Fantastyka

  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #8

    Witamy w grudniu, w pierwszy poniedziałek ostatniego miesiąca tego zacnego roku. Jutro Mikołajki, trzeba szykować upominki, zatem przekazujemy Wam kolejny Poniedziałkowy Flash Konwentowy. A co ciekawego wydarzy się w tym tygodniu?

  • Recenzja książki: Rusłan Mielnikow - „Mrówańcza”

    Okładka książki Mrówańcza Rusłan Mielnikow

    Rusłan Mielnikow - „Mrówańcza”

    Logo Wydawnictwo Insignis Autor: Rusłan Mielnikow
    Wydawnictwo: Insignis
    Liczba stron: 368
    Cena okładkowa: 34,99 zł

    „Mrówańcza” jest powieścią specyficzną z tego względu, że autor przenosi nas do Rostowa nad Donem, w którym obecnie metra nie ma. Już na wstępie Rusłan Melnikow tłumaczy, że pozwolił sobie na pewną dozę fantazji przyspieszając budowę tuneli, która miała zostać rozpoczęta w 2014 i ukończona w 2020 roku, a jak dobrze wiemy, wojna nuklearna w Uniwersum Metro miała miejsce rok wcześniej.

    Pod miastem biegły dwie linie metra, niebieska i czerwona, z czego ta pierwsza nigdy nie została ukończona, a przez mniejszą głębokość i brak hermetycznych grodzi promieniowanie miało tam większy poziom niż w przypadku linii czerwonej. Oczywiście, nastąpiły głębokie podziały, nie tylko między obiema liniami, których mieszkańcy wzajemnie się nienawidzili, ale także na samej linii czerwonej, podzielonej między Kozaków Dońskich, Stacje Elitarne, Teatralnych, Diasporę Targową, Manufaktury Selmasza oraz stacje niezależne. Spore różnice w bogactwie poszczególnych jednostek wynikały z ich umiejscowienia i zamieszkującej je ludności. Na przykład, mieszkańcy Manufaktury byli wykwalifikowanymi technikami, mającymi w garści praktycznie całą elektryczność i maszyny, natomiast stacje targowe opływały w bogactwa ze względu właśnie na handel.

    Bohaterem powieści jest Ilja Magin, znany też pod pseudonimem Mag. Mieszka on na opuszczonej stacji końcowej – Port Lotniczy. Ta, niegdyś zaludniona, stacja została zaatakowana przez straszne potwory z powierzchni, zwane żabami (ze względu na dźwięki jakie wydawały oraz chwytne języki). Mieszkańcy próbowali się ratować wysadzając tunel, z którego przybyły potwory, jednak nie wszystko poszło po ich myśli. Żaby zaatakowały niespodziewanie, powodując chaos i zabijając wszystkich mieszkańców, łącznie z żoną i synem Maga, natomiast on sam cudem przeżył. Ocalał też Saper – trójpalczasty naczelnik stacji, który, ratując się ucieczką, wysadził korytarz łączący Port Lotniczy z resztą metra, tym samym odcinając drogę ucieczki reszcie. Od tamtej tragedii Ilja żył samotnie, trudniąc się zabijaniem wszystkich napotkanych mutantów i stalkerstwem, przynajmniej do czasu nadejścia tytułowej mrówańczy, stanowiącej zagrożenie dla całego metra.

    Powieść jest mroczna. Główny bohater poświęca się swojej misji w pełni i tylko to się dla niego liczy. Nie przepada za innymi ludźmi, a jedynymi osobami, z którymi regularnie rozmawia, są Sierioża i Oleńka – żona i syn, którzy dawno już umarli. Jak to możliwe? O tym możecie się przekonać, czytając książkę, gdyż wyjaśnienie jest całkiem sporym spojlerem. Dostajemy głęboki wgląd w umysł Ilji, który sporo rozmawia sam ze sobą, w ten sposób dzieląc się przemyśleniami i z czytelnikiem. Wielu uważa go za dziwaka czy szaleńca, jednak książka nie daje pewności, czy Mag na pewno nim jest. Widzimy też jego przemianę, która dokonuje się automatycznie i jest następstwem wydarzeń opisanych w powieści.

    Mag podąża drogą niewybraną przez siebie: nie ma wyboru i musi ratować się ucieczką do metra i znienawidzonych ludzi. Jest też zmuszony przebywać wśród nich i z nimi rozmawiać, co prowadzi go do wielu przemyśleń, a w końcu zdaje sobie sprawę z tego, jakim naprawdę jest człowiekiem i kim są dla niego inni z jego gatunku. Tym wszystkim dywagacjom towarzyszy często rzeź, pełna flaków, krwi, mordu i groteskowych scen. Trup ściele się naprawdę gęsto i zabitych można by spokojnie liczyć w setkach. Nie wiem czy jest to celowy zabieg, czy niekonsekwencja autora, ale z tekstu wynika, że liczebność mieszkańców zmniejszyła się do poziomu, w którym ciężko będzie odbudować mały, podziemny świat. Ale z drugiej strony, czy wszystko zawsze musi kończyć się dobrze? A może właśnie o to chodziło autorowi, żeby pokazać, że ludzkość, mimo dotkliwych strat, wciąż jest w stanie podnieść się z kolan (a w tym przypadku już z łopatek) i nadal żyć?

    Nie podobała mi się ta liniowa fabuła. Miałem poczucie, że bohater nie ma żadnego wpływu na to, co się wokół niego dzieje. Jest prowadzony za rękę, z miejsca na miejsce i jedyne co może zrobić, to podążać według ustalonego szlaku, bo każda inna droga prowadzi do śmierci. Nie przypadła mi też do gustu postać Gapcia, który był nierealistyczny. Nie pasował w ogóle co całej mrocznej otoczki. Może tak miało być, ale dla mnie była to fałszywa nuta w piosence. Ostatnim już zarzutem będzie wątek z umarłymi, którzy nie umarli i płytkość tych postaci. Do końca wierzyłem, że pewna historia ma drugie dno, ale okazało się, że niestety czarne jest czarne, a białe pozostaje białym. Na odcienie szarości nie starczyło farby.

    Książka w ogólnym rozrachunku wypada na plus i zmusza do pewnych przemyśleń, a kto nie lubi się zastanawiać po lekturze nad tym, co właśnie przeczytał? Klimat w niej jest bardziej filozoficzny, z morałem; w mniejszym stopniu jest to pełna akcji i przygód powieść. Niemniej, poza niebywale przeciągającymi się momentami, w których wewnętrznie modliłem się o jakiś ruch fabuły, czytało się ją całkiem przyjemnie.

  • Druga Ruda Mithrilu szuka atrakcji do 6 grudnia

    Ważna informacja dla wszystkich chcących zostać częścią Drugiej Rudy Mithrilu. W związku z faktem, iż część twórców wciąż pracuje nad swoimi atrakcjami, organizatorzy podjęli decyzje o przedłużeniu terminu nadsyłania zgłoszeń do 6 grudnia. W związku z owym faktem inne terminy dotyczące atrakcji, jak choćby ich wybór i akceptacja, mogą również ulec wydłużeniu o kilka dni.

  • Recenzja książki: Lee Lightner - „Synowie Fenrisa”

    synowie fenrisaLee Lightner - „Synowie Fenrisa”

    copernicus corporation Autor: Lee Lightner
    Wydawnictwo: Copernicus Corporation
    Liczba stron: 340
    Cena okładkowa: 39,00 zł

    Przyznaję, nie jestem fanem twórczości Williama Kinga – dotychczas pisany przez niego cykl o wspomnieniach Ragnara, mistrza zakonu Kosmicznych Wilków, ani mnie nie porwał, ani szczególnie nie zniechęcił. Ciekaw byłem, czy duetowi pisarskiemu występującemu pod pseudonimem Lee Lightner, który przechwycił przywilej jego kontynuowania, uda się ten stan rzeczy zmienić. Panie i Panowie, oto piąty tom cyklu, „Kosmiczny Wilk” - „Synowie Fenrisa”.

    Piąta część podejmuje historię tam, gdzie pozostawiły ją „Wilcze Ostrza”. Ponownie mamy do czynienia z Ragnarem, który w czasie jednej z licznych bitew z Chaosem, zainspirowany przez bitewny zapał młodych rekrutów, zatrzymuje się na chwilę, by powspominać swoją przeszłość jako szczenięcia, młodego i jeszcze niedoświadczonego Kosmicznego Marine. Wraca wtedy myślami do pobytu na planecie Hyades, jednego z nielicznych ośrodków w Imperium, gdzie wydobywa się promethium – paliwo do imperialnych pojazdów oraz uzbrojenia typu melta. Wraz z towarzyszami z Wilczych Ostrzy, strażnikami domu Belisarius, został tam wysłany, by zbadać osobliwy fenomen, który przyczynił się do spadku efektywności wydobycia. Z pozoru proste zadanie znacznie się komplikuje, gdy okazuje się, że nie oni jedyni prowadzą tam śledztwo – sześcioosobowa grupa z zakonu Mrocznych Aniołów, pradawnych rywali Wilków jeszcze z czasów Herezji Horusa, przybywa tam wkrótce po Ragnarze i jego kompanach...

    Miałem mnóstwo zarzutów wobec poprzedniej części cyklu, jeszcze autorstwa Williama Kinga – miałką, mało charakterystyczną prezentację bohaterów drugoplanowych, wolny rozwój akcji i niezbyt zawiłą intrygę. Muszę jednak przyznać, że na tle tego, co zaprezentowali Lee Lightner, twórczość autora pierwotnego „Kosmicznego Wilka” prezentuje się jako istne arcydzieło. Nie potrafię wskazać elementu tej powieści, który byłby zrobiony dobrze. Opisy starć, które tak chwaliłem w poprzedniej odsłonie, tutaj są chaotyczne i męczące. Całkiem niezłe dialogi teraz kompletnie nie trzymają się kupy i chociaż spotykamy tu bohaterów, którzy pojawili się już w poprzedniej odsłonie cyklu – Haegra, Torina i, oczywiście, Lady Gabriellę – to właśnie z ich powodu nie zachowali oni kompletnie niczego z dawnego charakteru i ikry. Podobnie ma się sprawa z Ragnarem, który, będąc postacią nawet jeśli niezbyt głęboką, to chociaż ciekawą, ze swoim odpowiednikiem z poprzednich odsłon serii ma wspólne chyba wyłącznie imię. Czarę goryczy przepełnił sposób, w jaki przedstawiono Mrocznych Aniołów (skądinąd jeden z moich ulubionych zakonów, co w kontekście tej powieści muszę przyznać ze wstydem). Ten przyprawia o zgrzytanie zębami – brak dyscypliny typowej dla surowej reguły zakonu to jedno, ale przysłani na Hyadesa członkowie Skrzydła Śmierci, elitarnej pierwszej kompanii zakonu są po prostu kompletnymi idiotami, których możliwości przekracza nawet zaplanowanie prostej akcji dywersyjnej!

    Jakby tego było mało, jakość polskiego wydania książki jest raczej mizerna. Nie tylko sprawia ona wrażenie, jakby nie przeszła najbardziej podstawowej korekty – roi się od literówek, powtórzeń i językowych niezręczności, których łatwo można było uniknąć. Mam również wątpliwości, czy tłumacz wykonał swoją pracę w stu procentach poprawnie. Na stronach „Synów Fenrisa” można napotkać wiele zapewne nieświadomie popełnionych kalek językowych (aż za łatwo wyobrazić sobie brzmienie oryginalnego tekstu), zaś zdania ułożone są w dziwny, nienaturalny sposób, co sprawia, że czytanie piątego tomu przygód Ragnara w wersji polskiej staje się zajęciem męczącym i niezbyt satysfakcjonującym. Zabrakło też konsekwencji w tłumaczeniu nazw własnych: ród Belisarius, przetłumaczony w „Wilczych Ostrzach” jako ród Belizariuszy, tutaj zachowuje oryginalną pisownię – podczas gdy legendarny parton i założyciel Mrocznych Aniołów, Lion El'Jonson, został Lwem El'Jonsonem. Tytułowano go Lwem, owszem, ale czy imię nie powinno zachować oryginalnego brzmienia, skoro zachowały je inne imiona w tej książce? 

    Nie wiem, na ile rozliczne potknięcia tej powieści są dziełem autorów, a na ile konsekwencją nieudanego tłumaczenia. Wiem jedynie, że w tej postaci „Synów Fenrisa” z czystym sumieniem nie mogę polecić nikomu, nawet najbardziej oddanym fanom cyklu czy świata Warhammera 40 000. Powieść ta, wtórna w stosunku do poprzednich, a w dodatku o parę oczek gorsza jakościowo, nie daje się uratować nawet przez niezły pomysł na wątek główny. Zdecydowanie odradzam.

  • Recenzja mangi: Kagami Takaya, Yamamoto Yamato, Furuya Daisuke - „Seraph of the end - Serafin Dni Ostatnich"

    serafin dni ostatnich

    Seraph of the end - Serafin Dni Ostatnich

    waneko

    Autor: Kagami Takaya, Yamamoto Yamato, Furuya Daisuke
    Wydawnictwo: Waneko
    Ilość tomów: 11, seria dalej powstaje
    Cena okładkowa: 19,99 zł

    Świat został zniszczony przez nieznany wirus. Przetrwały tylko dzieci poniżej trzynastego roku życia, jednak i one zostały zniewolone przez wampiry, które wyszły z trzewi ziemi. Historia zaczyna się w podziemnym mieście Sanguinem, gdzie krwiopijcy przetrzymują dzieci. Główny bohater, Yuuichiro Hyakuya poprzysięga zemstę na wampirach, krzywdzących jego najbliższych. Chce stać się silniejszy, by uciec razem z przyjaciółmi z tego okropnego miejsca. Jednakże nic nie idzie po jego myśli i plan, który miał przynieść upragnioną wolność, doprowadza do kolejnej tragedii. Chłopiec ucieka z więzienia, jednak świat zewnętrzny wygląda zupełnie inaczej niż ten, który znał z opowieści wampirów. Nie jest zupełną ruiną, a co więcej, dorośli ludzie żyją. Już w chwilę po tym, jak udaje mu się uciec, Yuuichiro spotyka na swej drodze podpułkownika Ichinose Gurena z Japońskiej Cesarskiej Armii Demonów, która jest organizacją zrzeszającą ocalałych ludzi, walczących z krwiopijcami. Guren oferuje chłopakowi moc potrzebną do zabijania wampirów, jeśli ten tylko z nim pójdzie. Yuuichiro przystaje na jego propozycję.

    Historia przedstawiona w mandze przypomina trochę „Atak tytanów”. Główny bohater chce się zemścić za swoją rodzinę, przechodzi przez specjalny trening, a czuwa nad nim jego mistrz. Akcja jest dynamiczna i wciągająca. Autor wprowadził wiele tajemnic np. od samego początku nie wiemy, czemu świat został zniszczony przez wirus oraz czym jest tytułowy Serafin Dni Ostatnich. Tajemnica goni tajemnicę, a odpowiedzi dostajemy stopniowo. Nie znamy także motywów kluczowych postaci. Pojawiają się nieprzewidziane zwroty akcji, przez co czytelnik ma ochotę sięgnąć po kolejny tom. Kreska jest przyjemna dla oka, sceny akcji są narysowane na wysokim poziomie, a postacie dopracowane.

    „Serafin Dni Ostatnich” łączy przygodówkę z dużą ilością dramaturgii (nie ma tu takiej postaci, która by nie doświadczyła straty ukochanej osoby) z wątkami wojskowymi. Przewijają się elementy komediowe w postaci pranków czy po prostu komicznych dialogów. Gorzej przedstawia się motyw przyjaźni, bo do znudzenia Takaya Kagami nam o niej przypomina i wciska wręcz, gdzie się tylko da. W rezultacie psuje to pewne wątki, gdzie kategorycznie siła przyjaźni nie pasuje. Jeśli zaś chodzi o wojsko – mamy tu jasno przedstawioną hierarchię i zasadę „silny zjada słabego”. Nie ma tu miejsca na emocje takie jak empatia, ponieważ żołnierze mogą zostać poddani torturom w ramach testu wierności. Występuje konflikt między rodziną Hiragii, która prowadzi Japońską Cesarską Armię Demonów, a żołnierzami niższej rangi, którzy nie tolerują tego, że dowodzący nigdy nie walczą na froncie. Główną postacią, która pragnie zmiany w tym przypadku, jest podpułkownik Guren Ichinose.

    Główne skrzypce gra tu dość nierozgarnięty Yuuichiro Hyakuya, który w kółko mówi o zemście na krwiopijcach, oraz jego przyjaciel – Mikaela, pogrążony w otchłani rozpaczy, nie ufający nikomu oprócz Yuu. Pierwszy jest lekkomyślnym młodzieńcem, który najpierw mówi, a dopiero potem myśli i najlepiej nikogo by nie słuchał. Jednak w głębi ducha bardzo zależy mu na swoich najbliższych, lecz nigdy nie przyznaje się do tego na głos. Natomiast Mikaela jest zdesperowanym chodzącym nieszczęściem ze skłonnościami do poświęceń (ale tylko dla jednej osoby). Ma wręcz obsesję na punkcie swojego ukochanego Yuu, a w relacjach z innymi jest wyjątkowo nieufny i twierdzi, że wszyscy są źli. Do tego zwariowanego duetu dołącza grupa rówieśników Yuuichiro, kilkoro wojskowych o wyższej randze oraz pojedynczy arystokraci z wampirzej społeczności.

    Dlaczego sięgnęłam po „Serafina Dni Ostatnich”? Najpierw obejrzałam anime i później przyszedł czas na wersję czytaną. I przysięgam, że animacja nie umywa się do mangi. Z rozdziałami jestem na bieżąco, czytając wersję angielską, i wiele razy byłam pozytywnie zaskoczona, ponieważ występuje wiele zwrotów akcji, przy których szczęka opada. Autor skupił się głównie tutaj na wątku braterskim, chociaż występuje nawet i miłosny dotyczący Ichinose Gurena, który swoją drogą doczekał się nawet nowelki. Opowiada ona o pułkowniku, jego relacjach z rodziną Hiragii oraz o wydarzeniach przed rozprzestrzenianiem się zabójczego wirusa. Z pewnością „Serafina Dni Ostatnich” mogę polecić każdemu fanowi wampirów, demonów czy aniołów. Wygląda na to, że większą rolę odegrają na koniec te ostatnie. Mnie osobiście urzekła kreska oraz jedna z kluczowych postaci – podpułkownik Guren. Jednak na uznanie z pewnością zasługuje i więcej postaci. Historia nadal trwa, więc pewnie wiele się jeszcze zmieni, a autor zdąży nas zaskoczyć i to nie raz.

  • Patronat nad Fantasmazurią 2017

    Pamiętacie post o czerwcu i Mazurach? Były bilety, a teraz czas na kolejną dobrą wiadomość. Nasz smok bardzo chciałby odwiedzić ten jakże piękny rejon, a nie ma chyba lepszej okazji niż właśnie czerwcowy konwent Fantasmazuria. Dlatego też został on objęty naszym patronatem medialnym. Mamy nadzieję, że polecicie razem z nami, konwenty i natura to bowiem bardzo dobre połączenie.

  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #5

    Czwarta edycja Tsuru Japan Festival już za nami. I choć poniedziałek kręci się pełną gębą, jest to również czas, kiedy przedstawiamy Wam nasz kolejny Poniedziałkowy Flash Konwentowy. A co ciekawego znalazło się w nim dzisiaj?

  • Relacja z konwentu - FALKON 2016 - Czego Pyrkon mógłby się nauczyć od FALKONu?

    W tym roku, 4-6 listopada odbyła się XVII (siedemnasta) edycja festiwalu fantastyki FALKON. Oczywiście ponownie miejscem wydarzenia były Targi Lublin oraz niedaleko położona od nich Szkoła Podstawowa nr 20 przy ulicy Jarosława Dąbrowskiego. Nocleg zapewniony został w Szkole Podstawowej nr 31 przy ulicy im Lotników Polskich, około 2 kilometry od Targów. Tym razem motywem przewodnim byli wszelkiej maści superbohaterowie. Jako że poprzednią edycję festiwalu odwiedziłem jako sędzia PMM (Puchar Mistrza Mistrzów), to nie mogłem w pełni poczuć ducha imprezy, która w tym roku przyciągnęła około 9500 uczestników. Teraz postanowiłem to nadrobić i opowiedzieć Wam, czy warto odwiedzić Lublin w listopadzie.

  • Fotorelacja z FALKONu 2016 [ZDJĘCIA]!

    Poniżej zamieszczamy trzy przyciski kierujące do naszych fotorelacji z festiwalu fantastyki FALKON 2016. Serdecznie zapraszamy!

    Falkon 2016 by AlchelorPokaz Mody Alternatywnej na Falkon 2016 by Alchelorfalkon_2016 by Marcus
  • Recenzja książki: Arkady Saulski - „Czarna kolonia”

    czarna kolonia

    Arkady Saulski - „Czarna kolonia”

    drageus Autor: Arkady Saulski
    Wydawnictwo: Drageus Publishing House
    Liczba stron: 339
    Cena okładkowa:29,90 

    Jednym z najczęściej poruszanych wątków w książkach science fiction jest eksploracja Kosmosu, w tym kolonizowanie innych planet. Pierwszym oczywistym celem jest w tym przypadku Mars, nie zliczę też w ilu wersjach przedstawiono już problem jego przysposobienia do zamieszkania przez ludzi. Czy do tego kotła pomysłów da się jeszcze dorzucić coś nowego? Jak się okazuje, wyobraźnia autorów nie zna granic. Zapowiedziana na początku tego roku „Czarna kolonia” Arkadego Saulskiego zwracała uwagę nie tylko tym, że miała stanowić powieściowy debiut tego autora, ale przede wszystkim tematyką, która wydawała się być nieco cięższa od dotąd rozważanej. Miałam przyjemność zapoznać się ze wspomnianą pozycją.

    Terraformacja Marsa nie przebiegła tak dobrze, jak było to planowane. Technologia, którą zastosowano w tym przypadku, nie miała wad: stopniowe wytworzenie atmosfery, sprowadzenie wody (ziemskiej!), rozmieszczenie roślin przebiegało bezproblemowo – do czasu. W pewnym momencie bowiem jakby planeta postanowiła wziąć sprawy we własne ręce – przyjęła otrzymane dary i zinterpretowała je na własny sposób, dotyczący też zagospodarowania terenów. Niepowodzenie pierwotnego planu spowodowało daleko idące skutki: zamiast być idealnym miejscem do życia dla ziemskiej elity, Mars stał się celem przerzutu biedoty i elementu przestępczego, a wszystko to pod płaszczykiem propagandy o nowym, wspaniałym świecie tylko czekającym na odważnych pionierów.

    Kolonia w sektorze szóstym – to tam skierowane zostają jednostki wojskowe, wraz z główną bohaterką, Kerą Puławską. Wysyłane tam pod pozorem wzmocnienia ochrony obiektów oddziały na miejscu zastają ruiny i związane walką z buntownikami wojsko. Gra nie wydaje się warta świeczki, a jednak uwaga najbogatszych korporacji, a wraz z nią i sił zbrojnych, kondensuje się coraz bardziej na tym skrawku planety. Jakie tajemnice może on skrywać?

    Nic tak nie ożywa atmosfery jak trup, a więc akcję otwiera samobójstwo. Na wyjaśnienie, kto, co i dlaczego przyjdzie jednak czytelnikowi trochę poczekać, jako że pierwsze strony książki poświęcone są budowaniu kontekstu, co zrealizowane zostało w sposób tyleż nastrojowy, co swobodny. Mamy więc fragmenty stylizowane na notki prasowe i wywiady przedstawiające wypowiedzi ekspertów na temat procesu terraformacji Marsa, problemów z tym związanych, jak i komplikacji politycznych czy społecznych zjawiska. Sama fabuła zaczyna się dość opornie, choć opowiadana jest konsekwentnie i bez wpadek logicznych, a bieżące informacje podawane są bardzo oszczędnie. Do czasu – w pewnym momencie następuje przełom, ujawniona zostaje wielka tajemnica, a akcja, dotąd odrobinę opieszała, nagle rusza z kopyta i nie traci tego tempa aż do samego końca.

    Po początkowym chaosie informacyjnym szybko klaruje się konkretna wizja świata. Bardzo szczegółowo zostały potraktowane wątki osobiste: Kera i jej ojciec, ich skomplikowana, acz budząca w czytelniku pewne współczucie relacja, przeszłość Tarkova, a nawet parę scen z życia prywatnego przywódców obu zwaśnionych ze sobą korporacji dają nam pewien ogląd na ich charaktery i motywację. Problemem pozostaje jednak przedstawienie postaci – chociaż te są różnorodne i wiarygodne, wydają się wycięte z jednego szablonu jeśli chodzi o zachowanie. Niewiele uświadczymy faktycznych różnic pomiędzy ich sposobem wypowiadania się czy reakcjami, nawet tło w postaci wątków osobistych niewiele tu pomaga. Najwięcej straconego potencjału widać na przykładzie pułkownika Lebiediewa – to gość, którego sylwetka została bardzo malowniczo nakreślona od razu w pierwszych scenach, w których brał udział. To ktoś, kto sprawiał wrażenie postaci wyjątkowo charakterystycznej, ale w trakcie wydarzeń został sprowadzony do roli egzekutora, po prostu beznamiętnie wykonującego rozkazy. Aż trudno uwierzyć, by nie kryło się za tym coś więcej. Może więc autor szykuje w tym względzie jakąś niespodziankę? Domysły zostawię w tym punkcie i pozwolę się zaskoczyć.

    Złego słowa nie da się za to powiedzieć o warstwie opisowej książki. Klimat ogólny jest faktycznie odrobinę inny, niż się to powszechnie w powieściach science fiction spotyka - a może nie tyle cięższy, co raczej chłodny. Sporo mamy tu korporacyjnych przepychanek o coś, co pozostaje niejawne przez bardzo długi czas, wywołując wrażenie goryczy przy scenach walk o tę wielką niewiadomą. Tę gorycz, żal o niedopowiedzenia i niejasne rozkazy się po prostu czuje. Nie spotkałam się jeszcze z powieścią, w której los żołnierza posłanego gdzieś bez informacji o celu i sensie był tak wyraźnie zaznaczony. Druga sprawa to sceny bitew, które zostały opisane zwięźle, acz dynamicznie i z okazjonalnym fajerwerkiem w postaci pomysłu, w którym atakujący omijają systemy obronne planety za pomocą… zrzucenia na jej powierzchnię całych okrętów. Fragment opisujący tę scenę jest krótki, ale tak malowniczo napisany, że aż trudno nie wyobrazić sobie go w postaci sceny filmowej.

    Seria „Kroniki Czerwonej Kompanii” z całą pewnością nie pokazała jeszcze wszystkich swoich atutów. Więcej, pewna jestem, że najlepsze jeszcze przed nami, a świadczy o tym skokowy rozwój dynamiki w pierwszym tomie serii. Fanom gatunku może przypaść do gustu, chociaż wymaga pewnej dozy cierpliwości ze względu na początkowy brak jasno określonych założeń fabularnych i pewną statyczność. Dla mnie książka dzieli się na dwie części: pierwszą, korporacyjno-dyplomatyczną, dość nudną miejscami, i drugą – po „wielkim wybuchu”, gdzie zaczyna się właściwa akcja i trudno już się od niej oderwać. Polecam więc, może nie jako arcydzieło, ale całkiem przyzwoitą pozycję z widokami na poprawę w kolejnych tomach.

  • Tabela programowa Opolconu

    Wieczorową porą mamy dla Was pewną tabelę. Jest to tabela programowa zbliżającego się wielkimi krokami Opolconu, a znaleźć w niej możecie naprawdę sporo. Oczywiście należy pamiętać, że nie jest to wersja ostateczna i obecny program zapewne ulegnie jeszcze zmianie.

    Z programem zapoznać możecie się tutaj.



  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #4

    Tegoroczny Falkon dobiegł już końca, ale to wcale nie oznacza, że na konwentowej mapie Polski na ten rok wyczerpały się już atrakcje. Dlatego prezentujemy Wam kolejny Poniedziałkowy Flash Konwentowy, wyjątkowo wieczorny, a w nim:

  • Fantasmazuria i bilety

    Za oknem wieje, leje i zdecydowanie za szybko robi się ciemno. Rozgrzejmy się zatem informacją o czerwcu, Mazurach i fantastyce. Od dziś bowiem możecie nabywać bilety na odbywający się w dniach 16-18 czerwca w Ostródzie konwent Fantasmazuria. Dodatkowo dla pierwszych 500 osób, które zakupią bilet 3-dniowy  w przedsprzedaży czeka specjalny pakiet upominków.

  • Kielecki Europe Comic Con przerywa milczenie

    Jak zapewne wiecie, z powodu problemów organizacyjnych kielecki Europe Comic Con miał zostać przeniesiony do Warszawy, jednak od momentu podania owej informacji o losie konwentu nie było wiadomo nic więcej. Teraz jednak wiemy już na pewno, iż ów konwent się nie odbędzie. Udostępniamy także tekst jednego z organizatorów, w którym wyjaśnia on przyczyny takiej decyzji. Zaznaczamy jednak, że nie jest to oficjalne stanowisko konwentu.

  • Przedstawiamy program Elgaconu

    Nie, ta informacja nie będzie z gatunku tych strasznych. Będzie ona miła i sympatyczna, bowiem pojawiła się pełna tabela programowa tegorocznego Elgaconu. Możecie się z nią zapoznać poniżej, a nam pozostaje zaprosić Was do Płocka w dniach 12-13 listopada.

    Program Elgaconu

  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #3

    Przełom października i listopada to okres niezwykle bogaty w wydarzenia związane z od zawsze nurtującym nas tematem, jakim jest śmierć i to, co dzieje się później. Nieważne jednak, czy właśnie kończysz swój straszny kostium, stoisz w korku, czy siedzisz przed monitorem, poświęć chwilę na nasz Poniedziałkowy Flash Konwentowy, bowiem w tym tygodniu czeka nas nie lada wydarzenie!

  • Recenzja książki: Steve Parker - „Świat Rynn”

    rynnSteve Parker - „Świat Rynn”

    copernicus corporation Autor: Steve Parker
    Wydawnictwo: Copernicus Corporation
    Liczba stron: 416
    Cena okładkowa: 44,00 zł

    W czterdziestym pierwszym tysiącleciu Imperium Człowieka jest tylko wojna. A zatem - by nie utonąć w morzu innych relacji z niezliczonych frontów, bitwa musiałaby być wyjątkowo zażarta, mieć rekordową liczbę strat po tej czy innej stronie albo doniosłe konsekwencje. Bitwa o Świat Rynn, główną siedzibę Szkarłatnych Pięści, pomiędzy siłami zakonu a orkowym Waaagh! pod wodzą Snagroda, Arcyzgliszczyciela z Charadon, spełniła wszystkie te trzy warunki. To właśnie to starcie, którego ogień pochłonął prawie cały zakon, dziesiątki tysięcy Orków, a wszystkie ważniejsze miasta Rynn obrócił w zwęglone ruiny, jest tematem pierwszej powieści z cyklu „Bitwy Kosmicznych Marines", wydanego przez Copernicus Corporation w tym roku. Oto „Świat Rynn" Steve'a Parkera.

    Doniesienia o zbliżającym się wrogu docierają na Rynn i do uszu Mistrza Zakonu Pedro Kantora w uroczysty dzień, kiedy Szkarłatne Pięści świętują założenie Zakonu. Uroczystości nie zostają przerwane, ale niezwłocznie po ich zakończeniu kompania pod wodzą kapitana Drakkena wyrusza na pobliski świat – Badlanding - by zbadać pogłoskę o rzekomej inwazji. Misja kończy się fiaskiem, na które składają się niesubordynacja jednego z młodych zwiadowców oraz lekceważenie przeciwnika – Drakken ponosi śmierć, a z osiemdziesięcioosobowej grupy na Rynn wracają niespełna trzy dziesiątki, prawie wszyscy niezdatni do walki. Przynoszą jednak przechwyconą wiadomość: samozwańczy wódz Snagrod zbiera nowe Waaagh!, którego kolejnym celem jest właśnie forteca Astartes...

    Pierwsze, co rzuca się w oczy podczas lektury „Świata Rynn", to kapitalne opisy. Bardzo obrazowo i trafnie oddano tutaj dostojeństwo i splendor towarzyszące uroczystym ceremoniom i tradycjom Adeptus Astartes, których to cech trudno było szukać u innych autorów piszących na ten temat – choćby u Williama Kinga w jego „Kosmicznym Wilku". Czytając powieść Parkera naprawdę łatwo wsiąknąć w akcję i mieć wrażenie, że jest się właśnie tam, w środku wydarzeń. Znakomicie wypośrodkowano balans pomiędzy szczegółowością opisu a dynamiką akcji, która dzięki temu nie musi ani na chwilę zwalniać. Bo i też nie powinna – w końcu to książka o ogromnej bitwie. I jak na taką przystało, również opisy starć stoją na przyzwoicie wysokim poziomie. Świetnie zbudowany klimat ponurej desperacji, która ogarnia dzielnych wojowników Imperatora, kiedy wszystko wydaje się iść nie po ich myśli jest tak gęsty, że aż namacalny – to dokładnie tak, jak powinno być ze wszystkimi osadzonymi w tym uniwersum powieściami.

    Akcję śledzimy tylko i wyłącznie ze strony ludzi Imperium, nie uświadczymy ani momentu, kiedy dane byłoby czytelnikowi spojrzeć na nią z punktu widzenia jednego z zielonoskórych. To zabieg jak najbardziej odpowiedni, dzięki któremu obcy, barbarzyński najeźdźca pozostaje tym, kim miał być – głupią, zwierzęcą, wiedzioną wyłącznie żądzą krwi bestią. Bohaterów wykreowano dość minimalistycznie, bardziej skupiając się na wydarzeniach wokół nich niż na ich wewnętrznych przeżyciach, a pomimo tego obdarzeni są charakterem i znakomicie pasują do opowiadanej historii. Astartes świetnie wpasowują się w swój archetyp – twardzi, heroiczni, za wszech miar obowiązkowi i honorowi - a jednak każdy z nich przejawia pewne cechy, które sprawiają, że jest inny od reszty. Nawet drobne postaci epizodyczne, jak majordomus czy imperialna szlachta mają w sobie coś, co wnosi tu nieco wyjątkowości, nadając całości posmaku futurystycznego eposu rycerskiego.

    Świat Rynn" jest solidną powieścią, nie tylko jak na książkę o akcji osadzonej w znanym z gier świecie, ale jak na fantastykę w ogóle. Mogę go z czystym sumieniem polecić każdemu, kto ceni sobie militarystyczne science fiction o dużym rozmachu, nawet jeśli z Warhammerem 40 000 nie miał wcześniej większej styczności. Jako że jest do dopiero pierwszy tom bardzo długiego cyklu, już teraz wiem, że nie będę mógł doczekać się kolejnych.

  • Przedstawiamy pełny program FALKONU

    No i jest! Mamy dla Was pełny, oficjalny i finalny program tegorocznego FALKONU. Zapraszamy do zapoznania się z nim, wchodząc pod poniższy link. Dość powiedzieć, że będzie się działo. Jednocześnie informujemy, iż od tego momentu wszelkie ewentualne zmiany dostępne będą w formie papierowej przy kasach i w punktach info.

    Tabela programowa



  • Cronica w Kopalniach Morii

    Druga Ruda Mithrilu "W Kopalniach Morii" i same góry zatrzęsą się w posadach, gdy w skalnych komnatach zabrzmią melodie pochodzącego z Jaworzna zespołu folkowego Cronica, który potwierdził swój udział w wydarzeniu. Grupa zagra w sobotę, 28 stycznia, a wstęp na koncert nie wymaga uiszczania żadnych dodatkowych opłat. Krasnoludy to jednak potrafią się bawić, prawda?

  • Larpy Najwyższych Lotów odwołane

    FALKON coraz bliżej i już nie możemy się doczekać, dlatego też tym bardziej przykro nam oznajmić, iż tegoroczna edycja konkursu Larpów Najwyższych Lotów nie odbędzie się. Jak podają organizatorzy, powodem takiej decyzji jest zbyt mała ilość zgłoszeń, co uniemożliwia wyrównaną rywalizację między twórcami. FALKON to jednak wciąż ponad 600 punktów programu, dlatego mamy nadzieję, że ta informacja nie ostudzi Waszego zapału.