Fantastyka

  • Recenzja książki: AaronDembski-Bowden „Helsreach”

    helsreach

    Aaron Dembski-Bowden - „Helsreach”

    copernicus corporationWydawnictwo: Copernicus Corporation
    Liczba stron: 416
    Cena okładkowa: 44,00 zł

    Armageddon (wcześniej Ullanor Prime, o czym wiedzą nieliczni), stolica sektora Armageddon, byłą jednym z ważniejszych dostawców promethium dla Segmentum Solar. Jako planeta o niebagatelnym znaczeniu strategicznym, stanowiła łakomy kąsek dla tych, którzy chcieliby obrócić Imperium Człowieka w ruinę – Armageddon oblegały już armie Chaosu pod przywództwem samego Angrona, a prawie pięćset lat później hordy orków zebrane pod sztandarami wodza Ghazghkulla Thraki. Obrońcom planety jak do tej pory udawało się obronić, jednak zazwyczaj płacili za to wysoką cenę. Bez względu na to, Thraka został pokonany, ale nie zabity... I, gdy zebrał kolejną hordę, wrócił na niedawne pole bitwy, by rozpocząć nową rzeź. Rzeź, która jest tematem „Helsreach”, drugiej odsłony cyklu „Bitwy Kosmicznych Marines”, wydawanego w Polsce przez Copernicus Corporation. Tym razem zadanie opowiedzenia o jednej z najkrwawszych bitew w historii tej formacji wziął na siebie Aaron Dembski-Bowden.

    Naprzeciw hordy staje łącznie dwadzieścia imperialnych formacji, w tym zakon Mrocznych Templariuszy. Przywództwo nad krucjatą, która wyrusza na powierzchnię, powierzono świeżo mianowanemu Rekluzjarsze, Grimaldusowi. Wraz z piątką swoich najbliższych towarzyszy oraz całą kompanią Templariuszy przyjdzie mu organizować obronę Kopca Helsreach, jednego z najważniejszych punktów wydobycia promethium. Misja od samego początku wydaje się marszem na pewną śmierć, niegodnym Templariusza – jednak rzeź tysięcy orków nie będzie jedynym zadaniem Rekluzjarchy na powierzchni Armageddonu. Obrońcy nie mają bowiem najmniejszych szans, jeśli wsparcia nie udzieli im Legio Titanica – odłam Kościoła Maszyny opiekujący się Tytanami, olbrzymimi mechami bojowymi, zaś i to nie wystarczy, jeśli z trzewi ogromnego bunkra nie uda się wydobyć Oberona, tajemniczego projektu Mechanicus. Jak skłonić do pomocy starą kapłankę, jednocześnie dopuszczając się największej profanacji jej religii? Grimaldus będzie musiał znaleźć rozwiązanie, zmagając się też z własnymi demonami...

    „Helsreach” czyta się bardzo dobrze. Olbrzymią zasługę mają w tym znakomite, nastrojowe opisy, świetnie oddające specyficzny klimat uniwersum, w którym utrzymana jest powieść. Sporo miejsca poświęcono tu, oczywiście, Tytanom, obrzędom otaczającym te najświętsze z maszyn i sposobowi ich działania. Mieszanka zaawansowanej technologii, tak złożonej, że niezrozumiałej i napawającej obawą nawet tych, którzy się nią opiekują, z religijnym bełkotem kapłanów w czerwieni, jest smaczkiem, którego brakowało mi w wielu innych powieściach osadzonych w czterdziestym pierwszym tysiącleciu. Świetnie przedstawiony jest ponury, zdewastowany świat Armageddonu, gdzie niezliczone masy ludności gnieżdżą się w ogromnych miastach, oddzielonych jedno od drugiego martwą pustynią czarnego popiołu. Samo to sprawia, że gdyby ktoś zapytał mnie, o co właściwie chodzi w tej całej „czterdziestce”, podałbym mu właśnie książkę Dembskiego-Bowdena.

    Bardzo nierówna jest natomiast kreacja bohaterów, których losy będziemy śledzić na tle ogromnego konfliktu. Główny protagonista, Grimaldus, jest... beznadziejny. Z tak rozlazłym usposobieniem po prostu zdumiewa, że w ogóle został Templariuszem (zamiast, bo ja wiem, świątynnym serwitorem?). Ciągle na coś narzeka – a to sława mistrza przyćmiewa jego własną, a to Marines z zakonu Salamander walczą niehonorowo, a to bracia umierają w walce i jemu też pewnie przyjdzie tu umrzeć... Pląta się ciągle gdzieś pomiędzy bitewną furią a jękiem godnym szesnastoletniego buntownika z grzywką, w żadnej sekundzie swojej bytności na Armageddonie nie pokazując ikry, która powinna cechować aniołów samego Imperatora i – co gorsza – nie przekonując czytelnika, że nim jest. Mam wrażenie, że głównym protagonistą zrobiono go tu trochę na siłę, żeby powieść pasowała do założeń cyklu, a przecież w bitwie brała udział cała masa świetnych, charakternych i rozpoznawalnych postaci, które być może ciekawiej opowiedziałyby tę historię – na przykład komisarz Yarrick...

    ...albo jeden z milionów gwardzistów, szeregowiec Andrej, z którego perspektywy także przyjdzie nam śledzić kilka rozdziałów. Andrej zdaje sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie nie przeżyje inwazji orków. I wiecie co? Ani na chwilę nie traci przez to zimnej krwi i dobrego humoru. Ba, ma ich tyle, że jest w stanie obdzielić nimi cały oddział oddanych mu pod komendę cywilów – tak jest, zwykłych, przestraszonych robotników, którzy jeszcze ani razu w życiu nie mieli w dłoniach karabinów! – i poprowadzić ich nawet jeśli nie do zwycięstwa, to chociaż do godnej, honorowej śmierci. To dużo ciekawsze, bardziej inspirujące i po prostu bardziej strawne dla czytelnika niż rozterki biednej, nieszczęśliwej, niekochanej idealnej maszyny do zabijania zakutej we wspomagany pancerz, zmuszonej rzezać tysiące zielonoskórych przez zły, niesprawiedliwy los. Ech.

    Ciekawych drugoplanowych bohaterów jest tu więcej. Princepsa Zarha, staruszka sterująca Tytanem klasy Imperator, major Ryken, adiutant Cyria Tyro, techmarnie Jurisian – Mistrz Kuźni Templariuszy... Każde z nich wydaje się ciekawszym wyborem na głównego protagonistę i to oni, nie rozlazły Rekluzjarcha, najbardziej pchają fabułę do przodu, ale też sprawiają, że czytelnikowi chce się ją poznawać. I chociaż to Grimaldus otrzyma tytuł „bohatera Helsreach”, ani na chwilę nie ma wątpliwości, kto naprawdę był tutaj bohaterem. Bardzo wyraźnie zaznacza to sam autor w zakończeniu – bardzo mocnym, gorzkim stosownie do realiów, w jakich dzieje się jego powieść.

    Wyjąwszy moje narzekania na Grimaldusa, uważam, że „Helsreach” jest znakomitą kontynuacją bardzo dobrze rokującego cyklu. Fabuła trzyma w napięciu, opisy bitew są naprawdę wysokiej jakości, klimat aż wylewa się spomiędzy okładek. To pozycja obowiązkowa dla każdego fana tego uniwersum – ba, poleciłbym ją nawet tym, którzy z Warhammerem 40000 dopiero zaczynają swoją przygodę i chcieliby wiedzieć więcej o tym niezwykłym kosmicznym techno-fantasy.

  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #51

    Listopad obfitował będzie w kilka naprawdę wartych uwagi wydarzeń o zróżnicowanym zakresie tematycznym. Postaramy się, by żadne z nich nie umknęło Waszej uwadze, dlatego koniecznie zaglądajcie do Poniedziałkowego Flasha Konwentowego. W tym tygodniu nasza wycieczka przejdzie od Namiconu na zachodzie po lubelski Falkon na wschodzie. Dołączycie?

  • Recenzja książki: „Księga cmentarna”

    ksiega cmentarna

    Neil Gaiman - „Księga cmentarna”

    magWydawnictwo: SQN
    Liczba stron: 218
    Cena okładkowa: 32 zł

    Noc. Wszędzie cicho i głucho. W pewnym domu morderca o imieniu Jack pozbawia życia niemal całą rodzinę. Niemal, bo przed jego nożem ucieka, co prawda nieświadomie, mały chłopiec. Swoje niemowlęce kroki kieruje na znajdujący się na pobliskim wzgórzu… cmentarz. Zabójca podąża jego śladem i wydawałoby się, że zaraz go dopadnie, ale dusze spoczywające na nekropolii w ostatniej chwili chronią dziecko przed śmiercią. Od tej pory mały Nikt zostaje obdarzony Swobodą Cmentarza. Czy przetrwa wśród starych nagrobków? Jakie przygody go czekają? Czy tajemniczy Jack w końcu go dopadnie? O tym przekonacie się, czytając tę książkę.

    Neil Gaiman nauczył swoich czytelników, że każda opisywana przez niego historia bazuje na granicy dwóch światów – prawdziwego i nadprzyrodzonego. Tak jest również w „Księdze cmentarnej”. Każdy rozdział przedstawia etap z życia głównego bohatera - chłopca, który przez przypadek uniknął śmierci, ponieważ w odpowiednim momencie uciekł z łóżeczka. Nie wiemy, jak się nazywa. Imię Nikt, w skrócie Nik, zostaje mu nadane po znalezieniu go przez parę duchów na cmentarzu, które stają się dla niego przybranymi rodzicami. Miejsce to nie jest zbyt często odwiedzane i oprócz – co jest zrozumiałe – spoczywających zmarłych, mieszka tam również osobliwa postać o imieniu Silas. Bez trudu można się domyślić, że jest to osoba nadzwyczajna, wszak prowadzi nocny tryb życia. Silas zostaje również opiekunem Nika i jako jedyny może opuszczać mury cmentarza.

    Jeżeli wydaje wam się, że mieszkanie na cmentarzu jest straszne i nieciekawe, to jesteście w błędzie. Dzięki Swobodzie Cmentarza, Nik może rozmawiać z duchami (od niektórych nawet dostać lanie, ale tylko wtedy, kiedy na to zasłuży) oraz być niezauważalnym dla śmiertelników. Mieszkając na cmentarzu, poznaje historie osób tam leżących, a nawet ociera się o pradawną moc uśpioną we wzgórzu. Wszystkie doświadczenia nabyte z racji mieszkania w tak nietypowym miejscu przygotowują go na ostateczne starcie, którego nie jest w stanie uniknąć.

    Można powiedzieć, że ta historia oparta jest na znanym z mitologii i greckich tragedii motywie fatum – przeznaczenia, od którego nie można uciec. Zadanie przydzielone przez los jest nieuniknione. Nik stawia czoło swojej misji i stara się wykonać ją jak najlepiej.

    Gdy czytałam „Księgę cmentarną”, towarzyszyło mi wrażenie swojskości. Autor operuje językiem w taki sposób, że to, co nadprzyrodzone, wydaje się być znajome. Nie czuje się dystansu. Dlatego nie dziwi fakt, że duchy prowadzą ze sobą dysputy, jak gdyby pozostawały żywe, albo że Nik, który jest jedynym nieumarłym na cmentarzu, potrafi przenikać przez ściany. W świecie Gaimana to, co jest uważane powszechnie za typowe, typowym nie jest. Jednak nie można nazwać tego światem na opak. Tutaj materialne łączy się z niematerialnym, cielesność z duchowością, racjonalizm z irracjonalizmem, magia z poznaniem. Te sfery przenikają się tak bardzo, że nie da się wyznaczyć między nimi jednoznacznej granicy. I to jest w prozie Gaimana najbardziej interesujące. Sama historia opowiedziana w niebanalny sposób wprowadza odbiorcę w świat, w którym wszystko jest możliwe. Typowy dla tego autora styl sprawia, że czytelnik, któremu przypadnie on do gustu, chce więcej i więcej.

    Historia przedstawiona w „Księdze cmentarnej” stanowi wyimek z długich dziejów nekropolii na wzgórzu. Pojawienie się na niej małego chłopca i czas, w którym przyszło dorastać, jest jedynie częścią „życia” miasta umarłych. Warto po nią sięgnąć, szczególnie w tym ponurym, jesiennym czasie.

  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #48

    Imladris XVI oraz HarryCon 2017 to dwie propozycje, które przygotowaliśmy dla Was na najbliższy weekend. Będzie magicznie i będzie fantastycznie, a szczegóły tradycyjnie poznacie zaglądając do naszego Poniedziałkowego Flasha Konwentowego.

  • Relacja z konwentu: Sabat Fiction-Fest - Kompaktowy mistycyzm

    Według pewnego powiedzenia województwo świętokrzyskie znane jest z silnych podmuchów wiatru. Nie będę jednak pisał dzisiaj o warunkach pogodowych w okolicach Kielc, lecz o czwartej edycji Sabat Fiction-Fest, która odbyła się w dniach 29 września - 1 października na terenie Targów Kielce. O wydarzeniu, które w ciekawy sposób zdołało połączyć regionalne tradycję ze współczesną fantastyką. I nie tylko. A jak wyglądało to z bliska? Zapraszam do lektury.

  • Relacja z konwentu: Copernicon 2017 - fandom na starym mieście

    To był dla nas wyjazd pełen pozytywnych zaskoczeń. Już w trakcie podróży spotkaliśmy pozytywnie zakręconych i inspirujących ludzi. Wraz z nimi dotarliśmy do jednego z najpiękniejszych starych miast, w którego obrębie odbył się festiwal fantastyki Copernicon - w tym roku o przewodniej tematyce Urban fantasy.

  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #47

    Ładną mamy jesień, prawda? Cóż, ta piękna pora roku ma niestety swoje minusy, a jednym z nich jest duża szansa na złapanie przeziębienia. Chorzy czy nie i tak przygotujcie się na kolejną odsłonę Poniedziałkowego Flasha Konwentowego, w którym będzie dziś mocno przekrojowo. I poznańsko. W tym tygodniu mamy dla Was: Mantikorę, Warszawskie Targi Fantastyki, Poznań Game Arena, Japanicon, Comics Wars, Larp Now! i PlanSówki.

  • Recenzja książki: Ian Tregillis „Wyzwolenie”

    wyzwolenie

    Ian Tregillis - „Wyzwolenie. Wojny Alchemiczne. Tom III”

    sqnWydawnictwo: SQN
    Liczba stron: 432
    Cena okładkowa: 39,90 zł

    Wraz z wydaniem ostatniej, trzeciej już części, dobiegł końca cykl „Wojen Alchemicznych” Iana Tregillisa. Osadzone w alternatywnym roku 1926 clockpunkowe fantasy oczarowało całe rzesze czytelników ciekawą kreacją świata przedstawionego (w którym, przypomnijmy, Holandia podbiła cały świat za pomocą alchemicznie napędzanych automatonów – klakierów), umiejętnie prowadzoną fabułą pełną nieoczekiwanych zwrotów, sympatycznymi, zapadającymi w pamięć bohaterami, a nade wszystko – ukrywającymi się pod płaszczykiem lekkiej lektury wątkami filozoficznymi. Wśród przemyślanych intryg, wartkiej akcji i błyskotliwych dialogów skrywały się pytania o istotę człowieczeństwa i wolnej woli, mocno inspirowane rozważaniami Immanuela Kanta, Kartezjusza i Barucha Spinozy. Czy „Wyzwolenie”, trzeci tom i zwieńczenie serii, dotrzymało kroku pozostałym?

    Dzięki gambitowi wicehrabiny Berenice i klakiera Jaxa (zwanego też Danielem) udało się odeprzeć nacierające na Nową Marsylię armie mechanicznych. To samo wydarzenie sprawiło, że trzymające klakierów we władzy geas zostały wymazane, zwracając wolną wolę mosiężnym sługom. Wygląda na to, że holenderska ofensywa została złamana i Francja, po dekadach zaciętych bojów i rozpaczliwej obrony, może nareszcie podnieść się z kolan. Sytuacja wciąż jednak jest daleka od optymalnej – brakuje żywności i leków, wielu z wyzwolonych tykaczy żywi urazę wobec ludzi i zrzesza się w grasujące po lasach bandy, knując zemstę lub po prostu napadając na podróżnych. Tymczasem trwający w Holandii kryzys zapoczątkowany przez upadek Wielkiej Kuźni jeszcze się pogłębia – zaś gwoździem do trumny Imperium okazuje się najazd zbuntowanych klakierów na stolicę kraju. Mechaniczni służący mordują, kogo popadnie, a kogo nie zabiją, zapędzają do pilnowanych przez siebie miast – w sobie tylko znanym celu. Anastazja Bell, przywódczyni Gildii Zegarmistrzów, musi znaleźć sposób na powstrzymanie oszalałych maszyn, póki jest jeszcze kogo ocalić...

    Już w tym krótkim wprowadzeniu do fabuły możemy zaobserwować jedną z bardziej kontrowersyjnych decyzji, jakie podjęto w czasie pisania „Wyzwolenia” – Hugo Longchamp, skądinąd najbardziej ludzki i interesujący bohater poprzedniej książki, został zastąpiony w roli centralnej postaci przez niedawną antagonistkę – tuinier Bell. Ta, podobnie jak Berenice, jest... drętwa. Wokół obu kobiet sporo się dzieje, owszem, nie znaczy to jednak, że którakolwiek z nich pozyskała przez to choćby krztynę charakteru. Przeciwnie, obie są nudne do tego stopnia, że aż nie sposób odróżnić jedną od drugiej. Sytuacji nie poprawia także to, że w założeniu główna postać cyklu, Jax/Daniel, został sprowadzony jedynie do roli instrumentu popychającego fabułę naprzód, podobnie zresztą jak ojciec Vissier.

    Zmiana w składzie nie jest jednak najbardziej dotkliwą spośród tych, które Tregillis postanowił wprowadzić w finale swojej trylogii. Ponownie śledzimy akcję na kilku frontach równolegle, a dzieje się rzeczywiście sporo – w gąszczu wydarzeń i pogoni za tym, by jeszcze mocniej zaskoczyć czytelnika zatracono jednak to, co wcześniej decydowało o wyjątkowości serii. W „Wyzwoleniu” nie ma bowiem ani odrobiny filozoficzno-etycznej głębi znanej z „Mechanicznego” i po trosze z „Powstania”. Problemy, przed jakimi stają bohaterowie, są raczej jednoznaczne, brak w nich dramatyzmu, brak przekonujących dylematów. Główny twist fabularny daje się przewidzieć mniej więcej w jednej trzeciej objętości powieści, na dobrą setkę stron przed tym, zanim zostaje ujawniony – ale to nie szkodzi, ponieważ i tak okazuje się on nie mieć żadnego większego wpływu na akcję powieści.

    Językowo znowu mamy równię pochyłą – w dół. O ile jako taki poziom trzymają jeszcze opisy, o tyle znacznie gorzej wyglądają dialogi, coraz to mocniej przesycone wulgaryzmami, pozbawione dawnej błyskotliwości i inteligencji. Prym tutaj wiedzie Berenice, która przechodzi samą siebie, wymyślając jeszcze bardziej dosadne, wymuszone, sztucznie brzmiące bluzgi. Miota nimi nawet klakier Daniel, przypomnijmy, napędzana alchemią maszyna, do tej pory cichy i wrażliwy filozof, próbujący zrozumieć, co i w jaki sposób obdarzyło go wolną wolą.

    W „Wyzwoleniu” rozczarowuje wszystko, łącznie z zakończeniem – jedyne, co przynosi, to ulgę, że ta farsa dobiegła końca, bo na pewno nie można się po nim spodziewać ani odrobiny poszanowania dla ciągu przyczynowo-skutkowego. Najnowsza powieść Iana Tregillisa wydaje się sklecona w pośpiechu, na kolanie – niedopracowana, nieprzemyślana i drastycznie spłycona w obliczu tego, czym był pierwowzór, którego wcale już nie przypomina. Fani serii muszą się przygotować na głębokie rozczarowanie. Czy nie lepiej byłoby uznać „Wojny Alchemiczne” za dylogię z mocno otwartym zakończeniem? Coś podpowiada mi, że tak.

  • Sabat z zegarkiem - Godzinowy program Sabat Fiction-Fest 2017 już do wglądu!

    Halo Kielce! Targi gotowe? Jeszcze nie, ale program już do odebrania? Świetnie!

    Końcówka września nie obfituje w wydarzenia, co sprawia że tegoroczny Sabat Fiction-Fest 2017 lśni jeszcze jaśniej (a może ciemniej? W końcu to sabat...) w kolekcji unikalnych polskich konwentów. Kieleckie wydarzenie, odbywające się już w ten weekend (29-01 września) jest miejcem, w którym gromadzą się fani fantastyki, cosplayu, larpów, e-sporu oraz czegokolwiek geekowa dusza może zapragnąć. Wciąż niezdecydowanym możemy zdradzić co nieco ze świeżego programu – lub przynajmniej pokierować Was do pełnej listy atrakcji, do której link znaleść można na końcu tego artykułu.

    Widzimy się na Sabacie! (mioteł nie gwarantujemy.)

    Link: http://sabatfiction-fest.pl/wp-content/uploads/2017/09/Program-godzinowy-SFF17-1.pdf

    logo sabat 2017

  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #46

    Hej! Co tam u Was słychać? Zimno? Mokro? Nie macie co robić? W takim razie co powiecie na kolejny Poniedziałkowy Flash Konwentowy? Dzisiaj co prawda mamy dla Was tylko jedną propozycję, ale za to na pewno wartą uwagi. Prosto z województwa świętokrzyskiego - Sabat Fiction-Fest.

  • Recenzja książki: Aleksandra Janusz - Kroniki Rozdartego Świata - Cień Gildii

    cien gildii kroniki rozdartego świata

    Aleksandra Janusz - „Kroniki Rozdartego Świata - Cień Gildii”

    nasza ksiegarniaWydawnictwo: Nasza Księgarnia
    Liczba stron: 592
    Cena okładkowa: 44,90 zł

    Nie ma chyba osoby, która lubiłaby czekanie. W kolejce do lekarza, przy kasie, na jakieś święto czy wakacje lub, jak w tym wypadku, na kolejną część historii, która nam się spodobała. I tak właśnie ja czekałem na dalsze losy Vincenta Thorpe’a, Szalonej Meg i reszty towarzystwa znanego z „Kronik Rozdartego Świata”. Szczególnie, że drugi tom zakończył się w takim miejscu, iż całą historię można by właściwie zamknąć, snując domysły, co dalej działo się w obu królestwach. Na szczęście Aleksandra Janusz nie pozostawia nas w niewiedzy i ciągnie opowieść dalej. Ale czy to na pewno taki dobry pomysł?

    Bez zdradzania szczegółów: zapoznajemy się z dalszymi losami bohaterów znanych z poprzednich części cyklu. Ponownie zostają oni rozrzuceni po świecie (tym razem w samej Arborii – na głównym kontynencie – bo tylko tam rozgrywa się akcja) i mają postawione przed sobą różne zadania. Próbując osiągnąć swoje cele, będą musieli się zmierzyć z wrogim stronnictwem, które użyje wszelkich środków by ich powstrzymać w imię… No właśnie, czego?

    Książka podzielona jest na części, wyznaczane poprzez losy kolejnych postaci, gdzie opowiadana jest część przebytej przez nich drogi i towarzyszące temu wydarzenia. Dla przykładu, opisany jest dzień Vincenta, by po chwili przejść do tego, co porabia Kathryn w zupełnie innym miejscu i czasie, a następnie śledzić poczynania Margueritte, oddalonej o kolejne kilometry i umiejscowionej w zupełnie innym ośrodku czasowym. Tak, bywa to niesamowicie mylące, a długość kolejnych takich partii i to, że każda postać/grupa dochodzi do prawdy o tym, co tak naprawdę się dzieje osobno, sprawia, że czytelnik zaczyna się gubić. Nie pomaga fakt, że w pewnym momencie grupy, a właściwie pary, zaczynają się dzielić i mieszać, przez co nie wiadomo już, gdzie i kiedy kto jest i co właściwie już wie, a co odkrył ktoś inny. Kilka razy zdarzyło mi się zgubić i nie rozumiałem, dlaczego wydarzenia z jednego miejsca nie wpływają na to, co dzieje się w innym, po czym odkrywałem, że tam ono jeszcze nie nastąpiło, by po chwili w innym miejscu, zupełnie inny człowiek już mówił o tych samych kwestiach. Teoretycznie w orientacji miały pomóc dopiski umieszczone przed każdą częścią, oznajmiające kto, gdzie i ile wcześniej lub później względem poprzedniej partii jest opisany, ale przy akcji dziejącej się jednocześnie w pięciu miejscach nawet to niewiele zmienia.

    Z tego powodu trudno jest wczuć się w bieg powieści i złapać klimat. Kiedy już zaczyna iść w dobrym kierunku i zawiązuje się akcja, a strony książki przewraca się z większą częstotliwością, akcja przeskakuje do następnego fragmentu i znów trzeba zwolnić i od nowa wgryźć się w fabułę. Dodatkowo warto zaznaczyć, że sporo tu polityki i rozmów o dwóch światach, przez co całość trochę się ciągnie.

    Poza względami technicznymi, o których już powiedziałem oraz częstymi i długimi rozmowami o losach dwóch Państw i zarządzania nimi, jest to nadal dobra książka. Opowiadana historia wciąga, a kilka przeskoków fabularnych między postaciami wprowadzonych było w takim miejscu, że nie dało się przestać myśleć o tym, co tam się działo dalej. Nie zabrakło też ciekawych zwrotów akcji czy różnych ukrytych żarcików, które można by spokojnie określić mianem „easter eggów”. Polecam czytać uważnie, a na pewno wyłapiecie odpowiednie nawiązania.

    Podsumowując, jest to najsłabsza część z trzech dotąd napisanych, ale wciąż dobra i warta przeczytania. Mam nadzieję, że teraz, kiedy mamy za sobą wątki, które bardzo spowalniały jakąkolwiek akcję, autorka w czwartej części poprowadzi naszą rozbitą drużynę do szczęśliwego i zaskakującego finału, który pozostawi nas ze smutnym uczuciem zakończenia naprawdę dobrej historii.

  • Zgłoszenia na konkurs cosplay przedłużone - Copernicon 2017

    Każdy z nas lubi spać. Czy to za dnia, czy w nocy, drzemka jest najlepszą częścią naszej codzienności. Jednakże ze snem w parze nieuchronnie idzie przesypianie każdego budzika i spóźnianie się na transport publiczny, spotkania oraz zapisy na konkurs cosplay.

    Copernicon 2017 znalazł jednak na to sposób i przedłużył ostateczny termin zgłoszeń na to wydarzenie aż do 15 września. Aplikacje grupowe, jak i samodzielne, wysyłać można za pomocą linku zamieszczonego poniżej. Przypominamy: tegoroczny Copernicon odbywać się będzie w Toruniu w dniach 22-24 września. Do zobaczenia na scenie!

    logo coperniconu 2017

  • Woda, sleepy i całonocne granie – Kapitularz trwa

    Już w ten weekend (od 1 do 3 września) w Łodzi odbędzie się Kapitularz. Organizatorzy przed rozpoczęciem konwentu ogłosili garść przydatnych informacji.

  • Polcon 2019 w Białymstoku oficjalnie potwierdzony!

    Już od dawna docierały do nas wieści o potencjalnej lokalizacji Polconu w 2019 roku. Cztery dni temu dostaliśmy oficjalne potwierdzenie zarówno terminu - 8-11 sierpnia - jak i miasta, w którym odbędzie się jeden z najbardziej znaczących festiwali fantastyki w Polsce.

    Z informacji, które zostały dotychczas ujawnione, wiemy na pewno, że na logo opisywanej tu edycji składają się dwa smoki. Samą grafikę przedstawiamy na dole niniejszego posta.

    Dostępna jest również informacja o podpisanej zgodzie na organizację wydarzenia w budynkach Uniwersytetu w Białymstoku. Niestety dokładnego adresu jeszcze nie znamy.

    Z niecierpliwością oczekujemy kolejnych wieści, choć do Polconu 2019 zostały całe dwa lata, a przed nami jeszcze edycja 2018 w Toruniu, którą zorganizuje stowarzyszenie „Thorn” (znane między innymi z Coperniconów).

    polcon 2019 logo

  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #42 - Edycja nocna

    Wrzesień. Dla niektórych to wciąż czas beztroski i zabawy. Dla innych początek długiej i mozolnej kampanii, okupionej bólem, łzami i litrami kawy. Dla nas to z kolei bardzo dobry moment na kolejną porcję konwentów, dlatego też zapraszamy do Poniedziałkowego Flasha Konwentowego, w którym znajdziecie Polon, Kapitularz, Polskie Westeros oraz Wielki Bal Cosplayowy.

  • Recenzja książki: Olga Gromyko - „Rok szczura. Świeca”

    rok szczura swieca

    Olga Gromyko - „Rok szczura. Świeca”

    papierowy ksiezycWydawnictwo: Papierowy Księżyc
    Liczba stron: 390
    Cena okładkowa: 40,90 zł

    Uwaga! Poniższa recenzja może zdradzać wątki fabularne z poprzednich części cyklu „Rok szczura”. Recenzję pierwszego tomu powieści Olgi Gromyko można znaleźć tutaj, a drugiego – tutaj.

    Niestety, spokojne życie w wiesce nie było Rysce, Żarowi i Alkowi pisane. Los znów spłatał im figla, zmuszając do opuszczenia przytulnej chaty w Łosich Jamach i wyruszenia w drogę. Tajna wiadomość, w posiadaniu której znaleźli się nasi bohaterowie dzięki lepkim rękom Żara, sprowadziła na nich poważne kłopoty. W zaszyfrowanym liście znalazły się informacje, które w żadnym wypadku nie mogą wyjść na jaw. Mają o to zadbać doskonale wyszkoleni zabójcy. Ponadto na Alka poluje obłąkany Wędrowiec, który za wszelką cenę pragnie odzyskać należącą do niego „świecę”, a chce to osiągnąć nawet kosztem swojego honoru i życia.

    „Świeca”, czyli ostatni tom cyklu „Rok szczura”, rozpoczyna się tam, gdzie zakończyła się „Wędrowniczka”. Finał drugiej części serii wielu czytelników zostawił w pewnym zawieszeniu i z licznymi wątpliwościami. Teraz te wątpliwości zostają rozwiane, a akcja rozwija się znacznie szybciej, odsłaniając nam kolejne części fabularnej układanki i rzucając nowe światło na znane fakty. Okaże się, że znaczenie naszej niezawodnej trójki we wzajemnych relacjach dwóch państw będzie większe, niż się wszyscy spodziewają, a niektórzy dawni wrogowie dadzą się poznać od dobrej strony.

    Główni bohaterowie będą musieli podjąć wiele decyzji, które nierzadko odmienią los i skierują nie tylko Alka, Żara i Ryskę na nowe ścieżki. Co gorsze, umiejętności Widzącej nie zawsze pomogą. Mimo tego Ryska, która tak właściwie nie chce swojego talentu, będzie zmuszona z niego korzystać. Zacznie też szukać sposobu, by móc się od niego uwolnić – tak samo jak Alk od szczura. Tymczasem to niepozorne zwierzę połączone na dobre i na złe z Sawrianinem odegra bardzo istotna rolę. Szczur, który coraz częściej i coraz silniej wpływał na Alka, czasowo przejmując władzę nad jego ciałem, okaże się być wierniejszy swoim towarzyszom, niż mogłoby się wydawać.

    O swoim dawnym kompanie przypomną sobie znajomi z Przystani. Śladem Alka podąży nie tylko jego „właściciel”, ale też dawny mistrz, Szczurołap, którego Sawrianin uznaje za zdrajcę.
    Wątek chłopów z Przybłocia znajdzie w końcu swoje uzasadnienie. Oni również staną przed ważnymi wyborami: wracać do wieski i ratować własną skórę czy słuchać rozkazów i pozostać wiernymi tsarowi, którego decyzje są dla nich zupełnie niezrozumiałe; walczyć czy uciekać? Czas pokaże, czy ich werdykty były słuszne.

    Olga Gromyko w tej części zdecydowała się również na ukazanie rozterek młodego tsarewicza Dzięki temu zabiegowi poznajemy bliżej kontekst polityczny – od tsarskiego syna wiele będzie zależało. Część akcji została też przeniesiona do Sawrii. Nasi bohaterowie trafiają w końcu do drugiego państwa, o którym coś niecoś już wiemy dzięki Alkowi. Teraz jednak pisarka odsłania kolejny element kreowanego przez siebie świata. Świata, z którym niestety musimy się pożegnać.

    Olga Gromyko bardzo zgrabnie kończy „Świecę”, a tym samym cykl „Roku szczura”, prowadząc wszystkie wątki do wspólnego finału, który jednych usatysfakcjonuje, innych niekoniecznie. Pisarka zdecydowała się na otwarte zakończenie, zostawiając sobie tym samym możliwość kontynuowania przygód wesołego tria. Czy się takiego doczekamy? Trudno wyrokować. Nie ulega jednak wątpliwości, że na razie otrzymaliśmy trylogię lekką i przyjemną, pełną humoru (choć w przypadku ostatniego tomu żartów jest trochę mniej), ciekawych przygód oraz bohaterów, z którymi niełatwo się rozstać. Jeśli jesteście w stanie znieść nagromadzenie wielu błędów (interpunkcja, literówki, dzielenie wyrazów itp.) oraz szukacie przyjemnej lektury, która poprawi Wam nastrój lub będzie miłym sposobem na zabicie czasu, to z czystym sumieniem mogę polecić Wam „Rok szczura”. Na pewno nie będziecie się nudzić!

  • Recenzja książki: Olga Gromyko - „Rok szczura. Wędrowniczka”

    rok szczura wedrowniczka

    Olga Gromyko - „Rok szczura. Wędrowniczka”

    papierowy ksiezycWydawnictwo: Papierowy Księżyc
    Liczba stron: 425
    Cena okładkowa: 42,90 zł

    Uwaga! Poniższa recenzja może zdradzać wątki fabularne z poprzedniej części cyklu „Rok szczura”. Recenzję pierwszego tomu powieści Olgi Gromyko można znaleźćtutaj.

    Wieska spokojna, wieska wesoła została już tylko odległym wspomnieniem. Do Przybłocia docierają niepokojące wieści o tym, że tsarstwo Rintaru umacnia swoje twierdze i werbuje chłopów, przygotowując się do kolejnej wojny z Sawrią. Trzy osoby z wieski – Kołaj, Mikah i Cyka – muszą opuścić swoje rodziny i wyruszyć do Makopolu, by służyć tsarowi. W ślad za nimi podąża modlik, wieszcząc nadejście złego czasu. Świstakowi nie wiedzie się najlepiej. Gdy w gospodarstwie zabrakło widzącej, która pomagała gospodarzowi w interesach, skończył się czas dobrobytu.

    Tymczasem Ryska, która jeszcze niedawno była zwykłą wiejską dziewczyną, pracującą u bogatego krewnego, teraz przemierza ścieżki Rintaru w towarzystwie przyjaciela z dzieciństwa Żara oraz Sawrianina Alka, który czasem zamienia się w zwinnego szczura. Ponieważ los spłatał bohaterom figla i nie pozwolił zdobyć stu złotych monet, wciąż dokuczające sobie trio musi ruszyć w dalszą drogę, by odszukać pewnego bogatego kupca. Odnalezienie go nie będzie łatwe, tym bardziej że przyjaciołom stanie na drodze kilka niezbyt przychylnych osób, m.in. zgraja bandytów, starzy znajomi z Przystani oraz płatni zabójcy. W ręce bohaterów trafi również zaszyfrowany dokument, który przysporzy im kolejnych problemów. Do Ryski dotrze dzięki temu przykra prawda, że świat poza wieską jest bardziej brutalny i zły, niż jej się początkowo wydawało.

    Przy okazji wspólnej wędrówki każda z postaci zapragnie osiągnąć swoje własne cele: Alk chce znaleźć sposób, by uwolnić się od szczura i odzyskać swoje dawne życie, Ryska marzy o założeniu rodziny, a Żar, któremu wszędzie jest dobrze i zawsze potrafi się wpasować, zamierza po prostu żyć w dostatku. Nasze trio osiada też na dość długo w uznawanych za uzdrowisko Łosich Jamach. Alk przyjmuje tu posadę wykidajła w popularnej wśród kuracjuszy karczmie, Żar zostaje – o zgrozo! – pomocnikiem modlika w świątyni Holgi, a Ryska w końcu czuje się spełniona – zostaje kurą domową i może sprzątać, pielić ogródek, pasać kozy i gotować dla swoich mężczyzn zupę na bobrzych głowach. Naiwna dziewczyna miota się przy tym między dwoma młodzieńcami, którzy cały czas urządzają niewybredne pyskówki, mogące przyprawić czytelnika o ból mięśni brzucha po salwach śmiechu.

    Olga Gromyko, oprócz ukazywania przygód głównych bohaterów, wprowadza także dodatkowe wątki, przedstawia losy pracowników z gospodarstwa Świstaka, a także Mikaha, Cyki i Kołaja, którzy idą na służbę do tsara. Pisarka nie wracała do nich wcześniej, wydawało się, że od momentu, gdy Ryska opuściła Przybłocie, stracili oni zupełnie na znaczeniu. Czy to rozwiązanie ma swoje uzasadnienie? O tym chyba przekonamy się dopiero w kolejnej części „Roku szczura”.

    Fabularnie jest trochę gorzej niż w pierwszej części, akcja zdecydowanie zwalnia, można wręcz powiedzieć, że „przysiada” na chwilę w Łosich Jamach. Nie ma też co liczyć na nagłe i niespodziewane zwroty akcji. O ile w pierwszej części „Roku szczura” takie przeciąganie miało swoje uzasadnienie, gdyż pozwalało na szczegółowe wprowadzenie do świata kreowanego przez pisarkę, teraz służy jedynie temu, by możliwe było usytuowanie w czasie i przestrzeni sporej liczby humorystycznych scenek. Powieść jest trochę „przegadana”, więcej jest słownych przepychanek, zaczepek i szturchańców, nie brakuje ciętych ripost. W dodatku sytuacje, w które pakują się Ryska, Żar i Alk, są bardzo śmiechogenne.

    „Rok szczura. Widząca” to książka wymagająca mniej skupienia przy czytaniu niż jej poprzedniczka. Tym razem autorka położyła nacisk na ukazanie osobowości swoich bohaterów i tego jak powoli, aczkolwiek konsekwentnie, zmieniają się pod wpływem przygód, które ich spotykają. Ryska mądrzeje i uświadamia sobie, co tak właściwie jest dla niej najważniejsze. Alk wciąż jest humorzasty i złośliwy, zaczyna jednak „mięknąć” i zwracać większą uwagę na swoich towarzyszy. Żar dorośleje i stara się być odpowiedzialnym mężczyzną.

    Dzięki temu, że poznajemy bliżej naszych bohaterów i obserwujemy ich w różnych sytuacjach - nie tylko stresowych, jak było do tej pory, ale też codziennych – mogą zmieniać się nasze uczucia względem nich. W moim przypadku zmniejszyła się odrobinę irytacja z powodu głupoty Ryski, być może nawet polubiłam trochę to naiwne dziewczątko. Zaś Alk zdecydowanie skradł moje serce.

    Niestety, wydawca chyba nie wyciągnął żadnych wniosków po opublikowaniu poprzedniej części cyklu, bo i tym razem mamy spore nagromadzenie błędów w warstwie tekstowej książki. Ponownie natkniemy się na problemy z dzieleniem wyrazów czy użyciem kursywy, złym umiejscowieniem znaków interpunkcyjnych, brakiem spacji lub ich nadmiarem. Jeżeli jesteście czytelnikami, którzy zwracają uwagę na poprawność językową, musicie liczyć się z tym, że Wasza cierpliwość zostanie wystawiona na próbę.

    Drugi tom „Roku szczura” to nie jest ambitna literatura, po której możemy spodziewać się głębszych przemyśleń, doskonale sprawdzi się za to jako sposób na zabicie nudy czy poprawę humoru. Jeśli spodobała Wam się książka „Rok szczura. Widząca”, to „Wędrowniczka” raczej Was nie rozczaruje – po pierwszym tomie wiecie, czego się spodziewać. Bohaterowie są ciekawi, a humor na takim poziomie, że wiele osób na pewno się uśmiechnie.

  • Relacja z konwentu Fotocon (10-13 sierpnia) – Wielka Integracja

    Fotocon to dosyć specyficzna impreza, na którą nie zawita zwykły uczestnik. Udałem się na nią po raz drugi, tym razem w dwóch rolach: jako media i helper. W tym roku odbyła się trzecia edycja tego konwentu. W porównaniu do pierwszej, na której byłem, trochę się zmieniło. Czym jest Fotocon?  Co się tam dzieje, dla kogo jest i kto na niego przybywa? Na te i wszystkie inne pytania postaram się Wam odpowiedzieć w tekście poniżej.

  • "Cień Gildii" pod patronatem medialnym Konwentów Południowych

    13 września na półki księgarń trafi trzeci tom z serii “Kroniki Rozdartego Świata”, noszący złowrogo brzmiący tytuł “Cień Gildii”. Jako że nic co fantastyczne nie jest nam obce, z wielką radością chcielibyśmy ogłosić iż nasz portal objął owe wydanie swoim patronatem medialnym. Koniecznie zajrzyjcie poniżej, bowiem przedpremierowo uchylamy nieco rąbka tajemnicy, zarówno o samej książce, jak i jej wnętrzu.

  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #41

    Nasze cotygodniowe zestawienie imprezowo-konwentowe tym razem ma dla Was tylko jedną propozycję, jednak za to dość konkretną. Jest nią kolebka wszystkich polskich zlotów fanów fantastyki - Polcon, który tym razem zagości w Lublinie. Jakie przygotował dla Was atrakcje? Tego dowiecie się z naszego Poniedziałkowego Flasha Konwentowego.