Feliks W. Kres - „Król Bezmiarów”
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 705
Cena okładkowa: 59,90 zł
„Księga Całości” jest najbardziej znanym cyklem Feliksa Kresa, opisującym fantastyczny świat zbliżony do naszego późnego średniowiecza, ale kształtowany przez dwie magiczne siły – Szerń i Aler. Te dwie nieokiełznane, ledwo rozumiane przez nielicznych mędrców potęgi definiują wszystko, co żyje. To one, na przykład, nadają różnym gatunkom świadomość (do tej pory tylko ludziom, kotom i sępom, a także barbarzyńskim bestiom znanym z „Północnej granicy”). Wzajemne ścieranie się Szerni i Aleru czasami sprawia, że na powierzchnię nazwanego ich imionami globu, Szereru, trafiają czasami rzeczy, które znaleźć się tam nie powinny – przedmioty i zjawiska wściekle potężne i wściekle niebezpieczne. Pół biedy, kiedy taki artefakt trafi w ręce kogoś, kto rozumie, z czym ma do czynienia. Do prawdziwego nieszczęścia dochodzi, kiedy jeden z tych porzuconych przedmiotów zdobędzie ktoś, kto nie tylko nie wie, na co się porywa, ale sam z siebie jest też kimś wściekle potężnym i niebezpiecznym… Jak, na przykład, najgroźniejszym piratem pływającym po morzach Bezmiaru. Oto „Król Bezmiarów”, druga część cyklu, w roku wydania (1992) doceniona nagrodą im. Janusza Zajdla, a w tym roku wznowiona przez Fabrykę Słów.
Kapitan K. D. Rapis, okryty niesławą oficer marynarki, już za życia doczekał się legend na swój temat. Najbardziej gwałtowny, zajadły, przebiegły i w dodatku podobno nieśmiertelny pirat dowodził załogą „Węża Morskiego”, okrętu, którego ponura sława ogarniała całe morza południowe od Wysp Końca, poprzez Garrę, aż do Agarów na wschodzie. Ani kupcy, ani podróżnicy, ani odkrywcy, ani nawet marynarka Cesarstwa Armektu – nikt nie mógł czuć się bezpieczny od zakusów „Demona Walki” Rapisa. Nawet sam kapitan nie zdawał sobie jednak sprawy, że całą moc, którą władał, zawdzięczał jednemu rubinowi, który, jak sam twierdził, nosił ze sobą „na szczęście”. Zagadkowa śmierć Rapisa uruchamia cały łańcuch wydarzeń, trwających przez całe lata, których końcowy efekt wstrząśnie całą Garrą, a nawet posadami Cesarstwa – i to jego najbardziej zaufany człowiek, nawigator Raladan, będzie musiał posprzątać ten bajzel.
Już od pierwszych stron „Króla Bezmiarów” da się zrozumieć, dlaczego powieść doczekała się Zajdla. Autor znakomicie buduje bowiem nastrój przygodowej powieści marynistycznej. Marynarskie realia ukazane są z wysoką dbałością o szczegóły, dawkowane jednak w taki sposób, by nie zanudzić czytelnika. Dzieje się bardzo dużo – bitwy morskie, napady, brawurowe ucieczki i ciemne interesy, wszystko to wciąga i sprawia, że aż chce się czytać dalej. A potem Rapis umiera.
To jest dobry moment, by wspomnieć o bardzo ważnej rzeczy. Świat Szereru jest okrutny, a autor wcale nie szczędzi swoim bohaterom wydarzeń przykrych i budzących szczerą odrazę. To, co spotyka Ridaretę, porzuconą córkę kapitana, z rąk jej własnego ojca, jest paskudne i gorszące, a później będzie jeszcze gorzej. Czytelnicy o wrażliwych podniebieniach – zostaliście ostrzeżeni.
No więc Rapis ginie, a palma pierwszeństwa przypada jego nawigatorowi, Raladanowi – ciekawa, charakterna postać na swój własny sposób, miejscami nawet lepsza pod tym względem niż pierwotny protagonista – oraz Ridarecie, którą tamten obiecał chronić za wszelką cenę. Przygodowy charakter powieści utrzymuje się jeszcze przez chwilę, ale wraz z pojawianiem się kolejnych bohaterów zaczyna się nieubłaganie zmieniać. Kilku z nich – bo „Król Bezmiarów” to historia w trzech częściach, z których każda wprowadza do akcji innych bohaterów pobocznych i wysuwa na pierwszy plan inny motyw tej zagmatwanej historii.
Parę wątków biegnie tu równocześnie – mamy Raladana starającego się wyjaśnić sprawę tajemniczego kamienia oraz jego związku z córką kapitana, są poszukiwania ukrytego skarbu kapitana Rapisa, ale też polityczny tygiel konkurujących ze sobą zwaśnionych stronnictw, a także Garyjskie elity (i bardzo przebiegłą i wpływową panią lekkich obyczajów) przygotowujące się do powstania przeciwko Cesarstwu. Sprawia to, że w utworze wiele się dzieje, więc czytelnik nie powinien narzekać na nudę. O ile jednak wątki przygodowe był ciekawie poprowadzone, o tyle mam wrażenie, że ta „polityczna” część utworu została potraktowana mocno po macoszemu – Kres wprowadza motyw powstania, bohaterowie coś tam knują i kopią pod sobą dołki, a potem nagle myk! – i rozwiązane. I, co gorsza, trochę bez konsekwencji, ale trudno wytłumaczyć tu brak konsekwencji bez zdradzania szczegółów fabuły. Dość powiedzieć, że to, co zamierzali, w oparciu o to, co przedstawiono w powieści raczej nie miało prawa się udać – a jednak, z jakiegoś powodu, udaje się śpiewająco. Ci z czytelników, którzy pamiętają moją recenzję „Północnej Granicy” kojarzą być może, że narzekałem na sposób, w jaki akcja powieści została rozwiązana. Tutaj… Jest pod tym względem znacznie gorzej.
Poza tym zdarzyło mi się zazgrzytać zębami na kilka innych zdarzeń – jak choćby spalony wrak statku świętej pamięci kapitana, wyłaniający się z głębi morza i taranujący okręt bohaterów akurat wtedy, kiedy fabuła wymaga, żeby koniecznie gdzieś utknęli. Nie znajdujemy ani słowa wzmianki o tym, skąd się wziął, dlaczego akurat tam, bohaterowie też nie za bardzo komentują to raczej nieoczekiwane i dość przerażające zjawisko. Gdybym to ja (dwa razy!) przeżył spotkanie z okrętem widmo, raczej nie potrafiłbym się zamknąć na ten temat. A ci? Trochę pogdybają, trochę ponarzekają, po czym zajmą się czymś innym. Na morzach Szereru musi być cholernie tłoczno, skoro takie rzeczy są na porządku dziennym.
Wiele osób chwali „Króla Bezmiarów” przede wszystkim za klimat i złożoność fabuły – mi nie przypadł do gustu. Może się jednak spodobać komuś, kto ceni sobie takie żeglarskie fantasy, lubi doszukiwać się ukrytych powiązań pomiędzy wątkami, albo komu odpowiada styl autora, a jednocześnie nie ma niczego przeciwko temu, żeby od czasu do czasu przymknąć oko na nie do końca konsekwentne rozwiązania przedsięwzięte celem prowadzenia fabuły naprzód. Jedno mogę powiedzieć na pewno – to powieść skrajnie nieprzewidywalna, w której sytuacja wielokrotnie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Jeżeli trafi na właściwego czytelnika, ma potencjał dostarczyć mu mnóstwo frajdy. Jednak żeby się przekonać, czy jesteś jednym z nich, trzeba by to sprawdzić na własnej skórze.