Fantastyka

  • Recenzja książki: Paweł Majka - „Wojny przestrzeni”

    wojnyprzestrzeniPaweł Majka - „Wojny przestrzeni”

    genius creationsAutor: Paweł Majka
    Wydawnictwo: Genius Creations
    Liczba stron: 664
    Cena okładkowa: 39,99 zł

    Wydany w roku 2014 „Pokój światów”, debiutancka powieść Pawła Majki, znanego również z kilku książek w Uniwersum Metro, był książką, która wprowadziła coś nowego i świeżego do polskiej fantastyki. Do dzisiaj trudno jest określić dokładnie ramy gatunkowe tej pozycji, zawierającej w sobie mieszankę motywów podanych w sposób, który nawet wydawnictwo zwykło określać mianem „majkowych”. Po pierwszym tomie długo przyszło nam czekać na kontynuację, niemniej jednak te trzy lata zaowocowały powieścią kilkukrotnie przekraczającą objętością poprzedniczkę. „Wojny przestrzeni” są zaś tym bardziej specyficzne, że akcję powieści, która luźno mogłaby przywodzić na myśl urban fantasy przeniosły... w kosmos. Czyżby więc zemsta miała trwać wiecznie?

    Statek patrolowy OTG „Dorka”, na którego pokładzie chorąży Adam Drygieł ma zaszczyt przeżywać swoje pierwsze rozterki miłosne, próbując przekonać niedostępną, choć piękną jak malowanie (dosłownie) Marikę do zauważenia jego obecności w sposób inny niż oficjalny, trafia w nie najszczęśliwsze okoliczności. Któż jednak mógłby się spodziewać, że planowany postój na orbicie Kallisto, na stacji wybudowanej na szczątkach bogini Tiamat, niegdyś wskrzeszonej i z powrotem uśmierconej, okażą się dla statku i misji zgubne? Oto bowiem smoczyca za sprawą nieznanych jeszcze osób budzi się ponownie, sprawiając, że załoga „Dorki” musi się ewakuować – w wyniku czego Drygieł, wraz z wiernym, choć dość ironicznie nastawionym do życia towarzyszem Petyrem Hoygrenem, pakują się do kapsuły ratunkowej i dryfują przez kosmos prosto w ręce... piratów?

    Niemal dwieście lat wcześniej Mirosław Kutrzeba próbuje skontaktować się z księciem Markiem, rezydującym w Belgradzie i posiadającym, być może, jakieś informacje na temat Szóstego – ostatniego z ludzi odpowiedzialnych za śmierć jego rodziny. Kolejne spotkania w mieście nie dają jednak jednoznacznej odpowiedzi, mieszając mu tylko jeszcze bardziej w głowie i udowadniając, że nie on jest tu tym, który dyktuje warunki. Miasto okazuje się być punktem, w którym ścierają się różne siły – i wszyscy jednakowo chętnie pozbyliby się niewygodnego mściciela, który zdążył już im zaleźć za skórę. Muszą jednak najpierw pozbyć się Zmory...

    Sięgając po „Wojny przestrzeni” należy się szykować na naprawdę solidną mieszankę gatunkową. Jeśli ktoś czytał „Pokój światów” jakiś czas temu, może poczuć się srogo zagubiony – książka zaczyna się wątkiem „kosmicznym”, który koresponduje z poprzednim tomem tylko poprzez obecność namalowanej postaci – Mariki, która odpowiada za łączność na statku. To wybitnie absurdalny pomysł – wykorzystywać, zamiast klasycznie-nowoczesnych metod znanych z książek sf, właśnie Malowaną Moskwę. Ma to sens, ale nie jest chyba pierwszym, co mogłoby przyjść do głowy człowiekowi, który szukałby dla żyjących w obrazach ludzi zastosowania praktycznego. Wracając jednak do głównej myśli: przeskoki pomiędzy wątkami i postaciami, znane już z poprzedniego tomu, tutaj występują również, są jednak bardziej wyraźne, bo obejmują więcej czasów i perspektyw. Mamy więc panów z kapsuły ratunkowej „Dorki” w roku 2172, Malowaną Moskwę, również w przyszłości, do tego dołącza później Mars i urządzona na nim kolonia bogów pod rządami Wandy; z drugiej strony jest „przeszłość”, czyli aktualne działania Kutrzeby i ukrywający się Korycki. Wszystko to podawane jest w formie krótkich fragmentów na przemian, tworząc wrażenie chaosu informacyjnego i wymagając dłuższego czasu, aby przyzwyczaić się do takiej postaci i oswoić z wydarzeniami rozgrywającymi się na rożnych płaszczyznach. Potem już jest z górki.

    Dość absurdalny pomysł, który ujawnia już okładka, przedstawiająca, jak się okazuje, kapsułę ratunkową Drygła i Hoygrena tuż przed przechwyceniem jej przez Czarną Sarę – okręt piracki, jest jednym z najciekawszych w powieści. Obraz klasycznego od strony wizualnej statku rodzi szereg pytań, rozpoczynających się od słowa „jak” – nie należy się jednak martwić, wszystko zostało zgrabnie wyjaśnione. Pływający w próżni kosmicznej jak na falach mórz piraci, odtwarzający wciąż szanty w celu wywołania zakłóceń i obniżenia morale przeciwnika (skutecznie, chociaż bardziej niż lęk wywołując zapewne osłupienie), dowodzeni przez samego Burzymura wiozą jednak tajemnicę większą niż to, jak stary olbrzym mógł przetrwać dwieście lat i wyruszyć w rejs po kosmosie. Co tu dużo mówić – będzie się działo.

    Równie urokliwa jest Malowana Moskwa, jak się okazuje bardzo rozbudowana przez kolejnych jurodiwych malarzy. Ród Rostowów, chociaż nadal trzymający tam władzę, nie ma już monopolu na życie w obrazach, miasto rozrosło się więc i zyskało specyficzną strukturę, zawierającą, jak większość starych grodów, swoje mroczne tajemnice. Wspomniana na początku Marika szybko jednak ustępuje miejsca na pozycji głownej bohaterki Oldze Rostow, wokół której obracać się będą dzieje miasta i jego powiązań z rzeczywistością – jak się okazuje, wielu uznało Malowaną Moskwę na miejsce, w którym warto mieć jakieś kontakty.

    W obliczu tych wątków stary, „dobry” Kutrzeba okazuje się niemal nudny, a jego misja – odrobinę zbyt daleko pociągnięta. Ale tylko do pewnego momentu, w którym wszystkie fragmenty układanki zaczną do siebie pasować i odkrywa się połączenie pomiędzy wszystkimi przedstawionymi czasami. Mało mamy za to Marsjan – pan Nowakowski co prawda się pojawia, ale tylko na chwilę, reszta to kontynuacja tylko lekko zarysowanego wątku z pierwszego tomu. Organizacja Ludzkościowców ma się dobrze i obmyśla kolejne teorie odnośnie tego, co właściwie Marsjanie robią na Ziemi i czy rzeczywiście ich przybycie było tak nieudane, jak sami twierdzą. W roli spiskowców dostajemy zaś pisarzy-fantastów (z najgłośniejszymi polskimi nazwiskami na czele), którzy, jak się okazuje, widzą więcej i są przez to niebezpieczni (zwłaszcza we własnym mniemaniu). Ale i trochę racji mogą mieć.

    Co do całości muszę jednak przyznać, że odczucia miałam dość mieszane. Spowodowała to w znacznej mierze mnogość wątków, motywów i postaci, która w pewnym momencie wydawała się wręcz przesadna. Jeśli miałabym określić książkę pobieżnie, jednym słowem, byłoby to zapewne „przekombinowana”. Sporo do tego wrażenia dokłada Malowana Moskwa, będąca zbiorem elementów niekonieczne pasujących do siebie. Widzę w tym celowe działanie, które dodaje sporo do uroku powieści, stanowi jednak o jej przyciężkim charakterze, jakby przeładowanej ilością ozdobników. Również postać Olgi, która początkowo sprawiała wrażenie solidnej i charakternej, późnej okazała się bardzo powierzchowna – zamiast pewnej siebie kobiety zdecydowanej walczyć o swoje dostaliśmy panienkę, która tupie nóżką i głośno krzyczy o swojej roli, ale w rezultacie jest jedynie przerzucana pomiędzy lokacjami przez bohaterów, którzy więcej robią, a mniej mówią. Mocną stroną jest za to zakończenie – czy odkrywcze, czy banalne, każdy musi ocenić sam, dla mnie było jednak zaskoczeniem nie tylko przez samą koncepcję, ale przez to, że... się udało. Z tymi bohaterami, z ich charakterami, całą otoczką niekończącego się pościgu za zemstą.

    „Wojny przestrzeni” bardzo różnią się od „Pokoju światów”. Przede wszystkim skalą przedsięwzięcia - i nie mówię tu o samej liczbie stron, a o tym, jak szeroko została zarysowana fabuła. W tomie drugim rozmach (i stopień komplikacji) jest o wiele większy, książka jest trudniejsza w odbiorze, ale też i więcej radości z czytania jej będzie miała osoba zaznajomiona z klasyką polskiej literatury fantastycznej. Z drugiej strony powieść ta nie jest już opisem konkretnej misji, a całościową analizą konsekwencji, jakie ona wywołała, z reakcjami społeczeństwa włącznie. Jest tego dużo – ale i jest na co popatrzeć, w co się zagłębić i w czym odkrywać bogactwo szczegółów. Czy to jednak koniec historii? Niekoniecznie...

  • Jak NIE wydawać swojej pierwszej książki

    Nim zacznę wywód, pragnę poinformować, że poniższy tekst dostępny jest (wyłącznie w całości) do dowolnej niekomercyjnej publikacji. Wszelki kontakt w związku z tekstem (pytania, sugestie) pod adresem Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..

    Nie będę koncentrował się na wszystkich możliwościach, jakie ma przyszły debiutant – skoncentruję się tylko na jednej, tej związanej z zapłaceniem za wydanie własnego tekstu. Na początek wyjaśnię, czym w ogóle jest „vanity publishing”, w skrócie „vanity” – usługa pośredniczenia w wydaniu książki. Czyli w teorii nic złego. Jednak już sama nazwa może wzbudzić podejrzenia, wszak angielskie „vanity” to „próżność” – i w istocie ten system wydawniczy ma na celu dosłownie łechtać ego autora, który pragnie ujrzeć swoje nazwisko na okładce. W końcu wielu z nas marzy o wydaniu książki, a realia rynku są bezlitosne (zwykłe prawo dżungli: przetrwają najsilniejsi).

  • Recenzja książki: Anna Hrycyszyn – „Zatopić »Niezatapialną«”

    zatopic niezatapialna

    Anna Hrycyszyn – „Zatopić »Niezatapialną«”

    genius creationsAutor: Anna Hrycyszyn
    Wydawnictwo: Genius Creations
    Liczba stron: 382
    Cena okładkowa: 34,99 zł

    Wśród książek, po które sięgam chętnie i bez potrzeby polecania rzadko zdarzają się jakieś w pirackiej tematyce. Nie dlatego, żeby temat ten w jakiś sposób mnie odstręczał - wręcz przeciwnie: mam trochę sentymentu do powieści, w których motywy morskie spod znaku czarnej bandery pełniły rolę naczelną, takiego pana Kresa chociażby. Wszystko to należy jednak do przeszłości, tej dalszej, kryjącej się często aż w mrokach moich pierwszych przygód z literaturą fantastyczną. Miło było mi więc usłyszeć, że bohaterka książki, po którą zamierzam sięgnąć, parać się ma tym właśnie zajęciem. Miała być przygoda, steampunk, pościgi, emocje, romans... Mieszanka ciekawa acz, mam wrażenie, odrobinę ryzykowna. Jak wyszło?

    „Niezatapialna” pływa po wodach Krainy Jezior i Rzek jako jeden z bardziej uprzykrzonych jej elementów. Jest bowiem statkiem pirackim z nietypową jednakowoż załogą: złożoną w całości (no, prawie!) z kobiet. Poznajemy ją w chwili, gdy ucieka przez ścigającym ją okrętem Straży. Kapitan Jollienesse Rożnowski ma jednak wiele asów w rękawie – parowiec pod jej komendą potrafi czynić sztuczki, o jakich się miejscowej władzy nie śniło, więc łatwo znikają z oczu ścigającym, bezpiecznie i w ukryciu zawijając do portu w Prato. Odpoczynek w karczmie przynosi jednak złe wieści – wielcy tego świata postanowili przestać się cackać z piracką plagą, pozbawiającą ich sporej części zysków z handlu. Pirackich załóg w okolicy jest wiele, jednak „Niezatapialna” wyróżnia się na ich tle i składem, i zajadłością w działaniu, to ona zostaje więc wybrana na pierwszy cel. W dodatku zaostrzone zostaje prawo – od teraz każdy, na kogo padnie podejrzenie, iż pomaga piratom, może zostać stracony bez sądu. Posiadające wielu przyjaciół na lądzie dziewczyny z „Niezatapialnej” muszą więc uciekać – tym prędzej, że przygodnie poznany w czasie tańców w karczmie mężczyzna, z którym Nes spędziła noc, okazuje się być kapitanem Straży, wysłanym w celu ujęcia jej.

    Dziewczyny stają więc w obliczu coraz trudniejszych czasów. To nie to, że przyjdzie im uciekać przed „byłym” pani kapitan, która podejrzanie często oglądać się będzie za siebie, roniąc łezkę lub dwie. Romans jest i to w nie najmniejszej ilości, nie można mu jednak odmówić pewnego uroku, który kojarzy się raczej z Pocahontas i Johnem Smithem niż Romeem i Julią, chociaż i jedna, i druga, i nawet trzecia opowieść to klasyka przyciągających się przeciwieństw i łączenia zwaśnionych rodów. Pozornie, bo jak Indianka i Europejczyk nie bardzo mieli swój happy end (co w sumie zależy od wersji...), tak Nes i Felix Ucelli raczej będą stawać przeciwko sobie niż współpracować, a jeśli już, to w warunkach mocno niesprzyjających. Wątek ten jednakowoż najczęściej po prostu się gubi w chaosie ogarniającym okoliczne ziemie (i wody w sumie też). „Zatopić »Niezatapialną«” to nie tylko, a nawet i wcale nie radosne przygody ekipy piratek na wodach Palude – to przede wszystkim całość wzajemnych oddziaływań, jakie wywierają na siebie piracka działalność i polityka państwa im przeciwnego, z przyjaznymi portami jako miejscem ścierania się wpływów.

    Z obaw, jakie mogłam żywić co do żeńskiej załogi parowca nie sprawdziła się niemal żadna. Panie są odpowiednio umiejętnie, znają swoje rzemiosło i żadne z nich delikatności. Bohaterek jest jednakowoż dosyć dużo, i chociaż na początku zostają już wymienione z imienia i funkcji, trzeba chwili, żeby się we wszystkich rozeznać. Ich imiona to też zbiór niezwykłości – od bajecznej Jollienesse, przez egzotyczną Zijeme czy Darnę, aż po „zwykłe” Kass i Maritę. Stanowią one też bardzo zróżnicowaną pod względem charakterów bandę, z której najbardziej przypadła mi do gustu Heile, o której wiele można się dowiedzieć w trakcie opowieści, chociaż niedługo przyszło mi się cieszyć jej osobą – oraz Gracja, lekarka, pozornie zrzędliwa, ale zdecydowanie posiadająca dla ekipy miękkie serducho. Nie można zapomnieć i o v’Ankarze, drobnym człowieczku o bystrym umyśle, jedynym mężczyźnie na statku, zagonionym przez panie „do garów” i doskonale radzącym sobie ze swoją robotą.

    Postać Nes Rożnowski nadaje całości sens i ciągłość - jej przeszłość, obecna, bardzo kontrowersyjna sytuacja, nie tylko jako piratki, ale też córki znanego rewolucjonisty, która miała zniknąć i nie dawać o sobie znaku opinii publicznej. Nes zdecydowała się występować pod własnym nazwiskiem, wywołując zamieszanie w dwójnasób – poglądy jej ojca, będącego raczej idealistą niż specem od intryg (co zresztą doprowadziło go do dość paskudnego końca, pozbawiając żonę i córkę czegoś więcej niż tylko wygód stanu szlacheckiego), pozostają żywe i aktualne wśród uciskanego ludu. W kraju zaczynają szerzyć się bunty, krwawo tłumione przez władzę. Siłą rzeczy panna Rożnowski znajdzie się więc gdzieś w centrum tego chaosu, otoczona przez ludzi, którzy więcej od niej wiedzą o tym, jakie tajemnice kryje jej pochodzenie. Trochę pod naporem zmian losowych poruszonych w niej powieść zmienia też charakter – z czysto awanturniczej na polityczno-przygodową. Czego było mi trochę żal, jako że dziejów załogi „Niezatapialnej” w pełnym składzie i czysto korsarskim charakterze chętnie poczytałabym więcej. Co nie znaczy, że zmiana ta jest zła.

    Poruszyć trzeba by też kwestię męskiego pierwiastka powieści, czyli kapitana Ucellego. Mieszane uczucia wzbudza ten pan, jako że jest dobry i... niedobry. Z jednej strony bardzo „romansowo” przedstawiony – twardziel, przystojniak, och ach, po pierwszym rozdziale już wiem, że go nie lubię – potem pokazuje więcej charakteru. Powtarzające się aluzje do tego, jak dorobił się stanowiska kapitana, wzmianki o jego rodzinie i to, jak na nie reaguje sprawiają, że dopiero tu staje się interesujący, pokazuje też ludzkie oblicze. Trzeba też przyznać mu punkt za to, że jest w swych działaniach konsekwentny i nie kieruje się własnymi chęciami, a zasadami – a i tego nie robi bezmyślnie. Tymczasem autorka nie należy do bogiń łaskawych i nie wybacza błędów, więc i on, i reszta nie raz dostaną od życia po tyłku – za głupotę i za niewinność. To się chwali, żadnych cudów, żadnego głaskania po główkach. Może to fantastyka, trochę ładna, trochę romantyczna, ale jednak pisana przysłowiową twardą ręką.

    Cóż dodać? Bierzcie i czytajcie. „Zatopić »Niezatapialną«” to przygoda zakończona – tak mi się przynajmniej wydaje, bo nie zanosi się na to, by miała powstać kontynuacja po TAKIM zakończeniu, ale przyznam, że chętnie przeczytałabym o dziewczynach coś więcej. Coś o latającej swoją skrzydlatą maszyną Kass, zadziornej Fraan czy wiernej Heile... A najlepiej o wszystkich razem. Za taką opowieścią po prostu się tęskni.

  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #25

    Mamy nadzieję, że nie zmokliście dziś aż tak bardzo. I nie chodzi tu jedynie o specyfikę tego dnia. Poniedziałek to jednak poniedziałek, a więc pora na kolejny Poniedziałkowy Flash Konwentowy, w którym pojawił się konwent Chorcon, XI Dni Japońskie, Małopolska Konferencja Produkcji Gier i II Światowy Dzień Gier Planszowych. Jest zatem z czego wybierać.

  • Patronat medialny nad XV Zamojskim Spotkaniem z Fantastyką

    Niewiele jest miejsc tak dobrze pasujących do wydarzeń fantastycznych, jak Zamość. Nazywane Padwą północy, to renesansowe miasto stało się gospodarzem ZSzeF, czyli Zamojskich Spotkań z Fantastyką, które w tym roku zorganizowane zostaną już po raz 15. Jubileuszowa odsłona wydarzenia, odbywająca się między 15 a 17 września, objęta została naszym patronatem medialnym, bo chyba trudno wyobrazić sobie podobną imprezę bez smoków, prawda? Nam z pewnością tak.

     

  • Ostatnia Cytadela, czyli nim będzie za późno

    W ten świąteczny dzień mamy coś dla wszystkich fanów postapokaliptycznych klimatów. Jeżeli w Twojej głowie kłębią się pomysły i historie związane z tematem globalnej katastrofy oraz tego, co stanie się po niej, a do tego jesteś w stanie w ciekawy sposób przelać te pomysły na papier, z pewnością zainteresuje Cię organizowany przez festiwal Cytadela i wydawnictwo Fabryka Słów konkurs na opowiadanie.

    Każda praca powinna zmieścić się w 30.000 znaków (razem ze spacjami) i oczywiście być napisana w klimacie postapo.  Prace do 30 kwietnia należy wysłać na adres: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript., tytułując ją: Ostatnia Cytadela – konkurs literacki + imię i nazwisko. Koniecznie też zapoznajcie się z regulaminem konkursu.

    Dla zwycięzców przewidziano pakiet interesujących nagród, takich jak wejściówki na festiwal Twierdza, publikację opowiadania w formie e-booka, książki, a nawet wejście do stałego grona autorów Fabrycznej Zony.

    Patronat honorowy nad konkursem objął Michał ‚Meesh’ Gołkowski.

    Ostatnia Cytadela

  • Zgłoś atrakcje na Arkhamer

    Można już zgłaszać punkty programu do tegorocznej edycji konwentu Arkhamer. Kaliskie wydarzenie skierowane do fanów fantastyki w każdej postaci udostępniło na swojej stronie specjalny formularz, dzięki któremu macie możliwość podzielenia się swoją pasją z innymi.

    Standardowo musicie podać w nim opis atrakcji, czas trwania i zaznaczyć, jakiego sprzętu będziecie ewentualnie potrzebować. Do tego należy wybrać jeszcze blok programowy, w którym miałby znaleźć się Wasz punkt.

    Zgłoszenia przyjmowane są do 22 maja.

  • Recenzja książki: N. K. Jemisin - "Piąta pora roku"

    piata pora roku

    N. K. Jemisin - „Piąta pora roku”

    sqnAutor: N. K. Jemisin
    Wydawnictwo: SQN
    Liczba stron: 438
    Cena okładkowa: 39,90zł

    Z twórczością N. K. Jemisin nie miałem do tej pory do czynienia, choć o pisarce słyszałem już wcześniej. Wiedziałem jedynie, że książki autorki „Stu tysięcy królestw” cieszą się sporym zainteresowaniem i są popularne wśród fantastów. Mnóstwo pozytywnych opinii na temat Jemisin i jej opowieści skutecznie zachęciło mnie do sięgnięcia po jej nowe dzieło.

    Niestety, pierwsze wrażenia, jakie wywarła na mnie „Piąta pora roku”, były dość negatywne. Już od początku rzuca się w oczy wyjątkowo irytujący zabieg artystyczny, jakim jest zastosowanie narracji drugoosobowej. Rozumiem, że eksperymenty są potrzebne w literaturze tak samo, jak we wszystkich innych dziedzinach, ba – zazwyczaj ciepło przyjmuję udane przełamywanie schematów. Właśnie, udane. Niestety, w przypadku „Piątej pory roku” zabieg ten sprawia, że książkę czyta się niezwykle trudno i nieprzyjemnie.

    Na szczęście niewygodna narracja nie towarzyszy nam w trakcie całej lektury, została zastosowana jedynie w jednym z trzech wątków fabularnych. Historia bowiem jest opowiedziana z perspektywy trzech bohaterek: Essun, której mąż zabił ich syna i uciekł z córką, Sjenit – podróżującej z misją zniszczenia rafy koralowej, oraz Damayi – odrzuconej przez rodzinę z powodu nietypowych zdolności. Ostatni wątek jest zdecydowanie najciekawszy, a mimo to mam wrażenie, że jest go w książce najmniej. A szkoda, bo ta konkretna historia znacznie podnosi ogólny poziom powieści i można by ją jeszcze rozwinąć.

    Autorce należą się brawa, bo w swojej książce stworzyła świat zupełnie od zera. Bezruch, bo tak owa kraina się nazywa, ma nieliniową historię, interesujący system magiczny i rządzi się własnymi prawami. Dodatkowa porcja mojego uznania wędruje do Jemisin za to, że zamiast wykorzystywać po raz kolejny do bólu już oklepane krasnoludy czy elfy, stworzyła własną „obcą” rasę, jaką są zjadacze kamieni. Oryginalność to wielka zaleta tej powieści, jednak wiąże się z nią kolejny problem książki: przez pierwsze sto stron autorka niewiele tłumaczy, a my – jako czytelnicy – jesteśmy bombardowani mnóstwem obcych terminów, których znaczenia długo nie będzie nam dane poznać.

    Tak właśnie prezentuje się „Piąta pora roku”. Czy polecam? Raczej nie. Niestety, nawet pomimo sporej dozy oryginalności i nie najgorszej historii, książka wyjątkowo mnie zmęczyła.

  • Planszówki na Pyrkonie? Tylko z Black Monkiem!

    Pyrkonnadciąga wielkimi krokami, jednak czymże byłby on bez gier planszowych? Wie o tym dobrze Black Monk, który jak co roku nie przegapi okazji, by zaoferować jak najwięcej uczestnikom imprezy. Zajrzyjcie poniżej i sprawdźcie, co w tym roku przygotowało dla Was poznańskie wydawnictwo.

  • Recenzja książki: Ahsan Ridha Hassan - „Trupojad i dziewczyna”

    trupojadAhsan Ridha Hassan - „Trupojad i dziewczyna”

    genius creationsAutor: Ahsan Ridha Hassan
    Wydawnictwo: Genius Creations
    Liczba stron: 342
    Cena okładkowa: 34,99 zł

    Pech – słowo to oznaczać może wszystko, co złego nam się przytrafia. Skręcona kostka, zgubiony drobiazg, zapomniany ze sklepu składnik na dzisiejszy obiad - wszystko może być pechem, zwłaszcza jeśli tego typu zdarzenia następują jeden po drugim. Mówimy wtedy o kiepskim dniu, o wstawaniu lewą nogą czy innych powodach naszej niezbyt dobrej organizacji, odruchowo poszukując przyczyn gdzieś indziej. Sztandarowym przykładem takiej sytuacji jest ta, kiedy drogę przebiega nam czarny kot. Ten symbol wszelkich nieszczęść, bogu ducha winny zwierzak, który gdzieś po prostu się we własnych sprawach spieszy, staje się zaraz uzasadnieniem wszelkich następujących później przykrych zdarzeń. Pomimo tego, że nowoczesny człowiek mocno skłania się ku racjonalizmowi, takie przekonania potrafią być głęboko zakorzenione, psując radość dnia powszedniego. A gdyby tak czarny dachowiec, zamiast być heroldem pecha, miał za zadanie zwrócić naszą uwagę i kroki ku innemu celowi?

    Życie Ady kończy się w gwałtowny sposób. Jeszcze szybsza niż zwykle jazda gokartem po torze – w końcu trzeba pobić rekord! – czarny cień, który okazał się kotem siedzącym na jej drodze, gwałtowny skręt, wypadnięcie z barierek, potem błyskawiczna droga do szpitala i pobudka w białej sali, z bólem i brakiem czucia w nogach. Zrozpaczeni bliscy niedługo pocieszyli się jej przebudzeniem – po paru dniach, podczas których dziewczynie zdawało się, że widuje czarnego kota w sali, jej stan gwałtownie się pogarsza. Chwila ciemności i... Ada budzi się w zupełnie innym świecie jako Pani Klątwa, a towarzyszy jej ten sam czarny kocur, teraz twierdzący, że zbyt długo na nią czekał. Nie wiedząc, kim jest, ale powoli tracąc wspomnienia z „prawdziwego” życia, rzucona zostaje w wir wydarzeń - rozpoczynających się poszukiwaniem zaginionej Lilki, córki Patrycjusza.

    Wprowadzenie do historii, przedstawiające Adriannę jako aktywną, pełną życia dziewczynę, której dotychczasowe życie kończy się w tak nagły sposób, szybko przechodzi w mniej realny świat, w którym przenikają się wpływy rzeczywistości i najdzikszych wytworów wyobraźni. Tu dopiero zaczyna się zabawa, a ponieważ Pani Klątwa sama początkowo niewiele wie, to i czytelnik nie ma szans na zagubienie się w ilości nowych motywów. Wszystko odkrywać będziemy razem z główną bohaterką, z jej punktu widzenia. Pani Klątwa to zresztą bardziej zawód niż imię – jej szczególnie zdolności, pozwalające na wgląd niemalże w istotę rzeczy, sprawiają, że nie jest zbyt lubiana – każdy ma w końcu coś do ukrycia. A właśnie Ada, a może raczej nie-Ada, jak będzie nazywana czasem „po drugiej stronie lustra”, będzie musiała podjąć się trudnego zadania (a raczej zadań, gdyż na jednym się nie skończy) wyjaśnienia tajemnic, które niekoniecznie powinno się odkrywać. A przynajmniej nie wszystkim jest to na rękę.

    Towarzyszy jej Chowaniec, kot, będący przyczyną jej wypadku i prowadzący ją do celu jak Kot z Cheshire Alicję, który niemal od początku stał się moim ulubieńcem z powodu charakteru (no dobrze, z powodu tego, że jest kotem również). Złośliwy, arogancki, ale w gruncie rzeczy nie tak nieprzystępny, jak można by się spodziewać, przypomina mi tego z gry American McGee’s Alice - sposobem wypowiadania się i postawą (głos tej postaci towarzyszył mi też podczas czytania), nie sposób nie skojarzyć go też z postacią Behemota z „Mistrza i Małgorzaty”, który, zdaje się, obdarzony był podobnym co Chowaniec charakterem. Duet Klątwa–kot ma wyraźnie spory potencjał w kwestii nie tylko podejmowanych zadań, ale przetrwania w ogóle, pomimo początkowych rozdźwięków. Ada z kolei jest postacią przedstawioną w sposób bardzo szczegółowy, ale też i dość zasadniczy: niewiele pozostawiono pola dla domysłów, autor miał koncepcję na niemal każdą sferę jej życia. Jej postępowanie będzie więc zawsze doskonale umotywowane i szczegółowo opisane. Powoduje to zresztą pewną przewidywalność, dość szybko poznaje się charakter Ady-Klątwy i niczym nie potrafi ona zaskoczyć – co niekoniecznie jest cechą złą.

    Poza nimi pojawia się cała plejada postaci mniej lub bardziej dziwnych, co, o dziwo, nie dzieli się tak wyraźnie pomiędzy „rzeczywistością” a „nierzeczywistością”. Intrygujący wydał mi się ojciec Adrianny, pojawiający się w historii kilka razy, choć opisywany bardziej „z boku” – przypadłość, jaka go trapi, zdała mi się sprawą bardziej wartą wyjaśnienia niż spora część zadań Pani Klątwy. Jest też Dale, czyli Prawdziwy Mężczyzna tej opowieści, taki, przed którym wszyscy ostrzegają, ale właściwie to co mogłoby się stać... Ekhm. Wątek romantyczny, który Być Musi (nie wyjaśniam, przeczytajcie sami), stanowi urozmaicenie, które nie każdemu przypadnie do gustu, zwłaszcza w odniesieniu do postaci Ady „rzeczywistej”, niemniej jednak sama postać Dale’a pachnie mi czymś tolkienowsko klasycznym, do czego trudno nie poczuć lekkiej sympatii. No i jest jeszcze Głupi Anioł, którego jest tak bardzo za mało – Panie Autor, może chociaż jeszcze jakieś opowiadanie? Świrnięty (but aren’t we all mad here?), a jednak mający w sobie coś takiego, co chciałoby się rozszyfrować nawet kosztem godzin spędzonych na próbach – jest jednocześnie uroczy i groźny w swym szaleństwie.

    Tym, co jednak najbardziej przyciąga w powieści, jest świat przedstawiony. Przenikanie się Krakowa z miastem „po drugiej stronie”, opisane jako proces zachodzący w sposób stopniowy wraz z przemianą Ady w Klątwę (a nie była to przemiana ani natychmiastowa, ani zupełna), bardzo mocno oddziałuje na wyobraźnię. Później jeszcze wielokrotnie przyjdzie czytelnikowi zatrzymać się na chwilę i zastanowić, skąd zna motyw, który właśnie napotkał. Bo też i „Trupojad...” przesycony jest nawiązaniami do literatury – klasyki i baśni, przedstawionych w różny sposób, częstokroć mocno wypaczony. Po historii Śnieżki i jej siedmiu krasnali, którzy u Hassana stanowią bandę psychicznie chorych karzełków wożących za sobą rozkładające się ciało w nadziei, że w końcu powstanie i wróci do nich (z motywem „bardzo nie dla dzieci” o stosunkach, jakie pannę z nimi łączyły, bynajmniej nie dobrowolnych, włącznie) sądziłam, że nie zaskoczy mnie nic – a jednak. Pogłębiający się, oniryczny, momentami wręcz schizofreniczny nastrój nie pozwala się oderwać. Historia Klątwy i jej misji staje się momentami wręcz drugorzędna wobec kolejnych szczegółów dotyczących świata wykreowanego przez autora. Myliłby się jednak ten, który w „Trupojadzie...” widziałby typowe fantasy – to mieszanka gatunków, jakich mało, i konwencja w tej powieści nawet nie jest łamana – ją po prostu poszatkowano i złożono od nowa.

    Książka, choć tak intrygująca, nie ustrzegła się błędów. Są to co prawda potknięcia drobne, ale wprowadzające lekką dezorientację. Przykładem niech tu będzie chwila, w której Klątwa budzi się z kotem śpiącym jej na piersi. Szturcha go, chwilę rozmawiają, po czym Ada wstaje... a kot śpi dalej. Mowa jest o przewracaniu się na drugi bok, ostrożnym odchylaniu kołdry, ale o tym, by zwierzak przemieścił się z dziewczyny na łóżko już nie. Pewną niespójność można zauważyć też już na samym początku powieści, gdy w roli głównej bohaterki mamy Adriannę, nie zaś Adrianę, jak jest to zapisane w opisie na okładce.

    „Trupojad i dziewczyna” to książka, która ma w sobie znacznie więcej niż tylko kolejną historię o przenikaniu się światów i szukaniu światła na końcu tunelu. Polecam ją szczególnie osobom, które lubują się w wyszukiwaniu nawiązań i motywów z innych dzieł literackich (i nie tylko!), bo oni będą się tu najlepiej bawić. Pozostałych również zachęcam do zapoznania się z tą powieścią, bo to po prostu bardzo dobra dziwność, a wiele takich u nas nie ma.

  • Pyrkon: Bilety kontratakują

    Do wszystkich, którzy z różnych przyczyn jeszcze nie zakupili lub utracili swój bilet na Pyrkon. Od dziś znów możecie nabyć je w przedsprzedaży, zarówno przez internet, jak i w punktach stacjonarnych!

    Sprzedaż karnetów 3-dniowych potrwa do 29 kwietnia. Kupicie je za pośrednictwem serwisu Eventim.pl, a także m.in. salonach sieci EMPiK. Jednocześnie informujemy, że wejściówki będzie można także zakupić w trakcie trwania Festiwalu. Każdy, kto chce przyjść na Pyrkon, może kupić bilet w Holu Północnym Międzynarodowych Targów Poznańskich (od strony ul. Bukowskiej).

    Kasy funkcjonować będą:

    w czwartek: 10:00-19:00

    od piątku 10:00 do niedzieli 15:00 NON STOP.

    W kasach będą dostępne bilety zarówno na 3 dni, jak i jednodniowe. Nie ma limitów biletowych – każdy może kupić wejściówkę i wejść w dowolnym momencie. Ponadto wciąż trwają zapisy na punkty programu. Wszystkie szczegóły znajdziecie na stronie wydarzenia.

  • Patronat medialny nad Warsaw Comic Con

    Komiksy, panele, goście, gry, znane osobistości internetu, smoki! Zaraz, jak to smoki? Tak, smoki też będą, a konkretnie jeden - nasz. Wszystko za sprawą patronatu medialnego, który objęliśmy nad Warsaw Comic Con. Jak pewnie pamiętacie, odbywająca się między 1 a 4 czerwca w Nadarzynie pod Warszawą impreza wchodzi w skład większego przedsięwzięcia, dlatego możecie liczyć na naprawdę sporą liczbę atrakcji. No i smoki, one też będą.

  • Funcon 2017 pod patronatem

    Funcon 2017 to wydarzenie, którego celem jest propagowanie fantastyki poprzez dobrą zabawę. Fantastyki w każdym wydaniu, przez gry, filmy, komiksy i wszelką literaturę. Każda tego typu inicjatywa ma u nas plusa, dlatego nie będzie chyba zaskoczeniem fakt, że objęliśmy Funcon naszym patronatem medialnym. A jeżeli chcecie bawić się razem z nami, wpadnijcie do Żywca w dniach 28-30 lipca. Tylko zostawcie nudę przed drzwiami.

  • Recenzja ksiązki: „Dobro złem czyń”

    okładka dobro złem czyń finalna„Dobro złem czyń - Antologia”

    genius creations Autorzy: Magdalena Kucenty, Dorota Dobrzyńska, Łukasz Trykowski, Filip Laskowski, Istvan Vizvary, Karolina Cisowska, Maciej Oleszek, Justyna Lech, Sylwia Finklińska
    Wydawnictwo: Genius Creations
    Liczba stron: 367
    Cena okładkowa: 29,99 zł

     Kiedy w 2015 roku wydawnictwo Genius Creations ogłosiło start pierwszego ze swoich konkursów literackich, blisko stu pięćdziesięciu młodych (przynajmniej stażem) adeptów pióra zwietrzyło swoją szansę na debiut na fantastycznej scenie, do dnia zamknięcia zbierania prac – 31 października – nadsyłając aż sto siedemdziesiąt osiem tekstów. Jeśli wierzyć wynikom na stronie wydawnictwa, walka była w większości wyrównana, a czoło stawki wyprzedzało resztę o pojedyncze punkty. Wreszcie, po ponad roku, możemy zapoznać się z efektami tych zmagań, odbywających się pod hasłem przewodnim „Dobro złem czyń” – również taki tytuł nosi zbiór dziesięciu wyróżnionych w nich opowiadań.

    Pierwszym, co rzuca się w oczy podczas lektury, jest bez wątpienia dość imponująca rozpiętość tematyczna. W zbiorze przeważa przede wszystkim modne ostatnio dystopijne science-fiction (siedem, a nawet osiem na dziesięć tekstów), teksty mocno różnią się jednak sposobami autorów na interpretację motywu przewodniego – jak sugeruje tytuł antologii, był nim wątek osiągania dobra za pomocą mocno dyskusyjnych, nieetycznych metod. Mamy więc opowiadania opierające się na głośnych problemach współczesnej etyki, jak aborcja i eutanazja, klasyczną już problematykę poświęcenia jednego istnienia dla ratowania innego, dziesięciorga innych, a nawet całego porządku społecznego, padnie też pytanie o cenę, jaką jesteśmy gotowi zapłacić za sprawiedliwość.

    Zbiór otwiera zwycięski tekst Magdaleny Kucenty – „Algorytm mniejszego zła”. W ponurym świecie przyszłości, gdzie oparta na elektronice cywilizacja runęła wskutek jednej burzy słonecznej, bezlitosna sztuczna inteligencja, Saloma, uważnie obserwuje myśli i uczucia każdego z ludzi za pośrednictwem Nimrodów – biomechanicznych implantów, w jakie wyposażony jest każdy. Agentami Salomy są nadzorcy, ludzie niezdolni do odczuwania emocji. Jeden z nich, główny bohater opowiadania, zostaje obarczony zadaniem odnalezienia Kasandry, młodej kobiety spodziewającej się dziecka – i nakłonienia jej, wszelkimi dostępnymi środkami, do usunięcia ciąży. Jednak to właśnie Kasandra stanowi klucz do rozwikłania zagadki tajemniczych urywków wspomnień, jakie kołaczą się w jego głowie. Mimo interesującej kreacji świata przedstawionego, dobrego warsztatu pisarskiego autorki i interesującego sposobu prowadzenia fabuły, nie podbiło ono mojego serca – być może ze względu na niezbyt głębokie ujęcie tematu.

    Kolejne, „Duchy Ziemi Obiecanej” Doroty Dobrzyńskiej, jedno z dwóch moich faworytów w całym zbiorze, przenosi nas na ziemską kolonię na drugim końcu galaktyki. Tytułowa Ziemia Obiecana miała być ratunkiem dla ludzi z umierającej planety, a okazała się śmiertelną pułapką – przybysze z Ziemi już dawno porzucili marzenia o nowej cywilizacji, teraz starając się jedynie pozostać przy życiu. Agnes, główna bohaterka tej historii, ma osobliwy dar widzenia osób zmarłych. Kiedy z pośmiertną wizytą odwiedza ją Katrina Torn, pilot frachtowca obwiniająca Agnes o odebranie jej męża, medium staje się ostatnią nadzieją dziesiątki pasażerów rozbitego statku, zagrzebanych w piaskach na powierzchni planety. Jednak czy butna, egoistyczna pani pilot będzie w stanie poświęcić resztki wspomnień, dzięki którym jeszcze istnieje, aby ocalić swoich pasażerów? Świetnie nakreślone sylwetki bohaterów, wszechogarniający klimat mrocznej space opery, a także niezła historia z przekonującym podwójnym dnem są dokładnie tym, co czyni z tego opowiadania najmocniejszą część tego zbioru.

    „Od nagłej i niespodziewanej...” Łukasza Trykowskiego jest lekkim, pisanym nieco z przymrużeniem oka tekstem o przyszłości, w której wielka korporacja odkryła sposób na nieśmiertelność, rozpowszechniła go, a potem... skomercjalizowała śmierć. Tajny agent Watykanu wyrusza z misją, podczas której będzie musiał zaryzykować piekielne męki, aby wyzwolić od wiecznej egzystencji pełnej cierpienia całe miliardy – poprzez znalezienie sposobu na masową eutanazję nieśmiertelnych mimo woli. Opowiadanie jest zdecydowanie lżejsze od swoich poprzedników, miałem jednak wrażenie, że mieszanka elementów poważnych i humorystycznych nieco zaszkodziła jego spójności.

    „Kapelusz, garnitur i płaszcz z gabardyny” Filipa Laskowskiego to drugi z moich faworytów tego zbioru. W odległej przyszłości syntetyczny człowiek nazwiskiem Kerkoliac mieszka w Warszawie i trudni się handlem dziełami sztuki. Lukratywne zlecenie od starego antykwariusza, Azdavooda, zmusi go do poszukiwań prawdy o mężczyźnie utrwalonym na portrecie sprzed dwustu lat. Nie chcę zdradzać wiele więcej, dodam więc tylko, że tekst kusi i intryguje niepowtarzalnym klimatem i unikalną wizją świata, jest kapitalny pod względem warsztatu, a zakończenie wprowadza nieco zamieszania i zmusza do tego, by przeczytać całość jeszcze raz – zasługuje na uwagę choćby dlatego, że to sztuczka, która rzadko się udaje.

    „Papierowe dusze” są drugim nagrodzonym w konkursie tekstem Magdaleny Kucenty. Ponownie mamy niezłą kreację świata przedstawionego i ciekawą intrygę kręcącą się wokół fali tajemniczych morderstw w futurystycznym świecie, w którym wirtualna rzeczywistość stanowi wygodną nakładkę na tę prawdziwą, ciut mniej piękną i kolorową. Chociaż to dopiero piąte miejsce, czytało mi się je zdecydowanie lepiej niż „Algorytm”, tutaj również jednak brakowało mi czegoś, co wzbudziłoby zainteresowanie losami głównej bohaterki, która faktycznie wydawała się jakby zrobiona z papieru.

    „Wkład Własny” Istvana Vizvary wyłamuje się z całej plejady utworów science fiction, serwując nam raczej coś w rodzaju mocno nietuzinkowego urban fantasy. Poważnie – ile znacie opowiadań, w którym główną siłą napędową fabuły jest morderczy ekspres do kawy? Absurdalna fabuła i swobodny, humorystyczny sposób pisania cechujący autora mocno kontrastują z poważną tematyką zawartych w tekście rozważań – a te dotyczą problemów zaskakująco bliskich każdemu z nas. Trudno jest połączyć jedno z drugim w sposób, który sprawiłby, że całość da się przeczytać – stąd moje zdziwienie, że tekst Vizvary zajął dopiero szóste miejsce. Zdecydowanie jest to jedna z najmocniejszych pozycji w zbiorze.

    „Sklepik z motylami” Karoliny Cisowskiej jest tekstem co najmniej osobliwym, przepełnionym akcją i zapierającym dech widowiskowością świata przedstawionego. Wyczuwałem tu – może mylnie – pewną inspirację tekstami Jacka Dukaja, szczególnie powieścią „Inne Pieśni”, może za sprawą stylistyki dającej się opisać słowem „arcanepunk”. I chociaż opowiadanie jest dobre językowo i technicznie, wydawało mi się, że szczątkowa fabuła stanowiła tu jedynie pretekst dla efektownego opisu starcia.

    Ósmym opowiadaniem w zbiorze jest „Dobra robota” Macieja Oleszka, powrót do science fiction i klasyczna historia dobrego gliny, który zstępuje na złą drogę, aby osiągnąć szczytny cel. Kaprys losu sprawia, że w czasie rutynowej interwencji Thomas Holloway trafia na trop tajemnicy, której odkrycie będzie wymagało od niego coraz większych poświęceń i czynów coraz bardziej ohydnych. Tekst nieźle opisuje to spiralne staczanie się w dół głównego bohatera, ale poza tym ma do zaoferowania nieco naciąganą, niezbyt angażującą fabułę, z której tak naprawdę niewiele zostaje wyjaśnione – nie wiemy, kim tak naprawdę są uczestnicy konspiracji i dlaczego, poza osobistą motywacją w postaci zemsty, główny bohater robi to, co robi.

    „Poławiaczka pięknych grzechów” Justyny Lech jest opowiadaniem dużo mniej przyziemnym, balansującym nieco na krawędzi narkotycznego snu, jednak równie niejasnym i enigmatycznym. Dzieje głównej bohaterki, zwiedzającej mroczne zakamarki Warszawy w odległej przyszłości i żywiącej się historiami z życia napotkanych społecznych wyrzutków oparte są może na interesującym pomyśle i mają gęsty, obcy klimat – na mój gust jednak okazały się nieco zbyt pretensjonalne.

    Zbiór zamyka „Serendypia kontra skopolamia” Sylwii Finklińskiej, lekka i przyjemna historyjka o detektywie obdarzonym niezwykłym talentem uzyskiwania niezbędnych informacji na drodze... ślepego trafu. Los zetknie go z Wierą – której moce zmuszają wszystkich wkoło, łącznie z nią samą, do mówienia wyłącznie prawdy – i skłoni do poszukiwań jej siostry, Swiety, porwanej przez miejscowy gang. Szybko okazuje się jednak, że z pozoru prosta misja ratunkowa stanowi ledwie preludium do nieco grubszej afery.

    Dobro złem czyń” pozostawiło mnie z mieszanymi uczuciami. Różnie to bywa ze zbiorami opowiadań – częstym chwytem jest stawianie tekstów świetnych w jednym szeregu z zupełnie miernymi, aby te pierwsze jakoś sprzedały te drugie. Tutaj jednak poziom całości jest zaskakująco wysoki – nie ulega wątpliwości, że uczestnicy konkursu dali z siebie wszystko. I chociaż nie wszystkie opowiadania przypadły mi do gustu, nie sposób odmówić im ani technicznej biegłości, ani tego, że każde z nich ma w sobie coś oryginalnego, nietypowego, nawet jeśli gdzieś wcześniej widzianego, to chociaż przedstawionego w nowym, interesującym świetle. Choćby z tego powodu po nowy zbiór Genius Creations warto sięgnąć – ale nie tylko dlatego. Młodych pisarzy po prostu trzeba wspierać, zwłaszcza tych, którzy mają zadatki na to, by w przyszłości stworzyć coś, czym będzie się zachwycać kolejne pokolenie fantastów.

  • Czary na tegorocznym SPOCie

    Tegoroczny SPOT zapewni uczestnikom wiele godzin atrakcji. Larpy, gry terenowe i rpg to jednak nie wszystko, bowiem po raz szósty na SPOCie zorganizowany zostanie konkurs Czary.

    Tegoroczna edycja została rozszerzona i Czary 2017 przyznane zostaną nie tylko za najlepszy larp i za najlepszy strój. Pierwszy raz nagrodzony zostanie także najlepszy gracz. W konkursie może wziąć udział każdy, a na zwycięzców czekają atrakcyjne nagrody. Nie ma tu też specjalnego jury, głosy oddają sami uczestnicy.

    Więcej informacji na temat konkursu znajdziecie tutaj.

  • Patronat medialny nad projektem filmowym "ANGEL.A"

    Z nieukrywaną przyjemnością chcielibyśmy podzielić się z Wami informacją o wyjątkowym patronacie medialnym. Po raz pierwszy bowiem objęliśmy nim film, a w zasadzie projekt filmowy noszący tytuł ANGEL.A.   Angel.A

     

  • Recenzja mangi: CLAMP - „Kobato”

    kobato

    Kobato

    JPF

    Autor: CLAMP
    Wydawnictwo: J.P.FANTASTICA
    Ilość tomów: 6
    Cena okładkowa: 19,90 zł

    „Kobato” to manga wydana przez grupę Clamp, która na swoim koncie ma także „Chobits” i „Wish”. Główną bohaterką jest Kobato Hanato i to od jej imienia wywodzi się tytuł mangi. Dziewczyna przybyła na Ziemię z niebieskim, pluszowym pieskiem, by zrealizować swe życzenie. Jednakże najpierw musi spełnić określony warunek – napełnić buteleczkę wyleczonymi sercami ludzi. Pierwszym zadaniem Kobato jest zdobycie butelki, co wcale nie jest takie łatwe, ponieważ jest dokładnie sprawdzana przez Ioryogi’ego – gadającego pluszowego pieska, który jest towarzyszem Kobato. Zapalona do działania dziewczyna chce jak najszybciej wykonać swoje zadanie, jednak pomimo tego, że ludzie naokoło mają pełno trosk, problemów, niechętnie przyjmują pomoc od nieznajomej. Dodatkowo Kobato przez swoją naiwność ciągle wpada w kłopoty, dlatego najpierw musi się wiele nauczyć o życiu na Ziemi i jej mieszkańcach. Z pomocną łapą zawsze przychodzi Ioryogi, który pomimo uroczego wyglądu ma wybuchowy charakter, łatwo traci cierpliwość i w dość ostry sposób wytyka swojej towarzyszce błędy oraz ją karci. Przeszłość gadającego pieska jest nam nieznana, jednak możemy się domyślać, że wcześniej Ioryogi wyglądał inaczej.

    Już od samego początku Kobato ma pod górkę: pierwsze próby zdobycia buteleczki kończą się niepowodzeniem, a nieporadna dziewczyna nie ma dachu nad głową i jest zmuszona spać na placu zabaw. Dodatkowo łatwo wpada w tarapaty, lecz wyciąga ją z nich nieznajomy, który nie daje sobie nawet podziękować. Jednakże los w końcu uśmiecha się do bohaterki i trafia ona do przedszkola Yomogi, którego właścicielka – Sayaka Okiura – jest zadłużona i potrzebuje rąk do pracy. Dziewczyna bez wahania oferuje swoją pomoc. Nie chce w zamian pieniędzy, pragnie tylko uleczyć serce pani Sayaki. W przedszkolu spotyka młodzieńca, który pomógł jej wcześniej – Kiyokazu Fujimoto. Wybawca dziewczyny jest dość szorstki wobec niej i sprawia wrażenie mało przyjaznego. Co gorsza, długi przedszkola są niemałym problem, przez co Kobato zostaje wciągnięta w kolejne kłopoty.

    „Kobato” to historia przedstawiona w dość cukierkowy sposób, poruszająca życiowe problemy. Główna bohaterka jest urocza, szczera, niewinna, łagodna i zawsze oddanie wierzy w ludzi. Jej postać może budzić u czytelników irytację, jeśli ktoś bardzo nie lubi niezdarnych, słodkich osobowości. Z drugiej strony, kto inny niż pogodne dziewczę pasowałoby do roli uzdrawiacza ludzkich serc? Bardzo dobrze przedstawiono postać pani Sayaki, która jest silną kobietą po przejściach i nie użala się nad swoim losem. Wątek opiekuna Kobato – Ioryogi’ego – wprowadza nutę tajemnicy, na czym zyskuje cała fabuła.
    Manga jest lekka i może poruszyć wrażliwych odbiorców, ponieważ z podobnymi troskami życia mamy do czynienia na co dzień. Kreska jest bardzo delikatna i słodka, tła są przedstawiane rzadko, jedynie wtedy, gdy zachodzi taka konieczność. Bohaterowie narysowani są bardzo dokładnie, ich ubrania są ładne (w szczególności zróżnicowane stroje Kobato). Jedyna rzecz, do której mogę się przyczepić, to pysk pluszowego pieska, który wiele razy był otworzony pod dziwnym kątem, co wręcz raziło w oczy i nie pasowało do słodkiej maskotki. Szczególne pochwały należą się za kolorowe okładki oddające klimat całej serii. Co można jeszcze dodać? Manga pod względem graficznym jest ładna, ale bez fajerwerków. Tłumaczenie jest proste i przejrzyste, przez co tomy czyta się szybko.

    Ten tytuł polecam przede wszystkim fanom optymistycznych, kolorowych historii o szczęśliwym zakończeniu. Jeśli jesteś zwolennikiem zwrotów akcji, zawiłej fabuły czy tajemniczych postaci, to stanowczo odradzam tę serię. Znajdziesz tu tylko pogodny klimat z niezdarną bohaterką ogrzewającą ludzkie serca.

  • Konkurs cosplay w czasie Warsaw Comic Con

    No to może jeszcze jeden konkurs cosplay? Tym razem mamy dla Was ten odbywający się w czasie Warsaw Comic Con (tego w Nadarzynie), konkretnie 3 czerwca. A tak w ogóle to nie będzie jeden konkurs, tylko dwa: sceniczny z rundą jury i zdjęciowy online.

    Za organizację odpowiedzialna jest Zofia Skowrońska z Zula Costumes, a łączna pula nagród wynosi 11 tysięcy złotych w gotówce. Udział mogą wziąć zarówno pojedyncze osoby, jak i grupy. Dla każdej opcji przewidziany został odpowiedni formularz zgłoszeniowy. Znajdziecie je na stronie www, razem z regulaminem konkursu. W przypadku osób niepełnoletnich potrzebna jest jeszcze zgoda rodziców.

    Sam konkurs to jednak nie wszystko, bowiem w czasie eventu planowane są warsztaty i prelekcje poświęcone sztuce tworzenia kostiumów.

     

  • Znamy szczegółowy program Pyrkonu!

    Krótka informacja na poprawę wieczornego nastroju. Pyrkon opublikował na swojej stronie szczegółowy program atrakcji! Choć do Festiwalu został jeszcze nieco ponad miesiąc, już teraz warto do niego zajrzeć i dobrze zaplanować sobie ostatni weekend kwietnia.

    Na stronie dostępny jest wygodny filtr, dzięki któremu w łatwy sposób znajdziecie interesujące Was atrakcje, ustawiając odpowiedni blok programowy, salę prelekcyjną, czy choćby godzinę. Oczywiście, możecie z owej opcji nie korzystać, jednak samych bloków jest 14, więc chyba warto zawęzić obszar poszukiwań. Przypominamy też, że obecny program może jeszcze ulec zmianie.

  • Recenzja książki: Susan Dennard - „Prawdodziejka”

    prawdodziejkaSusan Dennard - „Prawdodziejka”

    sqnAutor: Susan Dennard
    Wydawnictwo: SQN
    Liczba stron: 400
    Cena okładkowa: 36,90 zł

    „Zróbcie miejsce na półce z ulubionymi książkami” – tak o „Prawdodziejce” Susan Dennard napisała autorka Sarah J. Maas, znana m.in. z cyklu „Szklany tron”. Mamy tu wartką akcję, ciekawych bohaterów, magię i niebezpieczny świat wielkiej polityki, czyli wszystko to, co powinno znaleźć się w dobrej powieści fantasy. Czy warto jednak przygotować miejsce na półce z ulubionymi pozycjami właśnie dla tej konkretnej książki?

    Powieść „Prawdodziejka” jest pierwszym tomem cyklu „Czaroziemie” i jednocześnie stanowi wprowadzenie w świat pełen wszechobecnej magii, który poznajemy, śledząc losy dwóch niezwykłych młodych kobiet – Safiyi fon Hasstrel i Iseult det Midenzi. Obie są niezarejestrowanymi czarodziejkami o bardzo niezwykłych mocach, których ujawnienie mogłoby wpłynąć nie tylko na dalsze losy dziewczyn, ale także znanego im świata.

    Nieszczęśliwym zrządzeniem losu Safiya i Iseult ściągają na siebie gniew niezwykle groźnego krwiodzieja, maga, który potrafi panować nad przepływem krwi nie tylko innych ludzi, ale także swojej, a tym samym uleczyć każdą, nawet śmiertelną ranę. Jego celem staje się prawdodziejka i za punkt honoru stawia sobie pochwycenie Safi, która jest mu potrzebna do realizacji pewnego planu. Chce także pozbawić życia Iseult. Ponadto czarodziejki zostają wplątane w wielką politykę. W Czaroziemiu panuje rozejm podpisany po długiej i wyniszczającej wojnie. Został zawarty na dwadzieścia lat, a czas jego obowiązywania właśnie dobiega końca. Kolejny konflikt zbrojny zaczyna wisieć w powietrzu, a każdemu z władców zależy nie tylko na bogactwie i nowych terenach, ale też na tym, by po swojej stronie mieć prawdodziejkę, czyli wywodzącą się ze szlacheckiego rodu Safiyę fon Hasstrel. Nie będą więc szczędzić środków, by dopaść dziewczynę. Jak z tymi wszystkimi problemami poradzą sobie przyjaciółki? W iście awanturniczym stylu i z pomocą kilku sojuszników, między innymi przystojnego nubreveńskiego księcia...

    Same główne bohaterki wydają się być kobietami z krwi i kości – choć młode, posiadają spore życiowe doświadczenie i ukształtowane charaktery. Wywodząca się z arystokratycznego rodu Safiya włada niebywale rzadką magią, która pozwala jej wyczuć każde kłamstwo i złe intencje rozmówcy – jest jedyną w Czaroziemiu prawdodziejką. Jej umiejętność jest niezwykle cenna, wiele osób chciałoby wykorzystać ją do własnych celów, dlatego dziewczyna zdecydowała się pilnie strzec sekretu o naturze swojej magii. Marzy też o prawdziwej wolności w miejscu, gdzie nie będzie musiała ukrywać swych zdolności prawdodziejki i będzie mogła sama o sobie decydować. A decyzje Safi podejmuje jeszcze zanim pomyśli, bo przedkłada działanie nad zimne kalkulacje.

    Druga z bohaterek, Iseult, jest więziodziejką – potrafi widzieć nici więzi innych osób i dzięki temu na podstawie ich koloru odczytywać uczucia i intencje. Z kart powieści nie dowiadujemy się o jej magii więcej, zresztą sama Is nie wie dokładnie, czym jest jej moc i jak nią władać, nie posiada też umiejętności, które normalnie związane są z więziodziejstwem. Stanowi też przeciwieństwo Safi: od dziecka uczono ją powściągliwości w zachowaniu i wyrażaniu uczuć, dlatego więziodziejka wydaje się być chłodna i wyrachowana. Poza tym życie nie szczędziło jej przykrości.

    Te dwie młode kobiety o tak różnych charakterach łączy nie tylko przyjaźń – są dla siebie więziosiostrami, co sprawia, że nie potrafią żyć z dala od siebie i bez wahania oddałyby za siebie życie. Oprócz naszych czarodziejek mamy jeszcze wielu innych bohaterów, którzy – choć czasem zaledwie wspomniani – posiadają konkretne, widoczne od razu cechy.

    Nie da się ukryć, świat przedstawiony przez Susan Dennard w „Prawdodziejce” jest ciekawy i mimo że bazuje na często wykorzystywanym temacie magii i czarodziejstwa, zachęca, by go poznawać wraz z kolejnymi kartami powieści. Pisarka stworzyła przemyślany i logiczny system magii, pełen różnej maści czarodziejów – wiatrodziejów, ogniodziejów, błyskodziejów, jadodziejów i wielu innych – jednak niewiele o nim wiemy. Da się zauważyć, że autorka skupia się raczej na samej akcji, przygodzie i podróży, która wiedzie Safi i Is w nieznane.

    Przyznam szczerze, że ciężko mi jednoznacznie uznać, że „Prawdodziejka” zasługuje na miejsce na mojej półce z ulubionymi książkami. Niezwykłą trudność sprawiło mi przebrnięcie przez pierwsze 80 stron powieści, a to za sprawą magicznego świata stworzonego przez pisarkę. Jest on na tyle oryginalny i rozbudowany, że trudno poznać go i zrozumieć przy tak bardzo lakonicznym przedstawieniu, jakie serwuje nam autorka. Opisy są skromne, a większość informacji czerpiemy z dialogów bohaterów, którzy znając zasady funkcjonowania realiów, w których przyszło im żyć, dostarczają nam niewielu wskazówek (np. wyjaśnienie pojęcia więziosiostra znajdziemy dopiero w połowie historii). Nie da się ukryć, że takie podejście do tematu może zniechęcić odbiorcę, zwłaszcza że bez wyjaśnienia jednych zagadek wprowadza się kolejne. Być może ma to swoje uzasadnienie – pisarka skupiła się na rozwijaniu akcji i wątku fabularnego, a reszta stanowi zaledwie tło, w dodatku ledwie naszkicowane. Wyraźnie czuje się też, że ta powieść to długi wstęp do czegoś większego. Spory niedosyt i tak pozostaje.

    Kiedy jednak przebrniemy przez zawiłości konstrukcji świata przedstawionego i poukładamy sobie te szczątkowe jego elementy, akcja może zaskakująco wciągnąć. Jest pełna zagadek, zwrotów, niespodziewanych wydarzeń, dzięki czemu czyta się przyjemnie. Wpływa też na to język tekstu, który jest plastyczny i przyjemny, wzbogacony o lekki humor i dynamiczne, choć niezbyt precyzyjne opisy walk.

    Na pochwałę zasługuje także samo wydanie powieści: przyciągająca wzrok okładka ze skrzydełkami, przyjemny w dotyku papier, dokładne klejenie i nierozmazująca się pod palcami farba drukarska. Warto też zwrócić uwagę na mapkę Czaroziemia, którą znajdziemy zaraz na początku książki.

    Czy „Prawdodziejka” jest książką godną polecenia? Zdecydowanie tak, bo mimo kilku niedociągnięć (przynajmniej w moim odczuciu) posiada wszystko to, co w dobrej powieści fantasy znaleźć się powinno: wciągającą fabułę, wartką akcję, intrygę, tajemnice, sporo magii, trochę wielkiej polityki, a ponadto subtelny romans i przyjaźń, którą ceni się ponad życie. Nie ma jednak co liczyć na miłość do tej książki od pierwszego słowa. Powieść stanowi za to niezłe wprowadzenie w cykl – zbyt wiele wątków pozostało bez rozwiązania i tylko sięgnięcie po kolejne tomy pozwoli zaspokoić ciekawość.