Munchkin Apokalipsa: Edycja Jubileuszowa
Wydawca: Black Monk
Autor: Steve Jackson
Rodzaj: Karciana/Fantasy
Poziom skomplikowania rozgrywki: Średni
Losowość: Średnia
Gra składa się z:
- 165 (+106 w dodatku) kart drzwi i skarbów
- 4 (tylko w dodatku) pustych kart
- 12 (+6 w dodatku) kart Pieczęci
- kości sześciościennej
Co by było, gdyby połączyć fana postapokaliptycznej rzeczywistości i gier karcianych, w których zasady wzajemnie się wykluczają, a mimo to wszystko działa jak należy, a nawet lepiej? Gracz w „Munchkin Apokalipsa”!
Tym nieco suchym żartem zaczniemy recenzję reedycji „Munchkina” podszytego jeszcze większym absurdem i szokiem wywołanym przez to, co robią z graczami pieczęcie. Ale nie uprzedzajmy faktów i zacznijmy od genezy. Jest to już kolejna edycja powstała w ramach XV jubileuszu serii z odświeżonymi grafikami kart, których autorem jest Len Peralta. Ponieważ nie miałem wcześniej okazji grać w tę wersję gry, z przyjemnością zabrałem się za recenzję jej odświeżonej wersji.
Krótko o różnicach. Te są niewielkie, ale za to zrobione ze smakiem. Grafiki pasują stylem do samej gry i nie zaburzają rozgrywki. Jest to o tyle ważne, że część z nas przyzwyczaiła się już raczej do bardzo charakterystycznego stylu Johna Kovalica, który ilustrował większość gier z serii.
Rozgrywka opiera się na podobnych założeniach, co i cała Munchkinowa rodzina. Naszym celem jest zdobycie dziesiątego poziomu, a ten możemy uzyskać za pomocą odpowiednich kart, walcząc z potworami, które stają nam na drodze (lub są podrzucane przez innych graczy), lub oszukując. Rozgrywkę można przyrównać do swego rodzaju gry fabularnej (RPG), gdyż mamy w niej klasy postaci. W innych edycjach występują też rasy, w „ Munchkin Apokalipsa” natomiast musimy się zadowolić byciem szarym człowiekiem. Ponadto naszą postać można „ubrać” w przedmioty, które zwiększają nasz bonus do poziomu i pozwalają pokonać najpotężniejsze potwory. Brzmi pięknie i poważnie, prawda? Otóż nie, ponieważ w tym wszystkim przeszkadzają nam inni gracze, próbujący nie dopuścić do zdobycia przez nas zwycięskiego poziomu, a narzędzi do przeszkadzania w grze nie brakuje. Do tego zabawę podkręca absurdalność treści oraz rysunków umieszczonych na kartach oraz to, że zasady wcale nie są takie oczywiste, bo ustalane są głównie poprzez to, co jest na nich napisane. Och, oczywiście istnieje ogólny zarys – szkielet – ale wielokrotnie przekonacie się, że ta gra potrafi zaskakiwać.
No dobrze, ale czym różnią się poszczególne edycje? Każda z nich jest wyjątkowa i wprowadza oryginalne mechaniki, rodzaje przedmiotów czy jeszcze bardziej dziwaczne zasady. Nie inaczej jest w przypadku „Apokalipsy”, z tym jednak, że tutejsza mechanika wprawiła w osłupienie nawet mnie i moją drużynę weteranów. Otóż cała zabawa obraca się wokół tajemniczych pieczęci, które potrafią już i tak zwariowaną rozgrywkę wywrócić do góry nogami. Przypominają one mocno dopakowane klątwy, sprawiając, że można praktycznie pod sam koniec gry stracić wszystko i przegrać mimo miażdżącej przewagi, albo wprost przeciwnie – jedną otwartą pieczęcią przerwać pasmo nieszczęść oraz niepowodzeń i doprowadzić do nieoczekiwanego zwycięstwa. O ile wcześniej liczył się tylko poziom i to właśnie na tej wartości byli skupieni gracze, tak teraz poziomy często tracą na znaczeniu, gdyż wraz z otwarciem ostatniej, siódmej pieczęci gra się kończy i… poziom nie ma wtedy żadnego znaczenia. Oczywiście inaczej się ma sprawa, kiedy uda się wylevelować zanim świat się skończy, ale takie sytuacje są raczej rzadkością.
Sama tematyka apokaliptycznej edycji „Munchkina” jest całkiem przystępna i większość graczy powinna zrozumieć żarty w niej zawarte. Zwykle easter eggami ukrytymi w prześmiewczych kartach w pełni cieszyć się mogli raczej fani serii/tematyki związanej z kolejnymi wariacjami gry. W „Apokalipsie” jest ona ogólna, choć dalej można określić ją jako geekowską. Wśród klas postaci znajdziemy między innymi Blogera, Dzieciaka czy Naukowca, natomiast walczyć przyjdzie nam z takimi maszkarami, jak Spambot, Lady Tata czy Cerberek.
Jest to najlepsza edycja „Munchkina”, w jaką kiedykolwiek grałem i mam nadzieję, że zostanie wydane do niej więcej dodatków z jeszcze większą liczbą pieczęci (bo te niestety po kilku/kilkunastu grach tracą nieco swój „efekt wow”, choć i tak mrożą krew w żyłach swoimi mocami). Zawsze też możemy połączyć tę edycję z jakąkolwiek inną, podnosząc poziom absurdu do… diabelnie absurdalnego. Każdy, powtarzam, każdy fan „Munchkina” powinien zagrać w tę grę, a każdy nie fan powinien dołączyć do tego pierwszego i dać się ponieść przygodzie!