Fantastyka

  • Recenzja książki: Dawid Kain - „Fobia”

    fobiaDawid Kain - „Fobia”

    genius creations Autor: Dawid Kain
    Wydawnictwo: Genius Creations
    Liczba stron: 268
    Cena okładkowa: 29,99 zł

    Czego boisz się najbardziej? Pająków, ciemności, a może otwartych przestrzeni? Statystyki mówią, że już około jedna czwarta społeczeństwa przeżywa w życiu jakieś poważne lęki, a liczba ta sukcesywnie wzrasta. Pewne jest, że taka przypadłość potrafi skutecznie uniemożliwić prowadzenie normalnego życia. Część osób podejmuje próby, by jakoś z tego stanu wyjść, zapisuje się na terapię, zażywa środki farmakologiczne, inni stopniowo usuwają się z towarzystwa, chcąc odizolować się od tego, co wywołuje w nich strach. Jednak w końcu zawsze przychodzi moment, w którym konieczne staje się podjęcie decyzji: poddać się i stracić coś ważnego, czy spróbować przełamać się, by to uratować.

    Magdalena Kordowa cierpi na batofobię – paniczny lęk przed głębią. Jej przypadłość zaczęła się dość niedawno, a nasiliła znacznie po tym, jak zamieszkała z ojcem, również uważanym za człowieka chorego. Ten sam siebie skazał na izolację i coraz bardziej zamyka się w sobie – a także w swoim pokoju, gdzie czas spędza na bezowocnych próbach dokończenia pisania powieści. Pewnego dnia jednak jej podopieczny po prostu znika. Wyszedł, jak co rano, by zjeść w milczeniu śniadanie i już nie wrócił do swojego azylu, pozostawiając po sobie tylko ciszę… i fragment tekstu. Magda dość szybko orientuje się, że jego zniknięcie nie jest przypadkowe, a powieść, którą po sobie zostawił, zawiera wskazówki dotyczące miejsca, do którego się udał - ale też stanowi dla niej wyzwanie, by spróbowała poradzić sobie z własnym lękiem.

    Batofobia faktycznie jest lekiem przed głębokością, ale bardziej namacalną, fizyczną, niż zostało to ujęte w książce - chociaż internetowe źródła podają różne informacje. Przełożenie pojęcia „głębi” na „głębię myśli” pozwoliło na dokładny wgląd w psychikę głównej bohaterki, całkowicie świadomej swojego stanu i w pełni pogodzonej z losem. Zamknięcie się w domu, restrykcyjne filtry w przeglądarkach internetowych (oraz immersjonetowych), odsiewających wszystko, co mogłoby wywołać bardziej złożone emocje bądź skłonić do myślenia, grupy wsparcia, konieczność oglądania tylko rzeczy płytkich i głupich, na których powoli wypracowują się nowe upodobania – to wszystko daje obraz egzystencji ograniczonej w tak skrajny sposób, że aż trudno to sobie wyobrazić. Dość szybko okazuje się, że będziemy mieli do czynienia z przenikaniem się dwóch sfer: rzeczywistej i powieściowej, gdy osobą, która może pomóc Magdzie w poszukiwaniach, jest bohater pisanej przez jej ojca książki. Trudno to opisać, ale moment, w którym nastąpiło pierwsze takie zetknięcie sfer, może być dla czytelnika sporym zaskoczeniem, nie ze względu na sam motyw, bo nie jest on wcale niczym nowym, ale przez całkowitą bezpośredniość, z jaką nakreślona została wspomniana scena. Łatwo domyślić się, co musiała przechodzić bohaterka przeczytawszy, że właściwie stoi w obliczu faktu dokonanego i musi tylko dopełnić formalności.

    Z Magdą bardzo łatwo jest się utożsamić. Jest „swojska”, wprowadza z początku klimat rezygnacji i bierności, z którego szybko się otrząsa, rozwijając się w postać bardzo zdeterminowaną i świadomą tego, co chce osiągnąć. Naprzemienne z jej wątkiem przedstawiane są czytelnikowi fragmenty powieści przez nią odnajdywane. Te pisane są w podobny sposób, potęgując wrażenie przenikania się światów. Adam Remiecki (ad rem – jak miło!) właśnie rozstał się z dziewczyną, a jego kwitnącą jak dotąd karierę dziennikarską zaczyna mu utrudniać pewna przypadłość, stopniowo odbierająca mu możliwość komunikowania się z ludźmi. W jego sytuacji można znaleźć wiele analogii do Magdy, a wraz z rozwojem akcji – i jeszcze mocniejszego splatania obu płaszczyzn – będzie się robiło tylko ciekawiej. I dziwniej.

    Przyszłość, bardzo bliska zresztą, nakreślona została w „Fobii” w sposób szczegółowy, chociaż nie od razu można się zorientować, że rzecz wcale nie dzieje się w „chwili obecnej”. Po roku 2017 nastąpił wielki boom na technologię VR, komunikatory internetowe niemal całkowicie zastąpiły tradycyjne metody rozmów (nawet twarzą w twarz), nawet internet już lekko trąci myszką, zastępowany nowocześniejszym immersjonetem. Na niefrasobliwego człowieka na każdym rogu czychają pop-upy z reklamami wszystkiego, co tylko można kupić, jedno nieostrożnie wypowiedziane słowo powoduje atak okienek nakłaniających do skorzystania z odpowiednio otagowanych usług. Tylko komunikacja miejska pozostała na znanym nam poziomie (znamienne, prawda?), przejedziemy się więc wraz z Magdą po Krakowie klasycznym miejskim autobusem. Nie powiem, żeby wizja takiej zmiany w ciągu następnego roku mnie w jakiś sposób kusiła, raczej przeraża swoją agresywnością i wyrachowaniem – nie dziwię się też, że i rożnego typu problemy psychiczne są w takich okolicznościach rzeczą powszechną.

    Kaina znam jak dotąd tylko z bardzo specyficznego „Kotku, jestem w ogniu” (nie licząc opowiadań z antologii „Geniusze fantastyki”), a w porównaniu z tą pozycją „Fobia” jest książką zdecydowanie lżejszą i przystępniejszą. Jest jednak z całą pewnością dziełem robiącym na czytelniku ogromne wrażenie klimatem, szczegółowością charakterów postaci, konsekwentnie prowadzoną fabułą i wreszcie – zaskakującymi w tym nowoczesnym, uwirtualnionym aż do przesytu otoczeniu scenami zwykłego, zdawałoby się, zachwytu nad dostrzeżonym nagle realnym otoczeniem. Choćby ten klimat i zaskoczenie sprawiają, że „Fobia” jest po prostu świetna i warto ją przeczytać.

  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #2

    I znów nastał poniedziałek. Jaki jest każdy widzi, choć dziś nie wygląda tak źle. Mało tego, może wyglądać jeszcze lepiej, bowiem mamy dla Was kolejny Poniedziałkowy Flash Konwentowy. A co ciekawego czai się w nim tym razem?

  • Recenzja gry karcianej: Munchkin: Edycja jubileuszowa

    Munchkin: Edycja jubileuszowa

    Recenzja gry planszowej karcianej Munchkin Jubileusz

    black monk

    Wydawca: Black Monk
    Autor: Steve Jackson
    Rodzaj: Karciana
    Poziom skomplikowania rozgrywki: Średni
    Losowość: Duża
    Gra składa się z: 
    - 165 kart Drzwi i Skarbów
    - Kość sześciościenna
    - Instrukcja

    Reedycje wychodzą różnie, niektóre są lepsze, inne gorsze. Czasem też nie ma między nimi żadnej różnicy. Dużo też zależy od tego, jaki był produkt początkowy. Bo co w przypadku, kiedy mamy do czynienia z reedycją czegoś bardzo dobrego? No cóż, wtedy możemy mieć do czynienia z jubileuszową reedycją pierwszego „Munchkina”.

    W tym roku obchodzimy XV lecie „Munchkina” i z tego powodu doświadczamy różnych dobroci w znanym już, karcianym uniwersum. Choć ciężko tu mówić o jednym świecie, kiedy gra czerpie pełnymi garściami zewsząd, ukazując każdy możliwy aspekt popkulturalny w krzywym zwierciadle. Reedycja jest niemal dokładną kopią debiutu, z jedną różnicą: ilustracje zostały całkowicie zmienione. Ich autorem jest Ian McGinty, podczas kiedy oryginalne wykonał John Kovalic. Na tym właściwie moglibyśmy zakończyć recenzję, ale przecież nie wszyscy są w posiadaniu pierwotnej gry, a to idealna okazja, żeby ją zakupić. Czy warto? Zobaczmy.

    munchkin2

    Jak to „Munchkin”, także i ta część ma jakiś motyw przewodni. W tym wypadku do czynienia mamy z szeroko pojętą fantastyką, natrafimy więc na elfy, krasnoludów, niziołków, wojowników, magów i kapłanów oraz smoki, jednorożce czy pegazy. A to wszystko w nieprawdopodobnie groteskowym ujęciu. Gra potrafi rozbawić do łez i wywołać nielichą konsternację na twarzy. Trzeba pamiętać, że zarówno zasady, jak i prześmiewczy charakter gry, to sedno „Munchkina”.

    Pod względem samej rozgrywki, pochwały godny jest balans między poszczególnymi elementami. Wydaje mi się, że szczególną wagę przyłożono do wzmocnień potworów i innych uprzykrzaczy, dzięki czemu gra nie kończy się tak szybko i nie jest łatwo pozostać długo na prowadzeniu. Nierzadko zdarza się, że nawet z przewagą nad resztą graczy wynoszącą kilka poziomów oraz munchkinprzy byciu o krok od zwycięstwa, reszta zawodników jest w stanie dogonić, a nawet wykończyć finalistę. Trzeba się też ciągle pilnować, gdyż dróg do zwycięstwa jest tyle, ile pomysłów i dobrych taktyk. A wciąż jeszcze liczy się szczęście. Nigdy nie wiesz kiedy Kapłan zyska zwycięski poziom, wyciągając ze stosu odpowiednią kartę.

    Nowe ilustracje wprowadzają mocny powiew świeżości i cieszą oko. Zdecydowanie widać różnicę, szczególnie kiedy już zdążyło się przyzwyczaić do pierwotnej wersji. A jeżeli zaczyna się swoją przygodę z „Munchkinem” dopiero teraz, jest to idealna okazja do zakupu.

    Dodatkowo zamieszczam zdjęcia przykładowych kart z obu wersji podstawowego „Munchkina”:

  • Ruszyła oficjalna strona ComicCon Warszawa

    Po Kielcach czas na Warszawę! Wczoraj bowiem ruszyła oficjalna strona ComicCon Warszawa, czyli wielkiego święta fanów komiksów i ogólnie pojętej popkultury. Co prawda 10 i 11 czerwca to daty wciąż odległe, ale już teraz możecie na niej znaleźć choćby ceny biletów lub godziny otwarcia. Więcej szczegółów znajdziecie w linku poniżej, a my trzymamy rękę na pulsie i jeżeli tylko pojawi się tam coś nowego, damy Wam znać.

  • Patronat nad Drugą Rudą Mithrilu

    Chyba wszystkim dobrze znany jest fakt, że krasnoludy i smoki nie zawsze żyją w dobrej komitywie. Wiele jest przekazów dokumentujących tę niełatwą historię dwóch ras, ale...od każdej zasady istnieją wyjątki. Dlatego też jest nam niezmiernie miło poinformować, iż objęliśmy swoim patronatem konwent Druga Ruda Mithrilu: W Kopalniach Morii, który odbędzie się w dniach 28-29 stycznia w Miejskim Centrum Kultury im. Henryka Bisty w Rudzie Śląskiej. Obiecujemy, że nie zniknie nawet jedna bryłka!

  • Recenzja książki: Łukasz Orbitowski - „Wigilijne psy i inne opowieści”

    wigilijne psyŁukasz Orbitowski - „Wigilijne psy i inne opowieści"

    sqn Autor: Łukasz Orbitowski
    Wydawnictwo: SQN
    Liczba stron: 476
    Cena okładkowa: 36,90 zł

    Łukasz Orbitowski, będący autorem coraz bardziej popularnym i docenianym w ostatnich latach, w swoim dorobku literackim ma naprawdę pokaźną liczbę opowiadań. Część z nich została zebrana w zbiór "Wigilijne psy" i po raz pierwszy wydana w 2005 roku. Tymczasem, po jedenastu latach, w nasze ręce trafia drugie, odnowione wydanie "Psów", wzbogacone o trzy dodatkowe opowiadania i zredagowany przez autora wstęp. Biorąc pod uwagę fakt, że o Orbitowskim wiele ostatnio słyszymy, niejeden czytelnik zobaczywszy "Wigilijne psy i inne opowieści" na półce sklepowej, postanowi po nie sięgnąć i bliżej zapoznać się z autorem. Dobrze jednak zadać sobie pytanie – czy rzeczywiście warto?

    "Wigilijne psy" zawierają w sobie jedenaście opowiadań, z których tylko jedno powstało po premierze pierwszego wydania zbioru. Mamy więc do czynienia z dorobkiem artystycznym młodego, dwudziestoparoletniego pisarza, który we wstępie określił samego siebie z tamtego okresu jako "młodego, wściekłego Orbitowskiego", którego jedynym marzeniem było to, "żeby świat spłonął". W rzeczy samej, to właśnie czuje się podczas lektury – że czyta się opowiadania napisane przez młodego, wręcz nieporadnego w swojej niepokorności pisarza.

    Oprawa graficzna "Psów" może posłużyć za metaforę jej treści. Na okładce i pomiędzy kolejnymi opowiadaniami widzimy szary, ponury blok mieszkalny. Stanowi on swoiste streszczenie klimatu wszystkich opowiadań zawartych w tym zbiorze – są one osadzone w niepokojącym uniwersum polskich blokowisk, w marazmie ciemnego, brudnego miasta. Czytając "Wigilijne psy", zaglądamy przez okna tych bloków do życia zarówno niezwykłych, jak i zupełnie przeciętnych bohaterów. Znajdujemy wśród nich bardzo nieliczne postacie wzbudzające sympatię i wiele sylwetek, które każdemu kojarzą się raczej nieprzyjemnie – są wśród nich ojcowie topiący szczenięta w rzekach, rewizorzy-mordercy, zaćpani dresiarze i zapici młodzieńcy mający w głowach tylko jedno.

    O Orbitowskim mówi się, że prezentuje specyficzny, w pewien sposób niepokojący styl. Trzeba przyznać, że faktycznie jest w tym stwierdzeniu trochę racji – sposób jego pisania jest charakterystyczny. Autor dosyć zręcznie łączy wątki fantastyczne z elementami grozy i czarnym humorem, co nie jest łatwą sztuką. Niepokojący? Zależy od kontekstu oceny. Jeśli weźmiemy pod uwagę samą aurę opowiadań – owszem, niepokoi, ale uczucie to towarzyszy tylko pierwszym dwóm, może trzem opowiadaniom. Potem powszednieje, zaczyna nudzić i irytować powtarzającym się bez końca schematem. Jeśli natomiast uznamy, że proza Orbitowskiego niepokoi, ponieważ wskazuje na czarne chmury zbierające się nad poziomem polskiej literatury współczesnej - ja zgodzę się w pełni i entuzjastycznie przytaknę.

    Jeśli rozważacie przeczytanie "Wigilijnych psów", powinniście odpowiedzieć sobie na pytanie, czego oczekujecie. Jeśli interesuje was bardzo ambitna, nasycona licznymi kontekstami kulturowymi pozycja albo jeśli preferujecie bogaty, zawiły styl i lekturę wnoszącą coś do waszego życia – nie jest to książka dla was. Jeśli natomomiast jesteście zwolennikami prostego, okrojonego wręcz pisarstwa i nie przeszkadza wam pewna przewidywalność i schematyczność opowiadań, bardzo zróżnicowanych jakościowo, ale niestety nie treściowo – "Czytajcie. A świat niech spłonie".

  • Kto odwiedzi tegoroczny Opolcon?

    Wiecie, co odbywa się w Opolu w dniach 18-20 listopada? Czwarta edycja Opolconu, czyli corocznego konwentu wszystkich miłośników fantastyki. A wiecie może, jacy goście pojawią się tym razem? My wiemy i poniżej prezentujemy obecną listę potwierdzonych osób. Oczywiście, nie jest ona ostateczna.

  • Konkursy rodem z Falkonu

    Na tegorocznym Falkonie i tym razem nie zabraknie dwóch konkursów, które na stałe wpisały się już w krajobraz tego lubelskiego konwentu. A skoro ów konwent coraz bliżej, warto powiedzieć o nich słów kilka.

    Larpy Najwyższych Lotów to konkurs, w którym oceniana jest nie tylko oryginalność scenariusza, ale również przygotowanie postaci i sposób prowadzenia rozgrywki. Tegoroczny motyw przewodni to: Najlepsze kasztany są na placu Pigalle! – czyli spiski, tajne stowarzyszenia i agenci wywiadu, a twórcy mają za zadanie stworzyć tajną siatkę powiązań, która w równym stopniu angażowałaby wszystkich uczestników.

    NERD z kolei oceni Wasz sposób prowadzenia sesji RPG. Tutaj punktowane będą takie aspekty, jak współpraca z innymi, gra aktorska, czy zrozumienie konwencji gry. Musicie się jednak szybko decydować, bowiem liczba uczestników jest ograniczona!

     



  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #1

    Poniedziałek to taki wspaniały dzień! Nowy tydzień, nowe możliwości, świeża energia...i nowe wydarzenia. Z tej okazji prezentujemy Wam nasz mały Poniedziałkowy Flash Konwentowy, czyli krótkie zestawienie tego, co w tym tygodniu piszczy w trawie. A co piszczy?

  • Recenzja książki: Anna Karnicka - „Paradoks marionetki. Sprawa Klary B.”

    paradoks marionetkiiAnna Karnicka - „Paradoks marionetki. Sprawa Klary B.”

    genius creations Autor: Anna Karnicka
    Wydawnictwo: Genius Creations
    Liczba stron: 268
    Cena okładkowa: 29,90

    Teatr lalek kojarzy się ogólnie z rodzajem sztuki, którego grupą docelową są przeważnie młodsi widzowie. Same marionetki, wraz z lalkarzami, wywarły jednak ogromny wpływ na kulturę i zapisały się w codziennym słownictwie ze względu bardzo metaforyczny wydźwięk tego zjawiska. Marionetką jest więc ktoś, kto łatwo poddaje się manipulacji, często nie zdając sobie z tego sprawy, kukiełką losu jest osoba, która nie ma wiele wpływu na własne życie, a poruszający nimi człowiek – wyrachowanym manipulatorem, używającym innych ludzi do własnych, zazwyczaj mrocznych celów. Wpływ ten zauważa się także w literaturze, chociaż w niej zjawisko to zyskało zdecydowanie mroczniejszą wymowę. Tak też zdaje się być w przypadku powieści „Paradoks marionetki. Sprawa Klary B.” Anny Karnickiej.

    Martin Lubovic chce zostać lalkarzem. To specyficzne pragnienie jak na syna pary doktorów, ale w życiu nic nie pasjonowało go bardziej niż marionetki, ich tworzenie, poruszanie nimi, przedstawienia... Kiedy dostaje informację, że Praska Szkoła Lalkarzy skłonna jest przyjąć go w szeregi swoich studentów, nie posiada się ze szczęścia, ale musi też spełnić jeden warunek: zdobyć swoją własną lalkę, i to nie byle jaką! Takie przyjemności niestety sporo kosztują, w poszukiwaniu pracy Martin trafia więc do pewnego sklepu ze starociami. Nie rozumie tylko, dlaczego jego wieloletnia przyjaciółka, Klara, jest tak bardzo przeciwna jego planom i dlaczego nagle zrywa z nim kontakt… Wiadomość o jej tragicznej śmierci będzie tylko początkiem dziwnych wydarzeń.

    Książka już od samego początku sugeruje, że marionetka, którą obiecano Martinowi jako wynagrodzenie za pracę, jest w jakiś sposób niezwykła. Scena wprowadzająca do historii jest bardzo enigmatyczna, a na rozwinięcie zawartych w niej informacji będziemy musieli poczekać trochę dłużej. Początkowo wręcz wydaje się, że dwie istoty obserwujące sklep i rozprawiające o dość dramatycznie (ale i niezbyt wyszukanie) brzmiącej przepowiedni nie są zbytnio powiązane z właściwą fabułą książki, a Daimon, marionetka, o której zapewne mowa, jedynie delikatnie daje znać o tym, że nie jest wyłącznie martwym przedmiotem. To dopiero początek, zawiązanie akcji, przyczynek do właściwych wydarzeń - w nim główny bohater dowiaduje się, na co właściwie się porwał oraz że rezygnacja z raz podjętej decyzji kompletnie nie wchodzi w grę. Wiele zostawiono do wyjaśnienia w kolejnych tomach, a zapowiada się, że będzie ich więcej niż jeden.

    Konstrukcja postaci w „Paradoksie…” jest całkiem przyzwoita. Co prawda chociaż jak na dziewiętnaście (i więcej) lat są oni zadziwiająco wręcz niewinni w zachowaniu i sposobie wyrażania się, to już charaktery większości postaci podobały mi się bardzo. Martin jest osobą, która, pomimo lekkiego zagubienia i niepewności raczej wie, czego chce, w trakcie opowieści wyraźnie widać też, że dokonał idealnego wyboru zawodu. Canelle, moja ulubienica, wielbicielka kryminałów z kulinarnymi tytułami, kryje w sobie większy potencjał, niż mogłoby się to wydawać, a jej umiejętności i charakter wyjątkowo do mnie przemawiają. Wszyscy w trakcie wydarzeń w widoczny i interesujący sposób rozwijają się, poważnieją, dorośleją, nie ma wśród nich osoby, która odstawałaby poziomem i irytowała irracjonalnym zachowaniem – to z jednej strony dobrze. Z drugiej zaś może być odbieranie jako zbyt prostolinijne i monotonne, na szczęście mamy jeszcze postacie drugoplanowe i epizodyczne. Tych jest całkiem sporo: od innych uczniów wspomnianej szkoły, przez pracowników magicznych miejsc, aż po istoty w stylu ożywionej lalki czy Widmokota. Każda z nich nakreślona została oszczędnie, ale obrazowo, wspaniale współgrając z nastrojem chwili. I tylko biednej Klary szkoda… bardzo zwracała uwagę specyficznym sposobem wypowiadania się, a jej postępowanie, chociaż z początku bardzo skryte, szybko okazało się być celowe i w pełni uzasadnione.

    Lekki styl pisania Karnickiej sprawia, że „Paradoks marionetki” czyta się szybko. Pewien dysonans odczułam jedynie między stosowanym językiem a tematyką: prosto i subtelnie autorka mówi o rzeczach, które bywają mroczne i tragiczne, przez co książka trochę wytraca mroczny klimat na rzecz baśniowości. W efekcie trudno jest określić grupę docelową dla tej pozycji: najbliżej byłoby temu chyba do bardziej subtelnego new adult, gładko połączonego z urban fantasy. Nie znaczy to jednak, że brak w niej nastroju! Opisy Pragi, jej zakamarków, magicznych przejść na „drugą stronę”, teatralne nawiązania i wszechobecne spiski to coś, co intryguje i działa na wyobraźnię.

    Czy warto przeczytać książkę Anny Karnickiej? Pewnie. Jest tak lekka i wciągająca, że nie zajmie wiele czasu. Zdecydowanie pozostawia po sobie chęć sięgnięcia po kolejny tom, jako że Praska Szkoła Lalkarzy brzmi nawet bardziej ciekawie niż Hogwart – na to przyjdzie nam jednak trochę poczekać. Polecam do jesiennego czytania: wieczorową porą sprawdza się znakomicie. 

  • Fantasmagoria nadciąga!

    Rezerwujcie sobie czas w lutym, bowiem nadchodzi kolejna, już VIII edycja Fantasmagoria Gniezno! Tym razem konwent odbędzie się w dniach 17-19 lutego, zatem po raz pierwszy będzie trwał nie dwa, ale aż trzy dni. Mało tego, ruszył...nabór na punkty programu. Pomysły na atrakcje zgłaszać możecie do 31 grudnia, za pośrednictwem specjalnego formularza, dostępnego w linku poniżej.

    Formularz zgłoszeniowy

  • Atrakcyjna Ruda Mithrilu

    Choć do konwentu Druga Ruda Mithrilu: W kopalniach Morii zostało jeszcze trochę czasu, już teraz możecie stać się jego częścią i zgłaszać swoje propozycje do programu. Zgłoszenia będą przyjmowane do 30 listopada, a każdy uczestnik może liczyć choćby na możliwość bezpłatnego wejścia na wydarzenie oraz korzystania z pozostałych atrakcji, jak również na inne zniżki. Jeżeli zatem chcielibyście wesprzeć organizatorów i współtworzyć Drugą Rudę, odsyłamy do linku poniżej.

    Więcej informacji

     



  • Zostań częścią Elgaconu!

    Elgacon  -  12 edycja Płockich Dni Fantastyki już za miesiąc, w dniach 12-13 listopada. Tym razem konwent będzie odbywał się w klimatach magii i historii, więc jeżeli są to tematy, w których czujecie się jak przysłowiowa ryba w wodzie, macie możliwość pokazać to szerszej publiczności. Elgacon przedłużył bowiem możliwość zgłaszania punktów programu do 23 października. Jest to jednak termin ostateczny.

    Formularz zgłoszeniowy



  • Recenzja książki: Andriej Diakow - „Za horyzont”

    Recenzja książki Za horyzont Andriej DiakowAndriej Diakow - „Za horyzont”

    insignis Autor: Andriej Diakow
    Wydawnictwo: Insignis
    Liczba stron: 480
    Cena okładkowa: 34,99 zł

    Kiedy zabierałem się do czytania trylogii Adrieja Diakowa, uderzyła mnie niejaka naiwność w kreowaniu postaci, ich zachowaniu i sposobie rozwoju bohaterów. Teraz, kiedy mam za sobą trzecią i ostatnią część o tytule „Za horyzont”, mogę z czystym sercem powiedzieć, że autor rozwinął swój talent i z książki na książkę jest coraz lepiej. Nie wyprzedzając jednak faktów, zapraszam do przeczytania recenzji kończącej cykl Diakowa.

    Na rozwój wydarzeń nie musimy długo czekać. Już po pierwszych stronach akcja rusza z kopyta, kiedy komandosi Imperium Wegan uderzają na dom stalkera Tarana i jego przybranego syna – Gleba. Tyle że zostali oni zawczasu ostrzeżeni, a w schronie nie znajdowali się sami. Towarzyszyła im młoda Aurora – przygarnięta do małej „rodzinki”, przyjaciel Dym (zwany też Giennadijem) – wielki, zielony mutant o niezwykłej sile i gabarytach, były mechanik grabarzy metra – Migałycz, były przywódca gangu Bezbożników – Bezbożnik, oraz były wódz plemienia Ogryzków – Indianin. Do swojej dyspozycji mają przerobioną i potężną mobilną wyrzutnię rakiet ochrzczoną mianem „Maleństwa”. Po tym, jak udaje im się wydostać z potrzasku, dowiadują się od Tarana, który dowodzi grupą, że w petersburskim metrze wybuchła wojna wywołana przez Wegan. Niestety, obie strony konfliktu chcą mieć stalkera po swojej stronie.

    Szybko jednak okazuje się, że to nie wydarzenia w Piterze odgrywają główną rolę. Kompania wyrusza na daleki wschód, do Władywostoku, w poszukiwaniu legendarnego projektu Alfejos, który ma mieć moc wyzwolenia terenów od promieniowania. Niestety dane na ten temat są szczątkowe i wszystko trąci zwykłą legendą. To jednak nie przeszkadza grupie wyruszyć do oddalonego o tysiące kilometrów celu…

    Porzucamy ciasne tunele na rzecz całkowicie otwartego świata, który został barwnie i całkiem szczegółowo opisany przez autora. Malownicze tereny, zniszczone miasta, pokryte śniegiem i lodem połacie lądu… Temu wszystkiemu towarzyszy klimat ciągnącej się podróży, który wbrew pozorom nie nudzi, a jedynie wzmacnia klimat powieści. Z każdym kilometrem bohaterowie, oraz wraz z nimi czytelnik, tracą nadzieję na odbudowanie dawnej chwały ludzkości. Nawet kiedy już spotykają grupy, które jakoś przetrwały w tym nieprzyjaznym środowisku, to rzadko są one nastawione przyjaźnie do kogokolwiek. Nie ma tutaj typowych odcieni szarości ani dylematu moralnego, co właściwie jest dobre, a co nie. Autor podaje nam gotowe informacje, które nie pozostawiają zbyt wielu złudzeń. Świat jest zły. Tak samo jak zamieszkujący go ludzie. Czy to przez wojnę i ciężkie warunki przeżycia, czy też ludzie byli już tacy wcześniej, ale zasłaniali się maską cywilizacji. Faktem jest, że dla własnego przeżycia człowiek zdolny jest do najokrutniejszych czynów. I takim właśnie jest świat książki „Za horyzont”.

    W tej całej beznadziei wciąż tli się pochodnia nadziei niesiona głównie przez młodego Gleba. Jest to na tyle silny płomień, że potrafił on rozpalić tą samą nadzieję we wszystkich uczestnikach ekspedycji. Taran przeszedł wewnętrzną transformację – z człowieka twardego, bez marzeń i nadziei, bezwzględnego i bez oznak jakichkolwiek uczuć, w troskliwego ojca; człowieka, który dzięki odrobince wiary w przywrócenie świata ludzkości potrafi rzucić wszystko i wraz z przyjaciółmi ruszyć w szaloną podróż przez pół kontynentu.

    Opowieść jest spójna, ciekawa, pełna akcji, ale także wyważona, czego brakowało choćby w „W mrok”. Jest to też powieść o wiele doroślejsza i jakby bardziej przemyślana. Jest tu miejsce na smutek po bezpowrotnej stracie, radość odkrycia, żal i wściekłość, a nawet żądza zemsty. Wszystkie elementy wzajemnie się dopełniały i tworzyły przyjemną dla oka powieść, która po skończeniu zostawia pewną pustkę i żal, że to już koniec. Warto było przebrnąć przez dwa poprzednie tomy dla takiego zakończenia trylogii.

  • Recenzja książki: Anna Lange - „Clovis LaFay. Magiczne Akta Scotland Yardu"

    clovisAnna Lange - „Clovis LaFay. Magiczne Akta Scotland Yardu"

    sqn Autor: Anna Lange
    Wydawnictwo: SQN
    Liczba stron: 448
    Cena okładkowa: 36,90

    Wraz z coraz większą popularnością prozy steampunkowej wzrasta w czytelnikach zamiłowanie do wiktoriańskiej estetyki. Przebrzmiewają w niej nie tylko echa gotyckich powieści grozy, ale i elegancji znanej z „Opowieści wigilijnej” czy dowolnej z powieści Juliusza Verne’a. Jakby tego było mało, przyprawione są kryminalną nutką niezwykłości, jaką oferował nam Doyle, pisząc o przygodach Sherlocka Holmesa. Właśnie przez nich zamglony Londyn niezmiennie kojarzy nam się z tajemnicami, a jeśli dodamy do tego odrobinę magii, otrzymamy coś naprawdę intrygującego.

    XIX-wieczna Anglia. Magia staje się tak powszechna wśród ludzi z niższych klas, że wzbudza to niepokój elit. Coraz częstsze są nadprzyrodzone wykroczenia, których nie sposób wyjaśnić. Pojawiają się też zagwozdki moralne, bo czy można skazać za morderstwo kogoś, kto został opętany? Utworzenie Podwydziału Spraw Magicznych Londyńskiej Policji Metropolitarnej – funkcjonariuszy, którzy byliby w stanie uporać się ze wszelkimi magicznymi problemami - było tylko kwestią czasu. Jednak nowej jednostce brakuje nie tylko ludzi i funduszy, ale i poparcia społecznego. Żeby rozwiązać choć jeden z tych problemów, nadinspektor John Dobson werbuje do oddziału swojego dawnego podopiecznego i przyjaciela Clovisa LaFaya – członka jednej z bardziej wpływowych rodzin w Londynie. Przełożeni nigdy nie zrozumieliby, jak bardzo jest im potrzebny dobry nekromanta. Dobson w swej prostolinijności zapomina jednak, że ze starymi i potężnymi rodami się nie igra, a już na pewno nie przez wciąganie dżentelmena w sprawy plebsu, tym bardziej że niektórzy z nich bywają pamiętliwi aż do bólu.

    Anna Lange wprowadza nas w tak uwielbiany przez wszystkich brytofilów XIX-wieczny Londyn, gdzie dystyngowani dżentelmeni mieszają się z mętami z EastEndu (a czasem niewiele się od nich różnią), najlepszą przyszłością dla kobiety jest dobrze wyjść za mąż, a wszystkim rządzą konwenanse i pieniądze. Urozmaiciła ten świat jedynie (i aż) przez dodanie magii opartej na glyfach – tajemnych znakach pozwalających rzucać zaklęcia piromanckie, kinemanckie czy też niepokojące czary nekromanckie. Oczywiście panoszenie się mocy po wiktoriańskim Londynie wiąże się z pewnymi, niezwykle ciekawymi implikacjami, jak chociażby umagicznioną odmianą bilarda. Do tego mamy zabójcze trio niezwykle sympatycznych bohaterów: Johna i Alicję Dobson – rodzeństwo, które pójdzie za sobą w ogień niezależnie od konwenansów, oraz młodego Clovisa, wokół którego toczy się większość opisanych w książce wydarzeń.

    Sama fabuła nie opiera się na jednym wielkim śledztwie, lecz na kilku mniejszych, wprowadzających nas w świat magii i nowych obowiązków pana LaFay (wszelkie skojarzenia z Morganą z legend arturiańskich wydają mi się jak najbardziej na miejscu). Jest też on pośrednio przyczyną najbardziej trzymającej w napięciu akcji w książce i posiadaczem specyficznych poglądów na temat praw zmarłych i duchów. Cała intryga poprzetykana jest krótkimi retrospekcjami, pozwalającymi nam na lepsze poznanie bohaterów, a także motywacji ich działań. Fragmenty te same w sobie opisują dość nietuzinkowe przygody, od których ciężko się oderwać, nie mówiąc o reszcie fabuły.

    „Magiczne Akta Scotland Yardu” to powieść bardzo wciągająca, oplatająca czytelnika przygodą i specyficznym poczuciem humoru tak mocno, by nawet na chwilę nie pozwolić mu się nudzić. Może nie opisuje olbrzymiego, wielopoziomowego śledztwa, nad którego rozwikłaniem muszą trudzić się bohaterowie, czego można by się spodziewać po tytule, ale nadrabia innymi aspektami. Jest pełna rodzinnych tajemnic i nie mniej ciekawych gier pozorów, morderczych prób i konfliktów, dodających fabule pikanterii, do tego dorzucono kapkę „duchowych” rozważań o istocie życia i delikatny romans z mezaliansem w tle. Nic, tylko czytać!

    Muszę przyznać, że wybór lektury był świetny. Anna Lange bawi, wciąga, mota i już nie puszcza, a przy tym, tuż obok Gartha Nixa, przyczynia się do znacznego ocieplenia wizerunku nekromantów. Pozycja naprawdę warta przeczytania, by nie rzec obowiązkowa, dla wszystkich miłośników wiktoriańskiej estetyki.

  • Relacja z konwentu: Kapitularz 2016 - Piąty rok z rzędu

    Przyznam, że od dwóch edycji byłam bardzo negatywnie nastawiona do tego konwentu. Bywałam tam tylko z powodu mojej działalności w Tanzaku i robienia atrakcji w bloku mangowym na tymże wydarzeniu. Gdy usłyszałam, że ogłoszono już piątą edycję, skręciło mnie automatycznie. Jednak...

  • SpaceCon odwołany

    Jakiś czas temu informowaliśmy Was o kłopotach gliwickiego SpaceCon. Wszyscy, włącznie z organizatorami, mieli nadzieję, że uda się jeszcze uratować wydarzenie, jednak niestety mamy dla Was złą wiadomość. Z powodu niezbyt sprzyjającej aury, jak również innych problemów, tegoroczna edycja konwentu nie odbędzie się. Czekamy zatem na przyszły rok.



  • Uratuj ludzkość z Bebokiem!

    Bebok - to postać z wierzeń słowiańskich, zazwyczaj zamieszkująca okolice ludzkich zabudowań, która karała niegrzeczne dzieci niewykonujące poleceń rodziców. Bebok to także dwudniowy konwent, skupiający się na grach planszowych i fabularnych, odbywający się w dniach 22-23 października w Bytomiu. To już siódma edycja tego wydarzenia, gdzie tym razem będziecie mieli okazję wziąć udział w zabawie typu “escape room”. Jeżeli ratowanie resztek ludzkości ze zniszczonej planety to Wasz chleb powszedni, koniecznie zajrzyjcie pod link poniżej. 

    Bebok Escape Room

  • Znamy pełen program tegorocznego Falkonu

    W dniach 4-6 listopada w stolicy województwa lubelskiego już po raz XVII odbędzie się Festiwal Fantastyki Falkon, który wczoraj opublikował pełen program.

    Tegoroczna edycja obfitować będzie w ponad 600 atrakcji, takich jak prelekcje, pokazy, warsztaty, konkursy, LARPy i RPG...uff, długo by wymieniać, dlatego zachęcamy do zapoznania się z tabelą programową, którą możecie zobaczyć pod poniższym linkiem.

    Tabela programowa

    Przypominamy jednak, iż jest to pierwsza wersja planu i może ona jeszcze ulec zmianie.



  • Recenzja książki: Andriej Diakow - „W mrok”

    w mrokAdriej Diakow - „W mrok”

    insignis Autor: Andriej Diakow
    Wydawnictwo: Insignis
    Liczba stron: 432
    Cena okładkowa: 34,99 zł

    „W mrok” to bezpośrednia kontynuacja wydarzeń z powieści „Do światła”. Po tym, jak Taran wraz z przybranym synem, Glebem, zostali uratowani przez mieszkańców kompletnie nieskażonej promieniowaniem wyspy Moszczny, mieszkańcy petersburskiego metra zyskali nadzieję na nowe, lepsze życie. Zgodnie z umową, część z nich już przeniosła się do nowego domu lub do pracy na mobilnej platformie wiertniczej. Sielanka nie trwa jednak długo, a przerywa ją... Nie, nie powiem Wam, mimo że to pierwsze trzydzieści stron. Musicie przeczytać sami. Niemniej, kierowani rządzą zemsty wyspiarze przybywają do Pitera i zajmują jedną z niezamieszkanych stacji metra, by następnie postawić ultimatum całej społeczności: albo odnaleziony i wydany zostanie sprawca tragedii, albo system wentylacyjny zostanie skażony.

    Oczywiście, zadanie odnalezienia winnego przypada nikomu innemu, jak Taranowi, który, jako niezależny, znany najemnik o dobrej reputacji wydaje się być najlepszym kandydatem. Niestety, jego osobista tragedia sprawia, że misja zostaje odstawiona na dalszy plan. Gleb, pod nieobecność przybranego ojca, znika.

    Powieść prowadzona jest dwuwątkowo, przeskakując między tą dwójką, wzajemnie próbującą się odnaleźć, jednocześnie przybliżając się do odkrycia pilnie strzeżonych sekretów metra. A tych jest niemało. Wydawać by się mogło, że przewrotny los ma swoje własne plany i prowadzi dwójkę bohaterów w taki sposób, by historia toczyła się zaplanowanym z góry torem. Nic nie jest takie, jakie się wydaje, a najbardziej nieprawdopodobne legendy okazują się mieć w sobie o wiele więcej niż ziarno prawdy.

    Autor położył spory nacisk na rozwój relacji syn-ojciec i pokazał twardego i nieustraszonego najemnika w zupełnie innym świetle: jako rodzica, martwiącego się o swoje dziecko. Było to dla mnie trudne w odbiorze i zupełnie nie potrafiłem wczuć się w jego nowe oblicze. Brzmiało mi to jak fałszywa nuta w piosence, która co jakiś czas przebija przez dźwięki muzyki i burzy cały utwór. Problemem były też sytuacje, gdy, przykładowo, Taran, zgodnie ze swym mianem, przemierzał tunele i powierzchnię przebijając się przez rzesze przeciwników, cudem unikając gradu kul, szponów, zębów i odłamków, kładąc trupem istną armię wrogów. Jednocześnie odniósł w potyczkach tyle ciężkich ran, że nie powinien być w stanie się poruszać, że o poważniejszej walce nie wspomnę, ale jakoś nie przeszkadzało mu to gołymi rękami (z karabinem jako swego rodzaju dźwignią), skręcić kark wielkiemu i umięśnionemu mutantowi. Nie lubię niezniszczalnych bohaterów, a tu mamy z takim do czynienia.

    Postać Gleba jest rozpisana bardzo dobrze, realistycznie, i pomimo przygód i pewnej dawki szczęścia, które kilka razy wyciągnęło bohatera z paszczy śmierci, nie odnosi się wrażenia niezniszczalności. Wręcz przeciwnie. Zaciskając bezwiednie dłonie na kartkach, śledziłem losy młodego stalkera i czułem napięcie w sytuacjach zagrożenia. Podobała mi się również konsekwencja w nieco naiwnym, a jednocześnie prawym charakterze dwunastolatka, jego ciągła walka ze złem tego świata i swoista niewinność, którą, mimo ciężkich przeżyć, Gleb wciąż posiada.

    Sama akcja nie daje nam wiele momentów wytchnienia. Jak wcześniej wspomniałem, nawet ciężko ranny Taran nie spędza nawet chwili na odpoczynku i kroczy śladem syna niczym... Taran. Książka przez nadmiar akcji zaczyna w pewnym momencie nużyć. Autor nie daje czytelnikowi odpocząć i kiedy tylko w jednym miejscu kończy się szaleńcza ucieczka, walka czy inna ważna akcja, Diakow przerzuca nas do kolejnego, gdzie po krótkiej chwili także dzieje się coś wymagającego od czytelnika pełnej uwagi. Ma to też swoje plusy, gdyż książkę czyta się szybko i ciężko się od niej oderwać, ale prędzej czy później zaczyna to męczyć.

    Druga część trylogii jest napisana nieco doroślej, choć dalej kłuje w oczy naiwnością, która przypadnie do gustu tylko czytelnikom lubującym się w lekkiej literaturze. Fabularnie otrzymujemy spójną, acz chaotyczną opowieść, która nie zostawia nam wiele pola do domysłów. Większość wątków zostaje domknięta i z powodzeniem „W mrok” mogłaby kończyć historię Tarana i Gleba. Ale nie kończy, więc już wkrótce pojawi się recenzja trzeciego tomu, o tytule „Za horyzont”.