Fantastyka

  • Pyrkon 2017 bez Złotych Masek

    Najbliższy Festiwal Fantastyki Pyrkon bez konkursu Złote Maski. W związku z małym zainteresowaniem ze strony uczestników, jak również brakiem osoby, która w odpowiedni sposób byłaby w stanie przeprowadzić konkurs, organizatorzy podjęli decyzję o zawieszeniu go na najbliższej edycji festiwalu. Oczywiście nie oznacza to automatycznie, że Złote Maski nie wrócą do programu w przyszłości. By jednak nie psuć Wam całkiem nastroju, dodajmy, iż na Pyrkonie 2017 pojawi się specjalna Strefa Fabularna, gdzie z pewnością każdy fan i miłośnik LARPów znajdzie coś dla siebie.

  • Patronat medialny nad Whomanikon 2

    Dziś co prawda Flasha nie będzie, bowiem przyszły weekend to czas jedzenia i Kevina, ale mamy dla Was coś równie ciekawego. Nasz smok objął swoim patronatem medialnym konwent Whomanikon. I mimo iż odbywa się on w dniach 1-2 kwietnia, nie jest to żaden żart. Jest to za to jedyny konwent w Polsce zrzeszający fanów Dr. Who. Ba, odbywa się on już po raz drugi. Dlatego jeśli nie są Wam obce przygody w niebieskiej budce telefonicznej, zajrzyjcie w tych dniach do Krakowa.

  • Pyrkon uruchamia formularz dla wystawców

    Dobra wiadomość dla wszystkich, którzy pomagają zamknąć magię fandomów w przeróżnych przedmiotach lub swoją działalnością szerzą tą magię wśród innych. Festiwal Fantastyki Pyrkon bowiem opublikował na swojej stronie formularz zgłoszeniowy dla wystawców. Warto się z nim zapoznać, jeśli chcecie dotrzeć do tysięcy uczestników największego tego typu festiwalu w Polsce.

  • Recenzja książki: Siergiej Antonow - „Ciemne Tunele”

    Recenzja książki Ciemne Tunele Siergieja Antonowa

    Siergiej Antonow - „Ciemne Tunele”

    insignis Autor: Siergiej Antonow
    Wydawnictwo: Insignis
    Liczba stron: 328
    Cena okładkowa: 37,99 zł

    Dzięki książce „Ciemne Tunele” ponownie wracamy do znanego z oryginalnej trylogii Glukhowsky’ego metra pod zniszczoną Moskwą. Dwadzieścia lat po wojnie nuklearnej, kiedy cały znany świat przestał właściwie istnieć w formie, jaką niegdyś znali ludzie, ci, którzy przetrwali wciąż nie uczą się na swoich błędach. Następują głębokie podziały między stacjami, chwiejne sojusze, wojny, powstają różnorodne systemy władzy z powrotem do komunizmu i nazizmu włącznie. A gdzieś w tym wszystkim tkwią stacje Wspólnoty Wojkowskiej, znane też jako Hulajpole, wyznające anarchistyczne poglądy. To właśnie tu zaczyna się nasza przygoda, w której głównym bohaterem jest jeden z „wojskowych” – Anatolij.

    Fabularnie Anatolij wraz z oddziałem anarchistów musi udać się na linię czerwoną i zniszczyć tamtejsze laboratorium produkujące superludzi odpornych na promieniowanie i ból. Z takimi GML (bo tak nazywani są ci genetycznie zmodyfikowani) można objąć władzę nad całym metrem, a możliwe też, że i nad powierzchnią. Anarchiści podjęli się trudnego zadania powstrzymania komunistów przed absolutną dominacją.

    Historia z początku opowiadana jest bardzo ciekawie i spójnie. Na pierwszych kilkudziesięciu stronach dowiadujemy się sporo o przeszłości głównego bohatera, między innymi to, skąd pochodzi, ale także dostarczane nam jest wiele szczegółów z historii samej stacji i jej rozwoju. Daje nam to na tyle szeroki obraz sytuacji, że nawet nie czytając książek z głównego cyklu jesteśmy w stanie bez problemu się w niej odnaleźć. Nasz Tola także jest postacią konkretną i łatwo zrozumieć jego pobudki. Znamy jego mocne i słabe strony, wiemy, czego się po nim spodziewać. Do czasu…

    Właśnie. Książka ma bardzo nierówny poziom. Jak po przeczytaniu niemal połowy mógłbym spokojnie zaliczyć dzieło do jednego z najlepszych w całym uniwersum, tak kolejne strony skutecznie zniechęcały mnie do dalszej lektury. Nie doćć, że Anatolij zaczął zachowywać się zupełnie bez sensu (choćby ucięcie sobie drzemki w tunelu wentylacyjnym, kiedy tuż pod nim kłębiły się krwiożercze bestie próbujące dostać się na górę), to jeszcze sam autor stał się zupełnie niekonsekwentny i zaczął zwyczajnie gubić ważne wątki. Przykładem takiego zjawiska jest postrzelenie głównego bohatera w głowę (wyraźnie poczuł szarpnięcie, a później zauważył krew i nie był w stanie chodzić, gdyż przy każdej próbie mdlał), które zostaje zwyczajnie zapomniane i po kilku dniach Tola nie czuje już żadnych skutków rany. Ba, w ogóle jakby jej nie było! Pojawiają się też błędy logiczne, jak mijanie się w korytarzu, który był opisany jako „tak ciasny, że ledwo udało się do niego wcisnąć w pozycji przygarbionej”. Zresztą wielki, barczysty i ponad dwumetrowy mutant nie miał większych problemów, żeby iść tym samym korytarzem. To tylko kilka zarzutów, wymienienie wszystkich tego typu kwiatków zajęłoby kilka stron.

    Warto zwrócić uwagę na samą historię, która również ucierpiała gdzieś w połowie książki przez gubione wątki, bezsensowne zachowania postaci oraz styl pisania, który możemy znać z forów dla początkujących pisarzy. Mam na myśli to naiwne podejście z bajek fantasy, gdzie bohater z każdego niebezpieczeństwa wychodzi przez zupełny przypadek, bo akurat tuż obok pojawił się niezbędny element pozwalający się uratować. Taki zabieg nie jest zły, póki nie powtarza się go za każdym razem.

    Czytając „Ciemne Tunele” zwróciłem też uwagę na jedzenie. Zwykle nie przejmuję się takimi szczegółami, tak jak tym, że bohaterowie się nie myją czy też nie załatwiają swoich potrzeb fizjologicznych. Tylko że w tym wypadku autor kilkakrotnie zaznaczał, że Anatolij nie przyjął pokarmu przez trzy dni, a później, kiedy wszyscy jedzą, on wprost odmawia kolejnych posiłków. Łącząc to z postrzałem w głowę, wielokrotnym pobiciem i innymi urazami, których doznał, wychodzi na to, że jest on nieśmiertelny i nie musi jeść, pić, ani martwić się o jakiekolwiek drobnostki, takie jak promieniowanie (tutaj też pojawiły się spore rysy w opowieści, gdyż bohater powinien przyjąć sporą dawkę, a jakoś się o tym nie wspomina). Ostatnim zarzutem będzie zmieniający się nastrój powieści i koncepcja bohatera: Tola wychodzi na niebywale rozchwianego emocjonalnie człowieka. Nie byłoby może w tym nic złego, gdyby nie wspomniany wstęp i niemal połowa książki, gdzie była to zupełnie inna osoba.

    Podsumowując: można przeczytać „Ciemne Tunele”, ale części z Was pewnie ta książka pozostawi głęboki niesmak. Powieść miała spory potencjał, który został niestety zmarnowany: na początku czuje się rękę doświadczonego pisarza, natomiast w dalszej części była to już wesoła opowiastka jakiegoś młodzika.

  • Recenzja książki „Zstąpienie Aniołów” - Mitchel Scanlon

    zstapienie aniolowMitchel Scanlon -„Zstąpienie Aniołów”

    copernicus corporationAutor: Mitchel Scanlon
    Wydawnictwo: Copernicus Corporation
    Liczba stron: 336
    Cena okładkowa: 44,00 zł

    Zahariel, młody chłopiec z ludzkiej kolonii na odległym, zapomnianym zakątku galaktyki, zwanym Caliban, zostaje przyjęty w poczet Zakonu. To wielki zaszczyt – jego rycerze słyną jako najlepsi wojownicy na całym globie, obrońcy prostych ludzi i pogromcy Wielkich Bestii, zamieszkujących ogromne puszcze planety. Walka z okrutnymi poczwarami wydaje się nie mieć końca, jest mozolna i niebezpieczna, jednak wykrzewienie zła z najgłębszych zakamarków niegościnnego świata jest celem szczytnym. Przywódca zakonu i najsławniejszy z jego rycerzy, Lion El'Jonson, wierzy bowiem w zapomniane dawno legendy o odległej Terrze, kolebce rodzaju ludzkiego, o ludziach żyjących wśród gwiazd, o wielkim i wspaniałym Imperium, które jednoczy ich wszystkich rozsianych po niezliczonych globach. Oczekuje wciąż ich przybycia – wierząc, że kiedy ostatnia ze złych poczwar zginie, Imperium powróci po swoje zaginione dzieci. Nie spodziewa się jednak, jaka dosłowność kryje się pod tą myślą. Tak w skrócie przedstawić można fabułę "Zstąpienia Aniołów" Mitchela Scanlona, szóstej powieści z cyklu "Herezja Horusa", osadzonej w uniwersum Warhammera 40 000, zanim Imperator wstąpił na Złoty Tron.

    Historię odkrycia Calibanu oraz spotkania Imperatora ze swoim dawno zaginionym synem i jednym z dwudziestu Prymarchów poznajemy właśnie oczami Zahariela.Ten, będąc na początku ledwie dziewięciolatkiem, który w ciągu powieści wyrasta na człowieka prostego, ale dzielnego, walecznego i honorowego, jest protagonistą idealnym do opowiedzenia historii o kimś innym – o Lionelu El'Jonsonie – dlatego, że swoimi przeżyciami nie zasłania wydarzeń, które rozgrywają się w tle.Wraz ze swoim kuzynem, Nemielem, opisanym równie minimalistycznie i mgliście, tworzą ciekawy, dość charakterny duet bohaterów, a łącząca ich relacja w ciekawy sposób nawiązuje do tej łączącej dwóch "historycznych" postaci pojawiających się w toku powieści – Liona i Luthera. Także oni, choć będący bohaterami drugoplanowymi powieści, przedstawieni zostali w sposób jednocześnie interesujący, przekonujący, ale i dobrze utrzymany w duchu kanonu świata Warhammera 40 000. Scanlon dokonał tutaj czegoś, co wydawało mi się bardzo trudne – przedstawił postać Prymarchy z bardzo ludzkiej strony i w sposób, który nie tylko dało się przełknąć, ale wręcz zaakceptować, nawet polubić. Obawiałem się, cóż, typowej dla wielu autorów piszących w tym uniwersum wyliczanki cudowności i klasycznego przykładu marysuizmu. Cieszę się, że udało się tego uniknąć.

    Warsztatowo powieść jest całkiem niezła. Opisom nie brakuje absolutnie niczego, są zwięzłe, ale wyczerpujące i nie pozostawiają niepotrzebnych niedomówień, jednocześnie budując spójny, stosowny do treści klimat. Opisy starć cechują się odpowiednią dynamiką, zaś dialogi mają w sobie nieco błyskotliwości, dobrze ukazując najbardziej zauważalne cechy bohaterów, a czasem nawet zmuszając czytelnika do uśmiechu.

    Fabularnie jest, niestety, znacznie gorzej. Powieść świetnie się czyta do momentu przybycia Imperatora na Caliban – wtedy akcja przyspiesza aż za bardzo i wygląda to, jakby autor nagle doszedł do wniosku, że za mocno się rozpisał i nie zmieści całej historii w zadanej objętości. Przez pierwsze dwie z czterech części przyjemnie śledzi się rozwój Zahariela jako rycerza i osoby, poznaje się bardzo fajnie zaprezentowane obyczaje rycerstwa z Calibanu i, chociaż niektóre zwroty akcji trochę zgrzytają (piętnastolatek w pojedynkę pokonuje najgroźniejszą bestię na planecie – tylko dlatego, że nagle ujawnia się w nim dziwny, magiczny dar, o którym wcześniej nie było ani słowa), czas spędzony na lekturze pierwszej połowy "Zstąpienia Aniołów" zdecydowanie płynie miło. Później... Cóż, w ciągu ledwie paru stron wydarzenia postępują o kilka lat do przodu, w tym czasie rycerstwo zostaje wcielone do Pierwszego Legionu i uformowane w zakon Mrocznych Aniołów – bo tak - a sam Zahariel i jego towarzysze zostają przerobieni na Space Marines tylko po to, by ciągu ostatnich pięćdziesięciu stron książki rozwiązać naprędce wymyśloną intrygę i uratować Liona przed próbą zamachu. Na potrzeby ekspozycji narracja na chwilę przeskakuje na inną, dopiero co wprowadzoną postać, która ginie po około dziesięciu stronach, zanim w ogóle dałoby się ją poznać, polubić albo poczuć cokolwiek, dzięki czemu czytelnika obchodziłoby to, co się jej przydarzyło. Po co ten pośpiech? Każde z tych wydarzeń mogłoby wnieść coś ciekawego do fabuły, gdyby je twórczo rozwinąć. Niestety, zmarnowano tu całe mnóstwo okazji do opowiedzenia interesującej historii.

    "Zstąpienie Aniołów" nie jest złą powieścią, ale nie jest również powieścią dobrą. O ile początek dużo obiecuje, kusi ciekawą kreacją świata i bohaterów, o tyle bardzo szybko stacza się po stromej równi pochyłej – zakończenie zaś sprawia wrażenie pospiesznie skleconego na kolanie. Polecam tylko i wyłącznie fanom Warhammera 40 000, zainteresowanych prahistorią Imperium Człowieka.

  • Recenzja książki: Jakub Pawełek - „Pierścień ognia”

    pierscien ogniaJakub Pawełek - „Pierścień ognia”

    warbookAutor: Jakub Pawełek
    Wydawnictwo: WarBook
    Liczba stron: 432
    Cena okładkowa: 36,90 zł

    Trzecia wojna światowa. Obawia się jej wielu. Postęp technologiczny, liczne teorie spiskowe i ciągła niepewność co do intencji innych nacji potęgują tylko wrażenie nadciągającego nieszczęścia. Trudno się dziwić, że temat podłapali pisarze, snując przed żądnymi wrażeń czytelnikami coraz bardziej sensacyjne wizje. Jedną z ciekawszych tego typu fikcji historycznych jest cykl „Przymierze” Jakuba Pawełka, rozpoczęty w roku 2014 powieścią „Wschodni Grom”. Konflikt, rozpoczęty pomiędzy Rosją a Chinami w maju 2015, na tych dwóch państwach się nie zakończył, angażując coraz to nowe kraje. Nie zmieniło się jedno: fakt, że był on starciem mocarstw.

    Chiny. Kto mógłby się spodziewać, że to państwo, przeludnione i trawione przed mnóstwo własnych, wewnętrznych problemów, stanie się nagle najgroźniejszym graczem światowej areny? Kiedy naukowcom z Tajwanu udaje się opracować metodę zimnej fuzji, sytuacja staje się bardziej niż napięta. Wyścig o sojusze i bezpieczeństwo własne rozegra się, jak zwykle, na najwyższych szczeblach władz – pomiędzy prezydentem USA, Albertem Armitage, zwierzchnikiem Rosji Wladimirem Putinem a chińskim Xi Jinpingiem.

    „Pierścień ognia” jest czwartą częścią cyklu i pierwszą moją radą dla potencjalnego czytelnika jest, by nie zaczynał czytania jej bez zaznajomienia się z poprzednimi tomami. Wartka akcja rozpoczyna się od pierwszych stron, autor wrzuca nas od razu na pole bitwy, by przejść płynnie do sal Białego Domu czy chińskiego Zakazanego Miasta, gdzie absolutnie wszyscy są doskonale zapoznani z bieżącą sytuacją i nie tracą czasu na wyjaśnienia, co też działo się wcześniej. Wspomnień i retrospekcji w książce brak, warstwa opisowa jest oszczędna, ograniczając się jedynie do nakreślenia konkretnych, niezbędnych dla aktualnych wydarzeń szczegółów. Spory nacisk kładziony jest na opis zachowania postaci – jako że w „Pierścieniu…” na pierwszy plan wysuwają się stosunki dyplomatycznie i spora część scen poświęcona będzie właśnie rozmowom na najwyższym szczeblu, te szczegóły tworzą doskonały kontekst i pozwalają wyłapać więcej informacji, niż można uzyskać z samych dialogów. Gestykulacja, bardzo drobiazgowo potraktowana, z zaznaczeniem podłoża emocjonalnego ruchów i towarzyszącym im innym zjawiskom takim jak drżenie dłoni i wzrok skierowany w niewłaściwą stronę - te detale pozwalają na o wiele dokładniejszy wgląd w sytuację, niż się to zazwyczaj w literaturze tego typu spotyka.

    Ze znanych postaci sceny politycznej dostaniemy tu Putina, który jawi się jako wyjątkowo twardy i nieprzejednany gracz, pewien swojej roli. Pamiętajmy jednak, że akcja książki rozgrywa się w roku 2023, a więc kawałek w przyszłość. Dość znamiennym jest fakt, że wobec znaczących zmian na stanowiskach w innych państwach, to właśnie ten człowiek pozostał w tym samym punkcie, w którym był jeszcze kilkanaście lat temu. Reszta nazwisk głów państw została dobrana w interesujący sposób – Armitage w Stanach, Żuławski w Polsce – piękne nawiązania do klasyki fantastyki. Pod względem konstrukcji postaci nie ma już jednak tak dobrze. Są one dość podobne, reprezentują ten sam model zachowań i niemal nie posiadają cech, które by je odróżniały od pozostałych. Lepiej wypadają pod tym względem bohaterowie drugoplanowi i ci, którzy uczestniczą w akcjach: zarówno żołnierze, jak i cywile. U nich można zauważyć indywidualne rysy charakteru, nietłumione sztywną etykietą oficjalnych spotkań; to oni będą przeżywać rozterki natury moralnej i zastanawiać się nad sensem swojego działania.

    „Pierścień ognia” jest książka wysoce angażującą ze względu na dynamiczną akcję i mnogość nowych motywów, których nie szczędzi czytelnikowi autor. Kontrast pomiędzy emocjonalną sterylnością obiektów rządowych a chaosem wojennej codzienności jest tu bardzo mocno odczuwalny, a wrażenie to potęgują wstawki z „Wiadomości TVN24”, z których dowiemy się sporo na temat oficjalnej wersji wydarzeń na froncie. Dla miłośników fikcji wojennej cykl Pawełka powinien być pozycją obowiązkową, dla reszty – ciekawostką z głębszym przesłaniem.

  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #8

    Witamy w grudniu, w pierwszy poniedziałek ostatniego miesiąca tego zacnego roku. Jutro Mikołajki, trzeba szykować upominki, zatem przekazujemy Wam kolejny Poniedziałkowy Flash Konwentowy. A co ciekawego wydarzy się w tym tygodniu?

  • Recenzja książki: Rusłan Mielnikow - „Mrówańcza”

    Okładka książki Mrówańcza Rusłan Mielnikow

    Rusłan Mielnikow - „Mrówańcza”

    Logo Wydawnictwo Insignis Autor: Rusłan Mielnikow
    Wydawnictwo: Insignis
    Liczba stron: 368
    Cena okładkowa: 34,99 zł

    „Mrówańcza” jest powieścią specyficzną z tego względu, że autor przenosi nas do Rostowa nad Donem, w którym obecnie metra nie ma. Już na wstępie Rusłan Melnikow tłumaczy, że pozwolił sobie na pewną dozę fantazji przyspieszając budowę tuneli, która miała zostać rozpoczęta w 2014 i ukończona w 2020 roku, a jak dobrze wiemy, wojna nuklearna w Uniwersum Metro miała miejsce rok wcześniej.

    Pod miastem biegły dwie linie metra, niebieska i czerwona, z czego ta pierwsza nigdy nie została ukończona, a przez mniejszą głębokość i brak hermetycznych grodzi promieniowanie miało tam większy poziom niż w przypadku linii czerwonej. Oczywiście, nastąpiły głębokie podziały, nie tylko między obiema liniami, których mieszkańcy wzajemnie się nienawidzili, ale także na samej linii czerwonej, podzielonej między Kozaków Dońskich, Stacje Elitarne, Teatralnych, Diasporę Targową, Manufaktury Selmasza oraz stacje niezależne. Spore różnice w bogactwie poszczególnych jednostek wynikały z ich umiejscowienia i zamieszkującej je ludności. Na przykład, mieszkańcy Manufaktury byli wykwalifikowanymi technikami, mającymi w garści praktycznie całą elektryczność i maszyny, natomiast stacje targowe opływały w bogactwa ze względu właśnie na handel.

    Bohaterem powieści jest Ilja Magin, znany też pod pseudonimem Mag. Mieszka on na opuszczonej stacji końcowej – Port Lotniczy. Ta, niegdyś zaludniona, stacja została zaatakowana przez straszne potwory z powierzchni, zwane żabami (ze względu na dźwięki jakie wydawały oraz chwytne języki). Mieszkańcy próbowali się ratować wysadzając tunel, z którego przybyły potwory, jednak nie wszystko poszło po ich myśli. Żaby zaatakowały niespodziewanie, powodując chaos i zabijając wszystkich mieszkańców, łącznie z żoną i synem Maga, natomiast on sam cudem przeżył. Ocalał też Saper – trójpalczasty naczelnik stacji, który, ratując się ucieczką, wysadził korytarz łączący Port Lotniczy z resztą metra, tym samym odcinając drogę ucieczki reszcie. Od tamtej tragedii Ilja żył samotnie, trudniąc się zabijaniem wszystkich napotkanych mutantów i stalkerstwem, przynajmniej do czasu nadejścia tytułowej mrówańczy, stanowiącej zagrożenie dla całego metra.

    Powieść jest mroczna. Główny bohater poświęca się swojej misji w pełni i tylko to się dla niego liczy. Nie przepada za innymi ludźmi, a jedynymi osobami, z którymi regularnie rozmawia, są Sierioża i Oleńka – żona i syn, którzy dawno już umarli. Jak to możliwe? O tym możecie się przekonać, czytając książkę, gdyż wyjaśnienie jest całkiem sporym spojlerem. Dostajemy głęboki wgląd w umysł Ilji, który sporo rozmawia sam ze sobą, w ten sposób dzieląc się przemyśleniami i z czytelnikiem. Wielu uważa go za dziwaka czy szaleńca, jednak książka nie daje pewności, czy Mag na pewno nim jest. Widzimy też jego przemianę, która dokonuje się automatycznie i jest następstwem wydarzeń opisanych w powieści.

    Mag podąża drogą niewybraną przez siebie: nie ma wyboru i musi ratować się ucieczką do metra i znienawidzonych ludzi. Jest też zmuszony przebywać wśród nich i z nimi rozmawiać, co prowadzi go do wielu przemyśleń, a w końcu zdaje sobie sprawę z tego, jakim naprawdę jest człowiekiem i kim są dla niego inni z jego gatunku. Tym wszystkim dywagacjom towarzyszy często rzeź, pełna flaków, krwi, mordu i groteskowych scen. Trup ściele się naprawdę gęsto i zabitych można by spokojnie liczyć w setkach. Nie wiem czy jest to celowy zabieg, czy niekonsekwencja autora, ale z tekstu wynika, że liczebność mieszkańców zmniejszyła się do poziomu, w którym ciężko będzie odbudować mały, podziemny świat. Ale z drugiej strony, czy wszystko zawsze musi kończyć się dobrze? A może właśnie o to chodziło autorowi, żeby pokazać, że ludzkość, mimo dotkliwych strat, wciąż jest w stanie podnieść się z kolan (a w tym przypadku już z łopatek) i nadal żyć?

    Nie podobała mi się ta liniowa fabuła. Miałem poczucie, że bohater nie ma żadnego wpływu na to, co się wokół niego dzieje. Jest prowadzony za rękę, z miejsca na miejsce i jedyne co może zrobić, to podążać według ustalonego szlaku, bo każda inna droga prowadzi do śmierci. Nie przypadła mi też do gustu postać Gapcia, który był nierealistyczny. Nie pasował w ogóle co całej mrocznej otoczki. Może tak miało być, ale dla mnie była to fałszywa nuta w piosence. Ostatnim już zarzutem będzie wątek z umarłymi, którzy nie umarli i płytkość tych postaci. Do końca wierzyłem, że pewna historia ma drugie dno, ale okazało się, że niestety czarne jest czarne, a białe pozostaje białym. Na odcienie szarości nie starczyło farby.

    Książka w ogólnym rozrachunku wypada na plus i zmusza do pewnych przemyśleń, a kto nie lubi się zastanawiać po lekturze nad tym, co właśnie przeczytał? Klimat w niej jest bardziej filozoficzny, z morałem; w mniejszym stopniu jest to pełna akcji i przygód powieść. Niemniej, poza niebywale przeciągającymi się momentami, w których wewnętrznie modliłem się o jakiś ruch fabuły, czytało się ją całkiem przyjemnie.

  • Druga Ruda Mithrilu szuka atrakcji do 6 grudnia

    Ważna informacja dla wszystkich chcących zostać częścią Drugiej Rudy Mithrilu. W związku z faktem, iż część twórców wciąż pracuje nad swoimi atrakcjami, organizatorzy podjęli decyzje o przedłużeniu terminu nadsyłania zgłoszeń do 6 grudnia. W związku z owym faktem inne terminy dotyczące atrakcji, jak choćby ich wybór i akceptacja, mogą również ulec wydłużeniu o kilka dni.

  • Recenzja książki: Lee Lightner - „Synowie Fenrisa”

    synowie fenrisaLee Lightner - „Synowie Fenrisa”

    copernicus corporation Autor: Lee Lightner
    Wydawnictwo: Copernicus Corporation
    Liczba stron: 340
    Cena okładkowa: 39,00 zł

    Przyznaję, nie jestem fanem twórczości Williama Kinga – dotychczas pisany przez niego cykl o wspomnieniach Ragnara, mistrza zakonu Kosmicznych Wilków, ani mnie nie porwał, ani szczególnie nie zniechęcił. Ciekaw byłem, czy duetowi pisarskiemu występującemu pod pseudonimem Lee Lightner, który przechwycił przywilej jego kontynuowania, uda się ten stan rzeczy zmienić. Panie i Panowie, oto piąty tom cyklu, „Kosmiczny Wilk” - „Synowie Fenrisa”.

    Piąta część podejmuje historię tam, gdzie pozostawiły ją „Wilcze Ostrza”. Ponownie mamy do czynienia z Ragnarem, który w czasie jednej z licznych bitew z Chaosem, zainspirowany przez bitewny zapał młodych rekrutów, zatrzymuje się na chwilę, by powspominać swoją przeszłość jako szczenięcia, młodego i jeszcze niedoświadczonego Kosmicznego Marine. Wraca wtedy myślami do pobytu na planecie Hyades, jednego z nielicznych ośrodków w Imperium, gdzie wydobywa się promethium – paliwo do imperialnych pojazdów oraz uzbrojenia typu melta. Wraz z towarzyszami z Wilczych Ostrzy, strażnikami domu Belisarius, został tam wysłany, by zbadać osobliwy fenomen, który przyczynił się do spadku efektywności wydobycia. Z pozoru proste zadanie znacznie się komplikuje, gdy okazuje się, że nie oni jedyni prowadzą tam śledztwo – sześcioosobowa grupa z zakonu Mrocznych Aniołów, pradawnych rywali Wilków jeszcze z czasów Herezji Horusa, przybywa tam wkrótce po Ragnarze i jego kompanach...

    Miałem mnóstwo zarzutów wobec poprzedniej części cyklu, jeszcze autorstwa Williama Kinga – miałką, mało charakterystyczną prezentację bohaterów drugoplanowych, wolny rozwój akcji i niezbyt zawiłą intrygę. Muszę jednak przyznać, że na tle tego, co zaprezentowali Lee Lightner, twórczość autora pierwotnego „Kosmicznego Wilka” prezentuje się jako istne arcydzieło. Nie potrafię wskazać elementu tej powieści, który byłby zrobiony dobrze. Opisy starć, które tak chwaliłem w poprzedniej odsłonie, tutaj są chaotyczne i męczące. Całkiem niezłe dialogi teraz kompletnie nie trzymają się kupy i chociaż spotykamy tu bohaterów, którzy pojawili się już w poprzedniej odsłonie cyklu – Haegra, Torina i, oczywiście, Lady Gabriellę – to właśnie z ich powodu nie zachowali oni kompletnie niczego z dawnego charakteru i ikry. Podobnie ma się sprawa z Ragnarem, który, będąc postacią nawet jeśli niezbyt głęboką, to chociaż ciekawą, ze swoim odpowiednikiem z poprzednich odsłon serii ma wspólne chyba wyłącznie imię. Czarę goryczy przepełnił sposób, w jaki przedstawiono Mrocznych Aniołów (skądinąd jeden z moich ulubionych zakonów, co w kontekście tej powieści muszę przyznać ze wstydem). Ten przyprawia o zgrzytanie zębami – brak dyscypliny typowej dla surowej reguły zakonu to jedno, ale przysłani na Hyadesa członkowie Skrzydła Śmierci, elitarnej pierwszej kompanii zakonu są po prostu kompletnymi idiotami, których możliwości przekracza nawet zaplanowanie prostej akcji dywersyjnej!

    Jakby tego było mało, jakość polskiego wydania książki jest raczej mizerna. Nie tylko sprawia ona wrażenie, jakby nie przeszła najbardziej podstawowej korekty – roi się od literówek, powtórzeń i językowych niezręczności, których łatwo można było uniknąć. Mam również wątpliwości, czy tłumacz wykonał swoją pracę w stu procentach poprawnie. Na stronach „Synów Fenrisa” można napotkać wiele zapewne nieświadomie popełnionych kalek językowych (aż za łatwo wyobrazić sobie brzmienie oryginalnego tekstu), zaś zdania ułożone są w dziwny, nienaturalny sposób, co sprawia, że czytanie piątego tomu przygód Ragnara w wersji polskiej staje się zajęciem męczącym i niezbyt satysfakcjonującym. Zabrakło też konsekwencji w tłumaczeniu nazw własnych: ród Belisarius, przetłumaczony w „Wilczych Ostrzach” jako ród Belizariuszy, tutaj zachowuje oryginalną pisownię – podczas gdy legendarny parton i założyciel Mrocznych Aniołów, Lion El'Jonson, został Lwem El'Jonsonem. Tytułowano go Lwem, owszem, ale czy imię nie powinno zachować oryginalnego brzmienia, skoro zachowały je inne imiona w tej książce? 

    Nie wiem, na ile rozliczne potknięcia tej powieści są dziełem autorów, a na ile konsekwencją nieudanego tłumaczenia. Wiem jedynie, że w tej postaci „Synów Fenrisa” z czystym sumieniem nie mogę polecić nikomu, nawet najbardziej oddanym fanom cyklu czy świata Warhammera 40 000. Powieść ta, wtórna w stosunku do poprzednich, a w dodatku o parę oczek gorsza jakościowo, nie daje się uratować nawet przez niezły pomysł na wątek główny. Zdecydowanie odradzam.

  • Recenzja mangi: Kagami Takaya, Yamamoto Yamato, Furuya Daisuke - „Seraph of the end - Serafin Dni Ostatnich"

    serafin dni ostatnich

    Seraph of the end - Serafin Dni Ostatnich

    waneko

    Autor: Kagami Takaya, Yamamoto Yamato, Furuya Daisuke
    Wydawnictwo: Waneko
    Ilość tomów: 11, seria dalej powstaje
    Cena okładkowa: 19,99 zł

    Świat został zniszczony przez nieznany wirus. Przetrwały tylko dzieci poniżej trzynastego roku życia, jednak i one zostały zniewolone przez wampiry, które wyszły z trzewi ziemi. Historia zaczyna się w podziemnym mieście Sanguinem, gdzie krwiopijcy przetrzymują dzieci. Główny bohater, Yuuichiro Hyakuya poprzysięga zemstę na wampirach, krzywdzących jego najbliższych. Chce stać się silniejszy, by uciec razem z przyjaciółmi z tego okropnego miejsca. Jednakże nic nie idzie po jego myśli i plan, który miał przynieść upragnioną wolność, doprowadza do kolejnej tragedii. Chłopiec ucieka z więzienia, jednak świat zewnętrzny wygląda zupełnie inaczej niż ten, który znał z opowieści wampirów. Nie jest zupełną ruiną, a co więcej, dorośli ludzie żyją. Już w chwilę po tym, jak udaje mu się uciec, Yuuichiro spotyka na swej drodze podpułkownika Ichinose Gurena z Japońskiej Cesarskiej Armii Demonów, która jest organizacją zrzeszającą ocalałych ludzi, walczących z krwiopijcami. Guren oferuje chłopakowi moc potrzebną do zabijania wampirów, jeśli ten tylko z nim pójdzie. Yuuichiro przystaje na jego propozycję.

    Historia przedstawiona w mandze przypomina trochę „Atak tytanów”. Główny bohater chce się zemścić za swoją rodzinę, przechodzi przez specjalny trening, a czuwa nad nim jego mistrz. Akcja jest dynamiczna i wciągająca. Autor wprowadził wiele tajemnic np. od samego początku nie wiemy, czemu świat został zniszczony przez wirus oraz czym jest tytułowy Serafin Dni Ostatnich. Tajemnica goni tajemnicę, a odpowiedzi dostajemy stopniowo. Nie znamy także motywów kluczowych postaci. Pojawiają się nieprzewidziane zwroty akcji, przez co czytelnik ma ochotę sięgnąć po kolejny tom. Kreska jest przyjemna dla oka, sceny akcji są narysowane na wysokim poziomie, a postacie dopracowane.

    „Serafin Dni Ostatnich” łączy przygodówkę z dużą ilością dramaturgii (nie ma tu takiej postaci, która by nie doświadczyła straty ukochanej osoby) z wątkami wojskowymi. Przewijają się elementy komediowe w postaci pranków czy po prostu komicznych dialogów. Gorzej przedstawia się motyw przyjaźni, bo do znudzenia Takaya Kagami nam o niej przypomina i wciska wręcz, gdzie się tylko da. W rezultacie psuje to pewne wątki, gdzie kategorycznie siła przyjaźni nie pasuje. Jeśli zaś chodzi o wojsko – mamy tu jasno przedstawioną hierarchię i zasadę „silny zjada słabego”. Nie ma tu miejsca na emocje takie jak empatia, ponieważ żołnierze mogą zostać poddani torturom w ramach testu wierności. Występuje konflikt między rodziną Hiragii, która prowadzi Japońską Cesarską Armię Demonów, a żołnierzami niższej rangi, którzy nie tolerują tego, że dowodzący nigdy nie walczą na froncie. Główną postacią, która pragnie zmiany w tym przypadku, jest podpułkownik Guren Ichinose.

    Główne skrzypce gra tu dość nierozgarnięty Yuuichiro Hyakuya, który w kółko mówi o zemście na krwiopijcach, oraz jego przyjaciel – Mikaela, pogrążony w otchłani rozpaczy, nie ufający nikomu oprócz Yuu. Pierwszy jest lekkomyślnym młodzieńcem, który najpierw mówi, a dopiero potem myśli i najlepiej nikogo by nie słuchał. Jednak w głębi ducha bardzo zależy mu na swoich najbliższych, lecz nigdy nie przyznaje się do tego na głos. Natomiast Mikaela jest zdesperowanym chodzącym nieszczęściem ze skłonnościami do poświęceń (ale tylko dla jednej osoby). Ma wręcz obsesję na punkcie swojego ukochanego Yuu, a w relacjach z innymi jest wyjątkowo nieufny i twierdzi, że wszyscy są źli. Do tego zwariowanego duetu dołącza grupa rówieśników Yuuichiro, kilkoro wojskowych o wyższej randze oraz pojedynczy arystokraci z wampirzej społeczności.

    Dlaczego sięgnęłam po „Serafina Dni Ostatnich”? Najpierw obejrzałam anime i później przyszedł czas na wersję czytaną. I przysięgam, że animacja nie umywa się do mangi. Z rozdziałami jestem na bieżąco, czytając wersję angielską, i wiele razy byłam pozytywnie zaskoczona, ponieważ występuje wiele zwrotów akcji, przy których szczęka opada. Autor skupił się głównie tutaj na wątku braterskim, chociaż występuje nawet i miłosny dotyczący Ichinose Gurena, który swoją drogą doczekał się nawet nowelki. Opowiada ona o pułkowniku, jego relacjach z rodziną Hiragii oraz o wydarzeniach przed rozprzestrzenianiem się zabójczego wirusa. Z pewnością „Serafina Dni Ostatnich” mogę polecić każdemu fanowi wampirów, demonów czy aniołów. Wygląda na to, że większą rolę odegrają na koniec te ostatnie. Mnie osobiście urzekła kreska oraz jedna z kluczowych postaci – podpułkownik Guren. Jednak na uznanie z pewnością zasługuje i więcej postaci. Historia nadal trwa, więc pewnie wiele się jeszcze zmieni, a autor zdąży nas zaskoczyć i to nie raz.

  • Patronat nad Fantasmazurią 2017

    Pamiętacie post o czerwcu i Mazurach? Były bilety, a teraz czas na kolejną dobrą wiadomość. Nasz smok bardzo chciałby odwiedzić ten jakże piękny rejon, a nie ma chyba lepszej okazji niż właśnie czerwcowy konwent Fantasmazuria. Dlatego też został on objęty naszym patronatem medialnym. Mamy nadzieję, że polecicie razem z nami, konwenty i natura to bowiem bardzo dobre połączenie.

  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #5

    Czwarta edycja Tsuru Japan Festival już za nami. I choć poniedziałek kręci się pełną gębą, jest to również czas, kiedy przedstawiamy Wam nasz kolejny Poniedziałkowy Flash Konwentowy. A co ciekawego znalazło się w nim dzisiaj?

  • Relacja z konwentu - FALKON 2016 - Czego Pyrkon mógłby się nauczyć od FALKONu?

    W tym roku, 4-6 listopada odbyła się XVII (siedemnasta) edycja festiwalu fantastyki FALKON. Oczywiście ponownie miejscem wydarzenia były Targi Lublin oraz niedaleko położona od nich Szkoła Podstawowa nr 20 przy ulicy Jarosława Dąbrowskiego. Nocleg zapewniony został w Szkole Podstawowej nr 31 przy ulicy im Lotników Polskich, około 2 kilometry od Targów. Tym razem motywem przewodnim byli wszelkiej maści superbohaterowie. Jako że poprzednią edycję festiwalu odwiedziłem jako sędzia PMM (Puchar Mistrza Mistrzów), to nie mogłem w pełni poczuć ducha imprezy, która w tym roku przyciągnęła około 9500 uczestników. Teraz postanowiłem to nadrobić i opowiedzieć Wam, czy warto odwiedzić Lublin w listopadzie.

  • Fotorelacja z FALKONu 2016 [ZDJĘCIA]!

    Poniżej zamieszczamy trzy przyciski kierujące do naszych fotorelacji z festiwalu fantastyki FALKON 2016. Serdecznie zapraszamy!

    Falkon 2016 by AlchelorPokaz Mody Alternatywnej na Falkon 2016 by Alchelorfalkon_2016 by Marcus
  • Recenzja książki: Arkady Saulski - „Czarna kolonia”

    czarna kolonia

    Arkady Saulski - „Czarna kolonia”

    drageus Autor: Arkady Saulski
    Wydawnictwo: Drageus Publishing House
    Liczba stron: 339
    Cena okładkowa:29,90 

    Jednym z najczęściej poruszanych wątków w książkach science fiction jest eksploracja Kosmosu, w tym kolonizowanie innych planet. Pierwszym oczywistym celem jest w tym przypadku Mars, nie zliczę też w ilu wersjach przedstawiono już problem jego przysposobienia do zamieszkania przez ludzi. Czy do tego kotła pomysłów da się jeszcze dorzucić coś nowego? Jak się okazuje, wyobraźnia autorów nie zna granic. Zapowiedziana na początku tego roku „Czarna kolonia” Arkadego Saulskiego zwracała uwagę nie tylko tym, że miała stanowić powieściowy debiut tego autora, ale przede wszystkim tematyką, która wydawała się być nieco cięższa od dotąd rozważanej. Miałam przyjemność zapoznać się ze wspomnianą pozycją.

    Terraformacja Marsa nie przebiegła tak dobrze, jak było to planowane. Technologia, którą zastosowano w tym przypadku, nie miała wad: stopniowe wytworzenie atmosfery, sprowadzenie wody (ziemskiej!), rozmieszczenie roślin przebiegało bezproblemowo – do czasu. W pewnym momencie bowiem jakby planeta postanowiła wziąć sprawy we własne ręce – przyjęła otrzymane dary i zinterpretowała je na własny sposób, dotyczący też zagospodarowania terenów. Niepowodzenie pierwotnego planu spowodowało daleko idące skutki: zamiast być idealnym miejscem do życia dla ziemskiej elity, Mars stał się celem przerzutu biedoty i elementu przestępczego, a wszystko to pod płaszczykiem propagandy o nowym, wspaniałym świecie tylko czekającym na odważnych pionierów.

    Kolonia w sektorze szóstym – to tam skierowane zostają jednostki wojskowe, wraz z główną bohaterką, Kerą Puławską. Wysyłane tam pod pozorem wzmocnienia ochrony obiektów oddziały na miejscu zastają ruiny i związane walką z buntownikami wojsko. Gra nie wydaje się warta świeczki, a jednak uwaga najbogatszych korporacji, a wraz z nią i sił zbrojnych, kondensuje się coraz bardziej na tym skrawku planety. Jakie tajemnice może on skrywać?

    Nic tak nie ożywa atmosfery jak trup, a więc akcję otwiera samobójstwo. Na wyjaśnienie, kto, co i dlaczego przyjdzie jednak czytelnikowi trochę poczekać, jako że pierwsze strony książki poświęcone są budowaniu kontekstu, co zrealizowane zostało w sposób tyleż nastrojowy, co swobodny. Mamy więc fragmenty stylizowane na notki prasowe i wywiady przedstawiające wypowiedzi ekspertów na temat procesu terraformacji Marsa, problemów z tym związanych, jak i komplikacji politycznych czy społecznych zjawiska. Sama fabuła zaczyna się dość opornie, choć opowiadana jest konsekwentnie i bez wpadek logicznych, a bieżące informacje podawane są bardzo oszczędnie. Do czasu – w pewnym momencie następuje przełom, ujawniona zostaje wielka tajemnica, a akcja, dotąd odrobinę opieszała, nagle rusza z kopyta i nie traci tego tempa aż do samego końca.

    Po początkowym chaosie informacyjnym szybko klaruje się konkretna wizja świata. Bardzo szczegółowo zostały potraktowane wątki osobiste: Kera i jej ojciec, ich skomplikowana, acz budząca w czytelniku pewne współczucie relacja, przeszłość Tarkova, a nawet parę scen z życia prywatnego przywódców obu zwaśnionych ze sobą korporacji dają nam pewien ogląd na ich charaktery i motywację. Problemem pozostaje jednak przedstawienie postaci – chociaż te są różnorodne i wiarygodne, wydają się wycięte z jednego szablonu jeśli chodzi o zachowanie. Niewiele uświadczymy faktycznych różnic pomiędzy ich sposobem wypowiadania się czy reakcjami, nawet tło w postaci wątków osobistych niewiele tu pomaga. Najwięcej straconego potencjału widać na przykładzie pułkownika Lebiediewa – to gość, którego sylwetka została bardzo malowniczo nakreślona od razu w pierwszych scenach, w których brał udział. To ktoś, kto sprawiał wrażenie postaci wyjątkowo charakterystycznej, ale w trakcie wydarzeń został sprowadzony do roli egzekutora, po prostu beznamiętnie wykonującego rozkazy. Aż trudno uwierzyć, by nie kryło się za tym coś więcej. Może więc autor szykuje w tym względzie jakąś niespodziankę? Domysły zostawię w tym punkcie i pozwolę się zaskoczyć.

    Złego słowa nie da się za to powiedzieć o warstwie opisowej książki. Klimat ogólny jest faktycznie odrobinę inny, niż się to powszechnie w powieściach science fiction spotyka - a może nie tyle cięższy, co raczej chłodny. Sporo mamy tu korporacyjnych przepychanek o coś, co pozostaje niejawne przez bardzo długi czas, wywołując wrażenie goryczy przy scenach walk o tę wielką niewiadomą. Tę gorycz, żal o niedopowiedzenia i niejasne rozkazy się po prostu czuje. Nie spotkałam się jeszcze z powieścią, w której los żołnierza posłanego gdzieś bez informacji o celu i sensie był tak wyraźnie zaznaczony. Druga sprawa to sceny bitew, które zostały opisane zwięźle, acz dynamicznie i z okazjonalnym fajerwerkiem w postaci pomysłu, w którym atakujący omijają systemy obronne planety za pomocą… zrzucenia na jej powierzchnię całych okrętów. Fragment opisujący tę scenę jest krótki, ale tak malowniczo napisany, że aż trudno nie wyobrazić sobie go w postaci sceny filmowej.

    Seria „Kroniki Czerwonej Kompanii” z całą pewnością nie pokazała jeszcze wszystkich swoich atutów. Więcej, pewna jestem, że najlepsze jeszcze przed nami, a świadczy o tym skokowy rozwój dynamiki w pierwszym tomie serii. Fanom gatunku może przypaść do gustu, chociaż wymaga pewnej dozy cierpliwości ze względu na początkowy brak jasno określonych założeń fabularnych i pewną statyczność. Dla mnie książka dzieli się na dwie części: pierwszą, korporacyjno-dyplomatyczną, dość nudną miejscami, i drugą – po „wielkim wybuchu”, gdzie zaczyna się właściwa akcja i trudno już się od niej oderwać. Polecam więc, może nie jako arcydzieło, ale całkiem przyzwoitą pozycję z widokami na poprawę w kolejnych tomach.

  • Tabela programowa Opolconu

    Wieczorową porą mamy dla Was pewną tabelę. Jest to tabela programowa zbliżającego się wielkimi krokami Opolconu, a znaleźć w niej możecie naprawdę sporo. Oczywiście należy pamiętać, że nie jest to wersja ostateczna i obecny program zapewne ulegnie jeszcze zmianie.

    Z programem zapoznać możecie się tutaj.



  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #4

    Tegoroczny Falkon dobiegł już końca, ale to wcale nie oznacza, że na konwentowej mapie Polski na ten rok wyczerpały się już atrakcje. Dlatego prezentujemy Wam kolejny Poniedziałkowy Flash Konwentowy, wyjątkowo wieczorny, a w nim:

  • Fantasmazuria i bilety

    Za oknem wieje, leje i zdecydowanie za szybko robi się ciemno. Rozgrzejmy się zatem informacją o czerwcu, Mazurach i fantastyce. Od dziś bowiem możecie nabywać bilety na odbywający się w dniach 16-18 czerwca w Ostródzie konwent Fantasmazuria. Dodatkowo dla pierwszych 500 osób, które zakupią bilet 3-dniowy  w przedsprzedaży czeka specjalny pakiet upominków.

  • Kielecki Europe Comic Con przerywa milczenie

    Jak zapewne wiecie, z powodu problemów organizacyjnych kielecki Europe Comic Con miał zostać przeniesiony do Warszawy, jednak od momentu podania owej informacji o losie konwentu nie było wiadomo nic więcej. Teraz jednak wiemy już na pewno, iż ów konwent się nie odbędzie. Udostępniamy także tekst jednego z organizatorów, w którym wyjaśnia on przyczyny takiej decyzji. Zaznaczamy jednak, że nie jest to oficjalne stanowisko konwentu.