Fantastyka

  • Recenzja książki: „Czas Pomsty" - Maciej Liziniewicz

    Tytuł książki

    Maciej Liziniewicz - „Czas Pomsty”

    Nazwa WydawnictwaWydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
    Liczba stron: 416
    Cena okładkowa: 39,90zł

    Można odnieść wrażenie, że polskie powieści z historią w tle przeżywają prawdziwy rozkwit. W dodatku jest też duże zainteresowanie mitologią Słowian. Już niejedni próbowali łączyć te wątki. Spróbowali tego między innymi Komuda, Piekara, Sapkowski. W ostatnim czasie podjęła się tego kolejna osoba i tak oto do księgarni trafiło dzieło Macieja Liziniewicza.

    Już na samym wstępie poznajemy głównego bohatera – mężczyznę o długich szarych włosach, posępnym spojrzeniu i twarzy zdobionej blizną. Nosi na plecach miecz i podróżuje w milczeniu. Zapachniało „Wiedźminem”? Jednak Żegota Nadolski wcale nie jest zabójcą potworów, a żołnierzem i właśnie wraca z wojny. Jego dobytek został zniszczony podczas najazdu Tatarów, a żona wraz z dziećmi zabita. On sam coraz częściej zdaje się myśleć o tym, by dołączyć do nich. Jakby tego wszystkiego było mało, to na zgliszczach jego rodzinnego domostwa osiadł inny szlachcic, nie zważając na to, że Żegota nadal żyje. Do starego żołnierza wracają jednak siły, a w żyłach zaczyna gotować się krew, gdy dowiaduje się, że to wcale nie Tatarzy zabrali mu to, co miał najcenniejsze. Wyrusza więc na poszukiwanie sposobu rozwikłania tajemnicy morderstwa rodziny i sposobu odpędzenia złych mocy, które niczym czarne chmury kłębią się nad nim. To wcale nie jest dla szlachcica łatwe, pomimo legend, jakie o nim krążą, że żadnej walki mieczem nie przegrał, bo jak ma pokonać coś, co nie krwawi?

    Tu też pojawia się ciekawa sprawa, bo książka okazała się bardziej mroczna, niż się tego po niej spodziewałam. Głównie przez zaskakująco lekki stosunek do śmierci wykazywany przez bohaterów oraz dokładne opisy ran i cierpienia, którego przez całą historię nie brakuje. Nawet humor, który pojawia się od czasu do czasu, jest raczej czarny. Dodatkowo sam element fantasy podbija tą mroczną aurę przez obecności potwora, a także wiedźm i tajemniczego czarownika. Trzeba jednak oddać autorowi, że niezwykle sumiennie i wiernie nakreślił realia historyczne XVIII wiecznej Rzeczypospolitej. W tle obserwujemy wojny i konflikty, którymi nękana była ojczyzna, oraz panujące w niej stosunki międzyludzkie. Autor stara się również odtworzyć sposób myślenia ówczesnych ludzi, którzy głęboko wierzyli w istnienie wiedźm i demonów. Dla nich obcowanie z rozmaitymi domniemanymi potworami było codziennością. Współczesny czytelnik poza dosłownym odbiorem ma też możliwość logicznego przeanalizowania zjawisk, zwłaszcza że sam autor podpowiada pewne dość wiarygodne wyjaśnienia istnienia zjawisk nadprzyrodzonych. Poza tym jest też intryga, gonitwy, wędrówka i pojedynki, które najczęściej powodowane są legendarną dumą i awanturnictwem naszej szlachty. Dla mnie stanowiły też pewną perełkę, bo są opisane niezwykle dynamicznie, przyjemnie i w sposób, dzięki któremu nie sposób się od nich oderwać. Z niezwykłą łatwością przychodzi wczucie się w klimat toczonych walk, wręcz gdzieś z tyłu głowy słychać brzęk stali. Powieść ma wszystko to, co powinna mieć dobra pozycja awanturniczo-przygodowa, ten gatunek nawet bardziej pasuje mi do niej niż fantastyka czy powieść historyczna.

    Dużym plusem jest tu też archaizacja słownictwa nie tylko w dialogach, ale i narracji. Autor zrobił to przyjemnie dla oka, nie szarżował z wyrażeniami, oddał ducha powieści, a ponad wszystko uczynił to łatwym w odbiorze, nawet dla ludzi niemających wcześniej do czynienia z tym typem słownictwa. Do minusów za to zaliczę z pewnością niektóre wątki, które albo są przepełnione nazwiskami, o których i tak po minucie się zapomina, albo ciągną się niemiłosiernie długo, czasami wręcz nudząc. Nawet jeżeli są to tylko poboczne perypetie mające stworzyć tło dla głównego wątku, to pomimo tego mogły być lepiej dopracowane.

    Powieść sama w sobie nie jest jakimś wielkim odkryciem, nie wnosi też nic zaskakującego i odkrywczego do gatunku. Czuć w niej wpływ prac Komudy, a nawet Sapkowskiego. Jest mroczna, brutalna i owiana pogańską wiarą naszych przodków. Zdecydowanie nie jest to coś pisane ku pokrzepieniu serc, jak to czynili dawni wieszcze i Nadolski nowym Kmicicem nie zostanie. Maciej Liziniewicz wykreował jednak bardzo wiarygodny i powodujący dreszcze świat, a nawet zdołał poprowadzić w nim historię z naszą rodzimą mitologią w tle. Moim zdaniem autor ma zadatki na to, by odnieść sukces i sama z chęcią to sprawdzę, sięgając po kolejny tom.

  • Filozofia, Lem i fantastyka - piąta edycja Filozofikonu pod patronatem!

    Filozofikon jest konwentem i konferencją naukową, który łączy ludzi o różnym stopniu wtajemniczenia w dziedzinie filozofii (studentów, doktorantów, doktorów itd.) z pasjonatami popkultury. Co roku poruszane są zagadnienia filozoficzne w grach wideo, mangach, anime, książkach i innych.

    Tegoroczna, piąta już edycja Filozofikonu odbędzie się 12-13 września w formie streamingu na Facebooku i Zoomie. Zbiega się ona z obchodami 99. urodzin Stanisława Lema i to jemu zostanie poświęcona część konwentu, chociaż organizatorzy zastrzegają, że nie będą ograniczać się tematycznie.

    Poznaliśmy już pierwszych gości Filozofikonu. Będą nimi dr Łukasz Kucharczyk, autor rozprawy doktorskiej pt. „Granice ciała. Somapoetyka w twórczości Stanisława Lema i przygotowywanej książki pod tym samym tytułem”, publicysta w „Rocznikach Humanistycznych KUL”, „Ruchu Literackim”, recenzent współpracujący z „Toposem”.
    Drugim gościem jest natomiast Szymon Kloska, krytyk i aktywista literacki. Prowadził programy telewizyjne i audycje o literaturze, od 2017 roku związany z programem „Kraków Miasto Literatury UNESCO”.

    Konwentu nie tworzą jednak sami goście. Do 15 sierpnia przyjmowane są zgłoszenia posterów reflektujących nad sposobem, w jaki filozofia może analizować popkulturę oraz filozoficznych treściach jakie się w popkulturze pojawiają.

    Wszystkie szczegółowe informacje znajdziecie pod tym linkiem.

    Tego samego dnia mija również termin wysyłania zgłoszeń prelekcji. Zgłosić może się tutaj każdy, niezależnie, czy posiada stopień naukowy, czy jest studentem, czy pasjonatem. W poniższym linku znajdziecie listę przykładowych tematów oraz formy.

    Znajdzie się również coś dla mistrzów gry, artystów, rzemieślników, rękodzielników i innych twórców, którzy zarażają swoją pasją i miłością do popkultury lub filozofii. Wystarczy wysłać wypełniony formularz.

    22 sierpnia to ostatni gwizdek dla cosplayerów – bo czymże byłby konwent bez konkursu cosplay? To wtedy właśnie wtedy zamykane są zgłoszenia do Marvellous Cosplay, w którym bardzo łatwo jest wziąć udział. Wystarczy wypełnić formularz i na podanego w poniższym linku maila wysłać przynajmniej jeden link do posta na Facebooku, Instagramie, TikToku lub innym portalu społecznościowym.

    A może... artykuł? Prowadzony jest nabór tekstów do monografii wydawniczej w otwartym dostępie, będącej drugim tomem serii wydawniczej „PhilosophyPulp”. Seria ma ukazać się tej jesieni, a wyda ją Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie. Teksty przyjmowane będą do 26 września - link.

    Banner Filozofikonu

  • Recenzja książki: Jacek Piekara – „Ja, Inkwizytor. Przeklęte Przeznaczenie”

    Tytuł książki

    Jacek Piekara - „Ja, Inkwizytor. Przeklęte Przeznaczenie”

    Nazwa WydawnictwaWydawnictwo: 
    Liczba stron: 420
    Cena okładkowa: 43,90 zł

    Dzięki wysiłkom inkwizytora Mordimera Madderdina oraz jego cudownej wybranki Nataszy wyprawa wojenna Ludmiły, ruskiej księżnej z Peczory, dobiega wreszcie końca, kiedy armie uzurpatora złożyły broń i zaczęły błagać prawowitą władczynię o zmiłowanie. Upojona łatwym zwycięstwem Ludmiła zdaje sobie sprawę ze straszliwej ceny, jaką będzie musiała ponieść – o czym jednak nie wie, prawdziwe zagrożenie jeszcze nie zostało zażegnane. Ukrywa się znakomicie – tam, gdzie wszyscy mogą je zobaczyć. Nikt nie spodziewa się tragicznego finału wydarzeń na Rusi, a na pewno nie spodziewa się ich Mordimer – ani czytelnik sięgający po zaskakujące zwieńczenie przygód inkwizytora w dzikiej, wschodniej krainie. Oto przed wami „Ja, Inkwizytor. Przeklęte przeznaczenie”.

    Pamiętacie, jak przy okazji recenzji „Przeklętych kobiet” wspominałem, że przestanę czytać kolejną część przygód inkwizytora Madderdina przy kolejnym widowiskowym (i powtarzalnym) opisie łóżkowych igraszek Mordimera z jego ruską wybranką? Z pewną dumą, ale i z pewną ulgą pragnę donieść, że „Przeklęte przeznaczenie” przeczytałem od początku do końca. Nie było tragicznie, choć nawet tutaj zdarzały się fragmenty, od których mój zgryz sam zazgrzytał boleśnie. Przykładem jest opis bluźnierczego rytuału mającego przypieczętować pakt, jaki Ludmiła zawarła z mateczką Olgą – nie jest wyjaśnione, gdzie tutaj pojawia się „straszliwa cena”, jaką musiała ponieść władczyni, po całej imprezie nawet zadowolona – a co ma do tego Mordimer, występujący w roli głównej atrakcji wieczoru, mogę tylko zgadywać. W trzeciej i ostatniej części tego cyklu dzieje się jednak odczuwalnie więcej niż w pozostałych dwóch, dzięki czemu przynajmniej jest o czym czytać.

    To nie jest jedyna rzecz, która się poprawiła. Odniosłem wrażenie, że „Przeklęte przeznaczenie” jako tekst jest dużo solidniejsze – i pod względem literackim, i rozplanowania fabuły. Pojawiają się nagłe, dość mocno zaskakujące zwroty akcji oraz z dawna wyczekiwane poczucie zagrożenia, szczególnie w drugiej połowie powieści, kiedy całość nabiera niewiarygodnego jak na tę serię rozpędu. Doszło nawet do tego, że przez chwilę czułem się zaangażowany w lekturę.

    Największym zarzutem, jaki wysnułem przeciwko „Przeklętym kobietom”, był ten, że zakończenie jest urwane i kompletnie niczego nie wyjaśnia. Dla odmiany, finał „Przeklętego przeznaczenia” wyjaśnia bardzo dużo, jednak nadal mam wobec niego bardzo, ale to bardzo mieszane uczucia. Rozwiązanie akcji może się wydawać mocno naciągane – nawet sam Mordimer zauważa, że miało miejsce deus ex machina, a jeśli on był w stanie dostrzec coś takiego, to znaczy, że sprawa jest, mówiąc oględnie, poważna.

    Pojawia się również uzasadnienie, dla którego protagonista zachowywał się w czasie „trylogii ruskiej” (określenie samego autora, nie moje) inaczej niż mogliby się tego spodziewać długoletni fani cyklu, a także dlaczego wśród późniejszych wydarzeń nie znajdziemy choćby słowa wzmianki o tym, co się tu stało. I chociaż spełnia ono wszelkie warunki, aby te zjawiska logicznie wytłumaczyć, jednocześnie uderza w kolosalną sztampę. Nie chcę zdradzić za dużo, zapytam więc delikatnie – widzieliście może „Facetów w Czerni”?

    Fragmentem tekstu, który w „Przeklętym przeznaczeniu” podobał mi się najbardziej, było posłowie. Jacek Piekara potrafi w fascynujący sposób opowiadać o swojej pracy, a chociaż moje odczucia z całości cyklu są, by nazwać rzecz delikatnie, mierne, poznawanie szczegółów jego powstawania, czytanie o różnych niewykorzystanych motywach oraz zamiarach autora na ciąg dalszy było… dziwnie satysfakcjonujące. Na tyle, by zachęcić mnie do przyglądania się jego kolejnym posunięciom.

    Jako zakończenie trylogii „Przeklęte przeznaczenie” wypada nieźle. Nie jest wybitnie, ale widać pewien postęp w stosunku do poprzednich części. Pozostaje mieć więc nadzieję, że mamy tu do czynienia z początkiem tendencji wzrostowej. Jak będzie naprawdę – pokaże czas.

  • Czas poznać to najważniejsze imię

    imie bogaNie powinno się oceniać książki po okładce, prawda? Ale co zrobić, jeśli jej wygląd sprawia, że masz ochotę wziąć ją w swoje ręce i zacząć przerzucać kolejne zadrukowane strony? Co zrobić, gdy opis powieści zachęca do zagłębienia się w treść? Warto jednaj wcześniej sprawdzić, czy ten ładnie zapakowany cukierek pod tytułem „Imię Boga” nie okaże się przypadkiem trudną do przełknięcia gorzką pigułką.

    Recenzję powieści Michała Dąbrowskiego znajdziecie tutaj.

     

  • Zgłoś się jako cosplayer lub twórca atrakcji na Sabat Online-Fest!

    Sabat Online-Fest zbliża się wielkimi krokami. Na stronie konwentu pojawiają się nowe informacje – m.in. o zmianie godzin, w których odbędzie się konwent. Początkowo Sabat Online-Fest miał trwać nieprzerwanie od godz. 10:00 w sobotę do godz. 20:00 w niedzielę. Obecnie godziny trwania konwentu to 10:00-21:00 w sobotę oraz 10:00-21:00 w niedzielę.

    Dodano także formularze zgłoszeniowe dla twórców atrakcji i cosplayerów.

    Uwielbiasz tworzyć stroje, wcielanie się w ulubionych bohaterów sprawia Ci frajdę, a występ przed publicznością to dla Ciebie bułka z masłem? Zgłoś się na konkurs cosplay!

    A może masz nietypowe hobby lub obszerną wiedzę, którą lubisz dzielić się z ludźmi? Wypełnij formularz i dołóż własną cegiełkę do stworzenia konwentu jako twórca atrakcji!

    Banner Sabat Online-Fest

  • Premiera „Krwi Imperium” Briana McClellana już 7 sierpnia!

    7 sierpnia 2020 roku ukaże się „Krew Imperium” – trzecia, finałowa część trylogii „Bogowie Krwi i Prochu” pióra Briana McClellana.

    Trylogia Bogów Krwi i Prochu dzieje się w uniwersum Magów Prochu. Opowieść o młodym narodzie, rewolucji, magii i walce z pradawnymi siłami uwodzi całkiem świeżym podejściem do magii, niespodziewanymi zwrotami akcji i nietuzinkowymi postaciami.  Po spokojniejszej drugiej części przyszedł czas na burzliwy finał historii o rewolucji w Fatraście. Najazd Bena Styke’a na Imperium Dynizyjskie przerywa potężny sztorm, Michael Bravis próbuje uniemożliwić wrogom wykorzystanie artefaktu, a lady Krzemień prowadzi adrańską armię na Landfall. Zbliża się ostateczna bitwa, bohaterowie, , by ją wygrać, muszą podjąć trudne decyzje, przezwyciężyć swoje słabości i zawiązać sojusze. Jedno jest pewne – w „Krwi Imperium” nie zabraknie emocji i akcji!

    Brian McClellanjest amerykańskim pisarzem fantastyki. Mieszka w Cleveland z żoną, kotem i dwoma psami. Jest pszczelarzem, pasjonatem opowieści historycznych, lubi też gry wideo. Swoją przygodę z pisaniem rozpoczął już jako nastolatek. Ukończył kurs kreatywnego pisania na Uniwersytecie Brigham Young, gdzie poznał Brandona Sandersona. Jego wsparcie pozwoliło McClellanowi rozwinąć skrzydła. W 2013 roku ukazała się jego pierwsza książka z trylogii „Magów Prochowych” – „Obietnica Krwi” – która sprawiła, że popularność autora zaczęła rosnąć. W Polsce ukazała się jego trylogia „Magów Prochowych”, trylogia „Bogów Krwi i Prochu”, a także zbiór opowiadań z tego uniwersum – „Sługa Korony”.

    Krew Imperium - okładka

  • Książka „Ja, inkwizytor. Przeklęte przeznaczenie” już w księgarniach!

    „Życie warto poświęcać tylko dla Boga. Bo kiedy Bóg woła, to odpowiadam: jestem!, nie zważając czy wzywa mnie dla chwały, czy dla męczeństwa”.

    „Przeklęte przeznaczenie” to ostatni tom „ruskiej trylogii”. Inkwizytor, walcząc o wszystko, co mu drogie i bliskie, oraz o wypełnienie Bożego planu, musi posuwać się do najgorszych czynów i zaplatać coraz ciaśniejszy węzeł zdrad.

    „Ruska trylogia” jest dziełem niezależnym od pozostałych tomów cyklu inkwizytorskiego, opowiadającego o losach Mordimera Madderdina, i może być czytana bez znajomości głównej historii. Wydanie zostało wzbogacone o ilustracje Pawła Zaręby.

    Książka już dostępna.

    Przeklęte Przeznaczenie

  • Inkwizytor powraca – „Przeklęte przeznaczenie” pod patronatem Konwentów Południowych!


    przeklete przeznaczenieJak wiele granic można przekroczyć w imię wyższego dobra?

    W „Przeklętym przeznaczeniu” inkwizytor będzie zmuszony znaleźć odpowiedź na to pytanie. Życie, jakie udało mu się ułożyć, uczucie ukochanej kobiety, a nawet samo przeżycie staną pod znakiem zapytania. W wirze intryg, zagrożeń i wyzwań, by uratować wszystko, co dla niego ważne, bohater będzie musiał podejmować kroki, które poprowadzą go na ścieżkę bardzo odległą od chrześcijańskiego ideału. Bo Boży Plan, którego wszyscy są częścią, nie jest planem łatwym – i wymaga niekiedy dokonywania tego, od czego sam Stwórca najchętniej odwróciłby wzrok.

    Objęte naszym patronatem zakończenie „ruskiej trylogii”, w której wyjaśnią się wątki z „Przeklętych krain” i „Przeklętych kobiet”, trafi do księgarń już 17 lipca.

  • Amazon wyprodukuje serial na podstawie serii „Fallout”!

    Studio Amazon zamówiło adaptację serii gier „Fallout”. Za produkcję serialu odpowiedzialni będą Jonathan Nolan i Lisa Joy, reżyserzy „Westworld” we współpracy z Kilter Films. Producentem wykonawczym będzie natomiast Todd Howard. Zarówno Jonathan, jak i Lisa uważają się za fanów uniwersum i zapalonych graczy.

    Fallout jest jedną z najwspanialszych serii wszech czasów. Każdy rozdział tej niesamowitej historii kosztował nas niezliczoną liczbę godzin, które moglibyśmy spędzić z rodziną i przyjaciółmi. Jesteśmy więc niezwykle podekscytowani współpracą z Toddem Howardem i resztą genialnych wariatów z Bethesdy w celu powołania od życia tego ogromnego, burzliwego, mrocznego i zarazem zabawnego uniwersum wraz z Amazon Studios.

    Na razie nie znamy szczegółów dotyczących fabuły ani przybliżonej daty premiery, ale na Twitterze Bethesdy pojawił się teaser zapowiadający serial.

     

  • Recenzja książki: Jacek Piekara – „Ja, Inkwizytor. Przeklęte kobiety”

    Ja, inkwizytor - przeklęte kobiety

    Jacek Piekara - „Ja, Inkwizytor. Przeklęte Kobiety”

    Nazwa WydawnictwaWydawnictwo: Fabryka Słów
    Liczba stron: 407
    Cena okładkowa: 43,90 zł

    Dzięki wysiłkom młodego wysłannika Inkwizycji, Mordimera Madderdina, oraz jego towarzyszki, wieszczki Nataszy, udało się pokonać zło nawiedzające knieje i bagniska otaczające Peczorę. O ile jednak nadnaturalne zagrożenie zostało powstrzymane, unicestwione i rozebrane na małe, przenośne kawałki, z których powstaną niechybnie ciekawe pamiątki tych szalonych kilku dni, o tyle niewielka domena księżnej Ludmiły nadal nie jest wolna od gróźb zupełnie zwyczajnych. Jak na przykład takich, kiedy nie jeden, a dwóch lokalnych władyków jednocześnie dochodzi do wniosku, że będzie rządzić Peczorą lepiej niż uzurpatorka, która skazała swojego męża na powolną, brutalną śmierć w klatce na zamkowej bramie… Oto kolejna część znaku rozpoznawczego Jacka Piekary, cyklu o Mordimerze Madderdinie: „Ja, Inkwizytor. Przeklęte kobiety”.

    Cóż więc pozostaje czynić w obliczu takiego zagrożenia? Mordimer czule żegna się z Nataszką (autor, jak zwykle, nie szczędzi nam szczegółów tego „czułego pożegnania”, w czasie którego dowiadujemy się, że Mordimer i Natasza już się więcej nie zobaczą – o tym później!) i razem z Ludmiłą oraz jej świtą wyrusza na wyprawę wojenną, by pokonać rebeliantów. Czynią to z łatwością na pierwszych stu stronach powieści. Później jednak okazuje się, że kiedy peczorscy wojacy byli zajęci pacyfikowaniem jednego powstania, drugi z buntowników wszedł i zajął Peczorę, gród spalił, ludzi wybił, a Nataszę zrzucił z murów. We wszystko wmieszani są jeszcze posłańcy od samego moskiewskiego księcia, przybywający do księżnej w niewiadomym celu. Towarzyszy im na dodatek pewna stara znajoma…

    Obserwujemy tutaj niewielki skok jakościowy w stosunku do poprzednich powieści – poczucie zagrożenia, którego wiecznie brakowało, oparte głównie o niejasną przesłankę o rzekomej śmierci Nataszy. Zanim jednak zdążymy się ucieszyć, że tocząca się gra zaczęła mieć jakąś stawkę, wszystko wraca do normy… W samą porę – jeszcze kilka stron i opowiadana historia mogłaby się stać angażująca. Podobnie jak wtedy, kiedy nasz inkwizytor wyrusza w samobójczą misję pozbycia się najeźdźcy, wykorzystując do tego podziemne przejście, które odkrył nie dalej jak jedną książkę temu. Koncept jest emocjonujący przez całe pięć stron, po których misja kończy się zupełnym fiaskiem, jednak zamiast zginąć, niedoszły asasyn zostaje bardzo uprzejmie ugoszczony i… wypuszczony z powrotem. To bez wątpienia wyraz tej słynnej słowiańskiej gościnności, nie natomiast braku pomysłu, jak skończyć rozpoczęty wątek.

    To jednak nie wszystko. Skoro Natasza przewidziała, że nie zobaczy się więcej z Mordimerem – a potem jednak się widzą, i na dodatek w pełnej krasie, więcej niż raz – czy to oznacza, że jej jasnowidzenie to jedna wielka bujda? Czy poprzednie wizje, jakie miała, też były podobnie obciążone? Fabuła powieści tętni od podobnych nielogiczności. Zaczynają się od samego pomysłu wyprawy wojennej, na którą Ludmiła zabiera wszystkie siły zbrojne, jakimi dysponuje, choć już na samym początku jest powiedziane, że spodziewa się ataku z obu stron – a kończą na pojawieniu się „starej znajomej”, której obecność na Rusi nie ma absolutnie żadnego uzasadnienia, a która ostatecznie zostaje wykorzystana jako wihajster do popchania fabuły naprzód. Co następuje po tym, jak dwie powieści temu sporo wysiłku włożono w wykreowanie jej jako potężnej, znaczącej postaci w tym uniwersum.

    Sam Mordimer też chyba zapomniał, o co mu w tym wszystkim chodzi. Jego plan zmienia się w toku powieści co najmniej cztery razy, raz zakładając, że przeznaczona mu wiedźma jest „tylko narzędziem do osiągnięcia celu”, innym razem zaś deklarując niesłabnącą miłość do niej i planując nawet porzucenie swojej służby Officjum, aby razem z nią spędzić resztę życia. Naprawdę? Czy to nadal ta sama postać?

    Najgorsze jest to, że chyba nie tylko pomysły musiały się na pewnym etapie skończyć, ale również nowe słowa, których można by użyć. Aby nadać moim słowom wagi, niniejszym uroczyście obiecuję wam, drodzy czytelnicy: jeżeli przy okazji lektury kolejnej pozycji z tego cyklu natknę się choć raz na „zapasy spoconych ciał” albo wzmiankę o „zarzucaniu nóg na ramiona w czasie miłosnych uniesień”, przestanę czytać w tamtym momencie i napiszę swoją recenzję na podstawie tekstu, który przeczytam do tamtego momentu. Zakładam przy tym, że nie ominie mnie wiele, jeżeli utrzyma się ta tendencja do powtarzania w kółko tego samego.

    Mógłbym w tym momencie moją recenzję zakończyć – i byłoby to zakończenie tak samo eleganckie, jak finał „Przeklętych kobiet”, urwany, pozbawiony konkluzji, sprawiający wrażenie, jakby dłuższy tekst został po prostu przecięty na dwoje. Autor także musiał zdawać sobie z tego sprawę, bo zaraz potem możemy przeczytać fragment kolejnej planowanej powieści, który natychmiast daje odpowiedzi na kilka z pytań, na które nie odpowiedział epilog. Dziwny to zabieg. Skoro i tak został napisany, czy nie miałoby więcej sensu uczynienie tego fragmentu częścią czytanej właśnie książki?

    Pora na apel. Fabryko Słów! Proszę, wypuśćcie Jacka Piekarę z piwnicy, w której go przetrzymujecie i zmuszacie do produkowania kolejnych prequeli Cyklu Inkwizytorskiego. To pisarz, który wielu z nas swoimi książkami zapewnił masę dobrej zabawy przez mnóstwo dni, kiedy je czytaliśmy. Pozwólcie mu napisać coś innego. Mówię poważnie – z takiego okładania martwego konia może wyniknąć co najwyżej czyjeś wypalenie zawodowe, nie natomiast coś, co warto czytać, nawet z braku lepszych zajęć.

  • Elektroniczny sabat czarownic - Sabat Fiction-Fest Online pod patronatem!

    Sabat Fiction-Fest miał odbyć się 21-23 sierpnia w Kielcach. Mimo że do fizycznego spotkania na terenie kieleckich targów nie dojdzie, nie oznacza to jednak całkowitego odwołania imprezy.

    22-23 sierpnia na serwerach Twitch oraz Discordodbędzie się Sabat Fiction-Fest Online. Wszyscy chętni będą mieli okazję uczestniczyć w konkursach, prelekcjach, turniejach, sesjach RPG, a także konkursie cosplay.

    Konwent będzie trwać nieprzerwanie od godz. 10:00 22 sierpnia, do godz. 20:00 23 sierpnia.

    Większość atrakcji będzie odbywać się na trzech kanałach tematycznych na Twitchu:

    • Kanał 1 poświęcony zostanie prelekcjom nt. anime, mangi, literatury, filmu, komiksu i szeroko pojętej fantastyki
    • Kanał 2 będzie miejscem przeznaczonym na rozmowy z gośćmi, koncerty oraz konkurs cosplay
    • Kanał 3 w całości skupi się na esporcie, głównie rozgrywkach w Leauge of Legends i CS:GO.

    Discord z kolei będzie głównym miejscem do rozmów między uczestnikami oraz do prowadzenia sesji RPG.

    Sabat Fiction Fest Online

  • Nowa książka J.R.R. Tolkiena o Śródziemiu!

    Portal dla fanów Tolkiena „Tolkien’s Collectors Guide” podał informację o planowanym wydaniu nowej książki o naturze Śródziemia – „The Nature of Middle-earth”. Harper Collins i Houghton Mifflin planują opublikować ją w 2021 r. Wzmianki na ten temat po raz pierwszy pojawiły się w katalogu na Targach Książki we Frankfurcie w 2019 roku. Edycją publikacji zajmuje się Carl F. Hostetter, który otrzymał kserokopie materiałów od Christophera Tolkiena przed jego śmiercią.

    „The Nature of Middle-earth” ma zawierać wcześniej niepublikowane pisma J. R. R. Tolkiena o Śródziemiu z lat 1959-1973, między innymi dość szczegółowe teksty o ziemiach, florze i faunie Númenor oraz życiu Númenóreanów. Przybliży też poglądy samego autora na temat Śródziemia i opowie o naturze świata w aspektach przyrodniczo-historycznych i metafizycznych.

    Czytelników i fanów Tolkiena zachęcamy do przyjrzenia się tej publikacji, zwłaszcza jeśli spodobały Wam się „Niedokończone opowieści”.

    Numenor - mapa

  • Recenzja książki: Robert Jordan - „Wojownik Altaii"

    Tytuł książki

    Robert Jordan - „Wojownik Altaii”

    Nazwa WydawnictwaWydawnictwo: Zysk i S-ka
    Liczba stron: 364
    Cena okładkowa: 49,90

    Robert Jordan kojarzony jest głównie, jeśli nie wyłącznie, ze swym monumentalnym dziełem literatury fantasy, cyklem „Koło Czasu”. Co bardziej obeznani w temacie skojarzą też jego nazwisko z serią o Conanie, w tworzeniu której ten autor brał czynny udział, który można przeliczyć na siedem powieści. Jednak to nie wszystko – a o tym, że Jordan ma na koncie trochę więcej książek, nie wie niestety nawet polska Wikipedia. Wspaniałą okazję do odświeżenia nie tylko „Koła Czasu” (które notabene doczekało się także nowego wydania, wreszcie w twardej oprawie), ale i innych pozycji autora, dają plany platformy Amazon Prime związane z serialem na motywach cyklu – a wydawnictwo Zysk i S-ka uznało to za świetną okazję, by po raz pierwszy dać polskiemu czytelnikowi możliwość przeczytania pierwszej książki Jordana, czyli „Wojownika Altaii”.

    Kiedy Wulfgar, przywódca jednego z barbarzyńskich plemion z Rozłogów, wraz z bratem przybywa do Lanty, nie spodziewa się, że zastanie go zupełnie inne niż zwykle powitanie. W plemieniu mówi się o znakach, omenach, które mają zwiastować jeśli nie katastrofę, to co najmniej niekorzystne zmiany. Wulfgar ma nadzieję uzyskać w mieście rządzonym przez dwie królowe jakąś pomoc – zastaje jednak tylko niechęć i drwiny. Coś wzbudza jego niepokój – i słusznie, jak się okazuje, bo Lanta również została ostrzeżona przez zmianą... I to właśnie w plemniach Altaii widzi dla siebie zagrożenie. Poza nawarstwiającymi się szeregami wrogów Wulfgar znajdzie jednak też zupełnie nieoczekiwanego sojusznika.

    „Wojownik Altaii” czytelnikowi, który nie zapoznał się jeszcze z „Kołem Czasu”, wyda się zapewne powieścią awanturniczo-przygodową pokroju Conana Barbarzyńcy – i czytelnik taki będzie mieć rację, bo ogólna konstrukcja powieści, charakterystyka głównego bohatera i ogólny klimat bardzo przywodzą na myśl dzieje Cymeryjczyka. Mam jednak wrażenie, że Wulfgar jest o wiele bardziej „cywilizowany” – jeśli można tu użyć takiego słowa – od Conana. Potrafi on bowiem wyjść myślami naprzód, planować, rozważać możliwe konsekwencje wydarzeń, ale nie dla siebie, a dla całego plemienia. Jednak jak każdy człowiek mocno przywiązany do tradycji boi się zmian – chociaż rozumie konieczność ich zaistnienia.

    Z drugiej jednak strony, ta książka jest skarbnicą motywów, które potem pojawią się w „Kole Czasu”. Trudno mi było się nie uśmiechnąć, kiedy choćby w Siostrach Mądrości widziałam późniejsze Aes Sedai, razem z ich pewnością siebie i silnymi charakterami. Nie znaczy to jednak, że „Wojownik…” to takie małe „Koło Czasu” – nie, absolutnie nie. Fabułą i klimatem nadal bliżej mu do „Conana” niż do magnum opus Jordana, choć i magię, i miecze (no… gdzieniegdzie) oczywiście się tu znajdzie. Jordan mógł już wtedy wiedzieć, w jakim kierunku rozwinie się jego dalsza pisarska kariera – przedmowa autorstwa Harriet P. McDougal, jego żony i redaktorki, zdaje się to też sugerować.

    „Wojownikowi Altaii” daleko do złożoności powieści z cyklu „Koło Czasu”, jego fabuła jest prosta, miejscami wręcz prostolinijna – ale to dobrze. Dzięki temu książkę czyta się lekko, szybko, bez konieczności pilnowania szczegółów wydarzeń, by nie znaleźć się na rozdrożu z wrażeniem, że coś się przegapiło, jak może się to zdarzyć niektórym już choćby przy „Oku Świata”. Ta książka jest po prostu bardzo przystępna, a że zachowuje też pewne cechy szczególne stylu Jordana, to tym bardziej mogę ją polecić. Trzeba się tylko przygotować na trochę faktycznego „barbarzyństwa” w trakcie wydarzeń – cóż, tytuł i konwencja zobowiązują!

  • Nie żyje Ian Holm – aktor, który zagrał Bilbo Bagginsa w filmie „Władca Pierścieni”

    Sir Ian Holm Cuthbert urodził się 12 września 1931 roku w Goodmayes. W 1953 roku ukończył Royal Academy of Dramatic Art. Swoją aktorską przygodę rozpoczął w jednym z największych brytyjskich zespołów teatralnych – Royal Shakespeare Company, zagrał w serialu „ITV Play of the week”. W 1967 r. Ian Holm dostał nagrodę Tony za rolę Lenny'ego w sztuce „Homecoming”, a także zdobył tytuł najlepszego aktora – Nagrodę im. Laurence'a Oliviera za rolę główną w sztuce „Król Lear”. W 1979 roku zagrał w filmie „Obcy - ósmy pasażer Nostromo”. Wystąpił też między innymi w takich filmach jak „Aviator”, „Szaleństwo Króla Jerzego”, „Piąty element” i „Pan życia i śmierci”. Sir Ian Holm otrzymał nominację do Oscara jako najlepszy aktor drugoplanowy i nagrodę BAFTA za rolę w „Rydwanach ognia”, został również nominowany do Nagrody Akademii Filmowej. Tytuł szlachecki Ian Holm otrzymał w 1998 r.

    Fani fantastyki mogą jednak najbardziej kojarzyć aktora z roli Bilbo Bagginsa w filmach z serii „Władca Pierścieni”, która przyniosła mu międzynarodową sławę. Ian Holm pojawił się również w ekranizacjach powieści o Hobbicie.

    Aktor wygrał walkę z nowotworem prostaty, jednak walczył też z chorobą Parkinsona. Ian Holm zmarł 19 czerwca 2020 roku w londyńskim szpitalu, w otoczeniu rodziny i przyjaciół. Miał 88 lat. O jego śmierci poinformował agent aktora w wywiadzie dla „The Guardian”.

  • Znamy nominacje do Nagrody Zajdla za rok 2019!

    Wczoraj poznaliśmy listę tytułów nominowanych do Nagrody Literackiej Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla. Jak co roku rywalizacja odbędzie się w dwóch kategoriach: powieść i opowiadanie.

  • Drużyna pierścienia z powrotem w komplecie!

    „Powrót królów” – tak zatytułowany został live, który odbędzie się 31 maja na kanale komika i aktora Josha Gada. Josh od jakiegoś czasu zaprasza aktorów i prowadzi z nimi spotkania online, podczas których rozmawiają o produkcjach, które przyniosły im największą sławę. Na kanale znajdziecie rozmowę z obsadą „Powrotu do przyszłości”, „Splash” i „The Goonies”. Tym razem padło na „Władcę Pierścieni”. Zaproszeni zostali m.in. Elijah Wood, Sean Astin, Orlando Bloom, Viggo Mortensen, John Rhys-Davies, Ian McKellen oraz reżyser Peter Jackson. 2 dni temu na kanale pojawił się kilkuminutowy przedsmak rozmowy, który znajdziecie poniżej.

  • Recenzja książki: Herbert George Wells – „Niewidzialny człowiek”

    Tytuł książki

    Herbert George Wells - „Niewidzialny człowiek”

    Nazwa WydawnictwaWydawnictwo: SQN
    Liczba stron: 198
    Cena okładkowa: 35,00 zł

    Bycie niewidzialnym może się wydawać czymś niesamowicie użytecznym. Unikanie niechcianych sytuacji towarzyskich to z całą pewnością możliwość, która ucieszyłaby każdego, kto od ludzi raczej stroni – jak niżej podpisany. Unikanie płacenia za towary w sklepach jest, rzecz jasna, ciut wątpliwe moralnie, ale z pewnością ogromnie praktyczne. No i… Widzicie? Trzecie zdanie, a dochodzimy do podobnego wniosku, do którego doszedł autor omawianej dziś powieści science fiction: niesamowita moc jest czymś niesamowicie wypaczającym. Oto „Niewidzialny człowiek” Herberta G. Wellsa, klasyczne i szacowne dzieło z pogranicza fantastyki naukowej i horroru.

    Zimą do pensjonatu w angielskiej wsi Iping przybywa tajemniczy gość. Od samego początku sprawia wrażenie ekscentryka – chodzi szczelnie zawinięty w grube ubranie, w dodatku jest bardzo wyczulony na punkcie prywatności. Utrzymuje, że jest badaczem przyrody, całe dnie spędza na majstrowaniu przy skomplikowanej chemicznej aparaturze. Zbyt wiele tajemnic działa na nerwy mieszkańcom spokojnej dotąd wioski, jednak dopóki dziwak płaci za pokój, nikt nie miesza się do jego spraw. Problemy zaczynają się, kiedy gościowi zaczyna brakować grosza – wówczas dochodzi do awantury, w czasie której na jaw wychodzi straszliwy sekret przybysza: bez ubrania jest całkowicie niewidzialny. Niewidoczny odmieniec bardzo szybko staje się postrachem ludności spokojnego miasteczka, ucieka się do kradzieży i rękoczynów, a nawet porywa i zmusza biednego bezdomnego włóczęgę do usługiwania mu. Mieszkańcy okolicznych wsi początkowo nie dowierzają dziwnym doniesieniom, w końcu jednak organizują obławę na niewidocznego gołym okiem socjopatę, który grasuje po okolicy. Na czele akcji staje Kemp, uczony i dawny współpracownik sprawcy.

    Powieść bez problemu daje się ją pochłonąć w jeden wieczór. Nieduża objętość zdecydowanie działa na jej korzyść, bo pomysł zdecydowanie nie udźwignąłby dłuższej formy – główną tajemnicę poznajemy bowiem już po lekturze samego tytułu na okładce. Najważniejsza część utworu to rozdział, w którym dowiadujemy się, jak Griffin, tytułowy niewidzialny człowiek, stał się niewidzialny i w jaki sposób się to na nim odbiło. Taka akurat kompozycja jest dosyć charakterystyczna dla powieści z początków gatunku – centralnym punktem opowieści jest retrospekcja wyjaśniająca zarzewie całego dramatu, dużo ważniejsze niż sam dramat. W „Niewidzialnym człowieku” jednak to opisanie drogi ku zatraceniu człowieka skuszonego niezwykłą potęgą nie wypada zbyt przekonująco – główny bohater od samego początku ma skłonności despotyczne, finansuje swoje badania dzięki fortunie skradzionej ojcu, oszukuje i kradnie, by osiągnąć cel. Praktycznie nie istnieje zamierzony kontrast pomiędzy Griffinem przed i po przemianie. Po niej także kradnie i oszukuje, tym razem aby odwrócić skutki niezwykłego eksperymentu. Trudno ukazać zgubny wpływ nadludzkich mocy na moralność człowieka, kiedy wspomniany człowiek był jej pozbawiony od samego początku. Sprawia to, że główny bohater całej historii wydaje się płaski, mało realny, skutkiem czego sama historia również, mimo przystępności, z trudem utrzymywała moją uwagę.

    „Niewidzialnego człowieka” warto jednak poznać, choćby ze względu na ogromny wpływ, jaki ten motyw wywarł na współczesnej popkulturze – znalazł miejsce w filmie, komiksie, a nawet dziełach literackich dziesiątek naśladowców. Chociaż recenzowana powieść Wellsa zestarzała się dużo gorzej niż inne, głośniejsze tytuły tego autora, takie jak „Wojna światów”, „Wyspa Doktora Moreau” czy „Wehikuł czasu”, nadal zaliczana jest do ścisłej klasyki gatunku. Polecam szczególnie tym ciekawym jego początków.

  • Recenzja książki: Roger Zelazny – „Pan Światła”

    Tytuł książki

    Roger Zelazny - „Pan Światła”

    Nazwa WydawnictwaWydawnictwo: SQN
    Liczba stron: 336
    Cena okładkowa: 45.00 zł

    Na początku tego tekstu powinienem prawdopodobnie wspomnieć, że nie będę nawet próbował utrzymywać jakichkolwiek pozorów obiektywizmu – uwielbiam twórczość Rogera Zelaznego. Najbardziej chyba „Aleję Potępienia” – opowiadanie, od którego zaczęła się moja miłość do postapokalipsy. „Kroniki Amberu” wywarły na mnie ogromne wrażenie, kiedy byłem młodszy i, jak się ostatnio okazało, to wrażenie nie osłabło na przestrzeni lat. „Deus Irae” był wyśmienity, choć przerażający. Zelazny to niekwestionowany mistrz kreowania żywych, wciągających i zaskakujących światów – a dziś mam okazję opowiedzieć o jednym z najbardziej interesujących, bo inspirowanym tematyką do niedawna dość mało eksplorowaną w fantastyce – hinduizmem. Oto „Pan Światła”.

    Bohaterem powieści jest Mahasamatman, w skrócie Sam. Sam jest jednym z pierwszych osadników na odległej od Ziemi planecie, dokąd ludzkość przybyła wiele wieków temu. Niezwykły świat, który przyszło mu zamieszkiwać, wydaje się żywcem wyrwany z wierzeń rodem z Indii. Na najwyższej w świecie górze mieści się miasto zamieszkiwane przez bogów, którzy strzegą prostych ludzi przed demonicznymi Rakszasami, a także wyrokują, kto z umarłych jest godny kolejnego wcielenia – i w jakiej postaci. Bogowie są surowi i okrutni, na zawsze utrzymują ludzkość w stanie zacofania i bezlitośnie tępią wszelkie przejawy myśli postępowej, zebrane pod wspólnym terminem akceleracjonizmu. Jak się okazuje, nasz Sam jest ostatnim akceleracjonistą na świecie – a za jego postępki w poprzednich żywotach spotkała go najsurowsza kara: uwięzienie pod postacią energetycznej chmury w dziwnej anomalii na niskiej orbicie. Jego dawni sojusznicy potrafią jednak sprowadzić go z powrotem do świata śmiertelnych – aby jeszcze jeden, ostatni raz rzucił wyzwanie bóstwom i uwolnił ludzkość spod ich jarzma.

    Jak wspomniałem we wstępie do tego tekstu, od pierwszych stron byłem oczarowany konstrukcją świata przedstawionego. Ten jest, jak zwykle u Rogera Zelaznego, niezwykły i świeży. Na samym początku czytelnik ma wrażenie, że został wrzucony w sam środek hinduskiej legendy, gdzie sprawy chodzących po ziemi bogów mieszają się ze sprawami śmiertelnych, a najdrobniejszy skrawek rzeczywistości materialnej, jak ptak czy kamień, jest powiązany z tą duchową. Później jednak, gdy poznajemy coraz więcej szczegółów, okazuje się, że sprawy mają się zarazem tak samo, jak i inaczej. Wszystko, w co wierzą mieszkańcy tego świata – karma, wędrówka dusz, reinkarnacja, mściwi bogowie doglądający śmiertelnej sfery – to prawda, ale z przyczyn zupełnie innych niż metafizyczne. Po śmierci bogowie rzeczywiście ważą dusze śmiertelników, a służy im do tego zaawansowane urządzenie odczytujące wspomnienia, zwane psychosondą. Reinkarnacja jest możliwa dzięki technologii przenoszenia świadomości między ciałami – tej samej, dzięki której bogowie mogą zmieniać swoje powłoki i role. Płonące rydwany nieśmiertelnych władców tego świata to, oczywiście, uzbrojone po zęby statki kosmiczne, zaś święte bronie, będące ich atrybutami, to w istocie lasery i emitery fal… Wiara i dostępna nielicznym technologia składają się na opresyjny aparat władzy – nielicznych śmiertelników bawiących się w mitycznych bogów – utrzymujący całą ludzkość w stanie niekończącego się średniowiecza, w strachu, zacofaniu i zabobonie.

    Muszę jednak przyznać, że trochę mniej zachwyciła mnie konstrukcja fabuły. Historia opowiedziana przez Zelaznego wciąga, a postaci, o których opowiada, są wykreowane w interesujący sposób, dają się polubić, zachęcają do dalszego śledzenia ich losów (Jama, ubierający się na czerwono bóg śmierci, jest chyba moim ulubieńcem). Rozczarowanie przychodzi jednak w okolicach końca opowieści – gdy okazuje się, że dwie trzecie objętości książki to medytacje głównego bohatera na temat jego poprzednich wcieleń, w których rzucał wyzwania bogom. Kiedy budzi się z transu, w który zapadł po swoim odrodzeniu na początku książki, i na nowo rozpoczyna bój z bogami, na dokonanie tego, co postanowił, zostaje mu mniej niż pięćdziesiąt stron – przez co zakończenie jego historii wydaje się przychodzić po prostu zbyt szybko. W moim odczuciu przeznaczenie ponad połowy książki na retrospekcję było zabiegiem odrobinę chybionym, przez co finalny odbiór dzieła jest gorszy, niż mógłby być przy bardziej tradycyjnej formie opowiadania.

    Tekst może być cokolwiek trudny w odbiorze dla kogoś, kto nie miał do tej pory styczności z hinduizmem ani nie czytał podań z tego kręgu kulturowego. Można się jednak przyzwyczaić do pewnych dziwactw, a odrobina nadrabiania zaległości z tego, kto właściwie jest kim w hinduistycznym panteonie, znacznie ułatwia lekturę. Kiedy ta sztuka się uda, „Pan Światła” rewanżuje się jako naprawdę pięknie napisany kawałek tekstu. Dialogi są fantastyczne, zarazem błyskotliwe, jak i utrzymane w specyficznym klimacie, co potęgując wrażenie, że czyta się baśń lub wschodni tekst religijny. Podobnie ma się sprawa z opisami, choć miałem wrażenie, że one akurat z biegiem powieści zaczęły tracić swój niezwykły charakter. Nie mogę jednak powiedzieć, że mi to przeszkadzało – jak powiedziałem, wkrótce wyjaśnia się, że wydarzenia w świecie „Pana Światła” nie mają tak naprawdę niczego wspólnego z mocami nadprzyrodzonymi, utrzymywanie dekoracji po takim odkryciu mogłoby po prostu zmęczyć czytelnika.

    Czy polecam „Pana Światła”? Jak najbardziej. Jak wszystkie powieści Zelaznego, również i ta jest dosyć krótka, choć specyficzny język i konstrukcja świata sprawiają, że przynajmniej na początku lektura postępowała mi dosyć wolno. Jest to jednak jedno z najbardziej niezwykłych dzieł tego autora oraz w ramach fantastyki naukowej w ogóle, coś, co po prostu wypada znać. Jeśli w dodatku cenisz sobie odrobinę egzotyki oraz kusi cię świeże podejście do tematyki kolonizacji obcych planet, która w naszych czasach – gdy fantastyka naukowa stała się elementem mainstreamu – wydaje się wyczerpana, wspólna podróż z Mahasamatmanem będzie dla ciebie wyłącznie satysfakcjonująca.

  • Recenzja książki: Andrew Caldecott - „Miasteczko Rotherweird”

    Miasteczko Rotherweird

    Andrew Caldecott - „Miasteczko Rotherweird”

    Wydawnictwo: Nazwa WydawnictwaZysk i S-ka
    Liczba stron: 628
    Cena okładkowa: 39,90 zł

    Każde miasteczko ma swoją historię. Mniej lub bardziej ciekawą, mniej lub bardziej szczegółową, ale zawsze obecną gdzieś w tle. Zwykle starsi mieszkańcy starają się, by zaistniała ona w świadomości młodzieży. Ale w Rotherweird jest inaczej. Tu nie katuje się nią uczniów na uroczystościach ani na wycieczkach do lokalnego muzeum. Tutaj mówienie o przeszłości miasta jest zakazane. Jednak – jak to zazwyczaj bywa ze wszystkim, co owiane tajemnicą – ktoś w końcu postanawia wyciągnąć sekrety na światło dzienne.

    Jonah Oblong, całkiem przekonująco przedstawiony nam jako najzwyklejszy na świecie nauczyciel historii, zmuszony przez okoliczności przystaje na ofertę pracy w szkole w Rotherweird. I chociaż każdy stresuje się przed nowymi wyzwaniami zawodowymi, to nerwowość historyka jest całkiem uzasadniona. Już z pierwszym krokiem postawionym w tym odizolowanym mieście Jonah upewnia się, że to miejsce rządzi się własnymi prawami. Oblong ma absolutny nakaz uczenia wyłącznie historii najnowszej, a mieszkańcom wsi nie wolno pozostawać w mieście na noc. Każdy zdaje się kryć jakiś niezwykły sekret, a przeszłość sięga tylko tak daleko, jak pozwala na to pamięć najstarszych mieszkańców.
    Ale nawet zasady przestrzegane od wieków mogą ugiąć się pod ciężarem pieniędzy. Na przykład należących do ekscentrycznego milionera sir Slickstone’a, który, choć dopiero co przyjechał, czuje się w mieście jak u siebie...

    Im dalej w fabułę, tym bardziej jesteśmy wdzięczni za spis bohaterów umieszczony na początku książki. Zostajemy bowiem zaznajomieni z wszystkimi ważniejszymi osobistościami Rotherweird.
    Główny wątek na początku trudno uchwycić – chociaż wiadomo, że będzie wiązał się z mroczną przeszłością miasta. Nasza uwaga jest rozpraszana przez natłok odsłanianych sekretów i nie mamy pewności, na którym się skupić. Autor zadbał o to, by oddać codzienne życie w niecodziennym miasteczku: mamy i miejscowego ogrodnika, który hoduje przedziwne mutacje roślin, i bliźniaków-wynalazców, odpowiadających za transport, i ściśle tajne badania prowadzone przez nauczycieli – wszystko dzieje się w rytmie roku szkolnego i lokalnych uroczystości, podczas których można liczyć na ujawnienie kolejnych skrawków informacji. A skrawki te należy zbierać szybko: źródło tak wielu niezwykłości, które od wieków zdarzają się w Rotherweird, może być zagrożone, a poza tym chce je odnaleźć też przyjezdny bogacz.
    Ten wyścig po prawdę przeplata się z krótkimi fragmentami historii leżącej u początków Rotherweird, czyli z losami dwanaściorga dzieci o niezwykłych zdolnościach. Tu już gołym okiem widać motyw, który tak często przewija się w książkach fantastycznych: ci, którzy posiadają niezwykłe moce, bardzo łatwo mogą stać się spragnieni jeszcze większej potęgi.

    Moim podstawowym problemem przy ocenie „Miasteczka Rotherweird” było to, że trudno jednoznacznie określić, co przemawia na niekorzyść książki, a co jest jej mocną stroną. Historia brzmi przecież ciekawie: niezwykłe dzieci z czasów elżbietańskich, zamknięta przed światem osada, tajemnicze zdolności mieszkańców. Chociaż autor faktycznie wykreował rozbudowany i intrygujący świat, to czasem trudno jest znaleźć logikę w jego działaniu – Caldecott najwyraźniej uznał, że skoro świat jest magiczny, nie potrzeba wyjaśniać rządzących nim mechanizmów.
    Niestety, również klimat obiecany w opisie z tyłu okładki w samej książce jest mniej wyczuwalny. Atmosferę tajemnicy i mroku rozrzedzają zbyt rozwleczone wątki poboczne, a czasem dygresje, zupełnie zbędne dla fabuły – na przykład o urodzie albo stanie cywilnym kobiecych postaci niemających znaczenia dla narracji. Podobnie rzecz ma się z bohaterami, spośród których część potraktowano jak wydmuszki: zaprezentowano ich jedną, najwyżej dwie cechy (często w sposób tak przerysowany, że aż męczący), przez co nie dano czytelnikowi szansy poznania ich motywacji i rozterek. Jednak nie wynika to z braku umiejętności autora – Caldecott stworzył też postaci tak barwne i dziwaczne, że nie można ich nie polubić. Wszystkie te elementy, choć osobno łatwe do określenia jako pozytywne lub nie, w połączeniu sprawiają, że trudno jest ocenić całą książkę. Nie da się o niej jednoznacznie powiedzieć „dobra” lub „zła” – po prostu nie wywołuje większych emocji.

    „Miasteczko Rotherweird” jest pierwszą częścią trylogii i jak na razie jedyną przetłumaczoną na język polski. I chociaż zakończenie faktycznie pozostawia nas w punkcie, w którym mamy jeszcze wiele pytań i od którego można by wyruszyć dalej, pozostaje pytanie, czy warto. Pierwszy tom oferuje nam na pewno ciekawy pomysł, szerokie uniwersum i dość wciągającą intrygę – to wystarczająco, by zafascynować czytelnika historią Rotherweird, ale chyba jeszcze za mało, by przyciągnąć go do całej serii.

  • Kregulcowe Dni online pod patronatem!

     Już 16 maja 2020 roku każda osoba z dostępem do Internetu będzie mogła wziąć udział w wirtualnej wersji konwentu Kregulcowe Dni: Wojna Służby Online, który obejmujemy swoim patronatem. Organizator wydarzenia – Klub Fantastyki Kregulec – zapewnia, że pojawią się atrakcje dla każdego miłośnika fantastyki, kultur dalekowschodnich i szeroko pojętej popkultury: od zawodów indywidualnych i grupowych oraz rywalizacji w grach planszowych aż po ciekawe prelekcje. Tytułowa „wojna służby” będzie mieć miejsce na serwerze Discord w godzinach 9:00 - 21:00. Informacje dotyczące uczestnictwa w wydarzeniu oraz nowinki od organizatorów znajdziecie na ich oficjalnej stronie, a także w wydarzeniu na Facebooku.

    Udział w wydarzeniu jest oczywiście bezpłatny.