Fantastyka

  • Recenzja książki: Marcin Kowalczyk - „Pętle pamięci”

    petlepamieci

    Marcin Kowalczyk - „Pętle pamięci”

    genius creationsWydawnictwo: Genius Creations
    Liczba stron: 480
    Cena okładkowa: 39,99 zł

    Czy książka może napisać człowieka? Pytanie może brzmieć dość absurdalnie, zwłaszcza że przyzwyczajeni jesteśmy raczej do odwrotnej relacji... To może inaczej: twórca wpływa na tworzywo i tak powstaje dzieło – ale czy powstające dzieło może mieć też wpływ na swojego rodzica, zmieniając to, o czym myśli albo jak postrzega świat wokół? Na pewno tak, z czym może się zgodzić chyba każdy, kto kiedykolwiek spróbował cokolwiek stworzyć i cieszył się z tego, co robi: myśli nieubłaganie zbaczają wtedy z rozmaitych ważnych spraw na wątek związany z czekającym w warsztacie niedokończonym cudem, wyczekuje się momentu, w którym będzie można wrócić do pracy, obrócić zamiar w czyn. Ale jak głęboko naprawdę sięga ta obustronna zależność? Być może pewną podpowiedzią w takich rozważaniach będzie powieść Marcina Kowalczyka – oto „Pętle pamięci”.

    Niedaleka przyszłość. Vermil Olson (nazwisko przybrane) mieszka w Bydgoszczy. Jego życiu w sumie niczego nie brakuje – zarabia całkiem przyzwoicie, przygotowując oprawę kulinarną różnych imprez w tak zwanych wyższych sferach, ma znajomych, a chociaż żyje samotnie, kiedy chce, nie ma żadnego problemu z nawiązaniem kontaktów z płcią przeciwną. Jest tylko jedna drobna kwestia, która spędza mu sen z powiek: Olson chce zostać pisarzem. Byłoby to dużo łatwiejsze, gdyby umiał tworzyć opowieści, niestety jednak – jest podręcznikowym grafomanem. Z pomocą przychodzą mu zdobycze współczesnej neurobiologii: zlepiacz narracyjny, cudowna maszyna, za pomocą której historia może zostać poskładana z myśli, które ma jej autor, wyciągnięta z głowy aspirującego artysty i zapisana na holograficzny nośnik, omijając całą tę żmudną robotę z klepaniem w klawisze, korektą, składem czy nawet przygotowaniem merytorycznym.

    Każda kolejna sesja sprawia, że dzieło Olsona, „Żniwiarze”, zaczyna nabierać kształtów. Życie toczy się swoim rytmem wyznaczanym przez niecierpliwe oczekiwanie na kolejne kilka godzin na zlepiaczu, dopóki nie przerywa go nagły wypadek samochodowy, w wyniku którego Olson częściowo traci pamięć. Od tej pory wszystko miesza się w jego okaleczonej głowie, zaś kolejne sesje, zamiast budowania fabuły jego magnum opus, stanowić będą próby odzyskania z luźnych skojarzeń odzianych w szatę sztampowej powieści fantasy (na którą stopniowo przebija coraz więcej elementów współczesnych) – czegokolwiek, co mogłoby pozwolić mu sobie przypomnieć, co właściwie sprawiło, że wybiegł z willi klientki prosto pod nadjeżdżający samochód...

    Jego literackie alter ego, Mervil, jest śledczym królestwa Nerolfu, zgorzkniałym i nieubłaganie starzejącym się, jednak wciąż najlepszym w swoim fachu. Kiedy jednak przykry zbieg okoliczności sprawia, że popada w niełaskę i musi na pewien czas opuścić królestwo, przypadkiem trafia na trop sprawy większej niż cokolwiek, z czym do tej pory się mierzył – oto z mapy świata znikają całe kraje, wraz z miastami i wszystkimi ich mieszkańcami. Wespół ze swoim towarzyszem, medykiem-hulaką Ginkorem, będzie próbował zrozumieć i powstrzymać ten proces... Póki jeszcze cokolwiek istnieje.

    Powyższe trzy akapity stanowią nieudolną próbę przybliżenia, o czym jest ta książka – nieudolną, bo nie jestem w stanie powiedzieć niczego więcej bez zdradzenia choćby części niespodzianek, które przygotował autor, a to w nich tkwi cały czar tej powieści. Jest to jednocześnie tekst, któremu nieoswojony z bardzo swobodnie traktowaną konwencją czytelnik musi dać olbrzymi kredyt zaufania – jak w wielu powieściach z listy wydawniczej Genius Creations, tak i w „Pętlach” mamy do czynienia z oryginalnym pomysłem, jednak takim, który może zostać przedstawiony dopiero po długim wprowadzeniu. Dość powiedzieć, że wzajemne przenikanie się życia pisarza i akcji w jego dziele, mieszanie się dwóch rzeczywistości i z pozoru oderwane tematycznie wątki pojawiające się w obu są mocno uzasadnione, zaś ta historia ma jeszcze drugie, a nawet trzecie dno – jednak co to za dno dowiedzieć się można tylko doczytując do samego końca.

    Warsztatowo „Pętle pamięci” stanowią tekst co najmniej solidny – napisany dowcipnie, opowiedziany w sposób angażujący czytelnika. Wizja wykreowana w utworze jest dziwna, ale ma prawo taka być i chociaż taka lekko postmodernistyczna kompozycja ma zarówno swoich zwolenników, jak i przeciwników, tutaj, w przeciwieństwie do wielu innych powieści utrzymanych w podobnym klimacie, sprawia ona wrażenie... logicznej. Ba! Kiedy już przeczytamy całość i dokopiemy się do samego sedna warstwowej konstrukcji przygotowanej przez autora, interesującym doświadczeniem jest przeczytanie jej drugi raz i odnajdywanie poukrywanych tu i ówdzie smaczków. „Pętle” robią z czytelnikiem z grubsza to samo, czego kiedyś dokonał „Podziemny Krąg” Chucka Palahniuka – i to samo w sobie jest niezłym osiągnięciem.

    Kto powinien przeczytać „Pętle pamięci”? Cóż, na pewno ktoś, kto poszukuje interesujących doznań czytelniczych, choćby ze względu na zastosowany tu zabieg. Książka nie oczaruje fabułą, która sprawia wrażenie dość typowej, sporo z jej zwrotów (przynajmniej w obrębie konkretnych „warstw”) odrobinę wieje sztampą – jednak nie czyta się jej, by poznać losy Mervila tudzież Vermila, a względy, dla których mogą one zainteresować, są zupełnie inne niż zwykle bywa to w powieściach fantasy. Nie – „Pętle pamięci” to angażująca podróż w głąb ludzkiego umysłu, zaś historyjka o niespełnionym pisarzu i jego śledczym stanowi tylko pretekst, aby to i owo unaocznić. Chociaż od zakończenia lektury minęły dwa tygodnie, nadal nie wiem, jak mam się z tym czuć – i dlatego szczerze tę powieść polecam. Też miejcie zagwozdkę, a co!

  • Relacja z konwentu Kregulcowe Dni: Studencka Intryga - blaski i cienie

    Kregulcowe Dni: Studencka Intrygato kolejna edycja konwentu o tematyce fantastyczno-dalekowschodniej. Impreza odbyła się w Cieszynie w dniach 14-15 kwietnia 2018 roku w budynkach Uniwersytetu Śląskiego mieszczących się przy ulicy Bielskiej 62.

  • Recenzja książki: Andrzej Pilipiuk - „Wampir z KC”

    wampir z kc

    Andrzej Pilipiuk - „Wampir z KC”

    fabryka slowWydawnictwo: Fabryka Słów
    Liczba stron: 512
    Cena okładkowa: 39,90

    Wampiry a sprawa polska? Dlaczego nie… W cyklu książek o jakże polskich, choć nieco rodem z poprzedniej epoki, wampirach, Andrzej Pilipiuk poruszał już wiele wątków mocno inspirowanych absurdami czasów peerelu i komuny. Sam pomysł połączenia owego klimatu i bohaterów-krwiopijców wydaje się zaś przepisem na czarną komedię, w gruncie rzeczy wcale niegłupim i posiadającym w swojej absurdalności spory potencjał. Seria liczy obecnie trzy tomy, jednak dla mnie „Wampir z KC” był pierwszym, z którym miałam przyjemność. Jak wyszło? Cóż, mam mocno mieszane uczucia.

    „Wampir…” jest nie powieścią, a zbiorem opowiadań, luźno powiązanych osobami bohaterów: Marka, Igora i Gosi. Cała trójka to rasowi krwiopijcy, pamiętających czasy dawno przeszłe, na przykład dzieje wojen światowych. Pracujący w fabryce panowie dostają – pewnego pięknego dnia wypełnionego naprawianiem sypiących się epokowych maszyn – propozycję nie do odrzucenia. Dosłownie, jako że wierchuszka nie przyjmuje odmów: wampiry mają jechać, w ramach zaległego od dawien dawna urlopu, na wakacje. Cóż robić… Trzeba spakować manatki, doprowadzić zakładowy autobus do stanu jako takiej używalności i wyruszyć w drogę. Na miejscu okaże się jednak, że wampirom wczasy jako takie nie spodobają się zupełnie, zaś pomysłów na inne wykorzystanie wolnego czasu nie zabraknie.

    Dla porządku wspomnę, że warto jednak przed lekturą „Wampira z KC” zapoznać się z poprzednimi tomami, jako że bez odpowiedniego kontekstu początek robi wrażenie nieco chaotycznego. Chwilę zajmuje rozeznanie się w temacie, poznanie bohaterów i domyślenie się stosunków panujących pomiędzy nimi. Trzeba przyznać też, że to właśnie bohaterowie są czynnikiem budującym w całości humorystyczny klimat książki. Czego w końcu można spodziewać się po wampirach, jeśli nie „niewielkich” trudności z przystosowaniem się do zmiennych warunków i postępu technologicznego? Drucianka funkcjonuje bowiem jeszcze w czasach gospodarki centralnie planowanej, próbując wyrobić normę pomimo całkowicie przestarzałego sprzętu, utrzymywanego przy życiu tylko za sprawą rąk i kreatywnych umysłów dwójki nieumarłych robotników, ale zza granicy nadciąga już znienawidzony kapitalizm…

    Czy jednak na pewno taki znienawidzony? Być może od strony ideologicznej, ale jednak krótka wycieczka za wielką wodę do takiej Szwecji kusi. I kusi na tyle, by szybko rozważyć drobne dylematy moralne dotyczące kradzieży kajaka i wyruszyć przez morze. Ciekawym zwrotem akcji jest zaś spotkanie przez naszą grupkę... Jakuba Wędrowycza, oczywiście w towarzystwie wiernego Semena. I to, przyznam, jest najzabawniejszy moment w „Wampirze z KC”, bo doskonale prezentuje postać egzorcysty, kultową już, na którego tle wampiry wypadają po prostu blado. Pod względem konstrukcji bohaterów, używanego języka i ogólnego wydźwięku są bowiem do Wędrowycza dość podobni, choć profesją parają się zupełnie inną. Tu można więc powiedzieć, że wprowadzenie do opowieści tego swoistego crossoveru miało swoje dobre i złe strony – dla mnie odrobinę na plus, bo zdążyłam za egzorcystą zatęsknić.

    Ogółem „Wampir z KC” wypada dość dobrze. Nie jest to dzieło ambitne, ale na lekką lekturę nadaje się idealnie. Jeśli ktoś lubi pełen absurdów humor rodem z czasów Polski Ludowej, to pozycja ta przypadnie mu do gustu – zwłaszcza że zagwozdek w postaci konieczności ciągłego wskrzeszania dawno padłego wraku zakładowego autobusu i radzenia sobie z zadaniem nakazanego „z góry” urlopu czy wycieczki na grzyby (w styczniu, bo materiały się opóźniły, a inspektorzy w drodze…) nie brakuje. Na letnią lekturę jak znalazł, a dla fanów twórczości Pilipiuka – pozycja obowiązkowa.

  • Relacja z Warsaw Comic Con: Spring Edition - Lepiej czy gorzej?

    Warsaw Comic Con to pierwsze takie wydarzenie w naszym kraju. Niekoniecznie największe z tych, na których się pojawiamy, ale na pewno jedyne w swoim rodzaju i klasie. Można pokusić się o porównanie do Festiwalu Fantastyki Pyrkon, ale byłoby to niezbyt sensowne. Takich gości, jakich mogliśmy spotkać w Nadarzynie, nie spotkamy nigdzie indziej. Jest to też impreza z zupełnie innym podejściem do uczestnika i właściwie całej branży. Daleka jest od tego, co zwykliśmy widywać na konwentach czy festiwalach organizowanych w Polsce, a związanych z popkulturą czy węższym zakresem jak fantastyka, manga i anime etc.

  • Wrocławskie Dni Fantastyki pod patronatem Konwentów Południowych!

    Dni Fantastyki z pewnością są jednymi z najbardziej rozpoznawalnych wydarzeń – co roku zrzeszają one tysiące fanów gatunku, czytelników komiksów i książek, graczy, miłośników filmów i seriali, ale też grupy spoza fandomu, dzięki czemu każdy znajdzie coś dla siebie. Jest to także najstarsza impreza tego typu na Dolnym Śląsku.

  • Poszukiwany jest znawca z dziedziny mechów na Dąbrowskie Dni Fantastyki!

    Dąbrowskie Dni Fantastyki - FPS poszukują speca i znawcę z dziedziny mechów. Jeśli oglądałeś każdą produkcję o humanoidalnych machinach bojowych, wiesz o nich wszystko i jesteś dostępny w terminie 15-16 czerwca, wyślij swoje zgłoszenie na adres Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

    Dąbrowska impreza w swoim założeniu jest nastawiona na fantastykę militarną. Organizatorzy zapewniają prelegentowi, który podejmie się wymienionego tematu, pokrycie kosztów podróży i ewentualnego noclegu.

    Banner wydarzenia Dąbrowskie Dni Fantastyki

  • Andrzej Sapkowski na Warsaw Comic Con – „Ed Sheeran nie zaśpiewa w serialu”

    Warsaw Comic Con niezmiennie zaskakuje liczbą zapraszanych gości, których można spotkać na kolejnych edycjach imprezy. Tym razem nie lada gratka czekała na fanów twórczości Andrzeja Sapkowskiego. Pisarz spotkał się z entuzjastami jego książek oraz udzielił krótkiego wywiadu, zdradzając w rozmowie z Dawidem Muszyńskim kilka informacji na temat powstającego serialu o Wiedźminie i planów wydawniczych.

  • Kalendarze i plany - znamy datę IV Edycji Warsaw Comic Con!

    Na Expo od kilku godzin trwa proces składania stanowisk, sprzątania po uczestnikach, odprawiania gości oraz, w wielkim skrócie, domykania ostatnich kilku klamek trzeciej edycji Warsaw Comic Con. Jednak gdzie jedna rzecz się kończy, tam druga się zaczyna — z dumą ogłaszamy, że znamy już termin kolejnej, czwartej edycji Warsaw Comic Con!

    Odbędzie się ona w dniach 26.10.2018 - 28.10.2018 i na razie nic nie wskazuje na to, aby lokalizacja wydarzenia miała się zmienić — w październiku wrócimy do znajomych sal Ptak Warsaw Expo.

    Drobne zamieszanie wywołuje strona wydarzenia na Facebook'u, na której początek WCC zapowiedziany jest na 25 października. Możemy jednak zapewnić Was, że data, którą zamieszczamy w naszym artykule, jest prawidłowa i zgadza się zarówno z oficjalną zapowiedzią, jak i grafiką promocyjną.

    Radzimy więc zacząć układać sobie grafiki, plany zajęć oraz obowiązkowych wizyt rodzinnych, ponieważ mamy nadzieję zobaczyć Was w Nadarzynie już tej jesieni!

    banner IV Warsaw Comic Con

     

     

  • Premiera darmowej antologii Fantazmaty!

    Wiosna jeszcze w pełni nie rozkwitła, pogoda nie zawsze pozwala na opuszczanie zakątków ciepłego domu, a ty nie masz co czytać? W takim razie przybywamy z dobrą wiadomością – z dniem 16.04 dostępna jest darmowa antologia Fantazmaty! Po niemal roku od rozpoczęcia projektu, mamy przyjemność zaprezentować wyniki pracy zespołu tworzącego tą publikacje. 20 opowiadań, 11 miesięcy pracy i wysiłek ponad 100 osób – wszystko to dla tego jednego momentu.

  • Recenzja książki: Marta Kładź-Kocot - „Noc kota, dzień sowy. Zamek Cieni”

    nockota

    Marta Kładź-Kocot - „Noc kota, dzień sowy. Zamek Cieni”

    genius creationsWydawnictwo: Genius Creations
    Liczba stron: 338
    Cena okładkowa: 34,99 zł

    Są takie tytuły, które na zawsze pozostają w pamięci czytelnika. Można tu mówić o klasyce, tej uznanej i tej ścisłej, ale obie te grupy wcale nie muszą się pokrywać. Dla przeciętnego odbiorcy rozpoczynającego swoją przygodę z fantastyką w młodych latach większe znaczenie i wartość sentymentalną będą miały najczęściej te pierwsze książki, przy których poznawał odmienne światy, rasy, magię i przeżywał przygody niemal jako jeden z bohaterów. U mnie zaczęło się od klasyki po części dziecięcej, a po części fantasy – tytułów takich, jak „Niekończąca się opowieść”, „Fantaghiro” czy… „Zaklęta w sokoła”. Później oczywiście przyszedł czas na Harry’ego Pottera, „Władcę Pierścieni” i wiele innych, więc o tych dziecięcych fascynacjach trochę się zapomniało… aż przypomniał mi o nich jeden tytuł współczesny. Mowa o „Nocy kota, dniu sowy” Marty Kładź-Kocot, która w swojej debiutanckiej powieści postanowiła wykorzystać motyw znany z właśnie z „Zaklętej” – trochę go odświeżając.

    Virbio Allenmargh, przybywając do Castelburgu, zupełnie nie był przygotowany do roli konspiratora. Podający się za kupca, jąkający się i wyraźnie przerażony młodzieniec od razu budził podejrzenia, ale jednak udało mu się trafić tam, gdzie wiodło go zadanie – do domostwa mistrza Jardala, maga-banity. Zamiast czarodzieja zastał tam jednak jego towarzyszkę, przedstawiającą się jako Mear de Witten. Oferta, jaką ma do złożenia magowi za pośrednictwem rudowłosej jest trudna do przełknięcia – za przysługę pewne dość tajemnicze grono osób oferuje mu bowiem przebaczenie win i zdjęcie rzuconej na oboje klątwy. Jakie uczynki wygnały w tak odległe od siedziby Kapituły tę niezwykłą parę i co będzie musiał zrobić Jardal? I czy na pewno będzie chciał wejść w tak nietypowy układ?

    Wszystko, czym dysponuje Virbio, a wraz z nim i czytelnik, to plotki – dotyczące domniemanych postępków maga, które skazały go na wygnanie, a także zagadkowej obecności przy nim rudowłosej czarodziejki. Dopiero po chwili dowiemy się więcej na temat praw rządzących wykreowanym przez Martę Kładź-Kocot światem, a głownie – jego magiczną częścią. Dość powiedzieć, że zakazany owoc nie tylko kusi najbardziej, ale jest też powszechnie spożywany przy utrzymanym statusie tajemnicy poliszynela. Oczywiście do czasu… Akcja książki obfituje w retrospekcje, które pozwolą czytelnikowi zbudować sobie pewien obraz bohaterów i ich motywacji. Czy da to możliwość zrozumienia ich i poczucia sympatii – to już inna sprawa.

    Trzeba przyznać, że konstrukcje postaci są w „Nocy kota…” bardzo solidne, złożone i konsekwentnie prowadzone. Szczodrze nakreślona przeszłość (tu zwłaszcza Mear) nie pozwala tu bowiem na zbudowanie sobie obrazu bohatera idealnego, pozbawionego wad, wędrującego do określonego celu, którym jest zwycięstwo nad przeciwnościami. Nie, ich przeszłość jest trudna. Bohaterowie Marty Kładź-Kocot byli niegdyś dziećmi, niekoniecznie mile widzianymi, nie zawsze rozpieszczanymi, nie dorastającymi w idealnych warunkach, o czym nie zapomnieli – a co dało im pewien rodzaj siły. Dla równowagi – posiadają także z okrutną konsekwencją wysnute z tak skonstruowanego obrazu słabości. Tym lepiej!

    Mieszane mam uczucia odnośnie zastosowania zabiegu znanego właśnie ze starej baśni o Zaklętej w sokoła. Autorka wykorzystała podobne przeciwieństwa, zmieniając parę bohaterów w tytułowe zwierzęta, dając im też krótki czas przejścia, w którym mogą się porozumieć. Tym trudniejsze będzie podjęcie misji mającej na celu uwolnienie od klątwy. W tym względzie fabuła jest też dość przewidywalna. Na szczęście wkraczają wątki poboczne, jak pojawiające się od czasu do czasu Prządki Losu, wygłaszające kilka enigmatycznych zdań, wyjaśniających niewiele, ale skutecznie podsycających napięcie, oraz samego przedmiotu zadania – władcy krainy, tyleż tajemniczego, co wydającego się… nie do końca człowiekiem. Te dwa elementy przesądziły o mojej chęci zapoznania się z dalszymi losami Mear i Jardala.

    „Noc kota, dzień sowy” jest też lekturą, która wymaga odrobiny cierpliwości na początku. Zanim bowiem ujawni wskazówki co do natury wydarzeń rozgrywających się w niej, minie trochę czasu. Miałam też momentami wrażenie przeładowania informacjami – nagromadzenie wątków pobocznych zdawało się zbyt duże (zwłaszcza sceny rozgrywające się w Kapitule miały tę cechę), a ich powiązanie ze sobą – niejasne. Część z nich trzeba było tez do wyjaśnienia odłożyć na później. Nie można jednak odmówić autorce warsztatowej precyzji, z jaką konstruuje fabułę i sylwetki bohaterów – jednocześnie nie narażając powieści na „suchość”, którą czasem daje się odczuć w takich razach. Dla mnie stanowi to ogromny potencjał na solidną historię o wielopoziomowej intrydze – zdecydowanie więc zostanę przy niej aż do końca.

  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #67

    Dziś poniedziałek, a więc czas na cotygodniowe zestawienie imprez, jakie czekają na nas w przyszły weekend. Na pierwszy ogień idzie największa z nich (i przy okazji jedna z największych w kraju) - Warsaw Comic Con Spring Edition wraz z towarzyszącym Good Game Warsaw. Dla równowagi mamy dwa niewielkie i jednodniowe wydarzenia - Ustroński Dzień z Fantastyką oraz Pszów Game Fest. Zaczynajmy!

  • Dąbrowskie Dni Fantastyki FPS IV objęte patronatem Konwentów Południowych!

    Raz do roku Dąbrowa Górnicza staje się centrum science fiction — na ulicach pojawiają się postacie w barwach maskujących, zmierzające w jednym kierunku, do Muzeum Miejskiego. Jeżeli podążysz za tym specyficznym korowodem, trafisz w miejsce odcięte od szarości świata i codziennego pędu ku kolejnemu dniu...

    Brzmi jak fabuła filmu? Świetnie, ponieważ mówimy o Dąbrowskich Dniach Fantastyki FPS IV, wydarzeniu, które właśnie zostało objęte patronatem przez Konwenty Południowe!

    W Dąbrowie Górniczej w dniach 15-16 czerwca czekają Was między innymi wykłady, prelekcje, konkursy, LARP, gry planszowe, a wszystko to zawarte w kręgu wszystkiego, co powiązane z militariami w fantastyce.

    Zapraszamy serdecznie!

    logo DDF

  • Recenzja książki: Suren Cormudian - „Wędrowiec”

    Suren Cormudian Wędrowiec

    Suren Cormudian - „Wędrowiec”

    insignisWydawnictwo: Insignis
    Liczba stron: 304
    Cena okładkowa: 39,99 zł

    Moskiewskie metro 20 lat po wyniszczającej naszą planetę wojnie nuklearnej. Prawdopodobnie ostatnia siedziba ludzka, w której na stacjach i w podziemnych tunelach żyją ci, którzy przetrwali pożogę, kryjąc się przed promieniowaniem, zmutowaną fauną i florą oraz innymi niebezpieczeństwami czyhającymi tuż za rogiem i na powierzchni. Mimo tego, że ludzi została garstka, wciąż panują podziały. Stacje związały się w sojusze podług przekonań, ustrojów czy po prostu umiejscowienia. I właśnie na jednej ze stacji, która należy do ugrupowania zwanego Hanzą bądź Linią Okrężną, zaczyna się nasza opowieść o stalkerze, który w pogoni za tajemnicą ratował przy okazji całe metro.

    To już druga wydana w Polsce powieść Surena Cormudiana w Uniwersum Metro 2033. Pierwsza miała tytuł „Dziedzictwo przodków” i była jedną z najlepszych, jakie czytałem w tej serii. Tym razem przenosimy się do Moskwy znanej z oryginalnej trylogii, gdzie stalker imieniem Siergiej Minimalny zostaje wpleciony w ciąg wydarzeń, które przeganiają go po powierzchni oraz kilku stacjach, co rusz wystawiając na śmiertelne niebezpieczeństwo. Mamy tu sporo nawiązań do postaci i wydarzeń znanych już w powieści Dymitra Glukhovsky'ego, ale całościowo książka nie ingeruje w wydarzenia, które dopiero nadejdą.

    Fabuła „Wędrowca” jest poprowadzona spójnie, a kolejne wydarzenia wynikają z logicznych pobudek na bazie tego, co się dzieje wokół bohaterów. Intencje i powody, dla których Siergiej zachowuje się tak, a nie inaczej, są sensowne i pasują do przedstawionej charakterystyki samego stalkera. Wszystko opisane jest konsekwentnie i nie tworzy poczucia „zgrzytu”, które da się często odczuć, gdy wydarzenia bądź zachowania nijak nie pasują do przedstawionej nam wcześniej charakterystyki jednych i drugich.

    Ale o czym właściwie jest ta książka? Siergiej po tym, jak niemal zginął podczas jednej z eskapad, wraca na swoją rodzinną stację – Tulską, gdzie większość ma go za zmarłego. W międzyczasie zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Zaginął kolejny stalker, a na stację, dawno nieużywanym tunelem i z miejsca, które uznawano za opuszczone, przybywa dziecko, a po nim dziwny przybysz. Sprawa komplikuje się, kiedy dzieciak umiera w dziwnych okolicznościach, a opiekująca się nim lekarka znika. Minimalny wraz z przybyłym ruszają za nią w pogoń. I tak właśnie zaczyna się ciąg przygód, który niemal doprowadzi do zniszczenia całego życia w metrze.

    Postać Siergieja jest wyrazista, ciekawa i nieco zbzikowana, co dodaje humoru w ponurej rzeczywistości opisanej w powieści. Są to tak cyniczne i wyważone żarty, że nie psują przy tym mrocznej atmosfery, a jedynie pozwalają na chwilę nerwowego uśmiechu podczas czytania. Nie brakuje tu momentów pełnych akcji, wzruszających scen bohaterstwa i pożegnań czy melancholijnych rozmów na ważne życiowo tematy, które są w stanie zmusić nas do chwili przemyśleń.

    Książkę czytało mi się przyjemnie. Jest napisana bardzo przystępnym językiem i podzielona na swoisty wstęp i ukazanie głównej postaci, początek i rozwinięcie historii, pełną akcji przygodę oraz jej spokojne i przemyślane zakończenie, które nie pozostawia nas w domysłach, ale jednocześnie otwiera furtkę ewentualnej kontynuacji. Chętnie przeczytałbym o dalszych losach Siergieja Minimalnego.

  • Wystawa komiksów na Warsaw Comic Con!

    Podczas Warsaw Comic Con’u odbędzie się największa w Europie wystawa komiksów – Polish Comic Art. Ponad 250 prac artystów z Polski i całego świata zawita na warszawskie gabloty. Wśród nich znajdzie się m.in. Janusz Christa, twórca kultowego komiksu „Kajko i Kokosz”, Glenn Fabry znany z „Kaznodziei” oraz Andreas Martens, autor cyklu „Rork” i serii „Koziorożec”. Fani będą mieli okazję spotkać się z ulubionymi rysownikami i zdobyć ich autografy.

     

    Baner konwentu Warsaw Comic Con

  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #66

    W dzisiejszym Poniedziałkowym Flashu Konwentowym przedstawię Wam cztery wydarzenia o całkiem odrębnej tematyce i w rozstrzale wielu kilometrów. Będą to: SPOT 2018 w Przywidzu (województwo pomorskie), Kregulcowe Dni Fantastyki w Cieszynie oraz dwa konwenty mangowe lub mangopochodne - Podkarpacki Festiwal Kultury Japońskiej Lotus w Rzeszowie i Chibimatsuri w Warszawie.

  • Chorcon 2018 pod patronatem Konwentów Południowych

    Podlaski Festiwal Fantastyki Chorcon to konwent hobbystyczny „od fanów dla fanów”. Jego głównym celem jest promowanie fantastyki znanej z gier, książek i filmów. W przeciągu dwóch dni uczestnicy będą mieli okazję wziąć udział w turniejach gier, pokazach, blokach tematycznych, sesjach RPG, wystawach strojów i broni (cosplay). Dla najmłodszych uczestników zorganizowana została strefa zabaw.

  • Pierwszego kwietnia - dzień cudów

    Wczoraj, jak co roku, działy się rzeczy niewyobrażalne. Powstawały nowe, wielkie projekty, inne upadały, odwołując swoje inicjatywy. W tym jednym dniu dzieje się dużo więcej niż zwykle, dlatego warto podsumować, na jakie to ciekawe pomysły wpadli organizatorzy konwentów, wydawcy i inne podmioty związane z tematyką naszego portalu.

  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #65

    Mamy nadzieję, że wciąż jesteście w stanie wskoczyć w ulubione ubrania, mimo iż gdzieś w pobliżu czai się jeszcze sałatka jarzynowa. Jakby nie było, przygotujcie się, bowiem w najbliższy weekend wracamy z konwentami. Tym razem do wyboru mamy trzy wydarzenia: Gorcon, 7 Edycję Dnia Kultury Japońskiej i Festiwalu Kultur Azjatyckich oraz Lubelską Arenę Gier.

  • Tanie noclegi podczas festiwalu DreamHaven?

    Festiwal Inspiracji Larpowych DreamHaven to jeden z wielu ciekawych sposobów na spędzenie wakacji. Nie bez znaczenia jest termin, w jakim się odbędzie - od 29 czerwca do 8 lipca 2018 roku - oraz malownicza okolica, czyli Przystanek Alaska w Gliśnie Wielkim. Dotąd dostępne były tylko dwie opcje noclegowe. Do dyspozycji mieliśmy domki do wynajęcia (w ograniczonej ilości) oraz miejsce na polu namiotowym. Co jednak, jeżeli koszt wynajęcia domku nas przerasta i nie mamy swojego namiotu?

    Organizatorzy wprowadzili trzecią, bardzo korzystną opcję. Miejsce w dużym, ośmioosobowym namiocie harcerskim/wojskowym. Skorzystanie z tego udogodnienia będzie kosztowało 75 złotych, co wcale nie jest poważną kwotą za 9 dni „wynajmu”.

    Koszt wynajęcia domku to ponownie 290 zł, natomiast miejsce na polu namiotowym będzie nas kosztować 190 zł. Możliwe jest również wynajęcie miejsca na jeden lub więcej dni, ale wtedy zapłacimy 45 zł za dobę, co na dłuższą metę nie jest zbyt opłacalne.

  • Recenzja książki: Gav Thorpe – „Oczyszczenie Kadillusa”

    kadillus

    Gav Thorpe - „Oczyszczenie Kadillusa”

    copernicus corporationWydawnictwo: Copernicus Corporation
    Liczba stron: 336
    Cena okładkowa: 44,00 zł

    „Oczyszczenie Kadillusa” Gava Thorpe'a, czwarta powieść „Bitew Kosmicznych Marines”, obraca się wokół postaci dobrze już znanej stałym czytelnikom serii - Arcyzgliszczyciela Ghazghkulla Mag Uruk Thraki, wodza orków odpowiedzialnego za rozpętanie trzeciej wojny o Armageddon (opisanej szerzej w „Helsreach”). Na rok przed tamtymi wydarzeniami stacjonujące na Piscinie IV oddziały Mrocznych Aniołów ścierają się z czymś, co początkowo uważają za niewielką grupę zielonoskórych – zwiad nie wykrył bowiem żadnego wrogiego statku, który lądowałby na planecie, a byłby zdolny do przewiezienia większych oddziałów wroga. Ich pomyłka będzie brzemienna w skutkach, gdy okupujące port Kadillus hordy okażą się ledwie szpicą dużo większej armii, atakującej z nowego, niespodziewanego dotąd kierunku...

    Gavin Thorpe jawił mi się do tej pory jako ktoś, kogo kunszt autorski przejawiał się głównie w różnych tekstach pisanych na potrzeby gier osadzonych w uniwersum Warhammera 40 000 – podręczników i dodatków do systemu bitewnego, ale też i kilku powieściach (całkiem niezła trylogia „Path of the Eldar” to jego dzieło). Dzięki temu po „Oczyszczeniu Kadillusa” spodziewałem się tekstu co najmniej solidnego – i bardzo się cieszę, że te oczekiwania zostały w pewnym stopniu spełnione.

    Thorpe'owi udaje się przede wszystkim uniknąć pułapki, w którą nierzadko wpadali jego poprzednicy w tej linii wydawniczej – wydaje się rozumieć, że Kosmiczni Marines są postaciami zbyt mało barwnymi (ramy uniwersum nie zezwalają bowiem na zbytnią inwencję w tym zakresie), by jeden z nich mógł w całości wypełnić swoją historią karty powieści bez pozostawienia czytelnika z wrażeniem niedosytu. Właśnie dzięki temu konflikt na Piscinie IV możemy śledzić oczami kilku bohaterów, których historie następują po sobie. Najwięcej miejsca poświęcono Starszemu Sierżantowi Naamanowi, zwiadowcy Mrocznych Aniołów, który dzięki swojemu uporowi, a wbrew rozkazom Mistrza Beliala pomaga odkryć przyczynę, dla której wróg tak prędko zgromadził siły. Kapelan Śledczy Boreas, służący duchowym wsparciem obrońcom Pisciny, przeżyje na własnej skórze konsekwencje niedocenienia mało liczebnego wroga podczas bitwy o wąwóz Barrak. Konsyliarz Nestor złoży relację z pierwszej linii, gdzie pośród kanonady ciężkiej broni przyjdzie mu walczyć o życie swoich kamratów. Kilka słów do powiedzenia będzie miał także sam Belial, opisując finał i zwycięski szturm na pozycje wroga, na osłodę zaś przeczytamy relację prostego gwardzisty, Tauno, biorącego udział w rozpaczliwej obronie łańcucha gór Koth, mającej zapobiec połączeniu się dwóch wrogich armii.

    Zabieg autora okazuje się skuteczny – ukazując różnych bohaterów w kilku punktach przełomowych wojny o Piscinę IV sprawia on, że czytelnik nie znudzi się zbyt szybko. Jak to bywa w tym cyklu i uniwersum, poszczególni bracia zakonni zarysowani są szczątkowo, mając może ze dwie cechy, które w jakiś sposób odróżniają ich od reszty, a nie zostały zdominowanie i przyćmione przez standardowy zestaw zachowań rycerza Imperatora. Jednak taka dość płytka konstrukcja bohatera, która mogłaby drażnić i przeszkadzać w przypadku długiego tekstu (i drażniła choćby w „Polowaniu na Voldoriusa”) okazuje się w zupełności wystarczać dla kilku krótszych opowieści. Jedna cecha jest wspólna dla całej grupy, ale jednocześnie rzadko spotykana gdzieś indziej: zamiast wymieniać zwyczajową litanię zalet, autor ukazuje Marines może i jako skuteczne maszyny do zabijania – ale nadal w jakimś stopniu ludzi, zdolnych do pomyłek, do przywodzących do upadku pychy i lekceważenia.

    Językowo i warsztatowo również jest tu znacznie lepiej niż w poprzedniej odsłonie cyklu. Thorpe pokazuje, że stać go na wyważone tempo, umiejętnie dawkując opisy, nie przeciągając, ale też nie uprzedzając faktów. Nie epatuje zbędnym patosem, nie próbuje wpajać czytelnikowi, co ma czuć. Opisy starć są przemyślane, choć nie aż tak widowiskowe i epickie, jak miało to miejsce w innych książkach w tym uniwersum, co jednych ucieszy, innych zniechęci. Odrobinę brakuje tutaj rozmachu – ani na chwilę nie miałem wrażenia, że w całej tej wojnie o coś chodzi, że stawki w tym konflikcie są wysokie. Bohaterowie, owszem, podejmują ryzyko, ale bez przyczyny innej niż „to nasi wrogowie, musimy ich zabić” ich wysiłki sprawiają wrażenie jałowych.

    „Oczyszczenie Kadillusa” wydaje się powieścią napisaną w bardzo ostrożny sposób – nie wychyla się na polu widowiskowości i rozmachu wydarzeń w niej zawartych, ale też dzięki temu unika błędów, które popełniało wielu innych. Solidna, wyważona, poprawna, może stanowić przyjemną lekturę dla miłośnika uniwersum, choć trudno pozbyć się wrażenia, że przy odrobinie fantazji mogłaby być czymś więcej.