Czego boisz się najbardziej? Pająków, ciemności, a może otwartych przestrzeni? Statystyki mówią, że już około jedna czwarta społeczeństwa przeżywa w życiu jakieś poważne lęki, a liczba ta sukcesywnie wzrasta. Pewne jest, że taka przypadłość potrafi skutecznie uniemożliwić prowadzenie normalnego życia. Część osób podejmuje próby, by jakoś z tego stanu wyjść, zapisuje się na terapię, zażywa środki farmakologiczne, inni stopniowo usuwają się z towarzystwa, chcąc odizolować się od tego, co wywołuje w nich strach. Jednak w końcu zawsze przychodzi moment, w którym konieczne staje się podjęcie decyzji: poddać się i stracić coś ważnego, czy spróbować przełamać się, by to uratować.
Magdalena Kordowa cierpi na batofobię – paniczny lęk przed głębią. Jej przypadłość zaczęła się dość niedawno, a nasiliła znacznie po tym, jak zamieszkała z ojcem, również uważanym za człowieka chorego. Ten sam siebie skazał na izolację i coraz bardziej zamyka się w sobie – a także w swoim pokoju, gdzie czas spędza na bezowocnych próbach dokończenia pisania powieści. Pewnego dnia jednak jej podopieczny po prostu znika. Wyszedł, jak co rano, by zjeść w milczeniu śniadanie i już nie wrócił do swojego azylu, pozostawiając po sobie tylko ciszę… i fragment tekstu. Magda dość szybko orientuje się, że jego zniknięcie nie jest przypadkowe, a powieść, którą po sobie zostawił, zawiera wskazówki dotyczące miejsca, do którego się udał - ale też stanowi dla niej wyzwanie, by spróbowała poradzić sobie z własnym lękiem.
Batofobia faktycznie jest lekiem przed głębokością, ale bardziej namacalną, fizyczną, niż zostało to ujęte w książce - chociaż internetowe źródła podają różne informacje. Przełożenie pojęcia „głębi” na „głębię myśli” pozwoliło na dokładny wgląd w psychikę głównej bohaterki, całkowicie świadomej swojego stanu i w pełni pogodzonej z losem. Zamknięcie się w domu, restrykcyjne filtry w przeglądarkach internetowych (oraz immersjonetowych), odsiewających wszystko, co mogłoby wywołać bardziej złożone emocje bądź skłonić do myślenia, grupy wsparcia, konieczność oglądania tylko rzeczy płytkich i głupich, na których powoli wypracowują się nowe upodobania – to wszystko daje obraz egzystencji ograniczonej w tak skrajny sposób, że aż trudno to sobie wyobrazić. Dość szybko okazuje się, że będziemy mieli do czynienia z przenikaniem się dwóch sfer: rzeczywistej i powieściowej, gdy osobą, która może pomóc Magdzie w poszukiwaniach, jest bohater pisanej przez jej ojca książki. Trudno to opisać, ale moment, w którym nastąpiło pierwsze takie zetknięcie sfer, może być dla czytelnika sporym zaskoczeniem, nie ze względu na sam motyw, bo nie jest on wcale niczym nowym, ale przez całkowitą bezpośredniość, z jaką nakreślona została wspomniana scena. Łatwo domyślić się, co musiała przechodzić bohaterka przeczytawszy, że właściwie stoi w obliczu faktu dokonanego i musi tylko dopełnić formalności.
Z Magdą bardzo łatwo jest się utożsamić. Jest „swojska”, wprowadza z początku klimat rezygnacji i bierności, z którego szybko się otrząsa, rozwijając się w postać bardzo zdeterminowaną i świadomą tego, co chce osiągnąć. Naprzemienne z jej wątkiem przedstawiane są czytelnikowi fragmenty powieści przez nią odnajdywane. Te pisane są w podobny sposób, potęgując wrażenie przenikania się światów. Adam Remiecki (ad rem – jak miło!) właśnie rozstał się z dziewczyną, a jego kwitnącą jak dotąd karierę dziennikarską zaczyna mu utrudniać pewna przypadłość, stopniowo odbierająca mu możliwość komunikowania się z ludźmi. W jego sytuacji można znaleźć wiele analogii do Magdy, a wraz z rozwojem akcji – i jeszcze mocniejszego splatania obu płaszczyzn – będzie się robiło tylko ciekawiej. I dziwniej.
Przyszłość, bardzo bliska zresztą, nakreślona została w „Fobii” w sposób szczegółowy, chociaż nie od razu można się zorientować, że rzecz wcale nie dzieje się w „chwili obecnej”. Po roku 2017 nastąpił wielki boom na technologię VR, komunikatory internetowe niemal całkowicie zastąpiły tradycyjne metody rozmów (nawet twarzą w twarz), nawet internet już lekko trąci myszką, zastępowany nowocześniejszym immersjonetem. Na niefrasobliwego człowieka na każdym rogu czychają pop-upy z reklamami wszystkiego, co tylko można kupić, jedno nieostrożnie wypowiedziane słowo powoduje atak okienek nakłaniających do skorzystania z odpowiednio otagowanych usług. Tylko komunikacja miejska pozostała na znanym nam poziomie (znamienne, prawda?), przejedziemy się więc wraz z Magdą po Krakowie klasycznym miejskim autobusem. Nie powiem, żeby wizja takiej zmiany w ciągu następnego roku mnie w jakiś sposób kusiła, raczej przeraża swoją agresywnością i wyrachowaniem – nie dziwię się też, że i rożnego typu problemy psychiczne są w takich okolicznościach rzeczą powszechną.
Kaina znam jak dotąd tylko z bardzo specyficznego „Kotku, jestem w ogniu” (nie licząc opowiadań z antologii „Geniusze fantastyki”), a w porównaniu z tą pozycją „Fobia” jest książką zdecydowanie lżejszą i przystępniejszą. Jest jednak z całą pewnością dziełem robiącym na czytelniku ogromne wrażenie klimatem, szczegółowością charakterów postaci, konsekwentnie prowadzoną fabułą i wreszcie – zaskakującymi w tym nowoczesnym, uwirtualnionym aż do przesytu otoczeniu scenami zwykłego, zdawałoby się, zachwytu nad dostrzeżonym nagle realnym otoczeniem. Choćby ten klimat i zaskoczenie sprawiają, że „Fobia” jest po prostu świetna i warto ją przeczytać.