan Wilker, a także panna Natalie Oscott, ta druga jednakowoż trochę (a nawet bardzo) wbrew woli rodziców, widzących w niej raczej pannę na wydaniu niż awanturniczkę. Na miejscu czekają na nich jednak zupełnie inne od oczekiwanych przeszkody – od polityki, przed specyficzne obyczaje, aż do pełnej niebezpieczeństw tropikalnej dżungli.

    Muszę przyznać, że choć „Zwrotnik węży” zachowuje pewne podobieństwa do „Historii naturalnej smoków”, to historia w nim przedstawiona ma nieco inny wydźwięk. Bohaterka traci swoją pierwotną trzpiotowatość, co jest całkowicie zrozumiałe, nie patrzy już też na świat przez różowe okulary. W narracji prowadzonej z punktu Izabeli starszej, spisującej swoje wspomnienia, czuje się wyraźnie ciężar doświadczenia i świadomości popełnionych błędów, a także… poczucie winy. To ostatnie dotyczy małego Jakuba, dziecka, które nie uczestniczy właściwie w akcji, pozostając niemym, odległym wyrzutem sumienia. Jest też, stety bądź niestety, pretekstem do rozważań na temat roli matki w społeczeństwie narzucającym określoną koncepcję tejże i okrutnie wytykającym wszelkie błędy. Dlaczego piszę „niestety”? Ano dlatego, że Izabela miota się w tym, co właściwie czuje wobec swojego syna, tłumacząc to właśnie narzucanym jej sposobem postępowania. Rozważania te prowadzi jednak czysto teoretycznie, określając też, jaką matką chciałaby być – w rezultacie nie podejmując żadnej próby w tym kierunku. Pytanie tylko – co właściwie ją przed tym powstrzymuje, ją, która na przekór wszystkiemu goni za marzeniami? Wygląda na to, że, niestety, jest to tylko ona sama, nie zaś społeczny konstrukt, który stawia sobie za usprawiedliwienie. To jednak wada Izabeli jako osoby, nie zaś jako bohaterki – na tym poziomie rozważań taki dysonans dodaje jej tylko wiarygodności i głębi emocjonalnej. Wręcz powinna mieć tego typu problemy i rozwiązywać je w niekoniecznie najlepszy z możliwych sposobów.

    Dość jednak narzekań, bo wspomniany wyżej wątek nie należy ani do głównych, ani nawet istotniejszych. Pierwsze skrzypce w powieści grają… nie, nie smoki. Ludzie. A dokładnie: stosunki polityczne w ujęciu lokalnym i globalnym. Coś, w czym Izabela uczestniczyć nie chciała, a w co została wrzucona wbrew swojej woli, niczym na głęboką wodę. Grupka przyrodników napotka też na mur niezrozumienia wobec misji, z którą przybyli – badanie zwyczajów smoków wydaje się tubylcom czymś dziwnym aż do śmieszności. Sprawa pogarsza się jeszcze, gdy okazuje się, że dla części mieszkańców Zielonego Piekła smoki są świętością. Na bohaterów czekają więc wszelkie zagrożenia wiążące się z wyprawą w dzicz, konieczność prowadzenia ostrożnych, dyplomatycznych rozmów z niekoniecznie pozytywnie nastawionymi tubylcami, pokonywanie bariery językowej i zwyczajowej, egzotyczne choroby, a wszystko to, by odkryć wielki sekret, który kryje ta kraina. Czy było warto?

    Na to pytanie odpowiem podobnie jak Izabela – no jasne, że tak! Chociaż drugi tom „Pamiętnika Lady Trent” nieco różni się od pierwszego klimatem i podejmowaną tematyką, mogę z powodzeniem stwierdzić, że wyszło to książce na dobre. Niech potencjalny czytelnik nie pomyśli, że w „Zwrotniku węży” brakuje smoków – są, a ukazują się w całym swym majestacie. I na te chwile warto czekać, choć nie jest to zdecydowanie czekanie bierne – rozważania natury politycznej i obyczajowej, widziane oczami osoby, która przeszła przez opisywane wydarzenia jako zupełnie nieświadoma powagi sytuacji, stanowią wyjątkowo interesujący zabieg fabularny, zdecydowanie decydujący i o nieco cięższym klimacie książki, i o jej jaśniejszych, humorystycznych momentach. Polecam!

  • Recenzja książki: Marion Zimmer Bradley - „Mgły Avalonu”.

    mgly avalonu

    Marion Zimmer Bradley - „Mgły Avalonu”

    zysk logo noweWydawnictwo: Zysk i S-ka
    Liczba stron: 1160
    Cena okładkowa: 69,00

    Legenda Króla Artura jest, według mnie, jedną z najbardziej intrygujących historii, którymi można się zainspirować. Moja miłość i fascynacja do niej zaczęła się prawdopodobnie w momencie, gdy w wieku 10 lat przypadkowo natrafiłam na kilka odcinków serialu „Przygody Merlina”. Moje oburzenie w stosunku do wieku głównego bohatera szybko przerodziło się w zainteresowanie prawdziwą wersją legendy. Gdzieś po drodze natrafiłam na poemat J.R.R. Tolkiena „Upadek Króla Artura” oraz film „Król Artur. Legenda Miecza”. Niedawno jednak zostałam mocno zaskoczona tym, że umknął mi utwór, w którym historię skupiono nie na Arturze, nie Merlinie, lecz na Morganie. Dlatego właśnie tematem następującej recenzji jest książka pt. „Mgły Avalonu”.

    Na samym początku zostajemy wrzuceni w historię Igriany, czyli matki głównej bohaterki Morgiany. Rodzicielka jest w związku ze swoim pierwszym mężem Gorloisem. Morgiana przejmuje narrację dopiero w wieku 6-7 lat i rodzi się drugie dziecko Igriany, tym razem z drugim mężem – Utherem. Dziewczynka jest zmuszona opiekować się bratem do momentu, gdy zostaje zabrana przez Vivianę, Panią Jeziora, do Avalonu. W trakcie okresu dojrzewania zostaje wychowana na kapłankę Bogini, której kult ma bardzo duże znaczenie dla starych ludów zamieszkujących tereny, na których rozgrywa się akcja. Podczas święta Beltanu Morgiana zachodzi w ciążę i w sekrecie rodzi dziecko Arturowi. Nadaje mu imię Mordred. Pozostawia go na wychowanie ciotce Morgause, a następnie wyrusza, aby znaleźć swoje miejsce w świecie.

    Już od samego początku można zauważyć, że autorka dużo czasu spędziła nad wyszukiwaniem informacji. Widać to nie tylko w podziękowaniach, gdzie zawarła źródła, ale także w treści – można wychwycić wiele ciekawych detali podczas czytania. Sama legenda arturiańska została odwzorowana dość wiernie. Dodatkowe wątki i elementy, np. Wzrok u osób związanych z Avalonem, są dobrze wpasowane w fabułę. Nie czuć, że nie było ich w oryginalnej historii. Jednym z dodatkowych wątków jest konflikt dwóch religii. Mimo że teoretycznie nie jest on związany z legendą króla Artura, dobrze z nią współgra i w naturalny sposób pogłębia zatarg między młodym Pendragonem i jego siostrą Morgianą, przy czym nie przedstawia głównej bohaterki jako „tej złej”. Większość wyznawców chrześcijaństwa w książce z wrogością odnosi się do kultu Bogini, co nadaje historii realizmu. Przez to na pewnym etapie książki czytelnik czuje dużą niechęć do Artura, co razem z wyborem głównej protagonistki sprawia, że powieść jest bardzo oryginalna w stosunku do innych interpretacji legendy. Zwłaszcza że jednocześnie stara się być jak najbardziej z nią zgodna.

    Autorka całkowicie oddała narrację kobietom. Morgiana, Igriana, Gwenifer, a nawet Morgause i Viviana, zręcznie przeplatają między sobą swoje przemyślenia i obserwacje. Wszystko wychodzi bardzo płynnie i ukazuje nam historię z różnych perspektyw, które na końcu łączą się w jedną. Razem z tym zabiegiem Zimmer Bradley potężnie rozbudowała charaktery bohaterek. Nadała każdej z nich różne zalety oraz wady i dzięki nim łatwiej jest czytelnikowi zrozumieć czyny popełniane przez nie. Oprócz wydarzeń dostajemy dużą dawkę emocjonalnie nacechowanych wypowiedzi, które zbliżają nas do bohaterek.

    Jednak jeden element książki rozbił mój zachwyt. Przez całą powieść akcja toczy się w umiarkowanym tempie, które przebijane jest co jakiś czas szybszą, bardziej dynamiczną akcją. Lecz końcówka, ta kulminacyjna chwila, do której dążą wszystkie wydarzenia oraz przepowiednie, jest poprowadzona w bardzo niedbały sposób. Czytelnik może wręcz odnieść wrażenie, że autorka pisała ostatnie strony w pośpiechu, starając się jak najszybciej ukończyć swoje dzieło. Książka ogółem jest utrzymana w podniosłym tonie, dzięki któremu możemy zrozumieć, jak istotne są czasy panowania Artura. Dlatego właśnie zwraca uwagę ta nieszczęsna końcówka, tak bardzo odstająca od reszty.

    W ogólnym rozrachunku powieść napisana przez Marion Zimmer Bradley wywarła na mnie duże wrażenie. Napisana z dużym rozmachem, oryginalna, a zarazem wierna legendzie. Pomimo ostatnich stron nie sądzę, by było to 1160 stron zmarnowanego czasu. Bawiłam się przy tej książce świetnie. Zapewne po kilku latach wrócę do niej z przyjemnością. Polecam ją nie tylko miłośnikom legendy o Królu Arturze, ale i fanom historii rozgrywających się na przestrzeni wielu lat.