Fantastyka

  • „Jaksa” Jacka Komudy pod patronatem!

    Opowieść o świecie, gdzie dzielni wojowie stają naprzeciw strzyg i upiorów. Gdzie walka o władzę między ludźmi toczy się równie zażarcie, co walka między starymi a nowymi bogami. W powietrzu unosi się zapach nieprzebytych borów. Ziemia drży, gdy zastęp koczowników rusza galopem do ataku. Nad pobojowiskiem krążą kruki. Dawny świat umiera, nowy dopiero zaczyna się kształtować. Tylko krok dzieli ludzi od całkowitego, niszczycielskiego chaosu i zguby.

  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #69

    Kolejną, okrągłą edycję Poniedziałkowego Flasha Konwentowego uświetnią:

    • Komiksowa Warszawa
    • Festiwal Fantastyki Pyrkon
    • Stalker: Opuszczone ziemie "Karolewa"
    • Meet Point
  • Recenzja książki: Guillermo del Toro, Daniel Kraus - „Kształt wody”

    ksztalt wody

    Guillermo del Toro, Daniel Kraus - „Kształt wody”

    zysk logo noweWydawnictwo: Zysk i S-ka
    Liczba stron: 431
    Cena okładkowa: 36,90

    Woda jest jednym z żywiołów, które najbardziej fascynują. Ma ona jednak dwojakie działanie. Daje życie, warunkuje wzrost i rozwój, ale też potrafi je odbierać, niszcząc wszystko, co spotka na swojej drodze. Tak naprawdę trudno ją do końca ujarzmić. Spoglądanie w głęboką toń wodną fascynuje i skłania do przemyśleń, wiele z codziennych powiedzonek i przysłów wiąże się też właśnie z nią. To w wodzie zaczęło się życie – co by było jednak, gdyby kryła ona w sobie tajemnice dalece dziwniejsze, niż specyficzny gatunek ryby czy rośliny? W fascynacji głębinami jest coś pierwotnego, ale czy rzeczywiście nieprzekładalnego na obecne realia? Do podobnych – i nie tylko – rozważań skłania powieść „Kształt wody” Guillermo del Toro i Daniela Krausa.

    Elisa Esposito jest woźną w Occam, tajnym ośrodku badawczym. Jest też niema, co znacząco obniża jakość jej życia, skazując ją na pozostawanie na marginesie społeczeństwa. Gdy jednak do wspomnianego ośrodka, w otoczce pełnej napięcia konspiracji, członkowie ekipy badawczej pułkownika Stricklanda przywożą kapsułę z ukrytą w niej istotą, to właśnie ona będzie osobą, która odważy się, pomimo surowych zakazów, zajrzeć do środka i nawiązać kontakt z tym, co w niej jest ukryte. Kontakt, dodajmy, bardzo głęboki i przejmujący.

    Pomimo przyciągającej i swoiście kojarzącej się z bardziej obyczajowymi w wydźwięku lekturami fabuły, „Kształt wody” nie jest książką przystępną, przynajmniej z początku. O ile nie mam zazwyczaj problemu z narracją, która przeskakuje pomiędzy poszczególnymi bohaterami, bardzo odmiennymi i pozostającymi w sporym oddaleniu od siebie, o tyle tutaj już go napotkałam. Postaci Elisy i Stricklanda są diametralnie różne, a fragmenty, które są im poświęcone, są stanowczo za krótkie, by można było nawiązać ten rodzaj „kontaktu” z nimi i wyodrębnić jakieś cechy poza tymi najjaskrawiej przedstawionymi. Początek sprawia wrażenie skrótowego, pospiesznego, wręcz suchego, chociaż tak naprawdę przekazuje czytelnikowi ogrom informacji o obojgu bohaterach. Na szczęście wszystkie szczegóły, tworzące z początku ten chaos, po chwili wskakują na swoje miejsce. Gdy zaś dołączą do nich postacie poboczne, Giles, Zelda i Lainie, całość nabiera nagle głębi i żywości dobrze dopracowanego, barwnego obrazu życia skromnej woźnej i surowego pułkownika.

    A co z tajemniczym obiektem badań, tak intrygującym Elisę (i nie tylko ją)? Jeśli ktoś oglądał film „Hellboy. Złota Armia”, nie będzie mógł pozbyć się sprzed oczu charakterystycznego wizerunku Abe’a, człowieka-ryby, uwielbiającego jajka (tu, co prawda, zepsute, w przeciwieństwie do Deus Branquia z „Kształtu…”) i muzykę klasyczną. Ilość cech zbieżnych u obu postaci jest zadziwiająca, choć trochę brakowało mi humoru Abe’a. „Człowiek-amfibia” z powieści dostał za to od autorów zdecydowanie więcej dramatyzmu i tej niepojętej „boskości”, która miała zdecydować o jego nieszczęściu. Nie znajdzie się w książce wielu opisów jego wyglądu, więcej to sama otoczka – falowanie wody, sposób, w jaki wyraża ona emocje „stwora”, gdy ten nawiązuje powoli bardzo specyficzną w formie komunikację z niemą Elisą, jego sposób poruszania się i to, jak wiele z niewypowiedzianych słów można w ten sposób przekazać. To niemal czysta poezja i piękno, gdyby nie… Ano, w końcu jesteśmy w ośrodku badawczym.

    Co można zrobić z ostatnim przedstawicielem gatunku, mającym w domyśle pewne cechy decydujące o jego ewolucyjnej wyższości nad homo sapiens? Doświadczenie z popkulturą podpowiada od razu: rozebrać go na części i zobaczyć, co ma w środku. Gorzej nawet: jest jeszcze Strickland, który z amazońskiej dżungli, gdzie przez siedemnaście miesięcy usiłował stwora odnaleźć, wrócił odmieniony tak, że nie jest w stanie już na nowo powrócić jako mąż i ojciec, a nawet żołnierz. Powierzenie mu nadzoru nad badaniami wydawałoby się więc najgorszym z możliwych wyjściem, i dotąd zastanawia mnie, jakim cudem w ośrodku pełnym naukowców wszelkiej maści nie dostrzeżono narastającego problemu z zespołem stresu pourazowego, który coraz mocniej wykrzywiał psychikę pułkownika. Strickland słyszy ciągle wrzaski amazońskich małp, które doprowadzają go do szału, zaburzając jego funkcjonowanie tak, że jedynym, co może faktycznie zrobić, jest skierowanie agresji ku przyczynie całego zamieszania – czyli właśnie Deus Branquia. Niestety dostrzega też Elisę, jako jedyną w tym wszystkim naprawdę cichą istotę – bo niemą… To, w jaki sposób napisana została postać Stricklanda zasługuje na pochwałę, bo chociaż nie ma przyjemności w czytaniu o jego pogłębiającym się szaleństwie, to jest to w pewien przerażający sposób fascynujące – i przede wszystkim wyjątkowo oddziałuje na wyobraźnię.

    Czasu spędzonego przy „Kształcie wody” trudno żałować, nawet pomimo początkowych trudności. Im dalej, tym trudniej książkę odłożyć na bok, zwłaszcza przy pogłębiających się wątkach personalnych bohaterów. Szczegółowy opis ich zachowań, relacji i tego, w jaki sposób nawiązuje się kontakt, a potem głębsza relacja pomiędzy Deus Branquia a Elisą - to wszystko jest po prostu tego warte. O ile więc film, który próbowałam oglądać po lekturze kompletnie mnie nie zachwycił, o tyle książkę polecam bardzo – choć nie jako lekki romans, a coś o wiele głębszego i mroczniejszego.

  • Fuzja konwentów: Festiwal Sabat Fiction-Fest objęty patronatem!

    Dopiero co pisaliśmy o fuzji Jagaconu i Sabat Fiction-Fest, a już organizatorzy biorą się do pracy oraz dbają o promocję festiwalu i jak największy rozgłos. Nie mogliśmy pozostać obojętni i postanowiliśmy dołożyć swoją cegiełkę do tego niesamowitego dzieła i objęliśmy patronatem medialnym Festiwal Sabat Fiction-Fest!

    Obiecano nam więcej, lepiej i bardziej, w co jesteśmy skłonni uwierzyć. W końcu dwie dobre ekipy robiące swoje konwenty w województwie świętokrzyskim na pewno zadbają, by była to impreza na najwyższym poziomie!

    Też jesteśmy zdania, że lepiej stworzyć jeden duży konwent zamiast dwóch mniejszych, szczególnie że oba eventy dzieliła niewielka odległość. Wydarzenie odbędzie się już 17-19 sierpnia w Kielcach (w budynku Targów Kielce), a wejściówka kosztować będzie prawdopodobnie 40 zł, choć jeszcze nie mamy oficjalnego potwierdzenia.

    Banner festiwalu fantastyki Sabat Fiction-Fest w Kielcach

  • XII Toporiada pod patronatem Konwentów Południowych

    To już dwunasta edycja wydarzenia, które rokrocznie do Miedznej Murowanej (malowniczej wsi położonej nieopodal Opoczna oraz Tomaszowa Mazowieckiego) przyciąga okolicznych fanów fantastyki, a w szczególności gier fabularnych. Jest to jedna z tych imprez, które oferują nie tyle prelekcje w szkolnych salach, co raczej rozrywkę na świeżym powietrzu. 

    Tym, co wyróżnia ten konwent na tle innych, jest współzawodnictwo o „Złote Topory”, czyli nagrodę dla najlepszego Mistrza Gry oraz Gracza.

    Toporiada odbędzie się w dniach 9-11 lipca i kosztować będzie 50 zł za całość. Jeżeli z jakiegoś powodu nie możesz zostać na dłużej niż jeden dzień – nic straconego. Za 25 zł opłacisz cały dzień zabawy.

    Toporiada XII oczywiście została objęta naszym patronatem medialnym. Serdecznie zapraszamy na krótkie wakacje w Miedznej Murowanej!

    Logo konwentu Toporiada XII

  • Będzie drugi tom powieści „Płomień i Krzyż” Jacka Piekary!

    plomien i krzyz tom 2Piętnaście lat. Mniej więcej tyle czasu minęło od premiery pierwszego tomu przygód inkwizytora Mordimera Madderdina osadzonego w alternatywnym świecie, w którym Chrystus zszedł z krzyża by karać niewiernych. Po latach milczenia, kolejnych wznowień i reedycji książek z cyklu doczekaliśmy się wieści, że autor - Jacek Piekara - oddał wydawnictwu Fabryka Słów tekst o tytule „Płomień i Krzyż. Tom 2”.

  • Relacja z Warsaw Comic Con – Lokomotywa ruszyła.

    20 kwietnia o godzinie 12:00 otworzyły się bramy nadarzyńskich hal Expo i rozpoczęła się kolejna edycja Warsaw Comic Con Spring Edition. Tak, moi drodzy, o ile na początku był problem z Comic Conem, a każda próba kończyła się fiaskiem, tak teraz mieliśmy przyjemność gościć już na 3. edycji. Kolejne gwiazdy Hollywood zachwycone Polską, kolejni fani spełnili marzenia, kolejni uczestnicy… zadowoleni czy nie? Jak myślicie? Co zmieniło się od pierwszej edycji? Po szczegóły i za kulisy spotkań zapraszam do rozwinięcia, a jest o czym czytać. Życzę miłej lektury i dziękuję, że jesteście z nami.

  • Jagacon i Sabat Fiction-Fest jednym wydarzeniem!

    Zarówno Sabat Fiction-Fest, jak i Jagacon zostały zaplanowane w tym samym terminie. Wiele osób chętnych wziąć w nich udział łamało sobie głowę, co wybrać – oba wydarzenia są przecież warte uwagi. Organizatorzy postanowili ułatwić fanom sprawę i w dniach 17-19 sierpnia na terenie Targów Kieleckich zobaczymy największe fantastyczne wydarzenie targowe w regionie. Konwent będzie utrzymany w klimacie fantasy, ale fani science-fiction i cyberpunku również znajdą coś dla siebie. Poza tym nie zabraknie oczywiście konkursu cosplay, koncertów, spotkań z pisarzami i youtuberami. Współpraca organizatorów obu konwentów zostanie utrzymana również przy nadchodzących edycjach.

    Szczegóły dotyczące imprezy będą aktualizowane na stronie wydarzenia.

    Banner konwentu Sabat Fiction-Fest

  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #68

    W zeszłym tygodniu Poniedziałkowego Flasha Konwentowego nie było, tak jak wydarzeń zapowiedzianych na weekend majowy. Organizatorzy odpoczęli, by z nową siłą w postaci dwóch wydarzeń uderzyć ponownie. A co nas czeka tym razem? Dzień Darmowego Komiksu oraz Gostkon!

  • Darmowa literatura fantasy w wersji elektronicznej!

    Chyba każdemu z nas zdarzyło się spojrzeć wieczorem na regały pękające w szwach od książek i pomyśleć: „nie mam nic do czytania”. Wizytę w księgarni utrudnia pusty portfel, a najbliższa biblioteka jest już nieczynna. 

    Z pomocą przychodzi blog Matka Przełożona i jej lista darmowej literatury fantastycznej – zbiorów, antologii, magazynów fantastycznych, portali, a także opowiadań i pojedynczych publikacji. Zachęcamy do korzystania!

  • Recenzja książki: Jacek Łukawski – „Pieśń i krzyk”

    piesn i krzyk

    Jacek Łukawski – „Pieśń i krzyk”

    sqnWydawnictwo: SQN
    Liczba stron: 400
    Cena okładkowa: 36,90 zł

    W 2016 roku Jacek Łukawski po raz pierwszy zabrał nas w niezwykłą podróż do Krainy Martwej Ziemi. Wraz z drużynnikiem Arthornem i niewielkim oddziałem dowodzonym przez Dartora przekroczyliśmy Martwicę, by poznać wykreowany przez pisarza świat i przekonać się, jak krucha może być jego równowaga. Weszliśmy w tę rzeczywistość spokojnie, jakby tylnym wejściem, przez wąski przesmyk utworzony w śmiercionośnej magii, która zabrała życie wielu ludziom. A potem wrzucono nas w pędzącą akcję, która nie zwalniała ani na chwilę, zwłaszcza w drugim tomie trylogii. Teraz przyszedł czas, aby poznać zakończenie tej niezwykłej historii o drużynniku i magicznym mieczu, którym można zabijać bogów.

    Jak mogliśmy się spodziewać, Arthorn, który prosto z latającej łodzi płanetnika Arka Olsona trafił do lochów w Carmennes, zdołał ocalić życie. Księżniczka Azure w swej wspaniałomyślności „odwdzięczyła się” za pomoc oraz sprowadzenie do Wondettel, skazując go na wiosłowanie na galerach zamiast na śmierć. Podobny los spotkał Marcasa, komesa Doreby, i biednego Oflana, który ośmielił się w czasie procesu zeznawać na korzyść Arthorna. Niezwykła kompania, która wyruszyła z ukrytej przed wszystkimi doliny, Asnal Talath, uległa rozproszeniu. Tymczasem lord Auriss zasiadł na tronie obok Azure. Osiągnął swój cel, ale kosztem wielu wyrzeczeń i podporządkowania się teraz już oficjalnie koronowanej królowej. Ta zaś wciąż marzy o poszerzeniu granic Wondettel i szykuje się na wojnę z krajami zza Martwicy. Nikt już nie jest w stanie jej powstrzymać, gdyż jedyny człowiek, który mógł stopować jej zapędy, czyli Garhard, nie żyje. Robi się coraz bardziej niebezpiecznie, zwłaszcza że ani Dao, ani Gariel Ael nie zamierzają bezczynnie czekać na atak Wondettel. Tymczasem Nyz’gam – władczyni czarnej twierdzy – i Fardor mają swoje plany, w których kluczowym elementem jest Martwica i związana z nią magia.

    „Pieśń i krzyk” to powieść, którą trudno jest oceniać w oderwaniu od poprzednich części trylogii. Do Krainy Martwej Ziemi powracamy chwilę po wydarzeniach, które miały miejsce w „Gromie i szkwale”. Jeśli jednak ktoś nie pamięta, co działo się wcześniej, Jacek Łukawski przychodzi z pomocą. Autor zamieścił bowiem na początku książki list Arthorna pisany do mędrca z gór. Pokrótce przedstawia w nim wydarzenia, które miały miejsce w poprzednich tomach cyklu.

    Teraz, w „Pieśni i krzyku”, mamy okazję poznać więcej szczegółów dotyczących zarówno teraźniejszości, jak i przeszłości – nie tylko poszczególnych bohaterów, ale i całej krainy. Dowiadujemy się między innymi, czym jest Martwica, jak powstała i w jakim celu, a także jakie plany w stosunku do niej mają starzy bogowie. Jacek Łukawski wyjawia nam w końcu tajemnicę pochodzenia Arthorna oraz jego trudnego dzieciństwa i młodości, dzięki czemu możemy lepiej zrozumieć tego bohatera i dokonywane przez niego wybory (nawet te, które wcześniej wydawały się bezsensowne). Nie zmienia to jednak faktu, że drużynnik zdaje się być teraz odrobinę irytujący: staje się mściwy, ciągle marudzi i zdecydowanie stracił charyzmę – narzekają na niego nawet towarzysze! Oczywiście zmiany w jego zachowaniu można łatwo wytłumaczyć cierpieniem i upokorzeniami, których doświadczył, ale obcowanie z nim na dłuższą metę bywa męczące. Na szczęście autor wynagradza nam tę niedogodność, wprowadzając nowych bohaterów. Dwóch z nich wielu czytelników na pewno pokocha całym sercem. Pierwszy z nich to Węgielek – czarny kot przygarnięty przez Valescę, a drugi to dziesiętnik Gradlon, który potrafi kląć z taką finezją, że na pewno niejedna osoba uśmiechnie się, czytając, jak „pieszczotliwe” zwraca się do towarzyszy – „prukwy leniwe z murwiarskiego dupska wyjęte i przez strzygę wylizane” to jedno z łagodniejszych określeń.

    Pozostałe postaci nie zmieniają się zbytnio w stosunku do poprzednich części. Valesca, mimo częściowej utraty pamięci, jest silną i zdeterminowaną kobietą, Azure pozostaje wyniosła i zadufana w sobie, Gwydon wciąż z optymizmem podchodzi do życia. Dużym zaskoczeniem może okazać się za to Auriss. Wcześniej był to spiskujący lord, który nie cofał się przed niczym, by zasiąść na tronie. Teraz widzimy go w zupełnie innym świetle, okazuje się bowiem, że świetnie sprawdza się jako władca – jest rozsądny i podejmuje przemyślane, mądre decyzje.

    Jeśli chodzi o fabułę, to dostajemy książkę podobną w swej brutalności do poprzedniczek. Magia jednak jest silniejsza niż kiedykolwiek, a na bohaterów czyha więcej niebezpieczeństw. Śmierć podąża za nimi krok w krok, niektórych nawet dosięga. Widać, że autor dokładnie wszystko przemyślał, nie ma tu przypadkowości, a informacje są ujawniane w odpowiednim czasie. W ogólnym odbiorze może przeszkadzać jedynie przeskakiwanie między różnymi miejscami i bohaterami oraz odrywanie nas od ciekawych sytuacji w najmniej odpowiednim momencie (np. w trakcie potyczki Marcasa z grupą wojowników – o jej wyniku dowiadujemy się później z opowieści). Owszem, takie działanie można uzasadnić chęcią pokazania szerokiej perspektywy wydarzeń. Towarzyszymy różnym bohaterom (Arthornowi, Valesce, Azure, Aurissowi czy nawet Mathonwie) i razem z nimi patrzymy na inny kawałek rzeczywistości, co daje nam całościowy obraz wydarzeń, ale sprawia jednocześnie, że czasami możemy się pogubić i zastanawiać, gdzie właśnie jesteśmy.

    Ponadto akcję całej trylogii da się porównać do powoli pompowanego balonika. Nie należy jednak spodziewać się wybuchu. Autor prowadzi fabułę w taki sposób, by przełamać schemat wielkiej bitwy na koniec, której – notabene – wyczekujemy. Nie oznacza to, że otrzymujemy zakończenie złe. Wręcz przeciwnie, jest ciekawe w swej odmienności – spokojne, z wielkimi bitwami rozgrywającymi się gdzieś w pewnym oddaleniu – i świetnie koresponduje z tym cichym wejściem w Martwicę, którym rozpoczął się pierwszy tom trylogii.

    Jeśli chodzi o stronę graficzną książki, to wszystko – tak jak poprzednio – utrzymane jest na wysokim poziomie: przyciągająca uwagę grafika na okładce i ciekawe ilustracje Rafała Szłapy wewnątrz, choć niestety, w moim egzemplarzu książki zostały zamienione – rysunek ze strony 45 odnosi się do wydarzeń ze strony 153.

    Czy warto zatem sięgnąć po Krainę Martwej Ziemi? Zdecydowanie! Wartka, pełna akcji i zaskakująca fabuła, interesujący świat magii, odrobina polityki i przełamywanie schematów, które znamy z klasyki fantasy, oprócz tego ciekawe nawiązania do innych tekstów, odrobina humoru, nienachalne wątki miłosne i bliski nam słowiański klimat zapewnią doskonałą rozrywkę.

  • Recenzja książki: Marcin Kowalczyk - „Pętle pamięci”

    petlepamieci

    Marcin Kowalczyk - „Pętle pamięci”

    genius creationsWydawnictwo: Genius Creations
    Liczba stron: 480
    Cena okładkowa: 39,99 zł

    Czy książka może napisać człowieka? Pytanie może brzmieć dość absurdalnie, zwłaszcza że przyzwyczajeni jesteśmy raczej do odwrotnej relacji... To może inaczej: twórca wpływa na tworzywo i tak powstaje dzieło – ale czy powstające dzieło może mieć też wpływ na swojego rodzica, zmieniając to, o czym myśli albo jak postrzega świat wokół? Na pewno tak, z czym może się zgodzić chyba każdy, kto kiedykolwiek spróbował cokolwiek stworzyć i cieszył się z tego, co robi: myśli nieubłaganie zbaczają wtedy z rozmaitych ważnych spraw na wątek związany z czekającym w warsztacie niedokończonym cudem, wyczekuje się momentu, w którym będzie można wrócić do pracy, obrócić zamiar w czyn. Ale jak głęboko naprawdę sięga ta obustronna zależność? Być może pewną podpowiedzią w takich rozważaniach będzie powieść Marcina Kowalczyka – oto „Pętle pamięci”.

    Niedaleka przyszłość. Vermil Olson (nazwisko przybrane) mieszka w Bydgoszczy. Jego życiu w sumie niczego nie brakuje – zarabia całkiem przyzwoicie, przygotowując oprawę kulinarną różnych imprez w tak zwanych wyższych sferach, ma znajomych, a chociaż żyje samotnie, kiedy chce, nie ma żadnego problemu z nawiązaniem kontaktów z płcią przeciwną. Jest tylko jedna drobna kwestia, która spędza mu sen z powiek: Olson chce zostać pisarzem. Byłoby to dużo łatwiejsze, gdyby umiał tworzyć opowieści, niestety jednak – jest podręcznikowym grafomanem. Z pomocą przychodzą mu zdobycze współczesnej neurobiologii: zlepiacz narracyjny, cudowna maszyna, za pomocą której historia może zostać poskładana z myśli, które ma jej autor, wyciągnięta z głowy aspirującego artysty i zapisana na holograficzny nośnik, omijając całą tę żmudną robotę z klepaniem w klawisze, korektą, składem czy nawet przygotowaniem merytorycznym.

    Każda kolejna sesja sprawia, że dzieło Olsona, „Żniwiarze”, zaczyna nabierać kształtów. Życie toczy się swoim rytmem wyznaczanym przez niecierpliwe oczekiwanie na kolejne kilka godzin na zlepiaczu, dopóki nie przerywa go nagły wypadek samochodowy, w wyniku którego Olson częściowo traci pamięć. Od tej pory wszystko miesza się w jego okaleczonej głowie, zaś kolejne sesje, zamiast budowania fabuły jego magnum opus, stanowić będą próby odzyskania z luźnych skojarzeń odzianych w szatę sztampowej powieści fantasy (na którą stopniowo przebija coraz więcej elementów współczesnych) – czegokolwiek, co mogłoby pozwolić mu sobie przypomnieć, co właściwie sprawiło, że wybiegł z willi klientki prosto pod nadjeżdżający samochód...

    Jego literackie alter ego, Mervil, jest śledczym królestwa Nerolfu, zgorzkniałym i nieubłaganie starzejącym się, jednak wciąż najlepszym w swoim fachu. Kiedy jednak przykry zbieg okoliczności sprawia, że popada w niełaskę i musi na pewien czas opuścić królestwo, przypadkiem trafia na trop sprawy większej niż cokolwiek, z czym do tej pory się mierzył – oto z mapy świata znikają całe kraje, wraz z miastami i wszystkimi ich mieszkańcami. Wespół ze swoim towarzyszem, medykiem-hulaką Ginkorem, będzie próbował zrozumieć i powstrzymać ten proces... Póki jeszcze cokolwiek istnieje.

    Powyższe trzy akapity stanowią nieudolną próbę przybliżenia, o czym jest ta książka – nieudolną, bo nie jestem w stanie powiedzieć niczego więcej bez zdradzenia choćby części niespodzianek, które przygotował autor, a to w nich tkwi cały czar tej powieści. Jest to jednocześnie tekst, któremu nieoswojony z bardzo swobodnie traktowaną konwencją czytelnik musi dać olbrzymi kredyt zaufania – jak w wielu powieściach z listy wydawniczej Genius Creations, tak i w „Pętlach” mamy do czynienia z oryginalnym pomysłem, jednak takim, który może zostać przedstawiony dopiero po długim wprowadzeniu. Dość powiedzieć, że wzajemne przenikanie się życia pisarza i akcji w jego dziele, mieszanie się dwóch rzeczywistości i z pozoru oderwane tematycznie wątki pojawiające się w obu są mocno uzasadnione, zaś ta historia ma jeszcze drugie, a nawet trzecie dno – jednak co to za dno dowiedzieć się można tylko doczytując do samego końca.

    Warsztatowo „Pętle pamięci” stanowią tekst co najmniej solidny – napisany dowcipnie, opowiedziany w sposób angażujący czytelnika. Wizja wykreowana w utworze jest dziwna, ale ma prawo taka być i chociaż taka lekko postmodernistyczna kompozycja ma zarówno swoich zwolenników, jak i przeciwników, tutaj, w przeciwieństwie do wielu innych powieści utrzymanych w podobnym klimacie, sprawia ona wrażenie... logicznej. Ba! Kiedy już przeczytamy całość i dokopiemy się do samego sedna warstwowej konstrukcji przygotowanej przez autora, interesującym doświadczeniem jest przeczytanie jej drugi raz i odnajdywanie poukrywanych tu i ówdzie smaczków. „Pętle” robią z czytelnikiem z grubsza to samo, czego kiedyś dokonał „Podziemny Krąg” Chucka Palahniuka – i to samo w sobie jest niezłym osiągnięciem.

    Kto powinien przeczytać „Pętle pamięci”? Cóż, na pewno ktoś, kto poszukuje interesujących doznań czytelniczych, choćby ze względu na zastosowany tu zabieg. Książka nie oczaruje fabułą, która sprawia wrażenie dość typowej, sporo z jej zwrotów (przynajmniej w obrębie konkretnych „warstw”) odrobinę wieje sztampą – jednak nie czyta się jej, by poznać losy Mervila tudzież Vermila, a względy, dla których mogą one zainteresować, są zupełnie inne niż zwykle bywa to w powieściach fantasy. Nie – „Pętle pamięci” to angażująca podróż w głąb ludzkiego umysłu, zaś historyjka o niespełnionym pisarzu i jego śledczym stanowi tylko pretekst, aby to i owo unaocznić. Chociaż od zakończenia lektury minęły dwa tygodnie, nadal nie wiem, jak mam się z tym czuć – i dlatego szczerze tę powieść polecam. Też miejcie zagwozdkę, a co!

  • Relacja z konwentu Kregulcowe Dni: Studencka Intryga - blaski i cienie

    Kregulcowe Dni: Studencka Intrygato kolejna edycja konwentu o tematyce fantastyczno-dalekowschodniej. Impreza odbyła się w Cieszynie w dniach 14-15 kwietnia 2018 roku w budynkach Uniwersytetu Śląskiego mieszczących się przy ulicy Bielskiej 62.

  • Recenzja książki: Andrzej Pilipiuk - „Wampir z KC”

    wampir z kc

    Andrzej Pilipiuk - „Wampir z KC”

    fabryka slowWydawnictwo: Fabryka Słów
    Liczba stron: 512
    Cena okładkowa: 39,90

    Wampiry a sprawa polska? Dlaczego nie… W cyklu książek o jakże polskich, choć nieco rodem z poprzedniej epoki, wampirach, Andrzej Pilipiuk poruszał już wiele wątków mocno inspirowanych absurdami czasów peerelu i komuny. Sam pomysł połączenia owego klimatu i bohaterów-krwiopijców wydaje się zaś przepisem na czarną komedię, w gruncie rzeczy wcale niegłupim i posiadającym w swojej absurdalności spory potencjał. Seria liczy obecnie trzy tomy, jednak dla mnie „Wampir z KC” był pierwszym, z którym miałam przyjemność. Jak wyszło? Cóż, mam mocno mieszane uczucia.

    „Wampir…” jest nie powieścią, a zbiorem opowiadań, luźno powiązanych osobami bohaterów: Marka, Igora i Gosi. Cała trójka to rasowi krwiopijcy, pamiętających czasy dawno przeszłe, na przykład dzieje wojen światowych. Pracujący w fabryce panowie dostają – pewnego pięknego dnia wypełnionego naprawianiem sypiących się epokowych maszyn – propozycję nie do odrzucenia. Dosłownie, jako że wierchuszka nie przyjmuje odmów: wampiry mają jechać, w ramach zaległego od dawien dawna urlopu, na wakacje. Cóż robić… Trzeba spakować manatki, doprowadzić zakładowy autobus do stanu jako takiej używalności i wyruszyć w drogę. Na miejscu okaże się jednak, że wampirom wczasy jako takie nie spodobają się zupełnie, zaś pomysłów na inne wykorzystanie wolnego czasu nie zabraknie.

    Dla porządku wspomnę, że warto jednak przed lekturą „Wampira z KC” zapoznać się z poprzednimi tomami, jako że bez odpowiedniego kontekstu początek robi wrażenie nieco chaotycznego. Chwilę zajmuje rozeznanie się w temacie, poznanie bohaterów i domyślenie się stosunków panujących pomiędzy nimi. Trzeba przyznać też, że to właśnie bohaterowie są czynnikiem budującym w całości humorystyczny klimat książki. Czego w końcu można spodziewać się po wampirach, jeśli nie „niewielkich” trudności z przystosowaniem się do zmiennych warunków i postępu technologicznego? Drucianka funkcjonuje bowiem jeszcze w czasach gospodarki centralnie planowanej, próbując wyrobić normę pomimo całkowicie przestarzałego sprzętu, utrzymywanego przy życiu tylko za sprawą rąk i kreatywnych umysłów dwójki nieumarłych robotników, ale zza granicy nadciąga już znienawidzony kapitalizm…

    Czy jednak na pewno taki znienawidzony? Być może od strony ideologicznej, ale jednak krótka wycieczka za wielką wodę do takiej Szwecji kusi. I kusi na tyle, by szybko rozważyć drobne dylematy moralne dotyczące kradzieży kajaka i wyruszyć przez morze. Ciekawym zwrotem akcji jest zaś spotkanie przez naszą grupkę... Jakuba Wędrowycza, oczywiście w towarzystwie wiernego Semena. I to, przyznam, jest najzabawniejszy moment w „Wampirze z KC”, bo doskonale prezentuje postać egzorcysty, kultową już, na którego tle wampiry wypadają po prostu blado. Pod względem konstrukcji bohaterów, używanego języka i ogólnego wydźwięku są bowiem do Wędrowycza dość podobni, choć profesją parają się zupełnie inną. Tu można więc powiedzieć, że wprowadzenie do opowieści tego swoistego crossoveru miało swoje dobre i złe strony – dla mnie odrobinę na plus, bo zdążyłam za egzorcystą zatęsknić.

    Ogółem „Wampir z KC” wypada dość dobrze. Nie jest to dzieło ambitne, ale na lekką lekturę nadaje się idealnie. Jeśli ktoś lubi pełen absurdów humor rodem z czasów Polski Ludowej, to pozycja ta przypadnie mu do gustu – zwłaszcza że zagwozdek w postaci konieczności ciągłego wskrzeszania dawno padłego wraku zakładowego autobusu i radzenia sobie z zadaniem nakazanego „z góry” urlopu czy wycieczki na grzyby (w styczniu, bo materiały się opóźniły, a inspektorzy w drodze…) nie brakuje. Na letnią lekturę jak znalazł, a dla fanów twórczości Pilipiuka – pozycja obowiązkowa.

  • Relacja z Warsaw Comic Con: Spring Edition - Lepiej czy gorzej?

    Warsaw Comic Con to pierwsze takie wydarzenie w naszym kraju. Niekoniecznie największe z tych, na których się pojawiamy, ale na pewno jedyne w swoim rodzaju i klasie. Można pokusić się o porównanie do Festiwalu Fantastyki Pyrkon, ale byłoby to niezbyt sensowne. Takich gości, jakich mogliśmy spotkać w Nadarzynie, nie spotkamy nigdzie indziej. Jest to też impreza z zupełnie innym podejściem do uczestnika i właściwie całej branży. Daleka jest od tego, co zwykliśmy widywać na konwentach czy festiwalach organizowanych w Polsce, a związanych z popkulturą czy węższym zakresem jak fantastyka, manga i anime etc.

  • Wrocławskie Dni Fantastyki pod patronatem Konwentów Południowych!

    Dni Fantastyki z pewnością są jednymi z najbardziej rozpoznawalnych wydarzeń – co roku zrzeszają one tysiące fanów gatunku, czytelników komiksów i książek, graczy, miłośników filmów i seriali, ale też grupy spoza fandomu, dzięki czemu każdy znajdzie coś dla siebie. Jest to także najstarsza impreza tego typu na Dolnym Śląsku.

  • Poszukiwany jest znawca z dziedziny mechów na Dąbrowskie Dni Fantastyki!

    Dąbrowskie Dni Fantastyki - FPS poszukują speca i znawcę z dziedziny mechów. Jeśli oglądałeś każdą produkcję o humanoidalnych machinach bojowych, wiesz o nich wszystko i jesteś dostępny w terminie 15-16 czerwca, wyślij swoje zgłoszenie na adres Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

    Dąbrowska impreza w swoim założeniu jest nastawiona na fantastykę militarną. Organizatorzy zapewniają prelegentowi, który podejmie się wymienionego tematu, pokrycie kosztów podróży i ewentualnego noclegu.

    Banner wydarzenia Dąbrowskie Dni Fantastyki

  • Andrzej Sapkowski na Warsaw Comic Con – „Ed Sheeran nie zaśpiewa w serialu”

    Warsaw Comic Con niezmiennie zaskakuje liczbą zapraszanych gości, których można spotkać na kolejnych edycjach imprezy. Tym razem nie lada gratka czekała na fanów twórczości Andrzeja Sapkowskiego. Pisarz spotkał się z entuzjastami jego książek oraz udzielił krótkiego wywiadu, zdradzając w rozmowie z Dawidem Muszyńskim kilka informacji na temat powstającego serialu o Wiedźminie i planów wydawniczych.

  • Kalendarze i plany - znamy datę IV Edycji Warsaw Comic Con!

    Na Expo od kilku godzin trwa proces składania stanowisk, sprzątania po uczestnikach, odprawiania gości oraz, w wielkim skrócie, domykania ostatnich kilku klamek trzeciej edycji Warsaw Comic Con. Jednak gdzie jedna rzecz się kończy, tam druga się zaczyna — z dumą ogłaszamy, że znamy już termin kolejnej, czwartej edycji Warsaw Comic Con!

    Odbędzie się ona w dniach 26.10.2018 - 28.10.2018 i na razie nic nie wskazuje na to, aby lokalizacja wydarzenia miała się zmienić — w październiku wrócimy do znajomych sal Ptak Warsaw Expo.

    Drobne zamieszanie wywołuje strona wydarzenia na Facebook'u, na której początek WCC zapowiedziany jest na 25 października. Możemy jednak zapewnić Was, że data, którą zamieszczamy w naszym artykule, jest prawidłowa i zgadza się zarówno z oficjalną zapowiedzią, jak i grafiką promocyjną.

    Radzimy więc zacząć układać sobie grafiki, plany zajęć oraz obowiązkowych wizyt rodzinnych, ponieważ mamy nadzieję zobaczyć Was w Nadarzynie już tej jesieni!

    banner IV Warsaw Comic Con

     

     

  • Premiera darmowej antologii Fantazmaty!

    Wiosna jeszcze w pełni nie rozkwitła, pogoda nie zawsze pozwala na opuszczanie zakątków ciepłego domu, a ty nie masz co czytać? W takim razie przybywamy z dobrą wiadomością – z dniem 16.04 dostępna jest darmowa antologia Fantazmaty! Po niemal roku od rozpoczęcia projektu, mamy przyjemność zaprezentować wyniki pracy zespołu tworzącego tą publikacje. 20 opowiadań, 11 miesięcy pracy i wysiłek ponad 100 osób – wszystko to dla tego jednego momentu.