Fantastyka

  • Patronat medialny na festiwalem Gostkon

    A wieczorową porą wracamy do patronatów. I z nieukrywaną radością chcemy Was poinformować, iż objęliśmy swoim patronatem medialnym IV edycję festiwalu Gostkon, który w tym roku odbędzie się w dniach 24-25 czerwca, w Gostyniu. Gratka dla wszystkich miłośników fantastyki i nie tylko, bo czeka Was m.in. Ogólnopolski Konkurs Cosplay. To jak, widzimy się?

  • Recenzja książki: Tullio Avoledo - „Korzenie Niebios”

    korzenie niebios

    Tullio Avoledo - „Korzenie Niebios”

    insignis Autor: Tullio Avoledo
    Wydawnictwo: Insignis
    Liczba stron: 608
    Cena okładkowa: 39,99 zł

    W ostatniej recenzji książki osadzonej w świecie uniwersum Metro 2033 wspomniałem o mnogości gatunków literackich i imponującej rozpiętości tematów oferowanych przez tę serię. Mimo to, kolejnej powieści z serii, z akcją umiejscowioną we Włoszech, a dokładniej, w ruinach Rzymu, a później w drodze do Wenecji, udało się mnie zaskoczyć. Motywem przewodnim jest bowiem wiara. Nie tylko w boga chrześcijańskiego, ale także innych, w tym zupełnie zapomnianych. 20 lat po nuklearnej zagładzie, wyjdą oni ze swoich kryjówek, by opanować umysły śmiertelników i sprawić, żeby ci znów uwierzyli.

    Głównym bohaterem jest ojciec John Daniels, będący jednocześnie przedstawicielem Kongregacji Nauki Wiary, znanej wcześniej jako Święta Inkwizycja. Dostaje on niezwykle ważną misję od kardynała Albaniego. Musi udać się do Wenecji i odszukać kardynała patriarchę, który rzekomo przetrwał katastrofę. Tylko on może objąć urząd papieża, co byłoby silną kartą przetargową dla słabnącej władzy Kościoła Katolickiego w podziemiach Watykanu i pozwoliłoby od nowa rozpalić płomień wiary w mieszkańcach. Oficjalnie treścią zadania jest zniszczenie ogniska herezji i właśnie dlatego zostaje tam wysłany ojciec Daniels wraz z drużyną doświadczonej w bojach Gwardii Watykańskiej.

    Brzmi to niezbyt zachęcająco? Już pierwsze kilkadziesiąt stron trąci totalnym brakiem logiki, a fabuła jest szyta tak grubymi nićmi, że cała misja i otoczka w postaci życia w katakumbach brzmią wręcz absurdalnie głupio i nienaturalnie. Dla przykładu: Społeczeństwem rządzą dwie grupy. Mafijne rodziny zgarniające większość bogactw, żyjące w bogatszej części krypt i rządzące twardą ręką oraz wspólnota kościoła, nie mająca nic poza Gwardią Watykańską, która pracuje także dla rodzin, a jednak wciąż kościelni opływają w bogactwa, nie robiąc dla wspólnoty absolutnie nic. Oczywiście układ jest nieco bardziej skomplikowany i wyjaśnienie go, zajęłoby spory akapit, jednak wcale nie nadałoby mu prawdopodobieństwa, a wręcz obnażyłoby niemożliwość funkcjonowania podobnej struktury. Na domiar złego, około połowy książki zajmują rozważania ojca Danielsa nad sensem wiary oraz jego rosnącymi wątpliwościami, co nie przeszkadza mu przymykać oczu na zjawiska i zachowania, które powinien otwarcie tępić. Przez kolejne strony brnie się ciężko i nie pomaga w tym bardzo mała czcionka - przy jednoczesnej opasłości tego tomu przygód postapokaliptycznej społeczności.
    Czytając „Korzenie niebios”, niejednokrotnie gubiłem się w akcji i zapominałem o tym, co właściwie dzieje się wokół i gdzie są bohaterowie powieści. A to wszystko przez wspomniane rozważania i dyskusje teologiczne, które ciągną się niemiłosiernie przez wiele kolejnych stron. Dodatkowo książka opiewa w błędy logiczne i czytając ją, zacząłem podejrzewać, że i sam autor miał momenty, w których gubił się w tym co sam napisał. Tekst jest też bardzo nierówny. Tak, jakby Tulio Avoledo przelewał na kolejne kartki swoje aktualne nastroje, co powoduje duże zaburzenia klimatu budowanego przez powieść. Nagłe, nie mające podstaw zrywy, bezpodstawne roztkliwianie się nad czyimś losem, by za chwilę zignorować śmierć przyjaciół i przejść nad tym niemal obojętnie to dopiero początek. Wszyscy bohaterowie wykazują podobny brak stabilności i nie byłoby w tym może nic złego, gdyby nie wcześniejsza kreacja części z nich na bezdusznych i nieczułych rębajłów, którzy ni z tego ni z owego wszyscy naraz się poddają i płaczą, by za chwilę, bez żadnego wyjaśnienia, znów przemienić się w killerów bez serca i zapomnieć, że jeszcze przed chwilą chcieli porzucić całą misję.

    Istniało też kilka wątków pobocznych, które były ucinane bardzo szybko i wydawałoby się, że nie mają prawa już wrócić i przepadły wraz z przedmiotami silnie z nimi powiązanymi, żeby nagle pojawić się znów i wywrzeć silny wpływ na bieg wydarzeń. Problem w tym, że wspomniany przedmiot został utracony dużo wcześniej i „znaleziono” go również bez wyjaśnienia, a całość była tak przedstawiona, jakby wcale się nie zgubił.

    Zupełnie nie potrafiłem się wczuć w głównego bohatera. Jego postępowanie, przemyślenia czy przekładanie tych drugich na zupełnie odwrotne czyny, sprawiało, że już sam nie wiedziałem czy to na pewno jego myśli, czy też może autor chciał coś przedstawić czytelnikowi. Apogeum tego zjawiska zostało osiągnięte pod koniec książki, kiedy wbrew wszelkiej logice i wszystkiemu co zostało dotąd napisane, nasz ojciec doznał pełnego nawrócenia i płomyk jego wiary został rozniecony na nowo…

    „Korzenie niebios” zmęczyły mnie. To opasłe tomisko, w którym akcji jest tyle, że zanim się człowiek obudzi po usypiających filozoficznych rozważaniach autora, to te zdążą wrócić. Wycieczka do postapokaliptycznych Włoch okazała się dla mnie nudna i niezbyt ciekawa.

  • Program Drugiej Rudy Mithrilu

    Poruszanie się w krasnoludzkich kopalniach może być wielce kłopotliwe. Łatwo zgubić się wśród tylu pokrętnych tuneli i korytarzy, przez co wiele rzeczy może nam umknąć. Nie martwcie się jednak, przyjaciele, bo na pewno nie przydarzy się Wam to w czasie trwania konwentu Druga Ruda Mithrilu "W kopalniach Morii", a to za sprawą oficjalnego planu atrakcji, z którym możecie zapoznać się tutaj.

  • Patronat medialny nad Kreskonem

    Po dwóch latach przerwy do kalendarza polskich konwentów wraca Kreskon. Jest to zaiste świetna informacja dla wszystkich fanów fantastyki, w tym i dla nas. A dla nas także dlatego, iż objęliśmy tegoroczną edycję Kreskonu naszym patronatem medialnym. Póki co możemy przybliżyć Wam datę, 18-20 sierpnia, ale już wkrótce możecie spodziewać się dalszych szczegółów.

  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #12

    Niby tak zimno, a w piersiach zatyka i trudno czasem złapać oddech. Zwłaszcza dzisiaj, na początku tygodnia. Dlatego proponujemy Wam zrobić sobie krótką przerwę od zimowego powietrza i zajrzeć do naszego Poniedziałkowego Flasha Konwentowego, edycja mrożona.

  • Brodnicon pod patronatem

    Jest takie miasto co zwie się Brodnica. Miasto to ma za sobą ponad 700 lat historii i w tym roku dołącza do niej kolejne wydarzenie - Brodnicon. Z nazwy jest to konwent fantastyczny, ale niech Was to nie zwiedzie, bowiem będzie też science-fiction, manga, anime...nawet gry będą! Dlatego jest nam bardzo miło poinformować, iż objęliśmy Brodnicon naszym patronatem medialnym. Nawet mróz nie zatrzyma naszego smoka.

  • Recenzja książki: Daniel Nogal - „Betelowa Rebelia: Spisek”

    betelowa rebelia spisekDaniel Nogal - „Betelowa Rebelia: Spisek”

    genius creationsAutor: Daniel Nogal
    Wydawnictwo: Genius Creations
    Liczba stron: 379
    Cena okładkowa: 34,99 zł

     Tytułowa Betelia to tropikalny tyłek świata, wylęgania przemytników, piratów i awanturników, jedna z licznych kolonii wielkiego imperium – Regalium. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że to nudne miejsce - to także jeden z terenów spornych wojny Regalium z innym mocarstwem, Septium. Różnych tarć zresztą dzieje się tu cała masa - jak choćby ciągłe zmagania o wpływy pomiędzy tajemniczą Lożą Mechanistów i spółką bankową należącą do bezwzględnego rodu Rotów, a od niedawna także wojna o wyznawców wśród tubylczego ludu Nag, prowadzona przy udziale kapłanów zapomnianej religii tejże nacji i misjonarzy Stworzyciela Świata. A to dopiero początek. Oto bowiem pewna grupa ambitnych idealistów, niezadowolona z rządów lokalnego gubernatora i z warunków narzucanych przez Regalium, postanawia jeszcze mocniej namieszać na lokalnej arenie – organizując powstanie. Tak z grubsza przedstawia się tło nowej powieści Daniela Nogala, autora „Malajskiego Excalibura" – oto „Betelowa Rebelia: Spisek".

    Pierwszy tom „Betelowej Rebelii" czyta się lekko i przyjemnie. Styl autora jest płynny i łatwy w odbiorze, opisy dawkowane umiejętnie, a dynamika właściwie stopniowana. Jest co stopniować, gdyż, czego można z łatwością się domyślić po lekturze poprzedniego akapitu, w „Spisku" dzieje się bardzo dużo i bardzo szybko. Mamy do czynienia z całą plejadą bohaterów, których wątki istnieją niezależnie od siebie, a narracja dość często pomiędzy nimi przeskakuje. Oprócz tytułowego już buntu i wszystkiego, co z nim związane, obserwujemy coś w deseń wyprawy archeologicznej do ruin starożytnych świątyń Nag, knowania Loży i nie mniej enigmatyczne działania Banku Rotów. Tuż obok dzieją się perypetie misjonarza Archibalda, którego życiową ambicją jest nawrócenie ludzi-gadów na jedyną słuszną wiarę w Stworzyciela, losy ambitnej reporterki z lokalnego dziennika, a przede wszystkim – dzieje Angusa, hazardzisty, najemnika i lokalnego awanturnika, który, przyjmując zlecenie od dziwnego typka spotkanego w karczmie, nieświadomie bierze udział w buncie i ląduje w samym środku wydarzeń. To ten ostatni aspiruje do miana głównego bohatera powieści, ale i nie do końca można tak o nim powiedzieć.

    To dlatego, że bohaterów jest całe mrowie – muszę jednak powiedzieć, że oprócz wspomnianego wcześniej Angusa, który jeszcze całkiem nieźle się bronił jako typ prostego chłopa z biednej dzielnicy, charakternika o złotym sercu, żaden z nich kompletnie nie zapadł mi w pamięć ani szczególnie nie poruszył. Wspomniana reporterka, Marta Brus, jest stuprocentowo sztampową bohaterką z powieści tego typu. Cała reszta - jak Archibald - zarysowana jest tak skąpo, że ciężko powiedzieć o nich cokolwiek oprócz tego, że w ogóle są. Tempo akcji narzucone przez autora jest dość karkołomne, jednak przy całym szeregu protagonistów, którzy nie za bardzo wyróżniają się na tle ogółu, można bardzo łatwo zgubić orientację w tym, kto, co i przeciwko komu planuje. Samo natężenie różnych wątków poruszonych w tak niedużej objętości tekstu sprawia równocześnie, że wielu z nich nie jest dane porządnie się rozwinąć. „Spisek" jest pierwszym tomem zapowiadającej się serii i rozumiem, że autorowi chodziło o możliwie najszersze zarysowanie Betelii i wojujących o nią stronnictw – trudno jednak pozbyć się wrażenia, że w porównaniu ze szczegółową kreacją świata, proporcjonalnie mało starań włożono tu w opowiadanie zajmującej historii.

    Kreacja świata przedstawionego nie jest szczególnie wyjątkowa – ot, dość klasyczny kolonialny steampunk z niezwykłymi wynalazkami epoki (maszyny na wydobywany spod ziemi smoczy olej, łodzie podwodne, rewolwery) i odrobiną egzotyki. Dostajemy w nim całą masę grup o niejasnych dążeniach (próbowano tu popłynąć trochę na fali powszechnej fascynacji Illuminatami i teoriami spiskowymi z udziałem rodziny Rothschildów – nie bardzo skutecznie jednak. Dwie enigmatyczne organizacje naraz to ciut za dużo i zamiast atmosfery tajemnicy dostajemy po prostu dezorientację), kopię Imperium Brytyjskiego z początków dziewiętnastego wieku i stawiających jej czoła rewolucjonistów oraz paru innych graczy – ale chociaż żaden z nich nie ustaje w wysiłkach, aby ostatecznie wyszło na jego, po czytelniku spływa to niczym woda po kaczce. Część wątków kompletnie się ze sobą nie łączy – jak choćby wyprawa archeologiczna z pierwszych paru stron powieści, kończąca się nagle i nieoczekiwanie, do której nie nawiązuje kompletnie nic i nikt w dalszej części książki. Po co, dlaczego tak?

    Nie znaczy to, że pierwsza część „Betelowej Rebelii" jest książką złą. Czytając ją, bawiłem się całkiem nieźle, myślę też, że po kolejnej odsłonie tej serii możemy spodziewać się już nieco więcej. Liczę, że chociaż wtedy bohaterom będzie dane trochę się rozwinąć, a różne niewyjaśnione wydarzenia nabiorą wreszcie jakiegoś sensu. Powieści Daniela Nogala można dać szansę – nie jest to arcydzieło w ramach swojego gatunku, ale pozostaje sympatyczną lekturą na jedno popołudnie.

  • Recenzja książki: Melissa Darwood - „Pryncypium”

    Pryncypium

    Melissa Darwood - „Pryncypium”

    genius creationsAutor: Melissa Dawrood
    Wydawnictwo: Genius Creations
    Liczba stron: 370
    Cena okładkowa: 34,99

    Czym jest imię? To jedno słowo, które określa nas przez całe życie, od zarania dziejów było czymś więcej niż tylko zbitkiem liter. Warstwa znaczeniowa każdego miana, dzisiaj już trochę zapomniana, pomijana w przypadku tych o obcym pochodzeniu, ale nadal bardzo widoczna w nazwach rodzimych, miała z założenia być swego rodzaju wróżbą na przyszłość, zaklęciem nadającym potomkowi określone cechy i kształtującym jego losy. Ta magiczna otoczka związana z imionami jest współcześnie w zaniku i już tylko z ciekawości, o ile w ogóle, szukamy źródłosłowu swoich personaliów. Szkoda – jako że związana z tym celebracja nadawania imienia, istniejąca przecież niemal we wszystkich kulturach i wierzeniach, ma w sobie coś niesamowicie uroczystego – i pięknego. A gdyby tak imię naprawdę było czymś więcej niż tylko słowem? Idąc jeszcze krok dalej – gdyby, poza ściśle określonymi cechami, posiadało nie tylko osobowość, ale i świadomość? Gdyby było niemal jak żywa istota, tylko tymczasowo zamieszkująca ludzkie ciało?


    Aniela nie ma w życiu lekko. Będąc w bardzo nieciekawej sytuacji finansowej, po śmierci ojca i bankructwie rodzinnego gospodarstwa, aby skończyć wymarzone studia weterynaryjne zapracowuje się na śmierć. Roznosząc gazety w upalny dzień, ubrana w tandetną czerwoną pelerynę, po paru nieprzespanych nocach spędzonych na nauce, czuje się naprawdę kiepsko. Ma pecha trafić na stojącego w korku Zoltana Branderburga, doprowadzonego do ostateczności nie tylko przez warunki atmosferyczne, których nie poprawia klimatyzacja w samochodzie, ale i niekompetentną sekretarkę, która po raz kolejny zapomniała poinformować go o umówionym spotkaniu. Jego pogardliwe zachowanie wobec Anieli irytuje ją, ale podczas wręczania aroganckiemu biznesmenowi gazety dziewczyna zauważa pewien dziwny szczegół: wyraźnie widoczne pod skórą dłoni, wypełnione jakby czarnym płynem, wijące się żyły. Zastanawianie się nad własną przytomnością nie trwa długo, bohaterka po prostu mdleje na środku ulicy. W zamieszaniu, jakie wywołuje to zdarzenie, zniecierpliwiony Zoltan po prostu zabiera ją ze sobą, aby zbadał ją jego lekarz. Wydarzenia, których będzie ona świadkiem, przyniosą jej tyle radości, co cierpień.


    On - zgryźliwy, cyniczny, ale nieziemsko przystojny i bogaty biznesmen i ona – biedna, ale piękna, a ponadto z dość wybuchowym charakterem. Znacie to skądś? No pewnie. Wątek romantyczny, który w pewnej specyficznej, fantastycznej otoczce gra tu główną rolę, jest sztampowy do bólu. To klasyka rozwijającej się fascynacji, w której mężczyzna postępuje wbrew sobie, zakochując się, ale próbując temu zaprzeczać, dzielnie wspierany przez kobietę zaprzeczającą jeszcze goręcej, ale i bardziej skłonną do ulegania nastrojowi chwili. W ich kontaktach królują niedopowiedzenia i niezręczności, a sytuacje, w których przekomarzają się w miejscach publicznych, pewni, że nikt się nie zorientuje w sytuacji (z motywem szef kontra pracownica na czele), po prostu wołają o pomstę do nieba.


    Wszystko to ratuje pomysł na intrygę i jego realizacja. Nomen, cząstka człowieka odpowiadająca za jego cechy, tutaj jest czymś na kształt ducha czy też, jak niektórzy by to nazwali, duszy, która nie dość, że przechodzi reinkarnację, przenosząc się od zarania dziejów z ciała do ciała, to jeszcze ma swoje upodobania co do niego. Jeśli nosiciel wykazuje cechy niezgodne z preferencjami swojego Nomenu, bądź rozwija się w nieakceptowany przez nie sposób, może zostać go pozbawiony – co oznacza śmierć. Zasady postępowania w takich przypadkach określa Pryncypium, starożytny dokument, a proces zmiany nosiciela realizowany jest przez Laufrów, kontrolowanych przez Bractwo Hermanów – ludzi mających kontakt z Nominami. Laufrowie pozbawiani są uczuć w dość paskudny sposób w procesie septyzacji. Zoltan, jak nietrudno się domyślić, jest jednym z nich. Całość sprawia wrażenie, jakby imię nie było darem, lecz pasożytem, który może dać nosicielowi coś dobrego, ale też zabić go, a wszystko zależy od jego dobrej woli. Ipsum, czyli psychika danej osoby, ma tu jakby drugorzędne znaczenie. Motyw ten zdecydowanie ratuje książkę przed pozostawieniem po sobie smutnego niesmaku, jaki wywołuje przeczytanie setnej kolejnej podobnej powieści.


    W przypadku bohaterów nie ma rewelacji. Aniela to osóbka dość temperamentna, przedsiębiorcza i wytrwała, potrafiąca zakasać rękawy i dokonać cudu, jeśli zajdzie taka potrzeba, i jako taka zaskarbia sobie sympatię czytelnika. Niezbyt trwale, niestety. Jej okazjonalna nieporadność, skłonność do paplania, co jej ślina na język przyniesie i nieliczenie się z autorytetami sprawiają, że w jej sytuacji wychodzi nie tylko na niewdzięczną, ale i nieracjonalnie myślącą, a ponad wszystko – emocjonalnie niestabilną. Kompletnie zadziwiała mnie jej skłonnością do „powstawania z umarłych” – raz słaba, omdlewająca i chora, minutę później bywała skłonna do biegów na wyścigi. Zoltan z kolei, tak typowy w swoim rodzaju, nawet jeśli tu zostało to całkiem zgrabnie wytłumaczone pełnioną przez niego rolą, w porównaniu ze swoją „wybranką” wypada nawet znośnie. Idealny bohater romansu rodem z książek z różową okładką – z ciekawym drugim dnem, którego Aniela, niestety, nie posiada.


    Książkę czyta się dobrze – jest pisana płynnym, lekkim, dość kwiecistym w przypadku scen erotycznych językiem. Dramatyzm sytuacji jest opisany w sposób nieprzesadzony, napięcie dawkowane odpowiednio, bez niepotrzebnych przestojów czy zbytniego nagromadzenia szczegółów. Pod względem warsztatowym zaskoczyły mnie jednak potknięcia logiczne. O naprzemiennym padaniu i wstawaniu Anieli już wspomniałam, niech mi czytelnicy darują, że napomknę jeszcze – tu będzie spoiler – o tym, jak bohaterka ucieka z zamku Arkan po nocy spędzonej z Zoltanem. Pomijam fakt, że cała rzecz odbyła się, gdy była ona niemal nieprzytomna, po środkach uspokajających i załamana chorobą brata – mniejsza z tym. Otóż Anielę porwano zaraz po tym, wywieziono, w pościg ruszył zakochany Laufer. W miejscu, do którego zabierają ją porywacze, bada ją lekarz, a robi to z powodu... hmm, mdłości i zawrotów głowy, po czym, przed kolejną ucieczką ostrzega ją, by uważała na dziecko. W tym momencie po prostu opadła mi szczęka – wychodziłoby, że minęło coś koło doby od potencjalnego poczęcia. Potem autorka wspomina, że tak naprawdę minął tydzień, to jednak niewiele pomaga. Objawy ciąży, tak szybko? Więcej znajdzie się w książce niepasujących szczegółów, jak na przykład strój graficzki Marty, który miał całkowicie ukrywać kształty jej ciała, ale jednocześnie podkreśla talię (?!); porównanie septyki do glisty ziemnej (coś takiego nie istnieje! W ogóle słowo „glista” pojawia się w książce kilka razy, zawsze użyte błędnie) czy pastelowo-czekoladowy kolor włosów (jedno przeczy drugiemu).


    „Pryncypium” jest książką mocno średnią, która zachwyci niewymagającego czytelnika, ale zniechęci tego bardziej uważnego. Interesująca od pierwszych stron, potem pokazuje pełen wachlarz swoich zalet i wad, z których tych drugich, niestety, ma sporo. Zakończenie, chociaż mdłe i zniechęcające, zwiera też element zaskoczenia – czy pojawi się może drugi tom? Zobaczymy. Osobom zaczytującym się w romanse paranormalne mogę z czystym sumieniem tę pozycję polecić, reszta niech próbuje na własne ryzyko.

  • Fantastyczna Strefa na Fantasmazurii

    Fantasmazuria wychodzi z ciekawą propozycją dla wszystkich, którzy zajmują się szeroko pojętą fantastyką. Zwie się ona Fantastyczna Strefa, a jej głównym celem jest pomoc w promocji Waszych projektów, niezależnie od tego czy jest to blog, fanpage, a nawet inny konwent. Jeżeli zatem chcecie pokazać swoją inicjatywę szerszej publiczności, a przy tym stać się częścią Fantasmazurii.

  • Fornost X pod patronatem

    Pozostajemy jeszcze w klimatach wakacyjnych, a to w związku z faktem, iż naszym patronatem medialnym objęliśmy konwent terenowy Fornost. Już po raz dziesiąty w Łutowcu, między 29 lipca a 6 sierpnia, czekać na Was będzie masa fantastycznych atrakcji, a wśród nich duży, dwudniowy LARP w świecie “Władcy Pierścieni”, będący wizytówką całego wydarzenia. W takiej sytuacji nie pozostaje nam nic innego, jak tylko zachęcić Was do przybycia na Jurę Krakowsko-Częstochowską.

  • Patronat medialny nad Fantazjadą 2017

    Dopiero co zaczął się styczeń, a my już myślimy o czerwcu. No ale dlaczego mamy nie myśleć, skoro objęliśmy naszym patronatem medialnym wydarzenie Fantazjada 2017 "Carnevale"? Fantazjada to górska gra terenowa, która już od 1994 roku cyklicznie odbywa się na  terenie Twierdzy Srebrna Góra. LARP ten osadzony jest w autorskim świecie Fantazjady, w którym gracze wcielają się w przygotowane wcześniej postacie i z pomocą specjalnych scenografii budzą do życia świat wzorowany na renesansowej Italii. Jeżeli Wy również chcecie poczuć ten klimat, zajrzyjcie do Srebrnej Góry między 15 a 18 czerwca.

  • Czym dokładnie jest KONgres?

    Dziś nie będzie o konwencie, a o KONgresie. KONgres to wrocławska inicjatywa, której celem jest organizacja spotkania, na którym organizatorzy konwentów z całej Polski, zarówno tych dużych, jak i trochę mniejszych, mogliby dzielić się wiedzą oraz doświadczeniem i wspólnie polepszać jakość tworzonych imprez. Mówiąc krótko, jest to konwent o tworzeniu konwentów. Póki co nie jednak wiadomo jeszcze zbyt wiele na temat ewentualnego planu KONgresu i tematów, które miałyby zostać poruszone. Znana jest natomiast data wydarzenia. Odbędzie się on między 11 a 12 marca, oczywiście we Wrocławiu. 

  • Whomanikon zbiera program

    Od wczoraj możecie już zgłaszać punkty programu na jedyny konwent zrzeszający fanów Dr. Who! Whomanikon ma do zapełnienia całe dwa dni, znajdzie się więc miejsce zarówno na klasyczne prelekcje, panele dyskusyjne i konkursy, jak i LARPy i sesje RPG. Jak i za pierwszym razem, przewidziany jest także kącik dla dzieci. Organizatorzy poszukują również osób, które byłyby w stanie poprowadzić atrakcje w języku angielskim. Jak zatem widzicie, możliwości jest sporo, więc jeśli czujecie się na siłach by podjąć wyzwanie, zapraszamy.

  • Nowy Munchkin już na początku stycznia

    Weźmy elementy gry List Miłosny i połączmy je z Munchkinem. Co otrzymamy? Munchkin Lista Skarbów, czyli efekt współpracy wydawnictwa Bard oraz Black Monk. Idealne połączenie cech obu gier, gdzie celem jest, a jakże, wykiwanie innych graczy i ucieczka ze skarbem. Rzucaj swoim oponentom kłody pod nogi i nie daj się podejść, wykorzystując do tego zestaw 16 kart, doskonale odzwierciedlających pełen absurdów świat Munchkina. No i nie traćcie czasu na zabawę w sojusze, bowiem zwycięzca może być tylko jeden. Jeżeli zatem nie są Wam obce takie klimaty, być może znajdziecie chwilę dla Munchkin Lista Skarbów, a przedsprzedaż startuje już na początku stycznia.

    Lista Skarbów

  • Pyrkon 2017 bez Złotych Masek

    Najbliższy Festiwal Fantastyki Pyrkon bez konkursu Złote Maski. W związku z małym zainteresowaniem ze strony uczestników, jak również brakiem osoby, która w odpowiedni sposób byłaby w stanie przeprowadzić konkurs, organizatorzy podjęli decyzję o zawieszeniu go na najbliższej edycji festiwalu. Oczywiście nie oznacza to automatycznie, że Złote Maski nie wrócą do programu w przyszłości. By jednak nie psuć Wam całkiem nastroju, dodajmy, iż na Pyrkonie 2017 pojawi się specjalna Strefa Fabularna, gdzie z pewnością każdy fan i miłośnik LARPów znajdzie coś dla siebie.

  • Patronat medialny nad Whomanikon 2

    Dziś co prawda Flasha nie będzie, bowiem przyszły weekend to czas jedzenia i Kevina, ale mamy dla Was coś równie ciekawego. Nasz smok objął swoim patronatem medialnym konwent Whomanikon. I mimo iż odbywa się on w dniach 1-2 kwietnia, nie jest to żaden żart. Jest to za to jedyny konwent w Polsce zrzeszający fanów Dr. Who. Ba, odbywa się on już po raz drugi. Dlatego jeśli nie są Wam obce przygody w niebieskiej budce telefonicznej, zajrzyjcie w tych dniach do Krakowa.

  • Pyrkon uruchamia formularz dla wystawców

    Dobra wiadomość dla wszystkich, którzy pomagają zamknąć magię fandomów w przeróżnych przedmiotach lub swoją działalnością szerzą tą magię wśród innych. Festiwal Fantastyki Pyrkon bowiem opublikował na swojej stronie formularz zgłoszeniowy dla wystawców. Warto się z nim zapoznać, jeśli chcecie dotrzeć do tysięcy uczestników największego tego typu festiwalu w Polsce.

  • Recenzja książki: Siergiej Antonow - „Ciemne Tunele”

    Recenzja książki Ciemne Tunele Siergieja Antonowa

    Siergiej Antonow - „Ciemne Tunele”

    insignis Autor: Siergiej Antonow
    Wydawnictwo: Insignis
    Liczba stron: 328
    Cena okładkowa: 37,99 zł

    Dzięki książce „Ciemne Tunele” ponownie wracamy do znanego z oryginalnej trylogii Glukhowsky’ego metra pod zniszczoną Moskwą. Dwadzieścia lat po wojnie nuklearnej, kiedy cały znany świat przestał właściwie istnieć w formie, jaką niegdyś znali ludzie, ci, którzy przetrwali wciąż nie uczą się na swoich błędach. Następują głębokie podziały między stacjami, chwiejne sojusze, wojny, powstają różnorodne systemy władzy z powrotem do komunizmu i nazizmu włącznie. A gdzieś w tym wszystkim tkwią stacje Wspólnoty Wojkowskiej, znane też jako Hulajpole, wyznające anarchistyczne poglądy. To właśnie tu zaczyna się nasza przygoda, w której głównym bohaterem jest jeden z „wojskowych” – Anatolij.

    Fabularnie Anatolij wraz z oddziałem anarchistów musi udać się na linię czerwoną i zniszczyć tamtejsze laboratorium produkujące superludzi odpornych na promieniowanie i ból. Z takimi GML (bo tak nazywani są ci genetycznie zmodyfikowani) można objąć władzę nad całym metrem, a możliwe też, że i nad powierzchnią. Anarchiści podjęli się trudnego zadania powstrzymania komunistów przed absolutną dominacją.

    Historia z początku opowiadana jest bardzo ciekawie i spójnie. Na pierwszych kilkudziesięciu stronach dowiadujemy się sporo o przeszłości głównego bohatera, między innymi to, skąd pochodzi, ale także dostarczane nam jest wiele szczegółów z historii samej stacji i jej rozwoju. Daje nam to na tyle szeroki obraz sytuacji, że nawet nie czytając książek z głównego cyklu jesteśmy w stanie bez problemu się w niej odnaleźć. Nasz Tola także jest postacią konkretną i łatwo zrozumieć jego pobudki. Znamy jego mocne i słabe strony, wiemy, czego się po nim spodziewać. Do czasu…

    Właśnie. Książka ma bardzo nierówny poziom. Jak po przeczytaniu niemal połowy mógłbym spokojnie zaliczyć dzieło do jednego z najlepszych w całym uniwersum, tak kolejne strony skutecznie zniechęcały mnie do dalszej lektury. Nie doćć, że Anatolij zaczął zachowywać się zupełnie bez sensu (choćby ucięcie sobie drzemki w tunelu wentylacyjnym, kiedy tuż pod nim kłębiły się krwiożercze bestie próbujące dostać się na górę), to jeszcze sam autor stał się zupełnie niekonsekwentny i zaczął zwyczajnie gubić ważne wątki. Przykładem takiego zjawiska jest postrzelenie głównego bohatera w głowę (wyraźnie poczuł szarpnięcie, a później zauważył krew i nie był w stanie chodzić, gdyż przy każdej próbie mdlał), które zostaje zwyczajnie zapomniane i po kilku dniach Tola nie czuje już żadnych skutków rany. Ba, w ogóle jakby jej nie było! Pojawiają się też błędy logiczne, jak mijanie się w korytarzu, który był opisany jako „tak ciasny, że ledwo udało się do niego wcisnąć w pozycji przygarbionej”. Zresztą wielki, barczysty i ponad dwumetrowy mutant nie miał większych problemów, żeby iść tym samym korytarzem. To tylko kilka zarzutów, wymienienie wszystkich tego typu kwiatków zajęłoby kilka stron.

    Warto zwrócić uwagę na samą historię, która również ucierpiała gdzieś w połowie książki przez gubione wątki, bezsensowne zachowania postaci oraz styl pisania, który możemy znać z forów dla początkujących pisarzy. Mam na myśli to naiwne podejście z bajek fantasy, gdzie bohater z każdego niebezpieczeństwa wychodzi przez zupełny przypadek, bo akurat tuż obok pojawił się niezbędny element pozwalający się uratować. Taki zabieg nie jest zły, póki nie powtarza się go za każdym razem.

    Czytając „Ciemne Tunele” zwróciłem też uwagę na jedzenie. Zwykle nie przejmuję się takimi szczegółami, tak jak tym, że bohaterowie się nie myją czy też nie załatwiają swoich potrzeb fizjologicznych. Tylko że w tym wypadku autor kilkakrotnie zaznaczał, że Anatolij nie przyjął pokarmu przez trzy dni, a później, kiedy wszyscy jedzą, on wprost odmawia kolejnych posiłków. Łącząc to z postrzałem w głowę, wielokrotnym pobiciem i innymi urazami, których doznał, wychodzi na to, że jest on nieśmiertelny i nie musi jeść, pić, ani martwić się o jakiekolwiek drobnostki, takie jak promieniowanie (tutaj też pojawiły się spore rysy w opowieści, gdyż bohater powinien przyjąć sporą dawkę, a jakoś się o tym nie wspomina). Ostatnim zarzutem będzie zmieniający się nastrój powieści i koncepcja bohatera: Tola wychodzi na niebywale rozchwianego emocjonalnie człowieka. Nie byłoby może w tym nic złego, gdyby nie wspomniany wstęp i niemal połowa książki, gdzie była to zupełnie inna osoba.

    Podsumowując: można przeczytać „Ciemne Tunele”, ale części z Was pewnie ta książka pozostawi głęboki niesmak. Powieść miała spory potencjał, który został niestety zmarnowany: na początku czuje się rękę doświadczonego pisarza, natomiast w dalszej części była to już wesoła opowiastka jakiegoś młodzika.

  • Recenzja książki „Zstąpienie Aniołów” - Mitchel Scanlon

    zstapienie aniolowMitchel Scanlon -„Zstąpienie Aniołów”

    copernicus corporationAutor: Mitchel Scanlon
    Wydawnictwo: Copernicus Corporation
    Liczba stron: 336
    Cena okładkowa: 44,00 zł

    Zahariel, młody chłopiec z ludzkiej kolonii na odległym, zapomnianym zakątku galaktyki, zwanym Caliban, zostaje przyjęty w poczet Zakonu. To wielki zaszczyt – jego rycerze słyną jako najlepsi wojownicy na całym globie, obrońcy prostych ludzi i pogromcy Wielkich Bestii, zamieszkujących ogromne puszcze planety. Walka z okrutnymi poczwarami wydaje się nie mieć końca, jest mozolna i niebezpieczna, jednak wykrzewienie zła z najgłębszych zakamarków niegościnnego świata jest celem szczytnym. Przywódca zakonu i najsławniejszy z jego rycerzy, Lion El'Jonson, wierzy bowiem w zapomniane dawno legendy o odległej Terrze, kolebce rodzaju ludzkiego, o ludziach żyjących wśród gwiazd, o wielkim i wspaniałym Imperium, które jednoczy ich wszystkich rozsianych po niezliczonych globach. Oczekuje wciąż ich przybycia – wierząc, że kiedy ostatnia ze złych poczwar zginie, Imperium powróci po swoje zaginione dzieci. Nie spodziewa się jednak, jaka dosłowność kryje się pod tą myślą. Tak w skrócie przedstawić można fabułę "Zstąpienia Aniołów" Mitchela Scanlona, szóstej powieści z cyklu "Herezja Horusa", osadzonej w uniwersum Warhammera 40 000, zanim Imperator wstąpił na Złoty Tron.

    Historię odkrycia Calibanu oraz spotkania Imperatora ze swoim dawno zaginionym synem i jednym z dwudziestu Prymarchów poznajemy właśnie oczami Zahariela.Ten, będąc na początku ledwie dziewięciolatkiem, który w ciągu powieści wyrasta na człowieka prostego, ale dzielnego, walecznego i honorowego, jest protagonistą idealnym do opowiedzenia historii o kimś innym – o Lionelu El'Jonsonie – dlatego, że swoimi przeżyciami nie zasłania wydarzeń, które rozgrywają się w tle.Wraz ze swoim kuzynem, Nemielem, opisanym równie minimalistycznie i mgliście, tworzą ciekawy, dość charakterny duet bohaterów, a łącząca ich relacja w ciekawy sposób nawiązuje do tej łączącej dwóch "historycznych" postaci pojawiających się w toku powieści – Liona i Luthera. Także oni, choć będący bohaterami drugoplanowymi powieści, przedstawieni zostali w sposób jednocześnie interesujący, przekonujący, ale i dobrze utrzymany w duchu kanonu świata Warhammera 40 000. Scanlon dokonał tutaj czegoś, co wydawało mi się bardzo trudne – przedstawił postać Prymarchy z bardzo ludzkiej strony i w sposób, który nie tylko dało się przełknąć, ale wręcz zaakceptować, nawet polubić. Obawiałem się, cóż, typowej dla wielu autorów piszących w tym uniwersum wyliczanki cudowności i klasycznego przykładu marysuizmu. Cieszę się, że udało się tego uniknąć.

    Warsztatowo powieść jest całkiem niezła. Opisom nie brakuje absolutnie niczego, są zwięzłe, ale wyczerpujące i nie pozostawiają niepotrzebnych niedomówień, jednocześnie budując spójny, stosowny do treści klimat. Opisy starć cechują się odpowiednią dynamiką, zaś dialogi mają w sobie nieco błyskotliwości, dobrze ukazując najbardziej zauważalne cechy bohaterów, a czasem nawet zmuszając czytelnika do uśmiechu.

    Fabularnie jest, niestety, znacznie gorzej. Powieść świetnie się czyta do momentu przybycia Imperatora na Caliban – wtedy akcja przyspiesza aż za bardzo i wygląda to, jakby autor nagle doszedł do wniosku, że za mocno się rozpisał i nie zmieści całej historii w zadanej objętości. Przez pierwsze dwie z czterech części przyjemnie śledzi się rozwój Zahariela jako rycerza i osoby, poznaje się bardzo fajnie zaprezentowane obyczaje rycerstwa z Calibanu i, chociaż niektóre zwroty akcji trochę zgrzytają (piętnastolatek w pojedynkę pokonuje najgroźniejszą bestię na planecie – tylko dlatego, że nagle ujawnia się w nim dziwny, magiczny dar, o którym wcześniej nie było ani słowa), czas spędzony na lekturze pierwszej połowy "Zstąpienia Aniołów" zdecydowanie płynie miło. Później... Cóż, w ciągu ledwie paru stron wydarzenia postępują o kilka lat do przodu, w tym czasie rycerstwo zostaje wcielone do Pierwszego Legionu i uformowane w zakon Mrocznych Aniołów – bo tak - a sam Zahariel i jego towarzysze zostają przerobieni na Space Marines tylko po to, by ciągu ostatnich pięćdziesięciu stron książki rozwiązać naprędce wymyśloną intrygę i uratować Liona przed próbą zamachu. Na potrzeby ekspozycji narracja na chwilę przeskakuje na inną, dopiero co wprowadzoną postać, która ginie po około dziesięciu stronach, zanim w ogóle dałoby się ją poznać, polubić albo poczuć cokolwiek, dzięki czemu czytelnika obchodziłoby to, co się jej przydarzyło. Po co ten pośpiech? Każde z tych wydarzeń mogłoby wnieść coś ciekawego do fabuły, gdyby je twórczo rozwinąć. Niestety, zmarnowano tu całe mnóstwo okazji do opowiedzenia interesującej historii.

    "Zstąpienie Aniołów" nie jest złą powieścią, ale nie jest również powieścią dobrą. O ile początek dużo obiecuje, kusi ciekawą kreacją świata i bohaterów, o tyle bardzo szybko stacza się po stromej równi pochyłej – zakończenie zaś sprawia wrażenie pospiesznie skleconego na kolanie. Polecam tylko i wyłącznie fanom Warhammera 40 000, zainteresowanych prahistorią Imperium Człowieka.

  • Recenzja książki: Jakub Pawełek - „Pierścień ognia”

    pierscien ogniaJakub Pawełek - „Pierścień ognia”

    warbookAutor: Jakub Pawełek
    Wydawnictwo: WarBook
    Liczba stron: 432
    Cena okładkowa: 36,90 zł

    Trzecia wojna światowa. Obawia się jej wielu. Postęp technologiczny, liczne teorie spiskowe i ciągła niepewność co do intencji innych nacji potęgują tylko wrażenie nadciągającego nieszczęścia. Trudno się dziwić, że temat podłapali pisarze, snując przed żądnymi wrażeń czytelnikami coraz bardziej sensacyjne wizje. Jedną z ciekawszych tego typu fikcji historycznych jest cykl „Przymierze” Jakuba Pawełka, rozpoczęty w roku 2014 powieścią „Wschodni Grom”. Konflikt, rozpoczęty pomiędzy Rosją a Chinami w maju 2015, na tych dwóch państwach się nie zakończył, angażując coraz to nowe kraje. Nie zmieniło się jedno: fakt, że był on starciem mocarstw.

    Chiny. Kto mógłby się spodziewać, że to państwo, przeludnione i trawione przed mnóstwo własnych, wewnętrznych problemów, stanie się nagle najgroźniejszym graczem światowej areny? Kiedy naukowcom z Tajwanu udaje się opracować metodę zimnej fuzji, sytuacja staje się bardziej niż napięta. Wyścig o sojusze i bezpieczeństwo własne rozegra się, jak zwykle, na najwyższych szczeblach władz – pomiędzy prezydentem USA, Albertem Armitage, zwierzchnikiem Rosji Wladimirem Putinem a chińskim Xi Jinpingiem.

    „Pierścień ognia” jest czwartą częścią cyklu i pierwszą moją radą dla potencjalnego czytelnika jest, by nie zaczynał czytania jej bez zaznajomienia się z poprzednimi tomami. Wartka akcja rozpoczyna się od pierwszych stron, autor wrzuca nas od razu na pole bitwy, by przejść płynnie do sal Białego Domu czy chińskiego Zakazanego Miasta, gdzie absolutnie wszyscy są doskonale zapoznani z bieżącą sytuacją i nie tracą czasu na wyjaśnienia, co też działo się wcześniej. Wspomnień i retrospekcji w książce brak, warstwa opisowa jest oszczędna, ograniczając się jedynie do nakreślenia konkretnych, niezbędnych dla aktualnych wydarzeń szczegółów. Spory nacisk kładziony jest na opis zachowania postaci – jako że w „Pierścieniu…” na pierwszy plan wysuwają się stosunki dyplomatycznie i spora część scen poświęcona będzie właśnie rozmowom na najwyższym szczeblu, te szczegóły tworzą doskonały kontekst i pozwalają wyłapać więcej informacji, niż można uzyskać z samych dialogów. Gestykulacja, bardzo drobiazgowo potraktowana, z zaznaczeniem podłoża emocjonalnego ruchów i towarzyszącym im innym zjawiskom takim jak drżenie dłoni i wzrok skierowany w niewłaściwą stronę - te detale pozwalają na o wiele dokładniejszy wgląd w sytuację, niż się to zazwyczaj w literaturze tego typu spotyka.

    Ze znanych postaci sceny politycznej dostaniemy tu Putina, który jawi się jako wyjątkowo twardy i nieprzejednany gracz, pewien swojej roli. Pamiętajmy jednak, że akcja książki rozgrywa się w roku 2023, a więc kawałek w przyszłość. Dość znamiennym jest fakt, że wobec znaczących zmian na stanowiskach w innych państwach, to właśnie ten człowiek pozostał w tym samym punkcie, w którym był jeszcze kilkanaście lat temu. Reszta nazwisk głów państw została dobrana w interesujący sposób – Armitage w Stanach, Żuławski w Polsce – piękne nawiązania do klasyki fantastyki. Pod względem konstrukcji postaci nie ma już jednak tak dobrze. Są one dość podobne, reprezentują ten sam model zachowań i niemal nie posiadają cech, które by je odróżniały od pozostałych. Lepiej wypadają pod tym względem bohaterowie drugoplanowi i ci, którzy uczestniczą w akcjach: zarówno żołnierze, jak i cywile. U nich można zauważyć indywidualne rysy charakteru, nietłumione sztywną etykietą oficjalnych spotkań; to oni będą przeżywać rozterki natury moralnej i zastanawiać się nad sensem swojego działania.

    „Pierścień ognia” jest książka wysoce angażującą ze względu na dynamiczną akcję i mnogość nowych motywów, których nie szczędzi czytelnikowi autor. Kontrast pomiędzy emocjonalną sterylnością obiektów rządowych a chaosem wojennej codzienności jest tu bardzo mocno odczuwalny, a wrażenie to potęgują wstawki z „Wiadomości TVN24”, z których dowiemy się sporo na temat oficjalnej wersji wydarzeń na froncie. Dla miłośników fikcji wojennej cykl Pawełka powinien być pozycją obowiązkową, dla reszty – ciekawostką z głębszym przesłaniem.